Zima 2024, nr 4

Zamów

Ludolubek, czyli ratowanie umykającego świata

Fot. z archiwum Łukasza Ciemińskiego

Świadomość nieubłagalnego końca techniki chromolitografii była impulsem do stworzenia pierwszej – i najliczniejszej, jak się potem okazało – kolekcji, która miała przede wszystkim ocalić od zniszczenia jak najwięcej oleodruków odbijanych starą, wymagającą pracy i skupienia techniką.

Na Chrystusa Frasobliwego natrafiam tu przynajmniej kilka razy – różnej wielkości, każdy od innego twórcy. Poza rzeźbami strapionego Chrystusa w tym eklektycznym wnętrzu patrzą na mnie Maryje – Siewna, Roztworna, Gromniczna i ta najnowsza, Chełmińska, w autorskim wykonaniu Piotra Wolińskiego. Przede wszystkim jednak są tu rzeźby świętych, które wyszły spod dłuta twórców ludowych. To prace artystów odchodzących już dziś w niepamięć, zazwyczaj z racji wieku i chorób, ale też z powodu braku perspektyw na rozwój – ich naśladowców próżno dziś szukać. Prywatne posłannictwo ratowania tego umykającego świata podjął Łukasz Ciemiński, sam nazywając je korbą etnograficzną.

Kiedy ponad dwa lata temu zaczynał cykl wykładów o świętych, których udomowił, choć przecież właściwie wynosił ich z domu, wydawało się, że porywa się z motyką na słońce. Dziś w trakcie spotkań z cyklu Święci domowi sala Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi w Grudziądzu najczęściej pęka w szwach, a sam cykl ciągle ewoluuje. – Grudziądz to ziemia obiecana – mówi niczym współczesny jurodiwy, wożąc figury świętych na trasie Toruń–Grudziądz. I choć niejeden upatrywałby w tym sukcesie działania niebiańskich mocy, to stoi za nim przede wszystkim upór i determinacja Łukasza, dzięki któremu mieszkańcy Grudziądza nie tylko poznają żywoty świętych, ale przede wszystkim mają możliwość obcowania z prawdziwą sztuką ludową.

W barwnym świecie

Na toruńskim Rudaku ponad trzy dekady temu w dusznych szklarniach, gdzie gerbery spuszczały smętne łebki, przewidując swój cmentarny los, słyszy po raz pierwszy Rozkwitnęła się lilija. I jak u Pereca, gdzie dusze widziane okiem małego chłopca leżą w kolorowych pudełkach, gotowe, by je zabrać, tak pieśń wybrana przez rudackiego kwiaciarza wnika w umysł sześciolatka i trwa tam do dziś.

Łukasz pragnie nie tylko zachować pamięć o tym, co dawne, ale też motywować do tworzenia tych, którzy jeszcze zostali

Monika Mellerowska

Udostępnij tekst

Mały Łukasz dużo zawdzięcza też wytrwałości Marii Znamierowskiej-Prüfferowej, dzięki której działa w Toruniu Muzeum Etnograficzne. Prowadzony tam za rękę przez mamę, zapamiętuje organizowane przez muzeum kiermasze. I Kingę Turską-Skowronek, która otworzyła przed chłopcem barwny świat sztuki ludowej. Nie stać go na wielkie dzieła, ale rekompensuje to sobie drobnymi ludowymi wytworami, które jak kalka zostawiają w nim trwały ślad. Odwieczny powidok, który poniesie ze sobą w dorosłe życie.

Kiedy odwiedzam Łukasza w okolicach Bożego Narodzenia, mogę podziwiać relikty tamtych czasów. Bo oto na zielonych gałęziach choinki pysznią się ptaszki stryszawskie, kupione na jednej z takich wypraw z mamą, a obok wiszą kolorowe opłatki i ludowe ozdoby, które czynią drzewko niepowtarzalnym, tak jak niepowtarzalny świat tworzy w swoim mieszkaniu Łukasz.

A może fascynację ludową świętością wyczytał wówczas, kiedy jako dziecko dostał od sąsiadki Skarbiec żywotów świętych pańskich, pełen rycin, które przerysowywał dziecięcą dłonią do zeszytu? Tamtą kreskę jego ręka zapamięta na zawsze, by w przyszłości przekuć ją w ikonograficzną pasję. Łukasz jest tym typem etnologa, który na swoim koncie ma także własne prace – wycinanki ludowe, obrazki świętych i właśnie ikony. Tych ostatnich namalował około pięćdziesięciu.

Przyznaje, że ukształtowały go też gotyckie mury Torunia – wizyty w muzeach czy zwiedzanych wraz z bratem kościołach, szczególnie tych otwieranych od święta. Z fascynacją przyglądał się wtedy przez długie minuty figurom Chrystusa i świętych. Motyw kropli krwi z ran Chrystusa do dziś odbija się echem w malowanych przez niego obrazach.

Materialny zapis niematerialnego

Doświadczeniom dziecięcego zachwytu sztuką ludową nie zaszkodzi przerwa powodowana dorastaniem. Łukasz studiuje historię sztuki, która na pierwszy rzut oka zdaje się niezwiązana z ludowością, a jednak uwrażliwia go na ten jej rodzaj, który stał się zarzewiem jego zbiorów w obecnym kształcie. To wśród wielkich nazwisk i dzieł rozpoznawanych na całym świecie narodziła się tęsknota za tym, co w ciszy i zapomnieniu nieuchronnie odchodzi w nicość.

Świadomość nieubłagalnego końca techniki chromolitografii była impulsem do stworzenia pierwszej – i najliczniejszej, jak się potem okazało – kolekcji, która miała przede wszystkim ocalić od zniszczenia jak najwięcej oleodruków odbijanych starą, wymagającą pracy i skupienia techniką. Są wśród nich stacje Drogi Krzyżowej, Chrystus i Maryja, Najświętsze Serca Jezusa i żywoty świętych. Obrazy uratowane z niemożliwego, odrestaurowane do drugiego życia – o czym Łukasz jest przekonany – z pomocą samych świętych, których przedstawiają.

Przez kolejne lata nie przestaje wyszukiwać najrzadszych tematów, dzięki czemu nowe oleodruki dołączają do zbioru przedstawień świętych kultury ludowej, których dziś próżno szukać w codziennych przejawach kultu. Znajdujemy wśród nich świętą Teklę, świętego Idziego z Mikorzyna, świętego Gerarda Majella czy świętego Antoniego Wielkiego i wielu jeszcze innych praktycznie nieznanych świętych. Po tylu latach Łukasz ma już swoich ulubionych malarzy i wydawców. Wśród nich znajdą się wrocławski wydawca Otto Bloch, Treutler&Taube z Nowej Rudy czy drukarnia braci May z Frankfurtu nad Menem. Wśród malarzy prym wiedzie Fridolin Leiber.

Każdy obraz w tej kolekcji – czy to kupiony w internecie, czy przywieziony z podróży albo otrzymany od spotkanych ludzi – to dla Łukasza materialny zapis niematerialnego. Niesie ze sobą nie tylko własną historię, ale przede wszystkim ładunek emocjonalny. Na co dzień kolekcja jest skrzętnie schowana i z pietyzmem przechowywana, ale w pełnej krasie występuje razem z właścicielem w czasie jego prelekcji, podczas których krzewią wspólnie kulturę ludową i kult świętych.

Ocalić od zapomnienia

W 2009 r. już jako dorosły mężczyzna Łukasz po raz kolejny trafia na kiermasz w Muzeum Etnograficznym w Toruniu. Od tego momentu do oleodruków zaczynają dołączać rzeźby ludowe. Ta kolekcja również jest po to, aby ocalić pamięć o twórcach ludowych, którzy ożywiali kawałki lipowego drewna.

Kupuje intuicyjnie, wybiera to, co nie tylko jest ładne, ale również nawiązuje do dawnych form ludowych. Szczególnie ceni takich artystów – jak Edmund Nowakowski – którzy nie potrafili sami uznać swoich prac. Rzeźby pozyskuje bezpośrednio od twórców w czasie jarmarków i kiermaszów, czasem jeździ do nich do domów. Zdarza się, że do jego zbioru trafiają rzeźby o tematyce świeckiej, codziennej, gdy szczególnie ceni ich twórcę. W ten sposób poznał pełne uroku parki Jadwigi Matusiak czy humory i sceny z życia wsi Stanisława Koguciuka.

Nowych zdobyczy do swoje kolekcji szuka z determinacją i oddaniem wynikającym ze szczerej miłości do kultury ludowej. Sam zwykł określać siebie ludolubkiem. – Fascynuje mnie ta prosta sztuka, której za warsztat wystarczą kawałek drewna i dłuto – mówi. – W całej etnologii, w pieśniach, obrzędach i wierzeniach, najbardziej fascynujący jest człowiek.

Łukasz pragnie nie tylko zachować pamięć o tym, co dawne, ale też motywować do tworzenia tych, którzy jeszcze zostali.

W Muzeum im. ks. dr. Władysława Łęgi w Grudziądzu, w którym pracuje w dziale etnograficznym, w październiku 2019 r. otworzył wystawę zatytułowaną Ludowy gotyk. Nie tylko dokonał tam rzeczy z pozoru niemożliwej, łącząc sztukę gotycką ze współczesną ludową sztuką amatorską, ale też udowodnił, że ludowość nie jest archaicznym przeżytkiem i potrafi świetnie odnaleźć się w wielu, niekiedy zaskakujących kontekstach. Zainteresowanie sztuką gotycką nie jest zresztą u Łukasza nowe. Jako dziecko poszukiwał w niej ucieczki przed monotonią rzeczywistości PRL.

Fascynowały go wtedy przydrożne kapliczki. Najpierw ta w Żelazkach, do której powstania przyczyniła się babcia Łukasza. W podziękowaniu za pomoc otrzymała od okolicznego sprzedawcy dewocjonaliów świętą figurę i postanowiła znaleźć dla niej godne mieszkanie. Kapliczka z Żelazek obrosła rodzinną legendą, bo każdego roku poddawana była niecierpliwej dziecięcej inspekcji, kiedy Łukasz biegł do niej natychmiast po przyjeździe, zanim jeszcze przywitał się z babcią.

Każdy obraz w tej kolekcji – czy to kupiony w internecie, czy przywieziony z podróży albo otrzymany od spotkanych ludzi – to dla Łukasza materialny zapis niematerialnego

Monika Mellerowska

Udostępnij tekst

Już jako dziecko zaczął kolekcjonować szopki betlejemskie. Do dziś najważniejsze w jego zbiorze są wyszukiwane przed laty z uporem – deficytowe w dobie kryzysu – figury wołka i osiołka, bo to one doprowadziły go do tej szopkowej pasji. Jego kolekcja stale się rozrasta, bo też Łukasz przez cały rok nie przestaje wyszukiwać nowych okazów. Od tych najmniejszych, zaledwie kilkucentymetrowych, w których Dzieciątko mieści się w kołysce jednej dłoni, do pokaźnych ludowych rzeźb, które pysznią się obok choinki. Łukasz o szopkach potrafi rozmawiać godzinami. Za oknem może świecić wiosenne słońce, ale kiedy nasza rozmowa schodzi na różnorodność figur, wspaniałość polichromii i kształtów – staje się Boże Narodzenie.

U siebie w domu

W trakcie rozmów z Łukaszem wiele razy wybrzmiewa poczucie żalu: – Urodziłem się za późno, przez co nie doświadczyłem sztuki ludowej w takiej formie i takiej pełni, jak bym tego pragnął – mówi ze smutkiem.– Żałuję tych wszystkich spotkań z twórcami, które mnie ominęły, ale tym bardziej czuję się zmotywowany, by ocalić jak najwięcej z tego, co pozostawili.

Dlatego Łukasz godzi się żyć wśród reliktów przeszłości, obcować z nimi niczym z najbliższymi domownikami, mieć w myślach tę nieustanną gonitwę za czymś, co być może właśnie ginie.

Wesprzyj Więź

Ze swoimi zbiorami potrafi pojechać na drugi koniec Polski. Ma jednak świadomość, że ani warsztaty i spotkania, ani też choćby największa kolekcja nie są w stanie ocalić kultury i sztuki ludowej. Mogą jedynie na dłuższą chwilę zatrzymać pamięć o tym, co było.

– Tu będzie kiedyś stała szafa – mówi, wskazując na pustą część korytarza w swoim mieszkaniu, którą aktualnie zajmują figury świętych. Podejrzewam, że tę szafę i tak w końcu zaanektują święci – zdecydowanie czują się u Łukasza jak u siebie w domu. 

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2020

Podziel się

Wiadomość