Zima 2024, nr 4

Zamów

Jeśli cały czas żyje się w napięciu, trudniej zapewnić dziecku dobrą edukację

Fot. Alexandra Koch / Pixabay

Przez pandemię do szkół na całym świecie już nigdy może nie wrócić 24 miliony dzieci, a 150 milionów wpadnie w ubóstwo – mówi Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej.

Jędrzej Dudkiewicz: Jedną z ważniejszych dziedzin życia, na którą pandemia wpłynęła diametralnie, jest edukacja. W Polsce szkoły znów przechodzą na nauczanie zdalne, w innych krajach Europy również trzeba było na jakiś czas zamknąć placówki. Nasz kontynent generalnie sobie chyba jednak poradził. A jak wygląda to na świecie?

Helena Krajewska: Od zamknięcia szkół na przełomie lutego i marca dzieci straciły średnio sześćdziesiąt dni nauki. Najmocniejsze uderzenie odebrały niestety kraje najbiedniejsze. Najbardziej ucierpiał region Afryki Subsaharyjskiej, gdzie wskaźniki włączenia dzieci w edukację były bardzo niskie już przed pandemią. Do tego dochodzą problemy z nauczaniem zdalnym, które w wielu miejscach – w tym w obozach dla uchodźców czy wśród osób przemieszczonych wewnątrz państwa – zwyczajnie nie jest możliwe.

Szacuje się, że przez pandemię koronawirusa do szkół na całym świecie mogą już nigdy nie wrócić 24 miliony dzieci. Ogółem więc sytuacja wygląda diametralnie inaczej niż w Europie, gdzie oczekuje się, że wszyscy uczniowie wrócą do szkół, a głównym problemem pozostaje dotarcie do tych, dla których edukacja zdalna to problem.

W kryzysie, co widać także obecnie, zawsze najbardziej cierpią ci na dole drabiny społecznej – biedni stają się biedniejsi, bogaci bogatsi. Czy pandemia i związane z nią problemy w edukacji sprawią, że będzie jeszcze trudniej zmienić różnice rozwojowe między cywilizacją zachodnią, a resztą świata?

– Warto powiedzieć, że mamy do czynienia z dwiema nierównościami. Pierwsze to te między krajami rozwiniętymi a globalnym południem i one na pewno się pogłębią. Drugie to nierówności wewnątrz samych państw.

Widać ten problem także w Polsce, bo pandemia najmocniej uderzyła w dzieci pochodzące z mniej uprzywilejowanych rodzin, znajdujących się w trudnym położeniu materialnym. Dla nich szkoła jest często nie tylko miejscem, w którym się uczą, ale też dostają jedyny ciepły i pełnowartościowy posiłek w ciągu dnia. W czasie pandemii rozpoczęliśmy program dożywiania dzieci poprzez dowożenie specjalnych paczek żywnościowych, mających starczyć na kilka tygodni, a nawet i miesiąc.

Jeśli jest to wyraźny problem w Polsce, to gdzie indziej z pewnością też jest on obecny i to na jeszcze większą skalę. Statystki są bardzo smutne – szacuje się, że przez pandemię aż 150 milionów dzieci na całym świecie (to wzrost o 15 proc.) wpadnie w wielowymiarowe ubóstwo. Polega ono nie tylko na trudnej sytuacji finansowej, ale też i na braku dostępu do innych rzeczy, które są konieczne do zdrowego rozwoju. Chodzi o bezpieczne schronienie, dostęp do wody i sanitariatów, wyżywienie, edukację, jak również opiekę zdrowotną. W szkołach dzieci były szczepione, miały okresowe wizyty lekarskie lub dostęp do psychologa. Wszystko to się ze sobą łączy i niestety dla wielu uczniów może tego zabraknąć.

Z czym jeszcze muszą mierzyć się nauczyciele i uczniowie na świecie, zwłaszcza w najmniej rozwiniętych krajach?

– Ogromnym problemem jest brak dostępu do bieżącej wody – pandemia pokazała to bardzo wyraźnie. Jak zachować higienę, kiedy nie można nawet umyć rąk? A nawet jak woda jest, to nie ma bezpiecznych sanitariatów, bo jest tylko jedna toaleta, do tego bez zamykanych drzwi. Powoduje to, że część uczniów, zwłaszcza dziewcząt, rezygnuje z przychodzenia do szkoły.

Budynki także pod innymi względami nie zawsze są odpowiednio przystosowane do nauki. Albo jest ich za mało, tak samo zresztą, jak i nauczycieli.

W Sudanie Południowym mówi się, że nastolatka ma trzykrotnie większą szansę, żeby umrzeć podczas porodu, niż skończyć podstawówkę

Kolejne wyzwanie to włączanie w edukację dzieci z niepełnosprawnościami. Brakuje placówek, gdzie mogłyby się one uczyć razem ze swoimi rówieśnikami. Wiele z nich też może nie wrócić już do szkoły, bo wywołany przez pandemię kryzys gospodarczy sprawi, że będzie mniej środków na finansowanie szkół zintegrowanych i wyszkolonych pedagogów.

W trudnej sytuacji są też dzieci uchodźców, nie tylko w obozach, ale też tych, którym udało się osiedlić w wybranym kraju. Już przed pandemią miały one dwukrotnie mniejszą szansę, by odebrać odpowiednią edukację. Pandemia wszystko to jeszcze bardziej pogłębi i zaostrzy.

Nie jest przecież tak, że przed pandemią wszystko było dobrze…

– Oczywiście. Aczkolwiek wiele rzeczy udawało się poprawić. Dobrym tego przykładem niech będzie fakt, że w latach 90. ubiegłego wieku na całym świecie przed ukończeniem 5. roku życia umierało ponad 12 milionów dzieci rocznie. Włożono ogromną pracę w to, by zmniejszyć tę statystykę i to się udało – przed pandemią liczba ta spadła do 5,2 miliona dzieci rocznie. Koronawirus i związany z nim chaos mogą jednak odwrócić, cofnąć te procesy, w niektórych sferach może trzeba będzie nawet zaczynać od zera.

Problemy z edukacją mają też płeć – jak wygląda ta kwestia w przypadku chłopców i dziewczynek?

– Jak łatwo się domyślić, dziewczęta mają o wiele gorzej. Po pierwsze, wspomniane problemy z dostępem do wody oraz bezpiecznych sanitariatów uderzają głównie w młode dziewczyny. Na kwestię wody należy zresztą spojrzeć szerzej – wiele dziewczynek nigdy nie pójdzie do szkoły, bo są wysyłane po wodę dla całej rodziny. Idą średnio sześć kilometrów w jedną stronę i zajmuje to tyle czasu, że nie ma kiedy się uczyć. Nie mówiąc już o tym, że po drodze czyha na nie wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza w krajach, gdzie przemoc ze względu na płeć jest częściej spotykana.

Po drugie, istotne są kwestie kulturowe. W wielu miejscach dziewczynki albo są wysyłane do pracy, albo szybko wydaje się je za mąż, przez co też nie mają szansy na odebranie edukacji. W Sudanie Południowym mówi się, że nastolatka ma trzykrotnie większą szansę, żeby umrzeć podczas porodu, niż skończyć podstawówkę. W Somalii do szkół i tak chodzi bardzo mało dzieci, bo zaledwie 30 proc. – wśród nich dziewczynki stanowią zaledwie 40 proc.

Innymi słowy, jest bardzo wiele problemów, ale silniej uderzają one właśnie w dziewczynki.

Czy któryś z tych problemów jest najważniejszy albo najłatwiejszy do rozwiązania? W tym sensie, że gdyby to zrobić, sytuacja zmieniłaby się, powiedzmy, o 40 proc. na lepsze. Podejrzewam, że zapewnienie dostępu do wody może być łatwiejsze niż zmiana kultury, która sprawia, że dziewczynki są wydawane we wczesnym wieku za mąż lub idą do pracy. Czy da się to w ogóle poziomować?

– Myślę, że kwestią podstawową jest dostęp do wody i sanitariatów. Problem w tym, że jej zasoby są coraz bardziej ograniczone, co wynika oczywiście ze zmian klimatycznych. A te również w wielu miejscach mocno wpływają na edukację. Coraz więcej przemieszczeń w różnych krajach jest ich wynikiem. Susze są coraz dłuższe i bardziej dotkliwe, powodzie gwałtowniejsze i trudniejsze do przewidzenia. Całe rodziny przenoszą się z miejsca na miejsce i tam, gdzie się zatrzymają, dzieci nie idą do szkół, nawet jeśli są one otwarte. Trudno włączyć się w edukację w momencie, gdy nie wiadomo, na jak długo się zostanie na danym terenie. Jest to tym bardziej niesprawiedliwe, że wielką cenę związaną ze zmianami klimatycznymi płacą kraje, które się do nich przykładają w o wiele mniejszym stopniu niż państwa bogate i lepiej rozwinięte.

Wracając jednak do pytania – zmiana przychodzi wtedy, kiedy są do tego odpowiednie warunki. Jeśli cały czas żyje się w napięciu, martwi o jutro, to o wiele trudniej jest dążyć do tego, by dziecko otrzymało właściwą edukację. Ta jest z kolei motorem rozwoju dla całego kraju.

Wyobraźmy sobie, że we wspomnianej Somalii wykształcenie otrzymałoby 50-60 proc. dzieci. Co by one zrobiły z tą wiedzą? Może rozwinęłoby kraj w niezwykły sposób? Ale nigdy się tego nie dowiemy, bo te dzieci nie trafią do szkół. Tak naprawdę należałoby więc zmienić cały system otaczający dziecko, by nie traciło ono dni szkolnych z powodu tego, że nie zostało zaszczepione albo spożyło zanieczyszczoną wodę i zachorowało, na przykład na tyfus lub czerwonkę. Zapewnienie dostępu do czystej wody z pewnością pomoże, ale nie rozwiąże wszystkich problemów, które składają się na wielowymiarowe ubóstwo, o którym już rozmawialiśmy.

No właśnie, czy da się oszacować jaki potencjał tracimy przez to, że tyle dzieci i młodzieży nie ma dostępu do dobrej edukacji?

– W tym momencie na świecie jest ponad półtora miliarda uczniów. W 2019 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych szacowała, że nawet 260 milionów dzieci jest poza szkołą. Obecnie liczba ta, ze względu na pandemię, może zwiększyć się o dodatkowe 24 miliony. Jeżeli chodzi o potencjał gospodarczy, trudno to oszacować. Nie ma jednak wątpliwości, że dobra edukacja jest kluczem do rozwoju, do tego, by chcieć więcej, marzyć, wychowywać w lepszy sposób kolejne pokolenia, a także by nie wpaść w zamknięty krąg cyklicznego, przekazywanego z rodziców na dzieci ubóstwa.

Ktoś w ogóle interesuje się problemami edukacji na świecie poza organizacjami pozarządowymi?

– Zajmują się tym rzeczywiście między innymi organizacje pozarządowe, ale ich działania są przecież finansowane z najróżniejszych źródeł. Duże środki przekazuje Unia Europejska, rządy krajów, np. Stanów Zjednoczonych oraz ONZ, w tym oczywiście UNICEF. Dzięki niemu możemy jako Polska Akcja Humanitarna na przykład prowadzić program we wschodniej Ukrainie dla dzieci z niepełnosprawnościami fizycznymi, które zostały wywołane przez wybuchy min lądowych.

Także biznes jest często zainteresowany tym, by wspierać takie inicjatywy. I nie chodzi tylko o wielkie korporacje, z polskich firm wymienić można na przykład Meblik, który przekazuje środki na program dożywiania kobiet i dzieci w Somalii. Zresztą nasz rząd również zapewnia finansowanie działań humanitarnych i rozwojowych, w naszym przypadku zarówno w Ukrainie, jak i w Kenii oraz od września – w Libanie.

A co będzie w najbliższej przyszłości? Kryzys dopiero się zaczyna, kolejne rządy mogą myśleć raczej o tym, by zajmować się przede wszystkim swoimi obywatelami…

– Wiem, że to, co mówiłam wcześniej, nie brzmi zbyt optymistycznie. Ale nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Na pewno obecnie każdy będzie dłużej i uważniej przyglądać się każdej czy to złotówce, czy euro albo dolarowi. Nie obserwujemy jednak odpływu partnerów – biznesowych, rządowych, indywidualnych – a wręcz coraz więcej osób zgłasza się, by pomóc.

Pandemia pokazała nam, że cały świat jest współzależny i jeśli pozwolimy sobie na to, by zapomnieć o najsłabszych, to w którymś momencie bardzo silnie to odczujemy. Dlatego warto regularnie wspierać organizacje humanitarne lub rozwojowe, takie jak Polska Akcja Humanitarna, które od wielu lat niosą pomoc w krajach dotkniętych konfliktem zbrojnym lub katastrofami naturalnymi.

Zapewnienie dostępu do czystej wody z pewnością pomoże, ale nie rozwiąże wszystkich problemów, które składają się na wielowymiarowe ubóstwo

Wesprzyj Więź

Co możemy zrobić? Form wsparcia jest wiele. Zmiana powinna zresztą zacząć się w każdym z nas, wszyscy powinniśmy zdecydować, czy i z jakiego powodu chcemy pomagać, co jest dla nas ważne i co jesteśmy w stanie dać – pieniądze, a może czas? Bo może chodzić o edukowanie ludzi, zwiększanie wiedzy swojej i innych oraz prostowanie rozmaitych stereotypów dotyczących migrantów lub mieszkańców Bliskiego Wschodu czy Afryki.

Paradoksalnie pandemia może być czasem refleksji i szansą, by zmienić dotychczasowe podejście, co z kolei pozwoli lepiej rozwiązywać istniejące od dawna problemy. Ludzkość w wielu obszarach zrobiła ogromny postęp i można patrzeć w przyszłość z optymizmem. Musimy jednak być uważni i nie dopuścić do tego, by to, co się udało, zostało zaprzepaszczone. Zwłaszcza, że wciąż jest bardzo dużo do zrobienia.

Helena Krajewska specjalistka ds. współpracy z mediami w Polskiej Akcji Humanitarnej. W przeszłości pracowała w organizacjach pozarządowych i międzynarodowych, w tym w sektorze pomocy rozwojowej i współpracy regionalnej. Z wykształcenia latynoamerykanistka i politolożka.

Podziel się

Wiadomość