Kościół będzie synodalny, albo nie będzie w pełni Kościołem. Nowe rozumienie synodalności wyzwala nie tylko z klerykalizmu, ale także ze swoistego kościelnego „episkopalizmu”.
Za dwa lata odbędzie się kolejne zgromadzenie Synodu Biskupów, tym razem poświęcone synodalności. W teologicznym środowisku hiszpańsko- i anglojęzycznym jest to temat bardzo mocno dyskutowany. Trwają przygotowania do rzymskiego spotkania pasterzy Kościoła. Rozważa się zarówno teoretyczną zmianę w definicji synodalności, która następuje w czasie pontyfikatu papieża Franciszka, jak i przedstawia konkretne rozwiązania, szukając możliwości, aby lepiej wykorzystać istniejące struktury w celu budowania Kościoła synodalnego.
W Polsce w tym temacie panuje milczenie. Temat synodalności, centralny dla obecnego Biskupa Rzymu, nie wydaje się ważny w lokalnym kontekście. Można jednak znaleźć wypowiedzi trzech polskich hierarchów, którzy używają pojęcia synodalności – wszyscy w wypowiedziach dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Nie tylko biskupi
Abp Grzegorz Ryś, w wywiadzie udzielonym Krzysztofowi Tomasikowi w październiku 2018 r., komentując zgromadzenie Synodu Biskupów na temat młodzieży, mówił: „Duża część ojców synodalnych pochodziła ze świata anglosaskiego. Dla tego kręgu kulturowego synodalność rozumiana jest zazwyczaj w duchu anglikańskim. Dlatego ich zdaniem termin ten mógłby być w ich Kościołach opacznie rozumiany i domagali się jego sprecyzowania. Uznano, że synodalność znaczy przede wszystkim to, że mamy być wszyscy odpowiedzialni za Kościół i nie wolno nam też mylić kościelnej synodalności z demokracją, która na przykład mogłaby dopuszczać głosowanie nad dogmatami czy zasadami moralnymi. Podkreślono, że Kościół jest jednym ciałem Chrystusa i każdy ma w nim swoje miejsce i rolę do spełnienia”.
Kilka miesięcy później prymas Polski abp Wojciech Polak tłumaczył Marcinowi Przeciszewskiemu: „Konferencja Episkopatu pracuje metodą synodalną. Podczas watykańskiego szczytu była mowa między innymi o tym, że synodalność jest konkretnym kontekstem, w którym należy rozpatrywać nadużycia seksualne. Żaden biskup nie może więc powiedzieć, że problem go nie dotyczy, ponieważ sytuacja wykorzystania osoby małoletniej miała miejsce poza jego diecezją. W żadnym przypadku i z żadnego powodu nie może być mu to obojętne. Skutkiem przeżywania i realizowania zasady synodalności jest świadomość, że moje działanie jako biskupa danej diecezji wpływa na całą wspólnotę Kościoła i ma swoje reperkusje także w innych Kościołach lokalnych”.
Wreszcie bp Andrzej Czaja wyjaśniał, także Marcinowi Przeciszewskiemu: „Synodalność, czyli kolegialność, jest w Kościele potrzebna i wynika ona z samej jego istoty. Nie zapominajmy też, że zasada ta ma swoje ograniczenia. Przecież Kościół ma głowę w postaci papieża, który zapewnia jedność, korzystając z wiary w jego nieomylność w sprawach rozstrzygnięć doktrynalnych. Kolegialność czy synodalność zakłada, że decydować powinniśmy wspólnie – w ramach kolegium apostolskiego składającego się z biskupów – ale głos rozstrzygający należy do papieża. To jest – moim zdaniem – znakomite rozwiązanie, które skutecznie chroni Kościół przed jakąś fragmentaryzacją czy podziałami, a jednocześnie zapewnia mu jedność w sprawach najważniejszych”.
W wypowiedziach polskich hierarchów synodalność ograniczana jest do biskupów, co ma niewiele wspólnego z wizją papieża Franciszka
Moją uwagę zwróciły zwłaszcza dwie ostatnie wypowiedzi. Wszystkie one mają jednak pewną cechę wspólną: uwypuklają zasadniczą jednakowość znaczeniową synodalności i kolegialności – czy to w sensie ścisłym, czy przez akcentowanie, że wspólna praca biskupów ma charakter synodalny. Podkreślają ograniczenia i zagrożenia płynące z synodalności, ale także zwracają uwagę na szanse wynikające ze wspólnego działania, takie jak zachowywanie jedności czy wzrost odpowiedzialności za całą wspólnotę Kościoła. Zasadniczo jednak w cytowanych wypowiedziach synodalność ograniczana jest do samych biskupów, co ma niewiele wspólnego z wizją synodalności, jaką przedstawia papież Franciszek.
Utożsamianie synodalności z kolegialnością ma w Kościele długą tradycję. Przed obecnym pontyfikatem właśnie tak była ona rozumiana. Tym bardziej jednak myślę, że warto w polskim Kościele podjąć dyskusję na temat synodalności w rozumieniu obecnego biskupa Rzymu. Moim zdaniem jest to centralny punkt jego nauczania, który skupia w sobie wszystkie inne elementy, bardzo często w Kościele i mediach o wiele bardziej nagłaśniane. Inaczej nie będziemy mogli jako lokalny Kościół przyczynić się do wzbogacenia nadchodzącego zgromadzenia Synodu Biskupów, nie mówiąc już o budowaniu na naszym krajowym podwórku Kościoła synodalnego, o którym marzy papież Franciszek.
Droga Kościoła trzeciego tysiąclecia
Kluczowym momentem, w którym Papież Franciszek przedstawił swoją wizję kościelnej synodalności, jest jego przemówienie wygłoszone 17 października 2015 r. z okazji 50. rocznicy istnienia Synodu Biskupów. Ta instytucja – powołana przez św. Pawła VI jako owoc II Soboru Watykańskiego – jest dla obecnego biskupa Rzymu niejako poligonem synodalności, miejscem, które ma ją dynamizować i wzorem dla Kościoła na wszystkich szczeblach.
Już na początku swojej przemowy Franciszek zaznacza, że „droga synodalności jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia”. Jednocześnie odnosi się on do greckiego znaczenia słowa „synod” (iść wspólnie) i mówi, że jest to „podążanie razem – świeckich, pasterzy, biskupa Rzymu”. Widać w tych słowach zasadniczy zwrot w znaczeniu synodalności. Nie jest to już tylko kolegialność, oznaczająca odpowiedzialność biskupów za Kościół. Wszyscy członkowie Ludu Bożego mają pielgrzymować wspólnie, dzielić się odpowiedzialnością za wspólnotę, czuć się w Kościele jak w domu.
Takie podejście wyzwala Kościół nie tylko z klerykalizmu, ale także ze swoiście pojmowanego „episkopalizmu”, ponieważ w starej wizji synodalności także prezbiterzy i diakoni mieli ograniczony wpływ na działanie swoich lokalnych wspólnot. Oznacza to, że w nowej wizji Kościoła synodalnego biskupi nie mogą już dłużej pojmować swojej roli monarchicznie i feudalnie – jako władców nad poddanymi – lecz powinni wsłuchiwać się w głos swojego Ludu, prezbiterów i świeckich, kształtować powierzony sobie Kościół z większą wrażliwością i z większym zrozumieniem dla codziennych problemów swoich wiernych.
Wydaje mi się, że dopiero w takim Kościele w pełni może wybrzmieć biblijna fraza, która często używana jest do opisania prezbiterów czy biskupów: „z ludzi wzięci i dla ludzi ustanowieni”. W ten sposób może być także zrealizowane marzenie papieża Franciszka o Kościele ubogim i dla ubogich, o Kościele otwartym na wszystkich, a przede wszystkim o Kościele słuchającym świata. Nie tylko słyszącym go, ale takim, który rzeczywiście jest w stanie go usłyszeć. Przy autorytarnym stylu rządzenia taki Kościół nie jest możliwy do urzeczywistnienia.
Już nie piramida
Zwrotu w znaczeniu synodalności nie można zrozumieć bez odniesienia się do Konstytucji dogmatycznej o Kościele II Soboru Watykańskiego, w której została dokonana swoista eklezjologiczna rewolucja. Jeszcze poprzedni sobór, niedokończony Watykański I, w swojej planowanej konstytucji o Kościele miał zawrzeć następujące słowa: „Kościół Chrystusa nie jest społecznością równych, tak jakby wszyscy jego wierni mieli te same prawa; jest mianowicie społecznością nierówną i to nie tylko dlatego, że pomiędzy wiernymi niektórzy są wyświęceni, a inni są świeckimi, ale w sposób specjalny, ponieważ w Kościele istnieje władza ustanowiona przez Boga, według której niektórzy są po to, aby zajmować się uświęcaniem, nauczaniem i rządzeniem, a inni są tego pozbawieni”[1].
Te słowa mogą razić wielu współczesnych katolików, jednak wyrażają mentalność klerykalną obecną przez wieki w katolickiej teologii. Sakrament święceń rozróżniał wiernych między sobą i decydował o prawnych przywilejach, ale także obowiązkach. Ten dualizm wyświęceni – świeccy jako podstawa myślenia Kościoła o sobie zostaje porzucony w czasie II Soboru Watykańskiego. W konstytucji „Lumen gentium” to sakrament chrztu staje się tym, co buduje Kościół, tworzy Lud Boży i czyni ludzi wiernymi. Wszelkie inne podziały, hierarchia czy dyscyplina, są wtórne wobec fundamentalnej równości wszystkich ochrzczonych, którzy w ten sam sposób tworzą wspólnotę kościelną.
Profesor Dario Vitali nazywa ten zwrot „rewolucją kopernikańską”. Odpowiedzialność za Kościół i czynne uczestnictwo w jego życiu i procesach decyzyjnych nie jest już czymś, co nabywa się w momencie przyjęcia święceń kapłańskich, lecz sakramentu chrztu. Sobór oczywiście nie znosi władzy biskupów, a także nie upośledza wartości wyświęconych prezbiterów i diakonów, ale umieszcza ich w kontekście fundamentalnej równości Ludu Bożego, która nie zostaje zaburzona w momencie święceń. Dlatego konstytucja umiejscawia rozdział o hierarchicznej strukturze Kościoła po rozdziale o Ludzie Bożym.
Vitali mówi: „ten fakt sprawia, że, przynajmniej na papierze, porzucony zostaje model piramidalny Kościoła i podział kościelnego ciała na dwie części. W ten sposób Lud Boży jest ważniejszy od hierarchii, życie wiary ważniejsze od sprawowanych ról czy funkcji, wspólna godność ważniejsza od jakiegokolwiek podziału w ciele kościelnym. Bycie poprzedza działanie, łaska poprzedza dzieła, projekty i plany pastoralne. W końcu bycie dziećmi Bożymi, dziećmi w Synu przez odnowienie w Duchu Świętym, jest największym tytułem przynależności do Kościoła, która uprawnia do największego z powołań – do świętości”[2].
Kościół i synod to synonimy
Do tej „rewolucji kopernikańskiej” odwołuje się także Franciszek w swoim przemówieniu, kiedy przywołuje, za Konstytucją „Lumen gentium”, wiarę Kościoła w nieomylny zmysł wiary Ludu Bożego, który dzięki namaszczeniu Duchem Świętym i trwaniu we wspólnocie w swojej ogólności nie może zbłądzić w wierze. To dla papieża jest znakiem, że nie można dalej w ewangelizacji utrzymywać, iż jedni są „zawodowymi pracownikami”, a inni wyłącznie biernymi odbiorcami misji Kościoła.
Franciszek mówi, że: „Sensus fidei nie pozwala na sztywne oddzielanie Ecclesia docens (Kościoła nauczającego) od Ecclesia discens (Kościoła nauczanego), bowiem także owczarnia «ma nosa», co pozwala jej rozeznawać nowe drogi, jakie Pan otwiera przed Kościołem”. Dlatego też, począwszy od synodu o rodzinie, papież bardzo naciskał, aby w przygotowaniu do niego przeprowadzić wyczerpujące konsultacje z Ludem Bożym na poziomie Kościołów lokalnych. Sam Franciszek zdaje sobie sprawę z tego, że taka forma nie jest wystarczająca i zależy mocno od zaawansowania synodalności w poszczególnych wspólnotach, ale że jest ona konieczna, aby móc lepiej zrozumieć problemy, przed którymi staje Kościół i aby jego działalność nie była nauczaniem w próżnię, odpowiadaniem na niezadane pytania.
Papież Franciszek w swoim przemówieniu nazywa synodalność „wymiarem konstytutywnym Kościoła” i przywołuje słowa św. Jana Chryzostoma, że „Kościół i synod to synonimy”. Synodalność nie jest zatem jakąś opcją, którą można, ale nie trzeba podjąć. Jest czymś, bez czego Kościół nie może w pełni i skutecznie realizować swojej misji wobec świata, bez której nie może skutecznie ewangelizować. Najważniejszym elementem synodalności jest słuchanie – najpierw Boga, a następnie człowieka. Ilu sporów, problemów, kłótni czy kryzysów uniknęlibyśmy w Kościele, gdybyśmy potrafili siebie słuchać, gdybyśmy nie mieli gotowych odpowiedzi na każde pytanie, nawet te jeszcze niezadane.
Dla Franciszka synodalność nie jest po to, aby na siłę czynić z Kościoła republikę, lecz po to, aby każdy wierny mógł się poczuć w nim podmiotowo, bo tylko wtedy będzie mógł wziąć za swoją wspólnotę odpowiedzialność
Tym właśnie według obecnego papieża jest synodalność. Nie jest ona demokratycznym głosowaniem za i przeciw w odniesieniu do prawd wiary. Powinna być budowaniem przestrzeni do wyrażania i wsłuchiwania się w sprzeciw, do dzielenia się wątpliwościami. Może służyć biskupom, prezbiterom czy świeckim, spotykającym się z powszechnym niezrozumieniem jakiegoś dogmatu czy zasady moralnej, do przeanalizowania języka, w jakim są one przedstawiane, do zastanowienia nad ich aplikacją, a przede wszystkim do spokojnego dialogu z tymi z wiernych, którzy pewnych rzeczy nie akceptują. Bo nawet jeśli nie dojdzie się do porozumienia, to – przynajmniej na poziomie ludzkim, a także jestem przekonany, że w Chrystusie – wyjdzie się z takiego spotkania i dialogu z przekonaniem, że jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami.
Dlatego też papież pokazuje w swojej przemowie Kościół jako „odwróconą piramidę”, w której ci, którzy „sprawują władzę, nazywają się «sługami – ministri»: bowiem zgodnie z pierwotnym znaczeniem tego słowa są najmniejsi ze wszystkich. To przez służbę ludowi Bożemu każdy biskup staje się dla powierzonej mu cząstki owczarni vicarius Christi – wikariuszem tego Jezusa, który w czasie ostatniej wieczerzy pochylił się, aby umyć nogi apostołom (por. J 13, 1-15). A w takiej perspektywie również następca Piotra jest nie czym innym, jak tylko servus servorum Dei”. W tej perspektywie Kościół synodalny jest niczym innym jak Kościołem ewangelicznym i realizującym misję Chrystusa, który nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć.
Nawrócenie papiestwa
Ta teoretyczna wizja synodalności musi być oczywiście przełożona na konkretne działanie Kościoła, inaczej pozostanie tylko i wyłącznie utopijnym marzeniem. Dlatego też Franciszek w swoim przemówieniu, wskazując na Synod Biskupów jako instytucję dynamizującą życie synodalne, mówi, że synodalność należy budować od dołu do góry, od poziomu Kościołów lokalnych. Papież jednocześnie nie nawołuje do tworzenia nowych struktur, do mnożenia instytucji, lecz do duszpasterskiego i synodalnego nawrócenia tych już istniejących, obecnych w Kodeksie Prawa Kanonicznego.
Na poziomie diecezji jest to synod diecezjalny, ale także kolegia i rady, które istnieją przy biskupie, takie jak rada kapłańska czy duszpasterska. Według papieża będą one służyć kościelnej jedności i synodalności „w takiej mierze, w jakiej te organy pozostają związane z «dołem» i wychodzą od ludzi, od codziennych problemów: (…) te narzędzia, które niekiedy działają w utrudzeniu, winny być dowartościowane jako sposobność słuchania i dzielenia się”.
Franciszek dowartościowuje także znaczenie Konferencji Episkopatów, które, realizując zasadę kolegialności, mogłyby w Kościele synodalnym stać się instytucjami rzeczywiście słuchającymi i dialogującymi ze światem, które napędzałyby życie synodalne na własnych terytoriach. Cytując swoją adhortację „Evangelii gaudium”, papież mówi że: w Kościele synodalnym, „nie jest stosowne, żeby papież zastępował lokalne episkopaty w rozeznaniu wszystkich problemów wyłaniających się na ich terytoriach. W tym sensie dostrzegam potrzebę przyjęcia zbawiennej «decentralizacji»”.
Najważniejszym elementem synodalności jest słuchanie – najpierw Boga, a następnie człowieka. Ilu problemów uniknęlibyśmy w Kościele, gdybyśmy potrafili siebie słuchać
Owa decentralizacja, w Polsce często demonizowana, przywraca także biskupom diecezjalnym ich rolę jako pasterzy swoich Kościołów, a nie tylko „wikariuszy papieża”. Oczywiście Franciszek podkreśla bardzo wyraźnie, że synodalność w Kościele może zaistnieć tylko i wyłącznie w posłuszeństwu biskupowi Rzymu, który jest widzialnym znakiem jedności, ale jednocześnie nie oznacza to, że każda decyzja kościelna musi być z nim konsultowana i dziać się za jego zgodą. Synodalność zakłada także wzajemne zaufanie do siebie i braterskość, również w odniesieniu do papieża.
Sama pozycja biskupa Rzymu w Kościele synodalnym również powinna być, zdaniem Franciszka, przedmiotem refleksji, zwłaszcza w kontekście ekumenicznym. W swoim przemówieniu, a także w adhortacji „Evangelii gaudium”, przywołuje on słowa św. Jana Pawła II z encykliki „Ut unum sint”: „Jako Biskup Rzymu dobrze wiem (…), że pełna i widzialna komunia wszystkich Wspólnot, w których mocą wierności Boga zamieszkuje Jego Duch, jest gorącym pragnieniem Chrystusa. Jestem przekonany, że ponoszę w tej dziedzinie szczególną odpowiedzialność, która polega przede wszystkim na dostrzeganiu ekumenicznych dążeń większości chrześcijańskich Wspólnot i na wsłuchiwaniu się w kierowaną do mnie prośbę, abym znalazł taką formę sprawowania prymatu, która nie odrzucając bynajmniej istotnych elementów tej misji, byłaby otwarta na nową sytuację”. Ta prośba papieża Polaka nie została, zdaniem Franciszka, zrealizowana.
Dlatego w swojej przemowie wzywa on do „nawrócenia papiestwa” w ten sposób, aby pozostając wiernym Tradycji Kościoła, wyrazić prawdę logicznie wypływającą z nauki II Soboru Watykańskiego, że papież „nie stoi sam ponad Kościołem; ale jest w nim jako ochrzczony pośród ochrzczonych i w łonie kolegium biskupiego jako biskup pośród biskupów, powołany zarazem – jako następca apostoła Piotra – do kierowania Kościołem rzymskim, który przewodzi w miłości wszystkim Kościołom”. Rezygnacja z feudalizmu w Kościele, z jego monarchiczności na rzecz synodalności, służebności i otwartości może tylko pomóc w zyskaniu przez biskupów Rzymu autorytetu – wypływającego nie tylko z ustanowienia, ale także autorytetu zasłużonego, wypływającego z pełnej miłości pracy na rzecz Kościoła i jego jedności.
Kościół, który wędruje razem z ludźmi
Krytycy papieża Franciszka, ale także Kościoła posoborowego w ogólności, lubią zarzucać mu zbytnie „bratanie się ze światem”, rozmiękczanie doktryny w celu przypodobania się niekatolikom. Także marzenie o Kościele synodalnym spotyka się z dezaprobatą. Mówi się o „demokratyzacji” Kościoła, o podążaniu za światową modą, o zatracaniu tożsamości. Myślę, że omówione wyżej przemówienie papieża zadaje kłam takim interpretacjom.
Dla Franciszka synodalność nie jest po to, aby na siłę czynić z Kościoła republikę, lecz po to, aby każdy wierny mógł się poczuć w nim podmiotowo, bo tylko wtedy będzie mógł wziąć za swoją wspólnotę odpowiedzialność. Traktowani przedmiotowo członkowie Ludu Bożego sami będą traktować Kościół roszczeniowo jako punkt usługowy, albo będą po prostu od niego odchodzić, znajdując swój dom w innych miejscach.
Kościół niebezpiecznie upodabnia się do świata nie wtedy, kiedy daje się wypowiedzieć każdemu wiernemu i powierza mu rzeczywistą odpowiedzialność, lecz wtedy, gdy powierza los całej wspólnoty zachłannym rękom wąskich grup władzy
Zresztą sam papież w czasie niedawnej środowej audiencji mówił, że bez Eucharystii, bez wsłuchania w Ducha Świętego, bez modlitwy i bez miłości wspólnotowej nie ma mowy o prawdziwej synodalności. Bez tego Kościół stanie się kolejną partią polityczną, w której będzie decydować zwykła większość.
Tego właśnie boją się krytycy synodalności, nie zauważając, że aktualnie w wielu miejscach Kościół co prawda nie przypomina demokracji parlamentarnej, lecz monarchię absolutną lub oligarchię, w której jedni są panującymi, a inni poddanymi, pozbawionymi głosu i praw. Fundamentalna równość wszystkich członków Ludu Bożego, wszystkich ochrzczonych, duch modlitwy i służby, a także posłuszeństwo biskupom i papieżowi, mają chronić Kościół synodalny przed utratą Chrystusowej tożsamości.
Dlatego kluczowym słowem dla zrozumienia synodalności jest „nawrócenie”: nawrócenie do słuchania Pana, nawrócenie do słuchania ludzi, nawrócenie do równości, nawrócenie do dialogu, nawrócenie do miłosierdzia i służby. Bez tych warunków rzeczywiście nie uda się nam zbudować Kościoła synodalnego, ale jestem też przekonany, że bez tego nie uda nam się zbudować żadnego Kościoła. I to ma na myśli papież Franciszek, mówiąc, że Kościół będzie synodalny, albo nie będzie w pełni Kościołem, ponieważ w słowie „synodalność”, w wizji Ojca Świętego, zawiera się cała Ewangelia i wszystko to, co Chrystus pozostawił swoim uczniom.
Dlatego też papież kończy swoje przemówienie następującymi słowami: „Kościół synodalny jest niczym wzniesiony sztandar pośród narodów (por. Iz 11,12) w świecie, który – choć nawołuje do uczestnictwa, solidarności i przejrzystości w zarządzaniu sprawami publicznymi – często powierza los całych społeczności zachłannym rękom wąskich grup władzy. Jako Kościół, który «wędruje razem» z ludźmi, uczestnicząc w udrękach historii, żywimy marzenie, że odkrycie na nowo nienaruszalnej godności ludów i funkcji służebnej władzy będzie mogło pomóc także społeczeństwu obywatelskiemu kształtować się w sprawiedliwości i w braterstwie, tworząc świat piękniejszy i bardziej godny człowieka dla pokoleń, które przyjdą po nas”.
Innymi słowy: Kościół niebezpiecznie upodabnia się do świata nie wtedy, kiedy daje się wypowiedzieć każdemu wiernemu i powierza mu rzeczywistą odpowiedzialność, lecz wtedy, gdy powierza los całej wspólnoty zachłannym rękom wąskich grup władzy. Sądzę, że jest to większe zagrożenie dla Kościoła niż decentralizacja i synodalność.
[1] J. R. Villar, „Sinodalidad: Pastores y fieles en comunión operativa”, w: „Scripta Theologica” 2016, 48(3), s. 667–685.
[2] D. Vitali, „El Sínodo de los obispos al servicio de una Iglesia sinodal: los sujetos de la sinodalidad a la luz de la eclesiología del Vaticano II”, w: „Mater Clementissima. Revista de Ciencias Eclesiásticas” 2016, s. 7–57.
Abp Ryś.Apb Polak i bp. Czaja wypowiadają się na ten temat i WIEMY WSZYSTKO!
@Agnieszka W
Czyli co wiemy ? Oświeć nas proszę.
Co można wiedzieć po samym fakcie, że ktoś się na ten temat wypowiedział ?
Dla przeciętnego wiernego używane pojęcia synodalność kolegialność to abstrakty oderwane od życia. można odnieść wrażenie że zaistniała próba utworzenia niejako na nowo wpolnoty Kościała aby kogoś tylko nie zrazić a dbałość o poczucie wiernego stanowi najwyższą normę. obawiam się że powyższa metoda działania bycia Kościołem zamiast skoncentrować się na spotkaniu z Chrystusem idzie w kierunku zaspokojenia pragnień czy potrzeb danego podmiotu. Bez biblijno-chrystocentrycznego ugruntowania władzy w Kościele „jakim prawem to czynisz” wszelkie przedwsieziecia Kościoła czy nazwiemy to synodem kolegium soborem itd stają sie uzurpacją. wazny przyczynek H. Balthasar Klarstellungen s.80.
To jest jedna z tych propozycji refleksji i analiz nad wspolczesnym Kościołem, które dziś są cenne, potrzebne i otwierające nową perspektywę. Vaticanum II w tej kwestii centralnej, jaką jest samorozumienie Kościoła, trzeba przenieść z płaszczyzny”papieru” (zresztą nieczytanego) na płaszczyznę praktyki życia tegoż Kościoła. Cieszy fakt, że „takie” rzeczy pisze młody ksiądz, „z ludu wzięty i dla ludu ustanowiony”. Teraz tylko miejmy nadzieję, że pałeczkę przejmą biskupi, nie tylko ci trzej wspomniani w artykule. I m.in. odnajdą się pośrod „olbrzyma” (umożliwiając mu bycie w pełni odpowiedzialnym za Kościół), a nie ponad nim (by nie stało się to. co jest na Zachodzie Europy, zwłaszcza w Niemczech).
Podpowiedź: olbrzym-wielka (jeszcze?) rzesza świeckich zaangażowanych w Kościele.
Przecież to kościół niemiecki jest pierwszym zwolennikiem synodalnosci