W 1970 roku Willy Brandt ryzykował własną polityczną przyszłość. Mógł to zrobić dzięki zmianie w mentalności Niemców.
To był rok 2018. Jako Fundacja „Krzyżowa” woziliśmy po Dolnym Śląsku grupę młodych liderów życia społeczno-politycznego z krajów bałkańskich, aspirujących do Unii Europejskiej. Odwiedziliśmy graniczne miasto Zgorzelec / Görlitz i przeszliśmy z polskiej strony na niemiecką po Moście Staromiejskim na Nysie Łużyckiej.
Ale nasi goście zamiast iść dalej, zawrócili – przeszli przez most jeszcze raz. A potem jeszcze raz… Niektórzy płakali. Nie mogli się nadziwić, że tak może wyglądać granica. Że nie ma na niej zasieków, szlabanów, żołnierzy z bronią gotową do wystrzału.
Oś sporu
Nasi dziadkowie też by się pewnie dziwili chodząc dziś po tym moście. Granica dzieliła Polaków i Niemców od połowy XVIII wieku. Dzieliła nie tylko fizycznie, ale i mentalnie – była osią polsko-niemieckiego konfliktu. Konfliktu Prus, Rzeszy Niemieckiej, Republiki Weimarskiej, III Rzeszy, Republiki Federalnej Niemiec i wreszcie, przez krótki czas, zjednoczonych Niemiec – z wielonarodową Rzeczpospolitą, pozbawioną w wyniku rozbiorów własnego państwa polską ludnością, II Rzeczpospolitą, Polską Rzeczpospolitą Ludową i w końcu, przez krótki czas, III Rzeczpospolitą.
W tych wszystkich odsłonach polsko-niemieckiego antagonizmu chodziło w gruncie rzeczy o granicę – o jej przesunięcie, gdy istniała, bądź jej odtworzenie, gdy nie istniała – w czasach, gdy Polska pozbawiona była bytu państwowego.
Na wizytę Willy’ego Brandta 50 lat temu w Warszawie należy spojrzeć szerzej niż tylko jako na przełom w relacjach między PRL a RFN. Była punktem zwrotnym w relacjach polsko-niemieckich liczonych od połowy XVIII wieku
Konflikt zaczął się od dążenia Prus do zmiany granicy z Rzeczpospolitą w połowie XVIII wieku. Jednej z najbardziej stabilnych granic w historii Europy, która nie zmieniała się od kilku stuleci. Teraz wolą Prus miała przesunąć się na ich korzyść, a na niekorzyść wschodniego sąsiada. Była to główna przyczyna rozbiorów.
Końcem konfliktu stało się zaś uznanie przez Niemcy granicy na Odrze i Nysie w 1990 roku. Kolejne fazy dzielącego te dwie daty antagonizmu Michael G. Müller porównał do ruchu wahadła; targnięcie się Prus na granicę z Rzeczpospolitą to wprawienie go w ruch, odzyskanie przez Polskę w 1918 roku niepodległości i odtworzenie, z grubsza, granicy sprzed rozbiorów, to jego odbicie. Druga wojna światowa i podbój ziem polskich przez hitlerowskie Niemcy to kolejny, bardzo silny ruch wahadła, a utworzenie w 1945 roku granicy na Odrze i Nysie stanowi bardzo mocne odbicie go w drugą stronę.
Zagospodarowanie obcych terenów
Od tego momentu gra toczyła się o to, czy wahadło pozostanie w tej pozycji, czy też po raz kolejny się odbije. To, że zostało, jest historycznym sukcesem Polaków i Niemców, przerwaniem logiki ustawicznego kwestionowania granicy, która przez ponad dwieście lat dewastowała relacje polsko-niemieckie. Sukcesem tym większym, że wahadło zatrzymało się w 1945 roku w nienaturalnej pozycji.
Skala przesunięcia polskiego terytorium na zachód była ogromna, w wyniku decyzji mocarstw zwycięskich Polska na wschodzie straciła blisko połowę przedwojennego terytorium, a na zachodzie przejęła niemieckie tereny, które zajmowały jedną trzecią nowej powierzchni kraju. Natomiast Niemcy utraciły blisko jedną czwartą przedwojennego terytorium, nie otrzymując nic w zamian. Dodatkowo tereny przejęte przez Polskę były w swej większości jednoznacznie niemieckie pod względem etnicznym.
Zagospodarowanie tak rozległych, obcych kulturowo i etnicznie ziem stanowiło dla Polski ogromne wyzwanie. Zaś dla Niemców utrata tak obszernych, od wielu stuleci zrośniętych z ich państwem terenów, była ogromnym problemem tak realnym, jak i mentalnym. Realnym, gdyż pomniejszone, wyniszczone przez wojnę Niemcy musiały przyjąć i wyżywić miliony uciekinierów i wysiedleńców. Mentalnym, gdyż Wschód, jako przestrzeń ekspansji, pełnił dla Niemców ważną ideologiczną, tożsamościową rolę.
„Stoję tu teraz jako jeden ze zdobywców, którzy dzięki wolnej pracy i ludzkiej kulturze odebrali słabszej rasie władzę nad tą ziemią” – mówił bohater jednej z książek Gustava Freytaga, popularnego XIX-wiecznego pisarza, który gruntował w swoich rodakach ideologię „dziejowej misji”, polegającej na niesieniu na wschód zachodniej kultury i cywilizacji. Pod jej wpływem wielu Niemców postrzegało utratę wschodnich rubieży na rzecz Polski po drugiej wojnie światowej – podobnie zresztą jak po pierwszej – utratę ziem polskich, zagarniętych w wyniku rozbiorów, nie tylko jako znaczny ubytek terytorialny, ale i dziejową klęskę narodu niemieckiego i jego rzekomej misji.
Tymczasowo stała granica
Rok 1945 przyniósł w kwestii granicy jeszcze jedną, ogromną trudność – brak jednoznaczności. W umowie poczdamskiej, w której mocarstwa zwycięskie uzgodniły zasady nowego powojennego ładu w Europie, znalazł się zapis, że tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej zostają przekazane pod tymczasowy polski zarząd, zaś ostateczny przebieg granicy ma zostać ustalony na konferencji pokojowej, która – jak się później okazało – nigdy się nie odbyła. Paradoks polegał na tym, że tej formule prawnej, jednoznacznie sugerującej tymczasowość, towarzyszyły decyzje o przeprowadzeniu przymusowej migracji na ogromną skalę, co trwale zmieniło stan rzeczy i praktycznie uniemożliwiło odtworzenie status quo ante.
Połączenie zapisu o tymczasowości granicy oraz usankcjonowania masowych migracji przymusowych doprowadziło do potężnego sporu interpretacyjnego pomiędzy Polską a Republiką Federalną Niemiec. Przez dziesięciolecia, praktycznie do 1989 roku, decydenci polityczni, publicyści i naukowcy w Polsce i Niemczech Zachodnich prowadzili zaciekłe spory, optując za lub przeciw granicy na Odrze i Nysie.
Strona niemiecka przypominała, że umowa poczdamska wprowadziła prowizorium. Twierdziła, że ostateczny kształt granicy trzeba wynegocjować z udziałem Niemiec, w myśl prawa narodów do samostanowienia i „prawa do ojczyzny” (owo „prawo do ojczyzny”, stawiane na równi z uniwersalnymi prawami człowieka, grało w zachodnioniemieckim dyskursie bardzo istotną rolę).
W umowie poczdamskiej był zapis, że tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej zostają przekazane pod tymczasowy polski zarząd, zaś ostateczny przebieg granicy ma zostać ustalony na konferencji pokojowej, która – jak się później okazało – nigdy się nie odbyła
Granica, argumentowali dalej przedstawiciele strony zachodnioniemieckiej, to rezultat polityki faktów dokonanych, której elementem było „zbrodnicze wypędzenie” milionów niewinnych Niemców. Tym samym uznanie tejże granicy byłoby gwałtem na wartościach europejskich i prawie międzynarodowym. Tym bardziej, że granica ta pozbawiła Niemcy bardzo dużego, niezaprzeczalnie niemieckiego terytorium, ważnego, dla dalszego rozwoju kraju. Bez niego pomniejszone Niemcy będą zmagały się z biedą, głodem i przeludnieniem. Polska ma wprawdzie prawo do zadośćuczynienia za zbrodnie hitlerowskie, ale nie może nim być aneksja i „wypędzenie”, gdyż to są działania bezprawne. Również utrata polskich terenów wschodnich na rzecz Związku Radzieckiego nie uzasadnia odszkodowania kosztem Niemiec.
Strona polska odpowiadała, że należy jej się rekompensata po utracie terenów wschodnich, inaczej byłaby małym, słabym państewkiem bez możliwości rozwoju. Ponadto, po dramatycznych doświadczeniach rozbiorów i wojen światowych, trzeba zapewnić Polsce łatwą do obrony, krótką granicę z Niemcami, a jednocześnie pozbawić zachodniego sąsiada terenów, które były siedliskiem pruskiego imperializmu i bazą wypadową do agresji przeciw wschodnim sąsiadom. I wreszcie: przejęte terytoria to prastare, piastowskie ziemie, które Niemcy na przestrzeni wieków przemocą oderwały od Polski i zgermanizowały, a które Polska po wiekach odzyskała, co jest wyrazem sprawiedliwości dziejowej.
W warunkach państwa niedemokratycznego, zależnego od Związku Radzieckiego, część powyższych argumentów nie mogła być eksponowana, bo godziła w obu socjalistycznych sąsiadów – ZSRR (który odebrał Polsce jej tereny wschodnie) i NRD (które jako nowe Niemcy miały być rękojmią pokoju). Między innymi dlatego, choć także z innych powodów, po stronie polskiej nadużywano argumentu historycznego. „Piastowskie Ziemie Odzyskane” stały się hasłem tyle powszechnym, co utrudniającym Niemcom pogodzenie się z utratą. Wnioskowali oni, że skoro strona polska stosuje tak wątpliwy, obciążony jednostronną interpretacją dziejów argument, to widocznie nie posiada lepszych, a zatem racja jest po stronie niemieckiej.
Wspólnota ważniejsza niż granice
W jaki sposób udało się mimo wszystko zakończyć spór o granicę? Dlaczego wahadło pozostało w pozycji z 1945 r.? Co sprawiło, że strona niemiecka zrezygnowała z ponownego wprawienia go w ruch mimo, iż w pierwszych powojennych dekadach był to kluczowy postulat polityki RFN?
Odpowiadając należy wskazać na Nową Politykę Wschodnią Niemiec Zachodnich, realizowaną od połowy lat 1960. przez koalicję socjaldemokratów i liberałów, wbrew dotychczasowej doktrynie politycznej państwa. Ale warto spojrzeć na to zagadnienie szerzej, poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego polityka, która nie mogłaby być realizowana wcześniej, stała się możliwa z końcem lat 60.?
Stało się tak z wielu przyczyn. Niemieckie elity z biegiem czasu coraz bardziej dystansowały się od nacjonalizmu, traktując jako projekt przyszłościowy integrację europejską. Jako jeden z pierwszych zdefiniował tę zmianę paradygmatu ówczesny biskup Berlina, Julius Döpfner, gdy w 1960 roku stwierdził, że „wspólnota narodów i państw jest ważniejsza niż kwestie granic”.
A później Waszyngton i Moskwa wzięły kurs na odprężenie, coraz więcej środowisk w Niemczech Zachodnich, w tym kościół ewangelicki i katolicki, angażowało się w proces pojednania z Polską, a wydarzenia roku 1968 wzmocniły w społeczno-politycznym dyskursie Republiki Federalnej narrację pacyfistyczną…
To dzięki tym przemianom Willy Brandt mógł zmienić kurs polityki wschodniej – wprawdzie ryzykując swoją polityczną przyszłość, ale nie będąc od razu jednoznacznie skazanym na to, że gniew wyborców przy najbliższej okazji zmiecie go z urzędu.
Początek brania odpowiedzialności
Punktem kulminacyjnym nowej polityki wschodniej było podpisanie przez premiera Józefa Cyrankiewicza i kanclerza federalnego Willy’ego Brandta Układu PRL-RFN 7 grudnia 1970 roku w Warszawie. Była to pierwsza wizyta zachodnioniemieckiego szefa rządu w Polsce od utworzenia Republiki Federalnej w 1949 roku, a oba państwa wciąż jeszcze nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych. Ta wizyta, w zwłaszcza podpisany w jej trakcie układ, miały przynieść przełom we wzajemnych relacjach.
Wprawdzie strona zachodnioniemiecka zastrzegała, że uznaje granicę w imieniu obecnej RFN, a to nie jest wiążące dla ewentualnych przyszłych, zjednoczonych Niemiec, ale i tak był to ogromny postęp w porównaniu z dotychczasową polityką Bonn wobec Polski. Ponadto układ regulował szereg innych kwestii, umożliwiając tym samym rozwój relacji politycznych, gospodarczych i społecznych.
W końcu w czasie wizyty Brandt oddał hołd ofiarom niemieckiej agresji i masowych zbrodni – najpierw złożył wieniec pod Grobem Nieznanego Żołnierza, potem wręcz uklęknął przez Pomnikiem Bohaterów Getta, zapoczątkowując tym samym proces przejmowania przez zachodnioniemieckie władze państwowe odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskie wobec obywateli polskich.
Zerwanie z „negatywną polityką wobec Polski”
Ale na wizytę Brandta należy spojrzeć szerzej niż tylko jako na przełom w relacjach między PRL a RFN. Ona tak naprawdę była punktem zwrotnym w relacjach polsko-niemieckich liczonych od połowy XVIII wieku. Wcześniej były to relacje wrogie – może za wyjątkiem kilku pierwszych lat rządów nazistowskich – Prusy, a potem Niemcy dążyły do realizacji swoich interesów kosztem Polski, nieraz w bardzo brutalny sposób. Wizyta Brandta to zerwanie z tą – jak to określił nieżyjący już niemiecki historyk, Klaus Zernack – „negatywną polityką wobec Polski”.
Po raz pierwszy podjęto poważną próbę dogadania się z Polakami, po raz pierwszy poświęcono własne interesy na rzecz budowy dobrych relacji z Polską, po raz pierwszy pogodzono się z faktem, że wahadło może już więcej nie odbić w drugą stronę…
Warto przy tym docenić odwagę i determinację Brandta i jego współpracowników, w tym ministra spraw zagranicznych, Waltera Schella. Uznanie granicy było dużym ryzykiem politycznym, gdyż mimo zmian tożsamościowych i pokoleniowych znaczna część społeczeństwa zachodnioniemieckiego była niechętna ustępstwom wobec Polski i opozycyjna wtedy CDU z odrobiną szczęścia mogła na kontrowersyjnej decyzji Brandta ugrać spory kapitał polityczny.
Kanclerza rzeczywiście czekały burzliwe dwa lata, dopiero w 1972 roku Bundestag ratyfikował Układ Warszawski, a rząd Brandta niewielką większością głosów uniknął wotum nieufności. Natomiast później kolejne rządy federalne, w tym te z udziałem chadeków, kontynuowały politykę Brandta i nie kwestionowały już granicy.
Problem pojawił się na nowo wraz z procesem zjednoczenia Niemiec w 1990 roku. Istniało ryzyko, że nowe, zjednoczone Niemcy zdystansują się od zawartego przez Bońską Republikę układu. Z tego wynika historyczne znaczenie traktatu z 14 listopada 1990 r., który ostatecznie zakończył polsko-niemiecki spór o granicę.
Wahadło już więcej nie zostanie wprawione w ruch. Chyba, że w Europie odżyją nacjonalizmy, Unia zostanie pogrzebana, powrócą dawne spory. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie. I dokładajmy starań, by ta nadzieja się ziściła.
Przeczytaj także: Reck: Niemiecki problem z winą
To przykre, że autor nie chciał wspomnieć o Liście Biskupów Polskich – „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, który zapoczątkował proces pojednania.
Przykry jest już tytuł. „…wobec Polski” Po pierwsze sugeruje że Ona wtedy istniała(podobnie jak „Niemcy”=NRF okupowany :). Zresztą ten stan się przedłużył na…”naszą rzeczywistość”. Drugie primo: „dzięki” tamtemu ateistycznymu klęknięciu przed KONKRETNYM pomnikiem cały świat dowiedział się i zapamiętał in saeculo saeculorum KTO walczył z… nazistami (z różnych narodów przecie:) in Warschau.
Happy Hanukkah PAD.
✝️☦️
Mam kawałek historii do tej sprawy cyfrowa.tvp.pl/video/politycy-i-polityka,na-polmetku,58778511