Zima 2024, nr 4

Zamów

Jesteśmy narodem politycznie infantylnym

Wacław A. Zbyszewski. Fot. zbiory Rafała Habielskiego

Nasza opinia publiczna nie znosi ludzi politycznie myślących, kocha się we frazesach, nienawidzi przywódców politycznych o jakimkolwiek formacie, i darzy swym zaufaniem safandułów, niedołęgów, pół-inteligentów i demagogów.

W Wydawnictwie Więź ukazała się właśnie książka Wacława A. Zbyszewskiego „Ludzie, których znałem”. Publikujemy jej fragmenty:

W Anglii wodzowie, którym się poszczęściło, otrzymują tytuły lordowskie, od barona do wicehrabiego i hrabiego, zależnie od szczęścia, plus wysokie ordery – od św. Michała do Łaźni i Podwiązki – plus tłuste emerytury, plus synekury i zaszczyty, jak na przykład stanowisko lorda­‑namiestnika hrabstwa Londyn, które pozwala nominatowi, w danym wypadku marszałkowi Alexander, uczestniczyć w uroczystościach urzędowych, jak na przykład przy powitaniu de Gaulle’a na dworcu Victoria, etc. Naturalnie generałowie otrzymują rangę marszałka – musi ich być zawsze w Anglii dwunastu: generałowie lotnictwa otrzymują rangę marszałków lotnictwa – marshalls of the R.A.F., a admirałowie rangę wielkich admirałów – admirals of the Royal Navy.

I zaraz potem ci dostojnicy są całkowicie zapomniani. Dopiero gdy umierają, zostają pochowani znowu z wielkimi honorami. Za życia wygłaszają w Izbie Lordów tylko z rzadka przemówienia, które przechodzą bez żadnego echa lub pisują raz na rok listy do Times’a, które podobnież nie wywołują żadnego wrażenia.

Niestety, u nas sytuacja przedstawia się odwrotnie. Jesteśmy narodem politycznie infantylnym. Nasza opinia publiczna nie znosi ludzi politycznie myślących, kocha się we frazesach, nienawidzi przywódców politycznych o jakimkolwiek formacie, i darzy swym zaufaniem safandułów, niedołęgów, pół­‑inteligentów i demagogów. Stąd skłonność ludzi wybitniejszych, którzy widzą, że sama ich aparycja mobilizuje całą kołtunerię przeciwko ich poglądom, do chowania się za szyldem zasłużonych generałów, tak zwanych bohaterów narodowych.

[Józef] Haller nie był winien, że zrobiono z niego sztandar, że właściwie wbrew woli stał się osobistością polityczną i malowanym przywódcą politycznym. Bo prawdziwym nie był nigdy, i oczywiście być nie mógł. Haller sam nigdy nie zajął – bo zająć nie był w stanie – stanowiska w aktualnych sprawach politycznych. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, o jaką walczył konstytucję, jakie kładł granice samowoli administracyjnej, jak wielki chciał mieć budżet wojskowy, co sądził o przeciążeniu podatkowym, jak chciał ułożyć nasze stosunki z naszymi dwoma potężnymi sąsiadami. Był on uosobieniem ogólnikowych sloganów w rodzaju „Bóg i Ojczyzna”, które nie znaczą nic. Był to jakby rodzaj Wojciechowskiego, tylko nie w staroświeckim meloniku, lecz w błękitnej konfederatce.

Wojciechowski był mym sąsiadem na Polnej: widywałem go co dzień przez lata w cukierni, na rogu Śniadeckich i Marszałkowskiej, gdzie ten wysuszony staruszek co dzień spędzał cały poranek na czytaniu wszystkich dzienników warszawskich. Tak jak jestem głęboko – i coraz bardziej – przekonany, że rządy sanacyjne były katastrofą dla Polski, tak coraz bardziej utwierdzam się w mniemaniu, że Wojciechowski nie przedstawiał wobec tragedii sanacji i piłsudczyzny żadnej alternatywy. Po prostu nie reprezentował nic. Był symbolem reżymu i pojęć, które były z natury rzeczy skazane na zagładę.

Polacy, jako naród, są jednym z najbardziej konserwatywnych na świecie: każda myśl o zmianie napawa ich wstrętem, są zbyt leniwi, by lubić wszelkie nowinki, mają skłonność do godzenia się z każdym istniejącym ustrojem

Wacław A. Zbyszewski

Udostępnij tekst

Otóż Haller był tak samo symbolem jakiegoś świata, który nie mógłby istnieć nawet miesiąca bez sprowokowania załamania się całego systemu, a był o tyle niebezpieczniejszy od Wojciechowskiego, że – otoczony aurą zwycięstwa i wodzostwa – cieszył się wielokrotnie większą od niego popularnością. Zapewne bezwiednie, zapewne mimo woli, całe życie Haller uniemożliwiał krystalizowanie się opinii zachowawczej, prawicowej wokół ludzi i idei, które miałyby jakieś szanse sukcesu i odrodzenia naszego schorowanego i sklerotycznego systemu politycznego.

Haller jest bardzo typowy dla tragedii naszego życia politycznego. Nie będąc człowiekiem wybitnym, był człowiekiem porządnym; uwierzył, a zwłaszcza inni w to uwierzyli, czy udawali, że wierzą (co na to samo wychodzi), że sama zacność jest wystarczającą kwalifikacją polityczną. Jego zasługi były może dziełem przypadku, jak to często bywa w życiu, a zwłaszcza na wojnie, ale były niewątpliwe, a Piłsudski, a zwłaszcza jego wyznawcy, nie przysporzyli sobie laurów, negując je złośliwie, zwłaszcza jeżeli chodzi o udział w bitwie warszawskiej: ostatecznie nazwisko Hallera może naprawdę zelektryzowało młodzież warszawską w obronie stolicy. Ale wysunięcie tej nicości do czołowej roli w życiu politycznym musiało zwichnąć wszystkie prawidła gry. Haller, tak samo jak wiele innych naszych osobistości w mundurze, mimo woli ściągał poziom naszego politycznego życia w dół, do beznadziejnego poziomu.

Piszę to wszystko jako konserwatysta, jako człowiek przekonany, że dla zdrowia politycznego musi istnieć silna prawica, która brzydzi się demagogią i nacjonalizmem, która operuje wyłącznie rozumowaniem, a nie sentymentem, która chce przekonać, a nie oszukać, która dobiera przywódców, bo wierzy w ich rozum, a nie w ich popularność. […]

Polacy, jako naród, są jednym z najbardziej konserwatywnych na świecie: każda myśl o zmianie napawa ich wstrętem, są zbyt leniwi, by lubić wszelkie nowinki, mają skłonność do godzenia się z każdym istniejącym ustrojem, a buntu intelektualnego, który jest przesłanką i warunkiem każdej prawdziwej „lewicowości”, nienawidzą z całej duszy, mianem „warchoła” darzą każdego, kto nie powtarza bezmyślnie urzędowych frazesów. Slogany w rodzaju „Bóg i Ojczyzna”, „silna władza”, „jedność narodu”, „sprawiedliwość społeczna” i inne, które wszystkie razem nie znaczą absolutnie nic, zastępują nam myślenie polityczne.

Wesprzyj Więź

Do tego dołącza się niesłychany brak odwagi cywilnej u polityków. W prywatnej rozmowie wielu z nich daje niekiedy wyraz jakimś rozsądnym poglądom, ale w wypowiedziach publicznych frazes, sztanca, tani patriotyzm i demagogia, przymilanie się przesądom czy nawet zabobonom gawiedzi górują całkowicie.

Tak więc mimo silnego konserwatyzmu Polaków, mimo faktu, że właściwie i Piłsudski, i Sosnkowski, i nawet Sikorski – mimo jego żyłki demagogicznej – nie mówiąc już o Auguście Zaleskim, byli konserwatystami, mimo silnych konserwatywnych sympatii ludzi takich, jak Witos i Rataj, a nawet Niedziałkowski, konserwatyści w Polsce byli zawsze partią słabiutką, omal kanapą.

Tytuł od redakcji Więź.pl

Podziel się

2
Wiadomość