Jesień 2025, nr 3

Zamów

„tak sobie, byle jakoś było”. Wiersze Janusza Szubera

Janusz Szuber, 2015 r. Fot. Silar / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0

Przypominamy ostatnie z utworów, jakie zmarły kilka tygodni temu poeta przekazał „Więzi”. Ukazały się w numerze 1/2020.

Zdrój uliczny

Ceglana kamienica mistrza stolarskiego, pana Cara,
górowała nad parterową zabudową ulicy Zgody, później
Feliksa Gieli, właściciela apteki i długoletniego burmistrza.

Drugie piętro zajmowały emigrantki ze Lwowa,
panie Kubrakiewicz: Jadwiga, polonistka w liceum żeńskim,
i Wanda, moja wychowawczyni, nauczycielka
łaciny i matematyki. Ich matkę wychrzcił, urodzony w Sanoku,
wiele lat potem święty, ksiądz Zygmunt Gorazdowski, ten sam,
który w „Zegarze słonecznym” Parandowskiego
odwiedzał babkę bohatera.

Do mocno zagraconego mieszkania zanosiliśmy sterty klasówek.
Szczególne miejsce wśród różnorakich mebli zajmowała kanapka
przykryta kilimem i założona papierami.
Siedział na niej podobno sam marszałek Piłsudski.

Po drugiej stronie, naprzeciw, nieco w dole,
w schludnym domku mieszkała nierządnica Aniela,
od schyłku c. k. monarchii legenda kolejnych pokoleń.
Mówiono, że w czasie drugiej wojny, zatrudniona w szpitalu jako salowa,
troskliwie opiekowała się rannymi.
Po „wyzwoleniu” wróciła, dożywotnio, do zawodu.

Kto nie miał studni, szedł z kluczem przypominającym hekę w ręku faraona
i wiadrem, aż do połowy ulicy po wodę z publicznego hydrantu,
w języku fachowców nazywanego zdrojem.

Tu i poza tu

Dziadek Dominiki rozmawiał z kurami.
Głaskał je, one się łasiły do niego.
Kiedy umarł, osowiałe nie chciały jeść,
stały się podstępnie agresywne
wobec ludzi i innych zwierząt.
Zajadle niszczyły sobie nawzajem
świeżo złożone jaja.
Kto? Kogo? Tu i poza tu,
nie dalej wszakże niż o rzut beretem,
ot, tak sobie, byle jakoś było.

Fabryka dolarów

Ojciec został dyrektorem Ligi Lotniczej w Rzeszowie.
Matka nie chciała słyszeć o przenosinach.
Splądrowana przez czerwonoarmijców księgarnia przepadła.
Co ocalało po przejściu frontu, poszło na bieżące potrzeby.

Urodziłem się pod znakiem Strzelca.
W mieszkaniu przy Sienkiewicza,
które podczas wojny zajmowało gestapo,
poród przyjmowała akuszerka Strokowska.

Przez pół roku handryczono się,
jakie nadać mi imię.
Dopiero latem 1948
ochrzczono mnie w Krynicy-Zdroju.

Anim się obejrzał, a już Adam zabierał mnie na bobsleje
po torze saneczkowym z Góry Parkowej,
a ciotka Niuśka wykupywała pełnopłatne turnusy w Patrii,
żeby być choć trochę jak Márta Eggerth.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Bywa, że Epifaniusz Drowniak
jest bogiem dla swoich biskupów,
kiedy pełną parą pracuje fabryka dolarów,
od najmniejszego do najwyższego komina.

Epigram

Co było, a nie jest,
nie pisze się w rejestr
;
na próżno przestrogi, oni swoje, a ja sobie.
Jak choćby ta nasiadówka, blaszana pół-wanna, i obok,
zaszpuntowana korkiem, aby nie uciekało z niej ciepło,
konewka na ukrop, w razie potrzeby
w zasięgu ręki, potocznie rzecz biorąc,
byt niemetafizyczny.

Wiersze ukazały się w kwartalniku „Więź” nr 1/2020

Podziel się

Wiadomość