Zapowiedzi wspólnej listy wyborczej węgierskiej opozycji w 2022 roku są obrazem przemian społecznych, które dokonały się nad Dunajem w dekadzie „orbanokracji”.
Gdyby w chwili objęcia przez Viktora Orbána urzędu premiera w 2010 roku – po ośmioletniej przerwie – dowolny analityk przewidywał, że na jednej liście w wyborach parlamentarnych wystąpią przeciwko niemu przedstawiciele centrolewicy, środowisk liberalnych oraz nacjonalistycznej wówczas partii Jobbik, zostałby – najdelikatniej mówiąc – wzięty za fantastę lub komika.
Trudno byłoby nie traktować jako żartu scenariusza ze wspólną listą proeuropejskich liberałów z radykalnymi nacjonalistami, tworzącymi wzorowaną na oddziałach paramilitarnych Gwardię Węgierską, której działalności zakazał w końcu wymiar sprawiedliwości.
Koniec pewnego pokolenia?
Życie polityczne pisze jednak najbardziej nieoczekiwane scenariusze. Pod koniec 2020 roku Fidesz po raz pierwszy od dekady nie może myśleć wyłącznie o tym, w jakim stylu zdeklasować opozycyjnych rywali. Teraz musi zacząć się ich obawiać.
Pierwsze sondaże – których jednak nie należy automatycznie przeceniać – pokazują nawet możliwość zwycięstwa jednej listy opozycyjnej nad Fideszem. Mniej więcej półtora roku dzielące nas od kolejnych wyborów do jednoizbowego Zgromadzenia Narodowego (węg. Országgyűlés) to jednak wciąż jeszcze dość odległy horyzont.
Pod koniec 2020 roku Fidesz po raz pierwszy od dekady nie może myśleć wyłącznie o tym, w jakim stylu zdeklasować opozycyjnych rywali. Teraz musi zacząć się ich obawiać
Czas będzie istotną walutą opozycji. Długotrwałość i bezalternatywność rządzenia zawsze w mniejszym lub większym stopniu działa na niekorzyść ekipy będącej u władzy. Dochodzą do tego czynniki demograficzne. Duża część najmłodszych wyborców nie zna z dojrzałego życia innych Węgier niż te orbanowskie. Sam Fidesz – co może różnić scenę polityczną Węgier od Polski – też jest ugrupowaniem wybitnie pokoleniowym.
Kierownictwo partii Orbána to od niemal ćwierćwiecza te same twarze, wywodzące się z czasów, gdy Fidesz był liberalną partią młodzieżową. A nawet wcześniej, gdyż sięgające lat osiemdziesiątych – czasów niezależnego ruchu studenckiego, spotkań na domowych seminariach, między innymi z polskim historykiem prof. Wacławem Felczakiem. W skład tej grupy wchodzą skompromitowany dziś przez aferę obyczajową w Brukseli europoseł József Szájer, lecz także zasiadający od lat w europarlamencie Tamás Deutsch, były komisarz europejski Tibor Navracsics, wpływowy parlamentarzysta Zsolt Németh, przewodniczący parlamentu László Kövér oraz wiceprzewodniczący partii Szilárd Németh. Wszyscy urodzeni w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, dorastający i wchodzący w kwiat wieku razem ze zmieniającymi się od 1989 roku Węgrami.
Od dekad tworzą oni niezmienny, centralny układ nerwowy Fideszu i radę wykonawczą partii. W ekipie rządzącej Orbána są oczywiście postacie młodsze, jak urodzeni pod koniec lat siedemdziesiątych szef dyplomacji Péter Szijjártó oraz popularna także w Polsce w kręgach konserwatywnych minister bez teki ds. rodziny Katalin Novák. Trudno jednak dostrzec, aby rządząca od dekady partia prezentowała nowe twarze, nie mówiąc już o dokonywaniu częstego przecież w dużych partiach na Zachodzie rebrandingu politycznego. Choćby takiego, na jaki kilka lat temu zdecydowała się w Austrii ekipa kanclerza Sebastiana Kurza, wyraźnie odświeżająca wizerunek istniejącej od 75 lat chadeckiej Austriackiej Partii Ludowej.
W oligarchicznej konstrukcji systemu orbanowskiego akces do szeroko rozumianych struktur partii rządzącej mógłby przecież – teoretycznie rzecz biorąc – być drogą realizacji osobistej kariery dla młodych. Charakter Fideszu jako korporacji przyjaciół z czasów studenckich (można odnieść wrażenie, że to naddunajska kopia dawnej polskiej „ordynackiej”) nie sprzyja jednak kooptacji nowych kadr, a nawet poszerzaniu bazy zwolenników. To zresztą swoisty paradoks, gdyż osią, generalnie słusznej krytyki Orbána wobec rządów socjalistów w pierwszej dekadzie XXI wieku były zamknięte kanały awansu społecznego i elitarna niedostępność władzy.
Teraz jednak nie pozostało już nic z tamtej dawnej strategii. Mało kto pamięta o tworzonych wtedy wokół Fideszu „kół obywatelskich” – wyrazu oddolnego upodmiotowienia społeczeństwa. Orbán często powtarza narrację, że jego partia dąży do opanowania „pola politycznego” kraju. Sprowadzając to do dość uproszczonego sloganu: zastąpiono konkurencyjną oligarchię swoją własną oligarchią, a nawet w znacznym stopniu poszerzono jej stan posiadania względem politycznych rywali.
Szansa opozycji
W tym kontekście węgierska opozycja ma spore możliwości – musi pokazać nowe twarze i pomysły. W dużej mierze tak się dzieje. Trudno bowiem, aby czołowi politycy ekipy socjalistycznej rządzącej w latach 2002-10, w tym były premier Ferenc Gyurcsány, skompromitowany nagraniem, które przeszło do historii nowoczesnych Węgier (mówił w nim o kłamaniu „rano i wieczorem”), byli dziś wiarygodnymi liderami.
W kategoriach pewnego cudu można zresztą rozpatrywać fakt, że wielu polityków tamtej poprzedniej ekipy, zmiecionej przez globalny kryzys finansowy z 2008 roku, który tak mocno uderzył w gospodarkę węgierską, utrzymuje się jeszcze w polityce. Niemniej, wpływową rolę w opozycji pełni obecna małżonka premiera Gyurcsány’ego, Klára Dobrev, pełniąca funkcję wiceszefowej Parlamentu Europejskiego.
Najmłodsi wyborcy jednakże albo już w ogóle nie pamiętają rządów socjalistów i liberałów, albo nie odnoszą się do nich tak emocjonalnie jak głosujący na Fidesz czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie. Sympatie najmłodszych wyborców nad Dunajem w dużej mierze podzieliły się teraz pomiędzy liberalny ruch Momentum z dobrze rozpoznawalnymi młodymi (urodzonymi pod koniec lat osiemdziesiątych) europosłankami Katalin Cseh i Anną Júlią Donáth wybranymi w eurowyborach w 2019 roku oraz na Jobbik.
Oba te ugrupowania wywodzą się z diametralnie różnych tradycji politycznych. I wciąż, jak cała węgierska polityka, tkwią korzeniami w zasadniczym podziale ideowym Węgier na środowiska określane mianem polgári (ludowy, powszechny) i nemzeti (narodowy) oraz na liberalne i centrolewicowe środowiska wielkomiejskie, które można przypisać do kategorii Európa-pártiság (proeuropejskość rozumiana jako przywiązanie do demokracji liberalnej).
Momentum narodziło się na bazie ruchów miejskich, które kilka lat temu protestowały z powodzeniem przeciwko planom organizacji letniej olimpiady i paraolimpiady w Budapeszcie w 2024 roku. Co ciekawe, stronnictwo wchodzące w europarlamencie w skład liberalnej rodziny Odnowić Europę nieco odmiennie od podobnych ruchów w całej Unii nie utrzymuje się na pozycjach zdecydowanie lewicowych, lecz pozostaje wierne liberalizmowi, a nawet skłania się w pewnych sprawach do klasycznego konserwatywnego liberalizmu i oświeceniowego modelu węgierskiego patriotyzmu jako wspólnoty wolnych obywateli.
Młode ugrupowanie postawiło przede wszystkim na krytykę korupcji i oligarchizacji kraju, ale – co również istotne – wskazuje na wybiórczość i koniunkturalizm Fideszu w kwestii obrony wartości chrześcijańskich. Latem tego roku, Katalin Cseh skrytykowała Orbána, że ten, dbając o dobre relacje z prezydentem Turcji Recepem Erdoğanem nie odważył się na protest, gdy władze nad Bosforem zamieniły muzeum bazyliki Hagia Sofia na meczet.
Jobbik jest z kolei przykładem jednej z najciekawszych w Europie ewolucji politycznych ostatnich dekad. Z radykalnej nacjonalistycznej prawicy zamieniło się w partię demokratycznej centroprawicy, stawiającej na kwestię transparentnego rządzenia, zielonej polityki, aktywnej roli Węgier w Unii oraz pretendującej do zastąpienia w przyszłości Fideszu jako „prawdziwej” partii ludowej, konserwatywnej i odwołującej się do szerokiego rezerwuaru wyborców dalekich od ideologicznego zacietrzewienia.
Ekipę czterdziestolatków, która kieruje partią od 2019 roku, symbolizuje jej obecny lider, Péter Jakab, otwarcie mówiący o swoich żydowskich korzeniach (sam jest już jednak chrześcijaninem) i o pradziadku, który zginął w Auschwitz. Tego typu narracja byłaby jeszcze 10 lat temu w Jobbiku zupełnie nie do pomyślenia. Zmiana linii partii spowodowała jednak rozłam i odejście działaczy, którzy rebranding i zwrot ideowy uznali za „zdradę narodową”.
Niewątpliwie, to co pozostało w Jobbiku stałe, to próba obejścia Fideszu. Niegdyś – z pozycji skrajnie prawicowych i narodowych, co doprowadziło Orbána do przejęcia części narracji tej partii. Dziś – z centroprawicowych.
Strategie podziału
Pozostawiając na boku znaczące różnice światopoglądowe, opozycja pokazała przedświątecznym porozumieniem, że spór z „orbanokracją” nie ma charakteru ideologicznej rywalizacji konserwatystów i progresywistów. Nie jest też konfliktem pomiędzy siłami „kosmopolitycznymi” i „patriotyzmem”, na który wyłączność miałby mieć według władzy tylko Fidesz.
Jest za to fundamentalnym sporem dwóch filozofii demokracji. Z jednej strony zwolenników „starej” demokracji deliberatywnej, opartej na sporze i dialogu, ale przede wszystkim – na poszanowaniu istnienia republiki jako dobra wspólnego wszystkich obywateli, niezależnie od tego czy sympatyzują z lewicą, czy prawicą, są bardziej liberalni, czy tradycjonalistyczni; z drugiej: zwolenników orbanowskiej demokracji nieliberalnej, opartej na oligarchizacji życia społeczno-gospodarczego oraz polityce i kulturze realizującej „wolę polityczną” obozu rządzącego.
Porozumienie węgierskiej opozycji można również postrzegać jako próbę udowodnienia wyborcom, że chęć odebrania władzy Orbánowi nie oznacza dążenia do prostej restauracji nieefektywnego porządku politycznego z poprzedniej dekady, ale do zbudowania nowej jakości, trafiającej w gusta nowego elektoratu.
Węgrzy nie poszli drogą wytyczoną przez opozycję nad Wisłą, która w wyborach w 2019 roku głosiła i realizowała hasło „trójblokowości”. Odwołali się raczej do wcześniejszych doświadczeń w krajach regionu.
Pierwszy przykład to szeroka Słowacka Koalicja Demokratyczna, skupiająca ugrupowania od lewicy po prawicę. W 1998 roku była ona w stanie odebrać władzę autorytarnej i dryfującej w stronę Rosji ekipie premiera Vladimíra Mečiara i na dwie kadencje zapewniła rządy reformatorskim gabinetom Mikuláša Dzurindy, które wprowadzały kraj do Unii Europejskiej.
Drugim przykładem jest Demokratyczna Opozycja Serbii, podobnie eklektyczna ideologicznie, która wystawiła wspólnego kandydata w wyborach prezydenckich w 2000 roku Vojsilava Koštunicę i mimo próby wyborczego fałszerstwa ostatecznie odebrała władzę Slobodanowi Miloševicowi.
W końcu to także scenariusz podobny do wyborów w Chorwacji na początku 2000 roku, przeprowadzonych wkrótce po śmierci prezydenta Franjo Tudjmana. Występująca w dwóch dużych blokach opozycja pozbawiła wtedy władzy rządzącą od dekady ekipę o tendencjach autorytarnych.
Można oczywiście powiedzieć, że dwadzieścia lat temu były zupełnie inne czasy, polityka nie toczyła się jeszcze w internecie itd. Podobne pozostaje to, że wciąż – mimo zmiany warunków i całej kultury uprawiania polityki – tworząc blok ugrupowań opowiadających się za demokratycznym kształtem ustrojowym państwa można politycznie zyskać. W końcu „ciało” demokracji to wspólne instytucje i wspólnie akceptowany porządek prawny, a różnice światopoglądowe i ideowe to „duch” tego ustroju, w którym powinno być miejsce dla każdego.
Uzupełnijmy, że były premier Gyurcsány, którego żona jest wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego prowadzi firmę doradczą i lobbingową w zakresie relacji z UE. Ale to zupełnie niewinna koincydencja, wszak elity unijne zaakceptowały ten piękny, europejski standard, więc z pewnością nie powinno to być powodem jakiejkolwiek nieufności, a jeśli jest, to świadczy to o spiskowej mentalności i populizmie.