Musimy robić wszystko, co się da, aby media nie służyły wyłącznie władzy. Przedstawiłem moje stanowisko w sprawie przejęcia Polska Press przez Orlen prezesowi UOKiK, będzie musiał zmierzyć się z argumentami. Liczę, że dołączą inni – mówi rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.
Jakub Halcewicz-Pleskaczewski: Wczoraj Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów podał informację, że PKN Orlen złożył wniosek o przejęcie spółki Polska Press, wydawcy 20 z 24 dzienników regionalnych, blisko 120 tygodników lokalnych i serwisów takich jak Naszemiasto.pl. Prezes Orlenu Daniel Obajtek zapowiada to przejęcie od początku grudnia. Co to znaczy dla wolności słowa w Polsce?
Adam Bodnar: Od zawsze stoję na stanowisku, że prawa i wolności obywatelskie, w tym wolność słowa, służą przede wszystkim podmiotom prywatnym. Służą oporowi wobec władzy. Są tarczą, gdy władza chce ingerować w wolność, i mieczem, którym możemy naszych wolności bronić. Z wolności słowa powinny korzystać podmioty prywatne, a nie firmy z udziałem Skarbu Państwa.
Dlaczego konkretnie?
– Bo jeśli władza chce poinformować o czymś obywateli, to dysponuje pieniędzmi, za które może przeprowadzać akcje informacyjne, kampanie, organizować konferencje, wydawać biuletyny czy wykupywać ogłoszenia. Ma kontrolę nad Polską Agencją Prasową. Ma wiele możliwości. Nie musi kupować mediów.
Ma już media publiczne.
– Zgodnie z europejską tradycją oraz systemem medialnym kształtowanym od 1989 roku media publiczne muszą służyć wszystkim obywatelom, nie partii rządzącej. Premier Tadeusz Mazowiecki w exposé z 12 sierpnia 1989 roku mówił, że „w stosunkach między rządem i obywatelami niezastąpioną rolę pełnią we współczesnych warunkach środki społecznej informacji, zwłaszcza radio i telewizja. Muszą one mieć dziś charakter pluralistyczny. Przejście od monopolu do pluralizmu uważam w tej dziedzinie za niezbędne”. Te zasady znalazły następnie odzwierciedlenie w Konstytucji oraz ustawie o radiofonii i telewizji.
Ale?
– Stanęliśmy na głowie.
Po pierwsze, od pięciu lat media publiczne są mediami rządowymi. Nie wypełniają misji, gdyż służą jednej opcji – obozowi władzy; wystarczy przeczytać raport OBWE z ostatnich wyborów prezydenckich, kiedy zaangażowały się po stronie jednego kandydata.
Po drugie, od lat, właściwie od początku transformacji, mamy kłopot z wydawaniem prasy lokalnej; w wielu miejscach należy ona do jednostek samorządu, nie jest niezależna.
I po trzecie, nabycie mediów Polska Press przez Orlen stwarza niebezpieczeństwo, że to, co będzie się działo w większości mediów regionalnych i lokalnych, wyniknie z dyspozycji politycznych. Orlen występuje jako pośrednik, który wykonuje wolę polityczną partii rządzącej. Jeśli nie zaczniemy nazywać rzeczy po imieniu, kryzys demokracji będzie postępował.
Nabycie mediów Polska Press przez Orlen stwarza niebezpieczeństwo, że to, co będzie się działo w większości mediów regionalnych i lokalnych, wyniknie z dyspozycji politycznych
„Ostrzegamy! To kolejny krok w pacyfikacji przez PiS wolnych mediów” – czytamy w oświadczeniu Towarzystwa Dziennikarskiego.
– Transakcję przedstawia się jako neutralną z punktu widzenia rynku: skoro Verlagsgruppe Passau, dotychczasowy właściciel Polska Press, miał monopol na rynkach lokalnych, to po przejęciu przez Orlen nic się nie zmieni, po prostu jeden podmiot przejmie tytuły od innego podmiotu. To nieprawda. Orlen jest kontrolowany przez ten sam ośrodek władzy, który przez Radę Mediów Narodowych kontroluje media publiczne. Przejęcie mediów lokalnych oznacza zatem koncentrację przekazu. Faktycznie będzie istniał jeden właściciel prasy regionalnej, regionalnych oddziałów TVP oraz lokalnych publicznych rozgłośni radiowych.
Z tą różnicą, że działania mediów Orlenu nie będzie regulowała ustawa jak w przypadku mediów publicznych.
– Hulaj dusza piekła nie ma. W tym przypadku nie istnieją regulacje. Prezes Obajtek może realizować takie cele, jakie chce. Mówił, że przejęcie przez Orlen gwarantuje realizowanie wolności słowa w mediach lokalnych i że on będzie o to dbał. Dokładnie te same słowa wypowiedział Jacek Kurski w 2016 roku, gdy obejmował władzę w TVP. Naiwnością byłoby branie tych słów za dobrą monetę.
Do tego dochodzi przejęcie przez Orlen Ruchu w listopadzie.
– Może dojść do zaburzenia rynku dystrybucji prasy. Poprzez bezpośrednią kontrolę nad Ruchem Orlen będzie miał wpływ na 15 tys. punktów sprzedaży prasy w Polsce. Może jedne tytuły eksponować, inne ukrywać. W skład Polska Press wchodzą też drukarnie, w których swoje tytuły drukują niektórzy niezależni dziennikarze. Orlen nie będzie musiał nawet odmawiać im wykonania usług. Wystarczy opóźnić o dwie godziny druk albo nie wykonać dwa razy zlecenia, aby doszło do zachwiania rynku. A skoro prezes Obajtek mówi w kontekście przejęcia Polska Press także o znaczeniu big data w rozwoju biznesu, to przecież również może to służyć osiąganiu celów politycznych.
System się domyka?
– Obywatele muszą dostrzec, że media strzegą ich wolności, i muszą się o nie upomnieć. Miałbym też oczekiwania w sprawie Polska Press od partii politycznych. Tymczasem obserwujemy godzenie się z logiką dziejów, na zasadzie: było wiadomo, że przejmą, i przejęli. Trudno dostrzec jakikolwiek protest. Zamiast się nie zgodzić, szukamy alternatyw.
To znaczy?
– Przypomnijmy sobie niedawną historię „Trójki”. Była „Trójka”. Nie ma „Trójki”. Chwilę protestowano, a potem powstały dwa radia. Dziennikarze są zadowoleni, publiczność jest zadowolona. A to, że straciliśmy coś, co było własnością publiczną, nikogo nie interesuje. W taki sposób postępuje proces tworzenia alternatywnego państwa. I w przypadku Polska Press może być podobnie. Być może powstaną nowe portale informacyjne działające na szczeblu lokalnym, ośrodki śledztw dziennikarskich, alternatywne formy, które pozwolą redakcjom się realizować.
Więc w czym problem?
– To jest spychanie obywateli do nisz, bo nigdy nie będą w stanie konkurować z ośrodkami, które korzystają z środków publicznych. Na co dzień możemy je ignorować, ale one sączą przekaz, budują stałą przewagę konkurencyjną nad oponentami politycznymi, a pokazują pazury podczas wyborów. Nie zaszkodzą partii rządzącej, w razie potrzeby zaatakują opozycję, podkręcą promocję władzy i będą bronić jej lokalnych przedstawicieli choćby w walce o miejsca w przyszłym Senacie czy w wyborach samorządowych.
Chodzi przecież jedynie o uzyskanie dodatkowo dwóch-trzech procent poparcia, aby znów kontrolować izbę wyższą, a może i województwa. Ważne, aby osiągnąć podobny efekt jak w wyborach prezydenckich, w których Andrzej Duda mógł nie wygrać, gdyby zabrakło zaangażowania sprzyjających mediów publicznych. Przeważyło nieco ponad 400 tys. głosów. W wyborach do Senatu przeważa czasem kilka tys. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której media lokalne przez cały okres wyborczy pracują na taki przechył, zamiast zajmować się niezależnym, obiektywnym informowaniem o sprawach ważnych dla społeczności lokalnej. I nie można na to przyzwalać.
Politycy za mało protestują?
– Przeszli do porządku dziennego nad tym, co się stało w wyborach prezydenckich. Nie wiem nawet, czy liderzy opozycji przeczytali uważnie raport OBWE. On jest dramatyczny. Zawiera mnóstwo uwag. Trzeba te wybory rozliczyć, a nie tylko mieć nadzieję, że następnym razem się uda. Bo się nie uda.
Na tym właśnie polega system konkurencyjnego autorytaryzmu, o którym mówiłem w Senacie. Drużyna władzy ma na boisku 11 zawodników, a drużyna przeciwników tylko 9. Można wygrać mecz, ale jest to bardzo trudne, wymaga zaistnienia nadzwyczajnych okoliczności. A system demokratyczny powinien polegać na równości szans wyborczych.
Obecnie w sprawie Polska Press zabrakło mi też jasnego stanowiska polityków opozycji, że pierwszą decyzją, gdy wygrają wybory, będzie rezygnacja państwa z władzy nad mediami. Obawiam się też odwrotnego myślenia u polityków: że jak wygrają wybory, to te media im się przydadzą.
Rafał Trzaskowski ogłosił niedawno, że „chce współpracować z niezależnymi dziennikarzami” i będzie ich namawiał do „odkłamywania tego, co robi PiS”.
– Słowo „współpraca” w przypadku relacji polityka z dziennikarzami zawsze brzmi źle. Oznacza, że dziennikarze przestają być niezależni albo można podważyć ich wiarygodność.
Jacek Żakowski powiedział w swoim ostatnim „Poranku Radia TOK FM”, że media mogą działać na rzecz władzy na dwa sposoby: albo jak TVP, albo łagodnie jak Polsat. I że należy życzyć dziennikarzom zatrudnionym w tytułach Polska Press tego drugiego. Ma rację?
– Dziennikarze mogą się znaleźć w sytuacji dramatycznej. Niektórzy z nich nie mają alternatywy, wiele lat pracują w zawodzie, zdobyli szlify, nagrody i nagle zostają zaskoczeni zmianą właściciela. Można się spodziewać, że niektóre redakcje zademonstrują niezależność i podadzą się do dymisji, jak w Index.hu na Węgrzech. Ale mogą też przyjąć postawę, że jakoś to będzie, przetrwamy, nie nadwyrężając kręgosłupa.
Chodzi o to, „aby zbyt łatwo nie zgiąć karku”, jak mówił wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego” Krzysztof Kozłowski, w PRL odpowiedzialny za kontakty pisma z cenzurą.
– Taka sytuacja jest możliwa u prywatnego właściciela. Być może wystarczy tam nie zadawać politykom pewnych pytań, wybranych osób nie zapraszać, i utrzymywać pewien balans. W przypadku właściciela z bezpośrednim przełożeniem politycznym i z dynamiką działania PiS – według której każdy, kto się nie podporządkuje, jest represjonowany i zmuszany do odejścia – balansowanie jest niemożliwe. Można się spodziewać, że rzeczywistość na szczeblu lokalnym będzie przypominać tę znaną z mediów publicznych, a także z prawicowych tygodników, które realizują linę partii.
W sprawie Polska Press zabrakło mi jasnego stanowiska polityków opozycji, że pierwszą decyzją, gdy wygrają wybory, będzie rezygnacja państwa z władzy nad mediami
Zapomina się, że kiedy w 2016 roku nastały zmiany w mediach publicznych, zdecydowana większość pracowników nie została zwolniona czy odsunięta od anteny, ale odchodziła z własnej woli. Nie chcieli zgodzić się na nowe zasady, bić się z koniem. Tym razem także dobrzy dziennikarze odejdą po cichu, nikt nawet nie zauważy. Potem zaczną się pojawiać się teksty atakujące opozycję, Strajk Kobiet i wszystkich innych, którym nie po drodze z partią.
Są w naszej konstytucji takie artykuły jak 61 (Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne) czy 54 (Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji). Zapomnieć?
– Powiem szczerze: przez wiele lat przyzwyczailiśmy się do tego, że jako społeczeństwo dzięki dziennikarzom korzystamy z prawa do pozyskiwania informacji i dowiadujemy się, co robi władza. Gdy władza opanuje media, nie będziemy mieli realizowanego tego prawa.
Mamy liczne spory sądowe dotyczące łamania prawa do informacji publicznej. Sądy często przyznają rację dziennikarzom i organizacjom pozarządowym. Ale często tak późno, że informacja traci znaczenie. Jeśli na przykład dopiero po dwóch latach dowiadujemy się, którzy eksperci pracowali nad daną sprawą u konkretnego ministra, nikt nie pamięta nawet, czego dotyczył problem i dla opinii publicznej temat prawie nie istnieje.
Dochodzi też dążenie do podporządkowania władzy wykonawczej sądów administracyjnych. Jeśli będą pod większą presją, tym bardziej prawo do informacji publicznej nie będzie egzekwowane.
Co robi w tych sprawach sam Rzecznik Praw Obywatelskich?
– Staramy się w Biurze RPO na bieżąco reagować w przypadkach cenzury. Upominaliśmy się o prawa dziennikarzy do dostępu do Sejmu w 2016 r. Wygraliśmy sprawę w Trybunale Konstytucyjnym, która dotyczyła powstania Rady Mediów Narodowych i ograniczenia roli KRRiT w obsadzaniu zarządów Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, wyrok nie został opublikowany. Do końca prowadziliśmy sprawę Jerzego Sosnowskiego, zwolnionego z „Trójki” (wygrał w sądzie pracy). Obecnie sądy cechują się dużą dozą niezależności. Żadnej sprawy nie przegrał Wojciech Sadurski. Władza straciła impet. Ale to nie znaczy, że nie będzie próbowała utrudnić ludziom życia.
Musimy robić wszystko, co się da. Inaczej media będą służyć wyłącznie władzy i zawęzi się przestrzeń od władzy niezależna.
Nie stanie się to tak gwałtownie jak na Węgrzech. Po pierwsze, mamy tradycję „Gazety Wyborczej”, Radia TOK FM; mamy wielką tradycję amerykańską w postaci TVN i TVN24; mamy Onet i inne tytuły wydawane przez Ringier Axel Springer; mamy rozwijający się crowdfunding; mamy silne tygodniki („Polityka”, „Tygodnik Powszechny”). To są fundamenty, które dają poczucie, że trwa debata.
Po drugie, polski model będzie inny niż węgierski także dlatego, że tam media są przejmowane przez bliskich władzy oligarchów. W Polsce mamy spółki paliwowe, energetyczne czy miedziane. Efekt jest ten sam, ale jest inny model własnościowy i Viktor Orbán może w większym stopniu udawać, że media są prywatne (ładnie to było widać w przypadku ostatniej afery obyczajowej z Brukseli: choć o sprawie dyskutuje cała Europa, na Węgrzech opisał ją jeden tygodnik). Rząd Prawa i Sprawiedliwości już tak udawać nie może.
Skoro sprawa Polska Press trafiła do UOKiK, decyzja jeszcze nie zapadła.
– Prezes UOKiK jest powoływany przez premiera, ale będzie musiał zmierzyć się z argumentami. Dzisiaj przedstawiłem moje stanowisko. Liczę także na to, że do postępowania przed UOKiK przyłączą się organizacje społeczne, którym na sercu leży wolność słowa i wolność mediów w Polsce.
W tych regionalnych gazetkach juzż od dawna nie ma prawdziwych dziennikarzy, prawdziwych fotoreporterów. Dominują przypadkowi ludzie piszący byle jak, robiący komiczne albo kosmiczne błędy, pstrykający swoimi komórkami tony bezsensownych zdjęć wrzucanych potem na strony internetowe gazet jak leci.
PiS nie będzie musiał zwalniać. Będą pisać dalej dla nowych panów.
Media publiczne od zawsze służyły rządzącym. Twierdzenie, że kiedyś było inaczej jest zwykłym kłamstwem.
Dopóki Ruch był w prywatnych rękach, o ekspozycji tytułów decydowała kasa, nie polityka. Czy dla wolności słowa to wielka różnica? No, może jest różnica, ale nie aż taka, by nie poświęcić słowa patologiom w mediach za III RP. S.Sierakowski w 2016 po powołaniu Kurskiego na prezesa TVP napisał mniej więcej tak, że no owszem, może za naszych czasów był jakiś przechył w stronę liberalno-lewicową, ale nie aż taki, by usprawiedliwiało to przechył Kurskiego. No i chciałbym usłyszeć od was nie tylko o tym przegięciu, ale także o waszym wcześniejszym nagięciu. Jak pokazuje przykład amerykański z ostatnich dni, w sytuacjach krytycznych „niezależne” od polityków media potrafią podejmować polityczne, ekonomicznie szkodliwe dla siebie decyzje. A z wypowiedzi wynika, że najbardziej waszą stronę boli, że to „ta” władza przejmuje prasę lokalną, a nie sama szkodliwa koncentracja własności, nie wspominając, że w rękach Niemców, bo was to nie boli. Kilka dni temu Marek Cichocki na łamach Rzeczpospolitej napisał felieton pt. Resturacja zwracając uwagę, że liberałowie amerykańscy są jak Burboni po powrocie do władzy – „niczego się nie nauczyli, niczego nie zapomnieli” (Talleyrand). I tak się zapowiada z opozycją w Polsce, co niestety z powyższego wywiadu wybrzmiewa, choć przyznam, że akurat w przypadku A.Bodnara w mniejszym stopniu, niż np. w przypadku B.Budki.
Nie znam bardziej zakłamanego polityka niż Adam Bodnar. Nie znam bardziej tendencyjnego, jednostronnego, partykularnego urzędnika państwowego niż Adam Bodnar. Troska A. Bodnara, to przysłowiowe krokodyle łzy. A. Bodnar byłby wiarygodny, gdyby wystąpił choć raz w obronie zwalnianych dziennikarzy z mediów publicznych przez PO/PSL, gdyby wystąpił w obronie szykanowanych dziennikarzy Rzeczpospolitej”, „Wprost” i wielu innych redakcji czasopism. A. Bodnar nie zająknął się ani słowem. I nic dziwnego, bo A. Bodnar jest rzecznikiem praw… tylko jednej grupy obywateli, tych, których poglądy są bliskie A. Bodnarowi. A. Bodnar traktował cały czas urząd RPO jak prywatny folwarki ideologiczny i polityczny. Jego prawdziwą twarz pokazuje również sytuacja „Polska PRess”. A. Bodnar, mówiąc kolokwialnie wścibia nos w nie swoje sprawy. Miesza się w stosunki właścicielskie, także poprzez ingerencje sądowe, w prawo właściciela do decydowania o zarządzanej przez niego firmie. A. Bodnar się najzwyczajniej panoszy, chce decydować, kto ma być redaktorem naczelnym danej gazety , a kto nie. A. Bodnar, chce decydować także o linii politycznej danej gazety. Najśmieszniejsze, że A. Bodnar robi to rzekomo w interesi8e obywateli, ogółu oczywiście, którzy go o to nie proszą. A. Bodnar, zakochany w sobie – patrz twitter, chciałby, aby w mediach królowała tylko jedna, słuszna opcja polityczna, a reszta, czyli plebs, albo plankton polityczny, pogardzany przez niego, czego dowodem jest kompletny brak zainteresowania i reakcji na akty barbarzyństwa wobec większości przez rożne mniejszości, nie reagował na nie, a ubolewa nad losem jednego czy drugiego redaktora. Wolność słowa według A. Bodnara – to wolność dla wybranych. Kalizm, to najlepsza i najkrótsza charakterystyka zakłamania A. Bodnara. Gdy gazety, których teraz jest właścicielem „Orlen” były w posiadania niemieckiego koncernu, to wolność słowa kwitła, teraz, gdy kopił je polski koncern , to wolność słowa znikła. Tak naprawdę A. Bodnar ma tyle wspólnego z wolnością skowa, co koń z koniakiem.
Rafał Woś raz odszedł, teraz drugi. Czy pan rzecznik praw lewicy Bodnar go bronił?
Pan Prezydent Duda jaki jest taki jest ale jego rywal jest pechowcem, jonaszem. Co chwila jakaś awaria, podwyżka. Przecież on nie chciał być prezydentem Polski, zlekceważył swych wyborców, których teraz zagospodarowuje 2050.