Przygnębiające jest zachowanie bohatera reportażu „Don Stanislao”.
Obejrzałem reportaż „Don Stanislao” Marcina Gutowskiego z „Czarno na białym” TVN24. Niby z materiału nie dowiadujemy się nic nowego ani odkrywczego, to raczej dość solidne zestawienie zarzutów i pytań, które pojawiają się od lat. Całość robi jednak na widzu ponure wrażenie.
Najbardziej przygnębiające jest zachowanie samego bohatera reportażu – człowieka, który jeszcze w moim dzieciństwie uchodził za „niezastąpionego Stasia”, później za „spadkobiercę dziedzictwa Jana Pawła Wielkiego”. Teraz kardynał wyraźnie nie może odnaleźć się w sytuacji, gdy ktoś pyta go o coś innego niż pobożne wspominki o papieżu. Nie znajduje czasu, niczego – jak w słynnej już rozmowie Piotra Kraśki – nie pamięta (złośliwi powiedzą, że jeszcze chwila, a usłyszymy: „Wojtyła? A tak, był ktoś taki…”), zapewnia, że pytania o tuszowanie pedofilii należałoby kierować nie do niego. To zachowanie kard. Dziwisza komentował u nas Tomasz Terlikowski.
Największe wrażenie robi chyba telefon kardynała do autora reportażu późnym wieczorem (Gutowski wielokrotnie próbował się skontaktować z arcybiskupem seniorem, w końcu zostawił w rezydencji pytania na piśmie). Mówi mu o „polowaniu na czarownice”. I przekonuje: „Na miłość boską – człowiek, który 39 lat służył papieżowi. I teraz w mojej ojczyźnie… Niech pan to weźmie pod uwagę. (…) Służyłem Kościołowi, służyłem Polsce, służyłem papieżowi. I teraz rozmaite oskarżenia? Na miłość boską!”.
Czy faktycznie kard. Dziwisz jest ofiarą „rozmaitych pomówień”? Z relacji świadków (nie tylko tego reportażu) wynika, że miał przemożny wpływ na papieża oraz na to, co i w jakiej formie do niego docierało. Serdeczne relacje łączyły go z osobami, które ostatecznie zapisały się na najczarniejszych kartach historii Kościoła – jak ks. Marcial Maciel Degollado, który prowadził podwójne życie, miał kilkoro partnerek, przez lata wykorzystał seksualnie kilkadziesiąt osób, w tym własne dzieci.
Pojawia się co najmniej kilka możliwości. Czy sekretarz był po prostu naiwny i w swoim klerykalnym patrzeniu na rzeczywistość nie dał wiary mediom ani osobom z zewnątrz, które oskarżały ludzi Kościoła o zbrodnie? A może zlekceważył te oskarżenia, bo – mówiąc kolokwialnie – nie mieściły mu się w głowie? Albo dlatego, że za sprawą tych person wszystko w Kościele działało – pozyskiwały one pieniądze, które następnie Watykan przeznaczał na szczytne cele? Benedykt XVI pisał kiedyś, że w obliczu pedofilii w Kościele osoby decyzyjne – chcąc chronić „dobro instytucji” – doprowadzały niekiedy do zła. Czy nie jest to przypadek hierarchy, który „całe życie służył Kościołowi”?
A może rzeczywiście nic od niego nie zależało? To, jak wspomniałem, wydaje się mało prawdopodobne, ale nawet w takim przypadku sekretarz papieża doskonale wie, od kogo zależało, kto pociągał sznurki. Czas, by uczciwie o tym powiedzieć.
Nie zakładałbym, że Dziwisz pewnego dnia zamyślił się i uznał: „Od dziś będziemy chronić pedofilów”. Być może było to sprzężenie kilku czynników, w tym naiwności, lekceważenia, klerykalizmu, opacznie rozumianego „dobra Kościoła”. Jakkolwiek by było, wyszło potwornie
A może jest jeszcze inaczej. Starczo-rozbrajające „nie pamiętam”, „to nie do mnie pytania” są tylko maską, pod którą ukrywa się wytrawny i cyniczny gracz, który przez lata spędzone w Watykanie doskonale nauczył się zasady, że najważniejsze, by swoje sprawy załatwiać u siebie. Który też zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że wiatr w Kościele zaczyna wiać w innym kierunku i może – jak choćby kard. Gulbinowicz – nie doczekać pogrzebu z honorami (co tylko wydaje się symboliczne, ale dla osób, które posmakowały władzy, wcale takie nie jest).
Nie zakładałbym, że Dziwisz pewnego dnia zamyślił się i uznał: „Od dziś będziemy chronić pedofilów”. Być może było to sprzężenie kilku czynników, w tym – jak już wspomniałem – naiwności, lekceważenia, klerykalizmu, opacznie rozumianego „dobra Kościoła”. Jakkolwiek by było, wyszło potwornie. A skrzywdzeni przez seksualnych drapieżców mogą odpowiedzieć, i będą mieli słuszność: teraz te czynniki nie mają dla nas znaczenia, znaczenie ma zniszczone życie.
„Gdyby pan wiedział, jak sprawa wyglądała, to by nigdy nie starał się w tej sprawie uczestniczyć” – mówi kard. Dziwisz reporterowi „Czarno na białym”. A jak sprawa naprawdę wyglądała, wie dokładnie chyba tylko kardynał. Wie też, że pytania o jego rolę w skandalach – jak sam przyznaje – zasługują na odpowiedź. Czy kiedykolwiek się tych odpowiedzi doczekają?