Nie potrafię zaakceptować narracji, która w diadzie matka-dziecko dostrzega wyłącznie jedno z nich, uparcie ignorując podmiotowość i losy drugiego. A taką opowieść dostrzegam na obu biegunach sporu o aborcję.
Mój syn ma cztery lata, więc ciągle jeszcze świeżo w pamięci mam ten moment, gdy na ekranie ultrasonografu po raz pierwszy zobaczyłam czarny bąbelek z białą pętelką, niczym pierścionek z oczkiem. „Gratulacje! W pani brzuchu rośnie mały człowiek!” – powiedziała moja ginekolożka. Od pierwszej chwili tak właśnie mówiła: „człowiek”. A ja – odkąd tylko zobaczyłam dwie kreski na teście – tak właśnie o nim myślałam.
Gdy patrzyłam na niewyraźne plamy na zdjęciu USG, wiedziałam, że moje życie zmieniło się w tej samej chwili o 180 stopni, bo odpowiadam już nie tylko za siebie, ale też za drugiego człowieka. Wierzyłam, że to poczucie odpowiedzialności da mi siłę, gdybym musiała podejmować decyzje heroiczne. Lęk, że będę się z nimi mierzyć, towarzyszył mi każdego dnia ciąży i wzmagał się podczas każdej wizyty kontrolnej.
Dwie osoby
Strach związany z ciężką i nieuleczalną chorobą swojego nienarodzonego dziecka jest doświadczeniem granicznym. Na szczęście nigdy nie musiałam się z nim skonfrontować, więc nadal mogę wierzyć, że wybrałabym właściwie. Ale nie mam złudzeń, że tu też sprawdza się gorzka konstatacja Szymborskiej, że tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.
Byłam wdzięczna mojej lekarce, że od początku widziała we mnie i moim synu dwie osoby. Jestem głęboko przekonana, że matka i dziecko to dwa odrębne byty, z których każdy zasługuje na miłość. Nie potrafię inaczej o tym myśleć, więc nie potrafię też zaakceptować narracji, która w diadzie matka-dziecko dostrzega wyłącznie jedno z nich, uparcie ignorując podmiotowość i losy drugiego. A taką opowieść dostrzegam na obu biegunach sporu o aborcję.
Przeraża mnie podejście, w którym aborcja jest rutynowym zabiegiem medycznym aplikowanym jak tabletka na ból głowy, na żądanie. Podejście, w którym kilkumiesięczne dziecko w brzuchu matki nie jest człowiekiem, bo ktoś daje sobie mandat do orzekania o czyimś człowieczeństwie, a co za tym idzie, o czyichś elementarnych prawach, jak prawo do życia i opieki zdrowotnej (a w tym celu wykorzystuje różne chwyty socjotechniczne, jak np. wprowadzanie do obiegu pojęć pozytywnie waloryzujących sam zabieg). To podejście, w którym liczy się wyłącznie życie matki.
Układanka z samych braków
Ale równie mocno przeraża mnie podejście, w którym liczy się wyłącznie życie dziecka, a brakuje podstawowych rozwiązań wspierających matkę w dojrzewaniu do samodzielnego podjęcia decyzji. Podejście, w którym kobiety pod przymusem i bez wyjątku muszą rodzić dzieci z potwornymi deformacjami, konające w męczarniach zaraz po porodzie lub latami żyjące z niedającym się uśmierzyć bólem, a gdy matki przejdą przez to makabryczne doświadczenie – nie znajdując przecież do tego siły w świadomości własnego słusznego wyboru – zostawiane są na pastwę traum, strachu, bezsiły i rozpaczy. Podejście, w którym podkreśla się tylko życia zyskane, choćby na kwadrans, a lekceważy życia zniszczone, poranione i niezdolne do dalszego funkcjonowania przez całe lata.
Rozmontowanie przez Prawo i Sprawiedliwość właśnie teraz światopoglądowego kompromisu w kwestii aborcji bardzo skutecznie przekieruje wektor społecznych frustracji
Dowodów na to lekceważenie mamy aż nadto – matki z niepełnosprawnymi dziećmi od lat w naszym kraju walczą o godne warunki do życia, bo choć biorą na siebie niewyobrażalny ciężar wychowywania dzieci wymagających całodobowej opieki, to muszą wyszarpywać sobie od państwa podstawowe formy wsparcia (takie jak opieka wytchnieniowa, ułatwiony dostęp do usług opiekuńczych, możliwość godzenia długotrwałej opieki z choć dorywczą pracą zawodową). Do tego dochodzi niewydolny system służby zdrowia, który często zmusza rodziców do korzystania z sektora prywatnego, ilekroć potrzebna jest konsultacja z psychiatrą, fizjoterapeutą czy neurologiem (a łatwo sobie wyobrazić, że świadczenie pielęgnacyjne z tytułu długotrwałej opieki w wysokości płacy minimalnej nie jest w stanie pokryć takich kosztów).
A to przecież tylko mały fragmencik tej układanki z samych braków – braku wsparcia psychologów i psychiatrów w szpitalach, braku jasnych i skutecznych mechanizmów wspierania rodzin zastępczych, braku świadomości społecznej i edukacji dotyczącej codziennego funkcjonowania osób z niepełnosprawnością, co często skazuje je na samotność i wykluczenie.
Przeczekać kryzys
W sporze o aborcję padły już miliony słów, we wszystkich możliwych konfiguracjach, wskutek czego adwersarze jedynie okopali się na swoich pozycjach, pewni, że druga strona ma krew na rękach. Trudno przewidzieć, jakie skutki bezpośrednie i długofalowe przyniesie wczorajsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego. Niewykluczone, że przeciągnięcie wahadła z pozycji z trudem wypracowanego i bardzo delikatnego kompromisu na jedną ze stron zakończy się mocnym przechyłem w przeciwnym kierunku. W trakcie „czarnych protestów” w poprzednich latach widzieliśmy, jaką dynamikę mobilizacyjną mają próby narzucania w tej kwestii rozwiązań siłowych.
Jednocześnie ten moment stwarza niepowtarzalną szansę dla ruchów pro life, aby pokazały, jak są różnorodne i na ilu płaszczyznach chcą walczyć o życie, zarówno to najkrótsze (tu organizacjami pro life sensu stricto są przecież hospicja perinatalne obejmujące kompleksową opieką psychologiczno-medyczną rodziny śmiertelnie chorych dzieci), jak i już narodzone – dzieci z rodzin przemocowych, zagrożone biedą, szykanowane przez rówieśników z powodu swojej odmienności, nieneurotypowe itp.
Przeraża mnie podejście, w którym aborcja jest rutynowym zabiegiem aplikowanym jak tabletka na ból głowy. Ale równie mocno przeraża mnie też takie, w którym liczy się wyłącznie życie dziecka, a brakuje podstawowych rozwiązań wspierających matkę
Na tym etapie obstawianie kierunku rozwoju sytuacji niebezpiecznie zbliża się do hazardu. W tych nowych i niepewnych okolicznościach jedno zdaje się pewne: rozmontowanie przez Prawo i Sprawiedliwość właśnie teraz światopoglądowego kompromisu w kwestii aborcji bardzo skutecznie przekieruje wektor społecznych frustracji – z prowizorycznej, chaotycznej i niekonsekwentnej postawy polskich władz wobec globalnego kryzysu związanego z pandemią COVID-19 na ideowego wroga w sporze o aborcję.
I ciężko uwierzyć tu w przypadkową zbieżność czasu. Na tym sporze skupi się energia społeczna, Polacy niezawodnie skoczą sobie do gardeł, a w tym czasie władza będzie starała się przeczekać kryzys. Nie od dziś wiadomo przecież, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.
Oglądam na bieżąco transmisję z Warszawy – mamy protesty w całej Polsce. Pani tekst jest pięknie wyważony i bardzo za niego dziękuję a ile osób dziś go przeczyta ? Od kilku lat w Polsce ścierają się skrajne postawy.., A ci manifestujący ludzie są wścieli i ich rozumiem. Ktoś jest w ciąży i właśnie się dowiedział, że … nie decyduje o sobie. Nikt nie lubi kiedy zabiera się prawo do decyzji w trudnych spawach. To wymaga heroizmu. I ci ludzie są wściekli na nas katolików, umiarkowanych, nieumiarkowanych, orto i nie orto. Bo widzą brud u nas – pedofila, kłamstwa ostanie kardynała Dziwisza, mataczenie, pazerność – filmy Sekielskich pozwoliły mówić o trudnych sprawach części katolikom, reszta się jeszcze uczy. Ja rozumiem tych protestujących – nie jesteśmy przykładem przejrzystym a żądamy u nich większego niekiedy bohaterstwa niż od siebie …
W wolności decydujemy lepiej i trzeba nam zaufać. Dlaczego wolności oddać nie umiem ?
Zamiatanie pod dywan w dobie internetu jest trudne. Czas się obudzić starsi kapłani.
Łatwo znalazłam teksty hm mocno brudne./trudne.
Ci protestujący to wiedzą.
https://www.wprost.pl/tylko-u-nas/440583/gwalt-grozby-ciaza-aborcja-byly-ksiadz-skazany-na-10-lat.html
albo https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/446326,porod-na-plebanii-dziecko-ksiedza-nie-bylo-czlowiekiem-prokuratura-umarza-sprawe.html
znane sytuacje ale tak się jakoś o nich nie mówi? Tak wiem gazety nie orto i właśnie dlatego piszą przyłapują nas na błedach jak za surowych rodziców, którzy sami wieczorem różne zabronione rzeczy robią.
Idea versus praxis.
Tak się to zderza.
Bliskie mi. Dzięki.
W artykule nie padła ani razu rola ojca. Byli owszem rodzice. Ale samo założenie, że albo sa rodzice, albo jest sama matka, a i tak na nia spada cały trud. Dlaczego więc mężczyźni decydują o sprawach aborcji?
Dlaczego mężczyźni? odpowiedzi jest wiele:
– bo żyjemy w katolickiej Polsce, gdzie kobiety są od rodzenia dzieci, dbania o ognisko domowe, a przede wszystkim o swoich mężczyzn;
– bo dużo do powiedzenia ma KK, gdzie też rządzą mężczyźni, a kobiety też nie mają głosu;
– bo u nas mało jest kobiet w polityce: zajęte domem, dziećmi, łataniem domowego budżetu zwyczajnie nie mamy siły na zabawę w politykę. Ta zarezerwowana jest dla mężczyzn;
– bo wciąż mamy niższe pensje i uzależnione jesteśmy od mężczyzn; wiele kobiet np. boi się rozwodu, bo zarabia kilkakrotnie mniej niż mąż i po prostu zostanie bez środków do życia.
To tylko kilka argumentów.
Podobno znaczny odsetek tzw.aborcji eugenicznej to płody z wykrytym zespołem Downa .Dzieci dotkniete tym schorzeniem są upośledzone przeważnie w stopniu lekkim i umiarkowanym rzadko w stopniu znacznym.A więc objete odpowiednią rehabilitacją i edukacja mogą sie integrować ze społeczeństwem w sposób zadawalający..Rodzice takich osób mogą doznawać wiele radości i satysfakcji patrząc jak ich dziecko rozwija sie umysłowo i jak potrafii być kreatywne..Dlatego szkoda żę są ludzie którzy spisują te dzieci na straty już w łonie matki.
skąd leost ma dane pisząc „przeważnie w stopniu lekkim” ? Obawiam się, że naoglądał się pięknych zdjęć z uśmiechniętymi muminkami. Ale to tylko fragmencik rzeczywistości … (jestem wolontariuszem w DPS, wiem o czym piszę)
Kiedyś usłyszałem w ogłoszeniach o ,,duchowej adopcji dziecka zagrożonego zagładą”, Po doczytaniu o tym na stronach tej parafii, szukałem na nich informacji o inicjatywach pomocy ludziom troszczącym się o niepełnosprawnego człowieka. Tu miejsce na wybuch śmiechu i komentarz: niby dojrzały, a taki naiwny. Potem gdy w czasie kolędy, proboszczowi (inna parafia) zwróciłem uwagę, że po urodzeniu się dziecka ,,zagrożonego” rodzice potrzebują wsparcia i modlitwą, i organizacyjnego, i często finansowego bardziej niż duchowej adopcji anonimowego nienarodzonego, to się szybko pożegnał. A słysząc podziękowania pewnych arcy….. zastanawiam się co trzeba mieć pod mitrą, żeby stawiać na świeckie prawo mając taką możliwość głoszenia Ewangelii i formowania sumień poprzez listy pasterskie, kształcenie w seminariach, przygotowanie katechetów, katechezy szkolne i pozaszkolne, rekolekcje, że nie wspomnę o modlitwie do Ducha Świętego o wsparcie w tych zadaniach.
@Piotr
Także na to zwróciłem uwagę.
Te wszystkie „duchowe adopcje” są listkiem figowym, który ma przykryć brak działań w jakiejś dziedzinie.
A jeśli taka rodzina potrzebuje, jak pan pisze, wsparcia finansowego to mogą zawsze jej wysłać „duchowe wsparcie finansowe”…
najłatwiej poruszać się w sferze ideologii/abstrakcji/teorii. To nic nie kosztuje. A jeszcze jak za to bierze się pieniądze – to najlepszy biznes – czysty zysk.
Bardzo dziękuję za ten tekst. Odnalazłam w nim balans, którego od kilku dniu szukam, szarpiąc się między dwoma światami.
I mimo że myśli kołacze się wiele, na powierzchnię co chwilę wypływa ta, że wszyscy jesteśmy pełni pychy. A my, katolicy, tą pychą grzeszymy, uzurpując sobie prawo do bycia ziemskimi alfami i omegami – nakazywania, zakazywania, pouczania, odsądzania od czci tych, którzy myślą i czują zupełnie inaczej niż my. A przecież każdy sam będzie zdawał świadectwo z własnego życia – nie z tego, jak prawnie coś utrudnił „bezbożnikom”, ale z tej miłości i tego miłosierdzia, jakim obdarzył człowieka obok.
I bardzo podoba mi się to, co znalazłam w jednym z komentarzy: „nie jesteśmy przykładem przejrzystym a żądamy u nich większego niekiedy bohaterstwa niż od siebie …”
Raz jeszcze dzięki.
Ja podobnie jak Autorka, próbuję zrozumieć 2 strony. Moja ciąża od początku była zagrożona, miałam wysoki marker nowotworowy, w każdym momencie mogła pęknąć mi torbiel, wtedy mogłam stracić życie i ja, i dziecko. Ale akurat u mnie włączyła się walka o dziecko, przede wszystkim o dziecko. Uważam, że kobieta która decyduje się na zawarcie małżeństwa jest osobą dojrzałą, a dojrzałość wiąże się także z tym, że przez trudy życia idziemy mimo naszych słabości. Dziecko nienarodzone takiej dojrzałości nie ma. Nie pójdzie protestować i głośno wołać RATUNKU. Ma zamkniętą buzię wodami płodowymi. Jakie ma szanse, że świat uzna, że ono też ma coś do powiedzenia??? Moje dziecko jest niepełnosprawne. TAK, JEST MI TRUDNO ŻYĆ na świecie, gdzie niepełnosprawność to dziwactwo. Życie to nie tylko posiadanie dzieci jak z reklamy. Martwi mnie brak dojrzałości kobiet i mężczyzn. Trauma, trud, cierpienie, może spotkać rodziców na każdym etapie, nie tylko na początku życia.dziecka. Nie da się tego usunąć kiedy dziecko ma 3 lata, ale chce się usuwać kiedy jeszcze się nie urodziło. TO RODZICE SĄ DOJRZALI, może spotkać ich na przykład choroba psychiczna bo sobie nie poradzą z tym cierpieniem, ale nikt ich nie zabije…
Czekamy zatem na pierwszą polską Savitę Halappanavar, okrutna kobieto. P.S. Część tych „dzieci” nie ma i nie będzie nigdy miało buzi, bo nie ma głowy, albo ma jedynie głowę, z której wyrastają niektóre kończyny, a także narządy, które powinny być w środku tułowia.
Mądry, wyważony komentarz. Jednak…Co to znaczy: zmuszać do urodzenia? Wybór jest przed współżyciem, przed poczęciem. Potem to już są tylko konsekwencje wyboru, wcale od nas niezależne. Kolor oczu, włosów, inteligencja, stan zdrowia. Ten człowiek już JEST. To nie byt prawdopodobny, ale realny. Pewnie, że nie jest łatwo pogodzić się z chorobą dziecka, zwłaszcza dramatycznie poważną, ale, na Boga, co się dzieje z naszym społeczeństwem,że zostawiamy matkę samą z tym problemem pod pretekstem szanowania jej wyboru? Jak się wszyscy wypięli, to jaki ona może mieć wybór? Pierwszym oparciem powinien być ojciec dziecka ( ale łatwiej panom mówić, że to wyłącznie sprawa kobiety, więc mają problem z głowy); rodzina (ale nam się więzi rozluźniają);państwo (ale rodzice dzieci niepełnosprawnych to mały i niepewny elektorat, więc inwestuje się w inne grupy); Kościół ( ale duchowa adopcja dziecka poczętego jest łatwiejsza niż zorganizowanie w parafii wolontariatu- grupy osób organizacyjnie wspierających rodziny z takim problemem).Oj, dużo do zrobienia. Cały ten przykry kontekst nie zmienia jednak najważniejszego: oto dwie istoty są nierozerwalnie( kiedyś to było bardziej oczywiste) ze sobą związane na 9 miesięcy. Faktycznie, trzeba widzieć i matkę i dziecko, słusznie pisze Ewa Buczek. Z naciskiem na „i” ( broń Boże „czy”). Kobieta w ciąży jest jak przewodnik górski przypięty liną z alpinistą. Czy w sytuacji trudnego wejścia na skałę nad przepaścią ma wybór odpięcia „balastu”, dla swego komfortu lub rzekomego dobra alpinisty, by mu zaoszczędzić trudów dalszej wspinaczki? Czas na wybór był przed wejściem na szlak. Potem już nie ma wyboru. A jeśli jest, to taki, który jest nieludzki. Moment na rozdzielenie się dwóch alpinistów jest po pokonaniu przepaści, a na rozdzielenie się matki i dziecka po porodzie.
Dziękuję, pani Sylwio, za rzeczowe argumenty.
„Poza respondentkami starszymi, co najmniej jednokrotne przerwanie ciąży częściej
deklarują kobiety gorzej wykształcone, niezadowolone ze swojej sytuacji materialnej, mające
prawicowe poglądy i praktykujące religijnie, przede wszystkim rzadko, nieregularnie. ”
https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2013/K_060_13.PDF