Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kowalska wciąż cierpi

Anna Kowalska z Marią Dąbrowską i Anną Linke na Żoliborzu. Z archiwum Cezarego Gawrysia / FOTONOVA

Jeśli ktoś szuka w tej historii pikanterii, może ją odnaleźć, ale znowu nie tak wiele. Zasadniczo książka ta przywodzi na myśl thriller psychologiczny: mocowanie się dwóch silnych osobowości, próby dopasowania się, wzajemne żale.

Biografistyka przeżywa w Polsce dobry czas. Pisanie biografii – jeszcze dwadzieścia lat temu uważane za zajęcie podrzędne, rzecz dla dokumentalistów i archiwistów, zajęcie niegodne ambitnego polonisty – wróciło do łask. Przed wojną biografia była nowym gatunkiem, a zanim oswojono się z nowością i odmiennością tego spojrzenia na sferę prywatną, na przykład w Marysieńce Sobieskiej Boya-Żeleńskiego, znowu nastały złe czasy – rozpatrywanie jednostkowego losu i mierzenie się z zagadkami indywidualnych wyborów ustąpiło przed wizją historii jako wielkiego procesu.

Biografia jest nieodłącznym produktem ekonomii, w której dominuje wiara w indywidualną sprawczość – twierdzą teoretycy gatunku, a polski przykład pokazuje, że mogą mieć rację. Kariera biografii opiera się jednak na czymś jeszcze bardziej elementarnym: na ciekawości cudzego losu. I ta ciekawość ma dwa aspekty: pozytywny, poznawczy, poszerzający nasze indywidualne doświadczenia oraz negatywny – gdy przeradza się we wścibstwo, podglądanie, ferowanie ocen. Spojrzenia te dzieli czasem zaledwie krok.

A biografie pisarzy to w ogóle teren szczególny. Literaturoznawstwo o korzeniach formalistycznych, skupione na metodach pracy z tekstem, jak może unika związków z biografią, dowodząc, że biografizowanie to prostactwo, metodologiczny horror i dla prawdziwych znawców rzecz zbyt trywialna. A jednak…

Co zrobić, gdy tekst otwierany kluczem wewnętrznej spójności (czyli koherencji) nie odsłania wszystkich tajemnic albo nawet jest mało czytelny? A tak jest na przykład z III częścią Dziadów. Tu trzeba wiedzieć, kogo aresztowano i za co, by wejść w wewnętrzną logikę wizji Mickiewicza.

Jeszcze większe wyzwanie stanowią dzieła autobiograficzne, w tym dzienniki, które eksponują fakty, przeżycia i często same stają się trwałym dziełem, jak to miało miejsce w wypadku pisarek XX wielu – Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej. Ich dzienniki uważane są po latach za co najmniej tak samo istotne jak dzieła literackie, które nieco już pokryły się patyną. Jeszcze inaczej jest z Anną Kowalską, od 2008 r. mamy wydanie książkowe jej dzienników – w opracowaniu Pawła Kądzieli, ze wstępem Julii Hartwig – ale jest to wybór pomijający okres młodzieńczy pisarki.

Anna od początku

Opublikowana niedawno biografia Anny Kowalskiej jest więc trochę zamiast pełnego wydania jej dzienników (nie uniesie tego zadania żadne wydawnictwo), ale i zamiast jej zupełnie zapomnianej twórczości literackiej. Powodów zainteresowania Kowalską jest kilka, a autorka biografii, Sylwia Chwedorczuk, w tytule swojej książki punktuje jeden: Kowalska. Ta od Dąbrowskiej.

Relacja z Marią Dąbrowską, miłość, która narodziła się w 1943 r., i ich związek, trwający do końca życia Dąbrowskiej, to zatem główny motyw, który tu śledzimy, choć życie Anny z domu Chrzanowskiej, urodzonej 23 kwietnia 1903 r. we Lwowie opowiedziane zostało od początku.

Były więc problemy rodzinne: biedni rodzice, niewysokie pochodzenie matki i dom babki, w którym mówiło się po francusku i żyło w poczuciu przynależności do lepszego świata. Tak rosła głodna uczuć nastolatka, niezbyt piękna, niezgrabna, która w szkole zakochała się w swojej nauczycielce, i to tak żarliwie, że nauczycielka ucięła kontakt.

Sylwia Chwedorczuk, „Kowalska. Ta od Dąbrowskiej”, Marginesy, Warszawa 2020

Zatem już w nastoletniej Annie była jakaś skłonność do lokowania uczuć w swojej płci. Równie wielka była pewnie potrzeba autorytetu, poszukiwanie przewodnika duchowego, skoro na studiach zakochała się w profesorze Jerzym Kowalskim. Nie fizyczność ją uwiodła – Kowalski był niższy, drobny, miał skrzekliwy głos. Prowadził jednak interesujące wykłady, posługiwał się bardzo dobrze łaciną i greką, czytał po hebrajsku, znał biegle kilka języków nowożytnych. Był bardziej doświadczony, podróżował, prowadził badania i wiódł twórcze życie, o jakim ona marzyła.

Anna Chrzanowska musiała z powodu ślubu ze swoim wykładowcą przenieść się z filologii klasycznej na romanistykę. Podobno sprawiło jej to przykrość. Od ślubu w 1924 r. Kowalscy wiedli życie interesujące i niekonwencjonalne: żadnych dzieci, podróże naukowe po Europie, wspólna twórczość literacka, aktywność towarzyska we Lwowie.

Raz Anna zdecydowała się na aborcję, macierzyństwo mogłoby zburzyć z trudem budowaną równowagę. Stworzyła z mężem związek partnerski, choć tylko on zarabiał. Simone de Beauvoir mówiła, że niezależność zaczyna się od portmonetki, trudno oczekiwać wolności, nie mając własnego budżetu, nie zarabiając. Anna Kowalska, jak stwierdza jej biografka, musiała prosić męża o pieniądze na rajstopy. To błąd rzeczowy, rajstop jeszcze nie było, wtedy panie nosiły pończochy przypinane do paska. Niezależnie od tego potknięcia istota omawianego przez Chwedorczuk zjawiska jest ta sama, choć powody, dla których Anna nie zdecydowała się na podjęcie pracy, nie są w pełni jasne.

Jej wersja, przytoczona przez biografkę, mówi o złej opinii, „manifestowaniu lesbijskości”. Wiadomo, że obcinała krótko włosy, ale fryzura na chłopczycę, wzorem francuskim, była wtedy modna. Nie wiadomo, czy już przed wojną próbowała podwójnego życia, czy tylko była świadoma innej strony własnej natury.

Związek z Kowalskim musiał być bardzo bliski, skoro razem pisali kolejne utwory. Pisarski tandem, rzecz w Polsce mało popularna, choć spotykana na przykład we Francji – jak twierdził Juliusz Kaden-Bandrowski. W polskiej literaturze dwudziestolecia międzywojennego była jeszcze jedna para pracująca wspólnie, i to całkiem blisko: Helena Boguszewska i Jerzy Kornacki, założyciele Zespołu Literackiego „Przedmieście”, z którym w pewnym momencie sympatyzowali Kowalscy.

Wspólna praca musiała dawać Kowalskim poczucie literackiej przygody, nigdy jednak nie odnieśli sukcesu. Recenzje, skrupulatnie przytaczane przez Sylwię Chwedorczuk, są przeważnie krytyczne, punktują nie najlepszy styl, a umiarkowanie chwalą drugorzędne zalety. Tym, czego zabrakło w biografii Kowalskiej, jest właśnie rzeczowe omówienie książek autorskich lub współautorskich pisarki. Recenzje i głosy krytyczne ustawione są pod kątem ocen i miejsca na literackiej giełdzie wartości. A twórczość zawsze obnaża autora, twórczość drugorzędna nie mniej niż osiągnięcia pierwszej klasy.

Narodziny bliskości

Anna Kowalska przed wojną często jeździła do Warszawy. Miała poczucie, że Lwów przestał jej wystarczać, ale Jerzy wykładał tam na Uniwersytecie Jana Kazimierza i we wszelkich planach przeprowadzki musieli to brać pod uwagę. Już przed wojną w Warszawie, w środowisku literackim, Anna poznała Marię Dąbrowską, jednak pierwszy kontakt na gruncie towarzyskim nie zapowiadał istotnej znajomości.

Bliskość narodziła się podczas wojny, i to też nie od razu. Dąbrowska i Stanisław Stempowski, uciekając z Warszawy we wrześniu 1939 r., znaleźli się najpierw w Łucku. Mieli plan wydostania się za granicę, ale z niego zrezygnowali. Dotarli do Lwowa i zamieszkali u małżeństwa Blumenfeldów. Piękna, inteligentna, obdarzona magnetycznym urokiem Stanisława Blumenfeldowa przyciągnęła uwagę Marii. Anna była gdzieś w tle.

Gdy Stanisława Blumenfeldowa w styczniu 1942 r. została aresztowana, Anna przekazywała Dąbrowskiej wiadomości od niej. Stanisława zginęła pod koniec 1942 r. w niewiadomych okolicznościach, dzieląc los Żydów pod okupacją hitlerowską. Anna – rozumiejąca pośredniczka nawet złych wiadomości – wyłoniła się z tła jako osoba pomocna.

Miłość między pisarkami wybuchła w 1943 r., gdy Anna przyjechała do Warszawy i zjawiła się w mieszkaniu Dąbrowskiej i Stempowskiego przy ulicy Polnej. Najpierw w ostatniej chwili chciała uciec. Wtedy mogła się jeszcze cofnąć! A jednak magnes był silny: oczywiście erotyzm, ale także doświadczenie relacji z mocną osobowością, literackim autorytetem, ważniejszym i lepszym niż mąż.

Anna na jakiś czas zamieszkała w tym samym mieszkaniu co Dąbrowska i Stempowski, potem wynajęła pokój naprzeciwko nich. W 1944 r. zjawili się w Warszawie oboje z mężem, mimo że Stanisław Stempowski i Jerzy Kowalski wprost się nie znosili, a życie erotyczne pań przybrało w tej sytuacji formy dość skomplikowane. Jeśli ktoś szuka w tej historii pikanterii, to w tym momencie może ją odnaleźć. Potem pozostaje już tylko thriller psychologiczny: mocowanie się dwóch silnych osobowości, próby dopasowania się, wzajemne żale i poczucie Anny, że jako słabsza stała się ofiarą. Za mało miłości, by żyć razem zgodnie i szczęśliwie, ale stanowczo za dużo, by się rozstać.

Empatyczna, podążająca za Anną narracja jej biografki nie w pełni oddaje momenty tego mocowania się i psychicznych załamań. W maju 1946 r. narodziny córki Kowalskich, Tuli, otworzyły nowe pole konfliktu: dziecko oznaczało widomy dowód zdrady, dziewczynka była kimś kłopotliwym, absorbującym i zawsze nie takim, jakim być powinna. Maria Dąbrowska rysuje się tu jako osoba skrajnie egoistyczna i niesympatyczna. A jednak Anna po śmierci męża przeniosła się do Warszawy i zamieszkała z Marią. Powiedzieć można, trawestując Tołstoja, były potem nieszczęśliwe na swój własny sposób.

Wieczna teraźniejszość

Biografia Sylwii Chwedorczuk zdaje sprawę z tego, co się zdarzyło, i nie wątpię, że czyni to rzetelnie. Bibliografia do każdego z rozdziałów zawiera wiele pozycji, w tym niedrukowane dokumenty i listy. A jednak książka jest w pewien sposób zgaszona, przede wszystkim przez przyjętą metodę narracji.

W Polsce popularna stała się – stosowana często przez dziennikarzy – narracja uobecniająca, prowadzona wyłącznie w czasie teraźniejszym, z możliwością przejścia na przyszły, ale bez przeszłego. Czasami trudno więc zrozumieć, co się wydarzyło. Chcąc przedstawić zarys książki, musiałam przełożyć ją na czas przeszły. Na przykład na stronie 162 czytamy: „W Sichowie zapewniono Annie dobre warunki życia. Ma do dyspozycji własny pokój, nie brakuje jej jedzenia. Dni mijają Kowalskiej na drobnych sprawach, cieszy ją obecność Zosi, którą bardzo kocha. Siostrzana bliskość jest tym ważniejsza, że zesłany do Kazachstanu brat Ignacy umiera”.

Wciąż umiera czy umarł? Czas teraźniejszy ma tylko formy niedokonane. A więc może przeżył? Teraźniejsza narracja ma skracać dystans, ale daje efekt nieustannego tańca na pointach. Aby uzyskać wrażenie dramatyzmu, trzeba by czegoś innego. Ten rodzaj narracji powoduje brak kulminacji, nie ma jak jej przygotować. Bliski dystans nie pozwala też na psychologiczne zróżnicowanie osób. Anna „jest” wciąż pełna dobrej woli i bardzo niezdecydowana, a Maria zawsze „jest” egocentryczna. Aż trudno sobie wyobrazić, że można było ją pokochać. Nawet córka Anny, najbardziej pokrzywdzona, w tej sytuacji po prostu „jest”.

Wesprzyj Więź

Natrętne stosowanie czasu teraźniejszego graniczy z manierą. To wirus uproszczeń, który w polszczyźnie infekuje kolejne gatunki – reportaż, biografię, prozę. W wypadku biografii jego nadobecność jest pozbawiona uzasadnienia. Biografia mówi o tym, co było, jej żywiołem jest historia i przemijanie.

Dziś o romansie dwóch pań mówiono by inaczej, używając literki L i B ze znanego skrótu LGBT+, który stał się nieoczekiwanie manifestem politycznym. Historia skomplikowanego związku kobiet, opowiedziana w tej biografii, pokazuje, że nazwy i definicje się zmieniają, ale życie pełne jest niejednoznacznych przypadków. Autorka biografii unika stwierdzeń ogólnych, a tym bardziej ocen, choć przydałby się tu rzut oka z dystansu i przywołanie pewnego quantum dzisiejszej wiedzy na temat płci, związków jednopłciowych, ich tradycji i miejsca w kulturze.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2020

Podziel się

3
Wiadomość