Zima 2024, nr 4

Zamów

Adwent, doświadczenie nieobecności. Cz. 2: Czy jesteśmy awangardzistami Pana?

Fot. Mazur/cbcew.org.uk

Czasem trudno dostrzec Boga za tymi, którzy idą w Jego imieniu. Ale On przedziera się z trudem po krętych kościelnych drogach – wyboistych, pełnych dolin zła i pagórków pychy.

Żeby zrozumieć dzisiejsze czytania – lekcję z Izajasza i początek Ewangelii św. Marka – trzeba by stanąć pośrodku palestyńskiego krajobrazu, którego większość z nas nie zna i nie widziała na własne oczy. Ale od czego jest wyobraźnia?

Tamtejsze pustynie wyglądają trochę inaczej niż piaski Sahary, które stały się emblematycznym wyobrażeniem pustyni. To skaliste, górzyste pustkowia, czasami przechodzące w trawiasty step, gdzieniegdzie przerywane pasami zieleni rozkwitającej przy rzekach, które płyną tylko okresowo. O takiej właśnie pustyni mówi prorok Izajasz. Pełno na niej urwisk i stromych zboczy. Droga prowadząca przez takie pustkowie była kręta, schodziła w górę i pięła się w dół, przekraczając kolejne doliny, wzgórza i pagórki.

Iść przed

Jak czytamy w „Słowniku teologii biblijnej”, „starożytny Semita był nomadą. Nic też dziwnego, że droga, ścieżka, szlak górski odgrywały w jego życiu ważną rolę. Jest też rzeczą normalną, że posługiwał się on tymi terminami w sprawach religijno-moralnych”. Mówiąc innymi słowy, droga jest obrazem życia człowieka. Droga prosta to droga sprawiedliwych, kręta i wyboista to droga grzeszników. Ona wiedzie przez pagórki pychy i doliny podstępu.

Tajemniczy głos rozlegający się na pustyni, który kilka wieków później św. Marek zidentyfikuje jako Jana Chrzciciela, wzywa do prostowania dróg i do ich wyrównania. Droga, po której ma przyjść Bóg, winna być prosta i prowadzić przez równiny. Anne-Marie Pelletier, komentatorka tej perykopy, pisze, że zadaniem wspólnoty Izraela, do której skierowano wezwanie, było zrobić wszystko, „aby przygotować drogę pokory, którą przybędzie Bóg”. To wezwanie ponawia Jan Chrzciciel, wołając: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”. Wyrównajcie to, co wyboiste; wyprostujcie to, co krzywe; wywyższajcie to, co poniżone i ukórzcie to, co wywyższone.

Siła chrześcijaństwa w znacznym stopniu wynikała z umiejętności skłaniania do zaskakujących gestów – nie tylko słów – kłócących się z normalnym, ludzkim zachowaniem

Udostępnij tekst

Ten głos na pustyni wciąż się rozlega. Jan dobrze rozumiał rolę wyznaczoną mu przez Boga. Św. Marek mówi o nim słowami, które zaczerpnął od proroka Malachiasza: „Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą”. I Jan wiedział dobrze, kim jest. „Idzie za mną mocniejszy ode mnie”. On zapowiada przyjście Jezusa, a tym samym uświadamia wszystkim, że jest tylko – w dosłownym tego słowa znaczeniu – aniołem, czyli wysłańcem (gr. angelos), który ma przyjść przed Nim.

Kiedy myślę o Janie Chrzcicielu, przypomina mi się inna scena ewangeliczna. Jezus wysyła przed sobą uczniów „dokąd sam przyjść zamierzał” (Łk 10,1). Jednym z zadań uczniów miało być głoszenie najważniejszej prawdy: „przybliżyło się do was królestwo Boże” (Łk 10,9). Bóg wysyła Jana jako awangardę Syna Bożego, Jezus posyła uczniów jako swoją awangardę. Ciekawe, że to słowo oznaczające dosłownie „straż przednią” stało się synonimem oryginalności, nowatorstwa, czegoś niekonwencjonalnego, burzenia zastanych struktur, układów, przestarzałych systemów. Tak postrzegano Jana Chrzciciela. Tak postrzegano uczniów, którzy szli przed Jezusem. Tak przez wieki postrzegano chrześcijan idących jako awangarda Tego, który ma przyjść w dniu Paruzji. Czy tak postrzegają nas? Czy jesteśmy awangardzistami Pana?

Życie w dwóch światach

Christopher Dawson w książce „Formowanie się chrześcijaństwa” tak pisze o pierwszych wspólnotach uczniów Chrystusa: „Doznawali oni uczucia, że żyją w dwu światach i dwu epokach świata. […] Posiadali już królestwo w wierze i nadziei; musieli jedynie czekać na jego ostateczne objawienie się i triumf. Wskutek tego zewnętrzne warunki ich doczesnego życia nie miały żadnego znaczenia. Oni po prostu podróżowali przez rumowiska zniszczonego świata ku pewnemu celowi. Kościół był społecznością przyszłego świata i chrześcijanie mieli już w nim «rękojmię Ducha» oraz przedsmak życia nowego świata” (s. 73).

To życie w dwóch światach nie było bezczynnością. Ono generowało określony sposób życia. Emmanuel Carrère, francuski pisarz agnostyk, w książce „Królestwo”, w której rekonstruuje początki Kościoła, pisze, że siła chrześcijaństwa „w znacznym stopniu wynikała z […] umiejętności skłaniania do zaskakujących gestów – nie tylko słów – kłócących się z normalnym, ludzkim zachowaniem. Ludzie mają taką naturę, że raczej dobrze życzą – przynajmniej najszlachetniejsi z nich […] – swoim przyjaciołom, a wszyscy źle – swoim wrogom. Wolą być silni niż słabi, bogaci niż ubodzy, wielcy niż mali, raczej dominujący niż zdominowani. Tak już jest, to normalne, nikt nigdy nie mówił, że to źle. Mądrość grecka tak nie mówi, ani też żydowska pobożność. A tu ludzie nie tylko mówią, ale i czynią wręcz odwrotnie. Zrazu nikt ich nie rozumie, nikt nie widzi, jaka korzyść płynie z tego przewartościowania. Później ludzie zaczynają pojmować, dostrzegać korzyści płynące z tego na pozór aberracyjnego zachowania, to znaczy radość, siłę, intensywność życia. A wtedy wielu ma tylko jedno pragnienie: czynić jak tamci” (s. 173). Oto jest awangarda Pana, który ma przyjść w Paruzji i ostatecznie proklamować królestwo, które wciąż się zbliża.

Ten głos na pustyni wciąż się rozlega. Dzisiaj to jest także pustynia Kościoła. „Człowiek jest drogą Kościoła” – mówił Jan Paweł II. Ale – dodajmy – Kościół jest drogą Boga, zwyczajną drogą Boga. Nie inaczej zechciał przychodzić Chrystus jak przez tych, który posyła przed sobą. Nie inaczej przychodzi, lecz jako Kościół, w Kościele i przez Kościół.

Ks. Janusz St. Pasierb pisał w „Czasie otwartym”, że Bóg po odejściu Jezusa „pragnie spotykać się z ludźmi poprzez człowieczeństwo, by Jego straszliwy majestat był jakby ograniczony przez słabość wybranego człowieka” (s. 188). Ta słabość ludzi Kościoła czasami przemienia się w grzeszność, a wtedy Kościół – owa Chrystusowa awangarda – traci siłę przekonywania, pociągania, fascynowania. Zasłania zamiast odkrywać. I trudno Boga dostrzec za tymi, którzy idą nie tylko przed Nim, ale także w Jego imieniu. A On przedziera się z trudem po – krętych, wyboistych, pełnych dolin zła i pagórków pychy – kościelnych drogach.

Wesprzyj Więź

Bóg przychodzi drogą pokory. Nie ma co do tego wątpliwości. Nie miał co do tego wątpliwości św. Jan. Wiedział, że za nim idzie Mocniejszy, więc miał świadomość własnej słabości. Jak zauważył św. Augustyn, „ludzie uważają go za Mesjasza, ale on nie tai, że Nim nie jest i nie karmi swojej próżności błędnym mniemaniem ludzi. (…) Wie, skąd płynie dla niego zbawienie; rozumie, że jest tylko lampą, która płonie i świeci, i lęka się, aby ona nie zgasła za podmuchem pychy” (św. Augustyn, Kazanie 293, 3).

A może niewiele trzeba, by wyprostować drogi? Wystarczy tylko znać swoje miejsce w szeregu i wiedzieć, kogo się poprzedza.

Przeczytaj też: Adwent, doświadczenie nieobecności. Cz. 1: Czas odejścia, czas powrotu

Podziel się

1
Wiadomość