Jesień 2024, nr 3

Zamów

A gdzie miłosierdzie?

Biskupi w trakcie 386. Zebrania Plenarnego KEP 28 sierpnia 2020 roku na Jasnej Górze. Fot. episkopat.pl

Pośród znanych mi kilkudziesięciu osób homoseksualnych, które przeszły próbę zmiany swojej orientacji – nie spotkałem przypadków zakończonych „sukcesem”. Biskupi mają inne doświadczenie?

„Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+” to – zdawałoby się – dokument wysokiej rangi, zapowiadany od dawna, przez wielu oczekiwany. Pamiętam, że w rozmowie udostępnionej parę miesięcy temu na YouTubie abp Grzegorz Ryś uchylił się od podjęcia tej palącej „kwestii”, tłumacząc swój unik tym, że już wkrótce pojawi się wypowiedź na ten temat całego episkopatu. No i mamy ją – 27-stronicowy, w istocie niewnoszący nic nowego do nauczania moralnego Kościoła, pokrętny tekst, który od razu wzbudził ostrą, uzasadnioną krytykę.

Jak matka czy jak bezduszny krytyk?

Najpierw trzeba pokreślić, że jest to wypowiedź o charakterze doktrynalnym, a nie duszpasterskim. Tymczasem właśnie wypowiedź duszpasterska byłaby pilnie potrzebna. Podobno Kościół ma być dla wszystkich swoich dzieci Mater et Magistra, Matką i Mistrzynią. Także dla setek tysięcy wierzących osób LGBT+ i ich rodzin. Najpierw – matką! Nawet jeśli Kościół, który na mocy urzędu reprezentują biskupi, czuje się w obowiązku, wchodząc w rolę „mistrzyni” (nauczycielki moralności), wypomnieć komuś błędną postawę, powinien czynić to jak matka – z miłością. Upomnienie powinno być wypowiadane w przestrzeni miłości, a miłość jest relacją, wymaga zauważenia drugiej osoby, wczucia się w nią.

W dokumencie mówi się wprawdzie o „osobach związanych z ruchem LGBT+”, ale autorzy nie dostrzegają ich życiowego dramatu, ich bólu, któremu dają wyraz także w manifestacjach budzących kontrowersje. Co gorsza, osoby te, wielokrotnie atakowane ostatnio przez hierarchów, choćby takimi określeniami, jak „tęczowa zaraza”, mają prawo poczuć się wyjątkowo źle potraktowane przez obecne „stanowisko”. Cała zróżnicowana społeczność, określana skrótem LGBT+, została bowiem przez jego autorów wrzucona do jednego worka z wszelkim złem tego świata – a więc: rewolucją seksualną, ideologią gender, rozwiązłością, pornografią, zgorszeniem i seksualizacją dzieci (jednego tylko zła mi tu zabrakło: zbrodniczej pedofilii w Kościele).

Dokument episkopatu nie jest więc w żadnym razie działaniem duszpasterskim, skoro nie ma w nim przestrzeni miłości do człowieka. Nie znaczy to jednak, że nie wywoła on żadnych skutków duszpasterskich. Obawiam się niestety, że będą one negatywne: jedni jeszcze bardziej oddalą się od wiary i Kościoła, inni – z drugiej strony – znajdą pożywkę dla moralnego potępiania osób LGBT+, wykluczania ich ze swoich katolickich rodzin i wspólnot, a także poddawania presji w kierunku zmiany orientacji z homoseksualnej na heteroseksualną.

Nadużycie psychoterapeutyczne

W punkcie 38. czytamy bowiem expressis verbis: „Wobec wyzwań tworzonych przez ideologię gender i ruchy LGBT+ […] konieczne jest tworzenie poradni (również z pomocą Kościoła, czy też przy jego strukturach) służących pomocą osobom pragnącym odzyskać zdrowie seksualne i naturalną orientację płciową”.

Trudno nie skomentować użytych w tym zdaniu pojęć. Sformułowanie o „odzyskaniu zdrowia seksualnego” ewidentnie oznacza, że orientację homoseksualną autorzy dokumentu uważają za chorobę. A pojęcie „naturalnej orientacji płciowej” to zaiste oryginalny wkład w naukę o człowieku. Zostawmy jednak ironię felietonistom „chrystianofobicznych” mediów. Sprawa jest poważna.

Terapia stawiająca sobie za cel zmianę orientacji seksualnej uznawana jest przez nauki o człowieku za nieskuteczną, niedopuszczalną i szkodliwą

Jeśli dobrze rozumiem, polscy biskupi uważają za „konieczne” tworzenie – z pomocą Kościoła i przy jego strukturach – ni mniej, ni więcej, tylko ośrodków terapii konwersyjnej, czyli oferującej osobom homoseksualnym, cierpiącym z powodu swej orientacji i nieakceptującym jej, powrót (sic!) do „zdrowia seksualnego” i orientacji heteroseksualnej. Jak wiadomo, terapia stawiająca sobie taki cel uznawana jest przez nauki o człowieku za nieskuteczną, niedopuszczalną i szkodliwą. Autorzy są chyba świadomi, że ich koncepcje nie znajdują potwierdzenia w realnym ludzkim doświadczeniu ani w badaniach naukowych, dlatego asekurują się ogólnikiem: „Przychodnie te mają sens również wtedy, kiedy pełna transformacja seksualna okaże się być zbyt trudna, ale jednak w istotnym stopniu pomogą radzić sobie z psychoseksualnymi wyzwaniami”.

Na pytanie, czy jest możliwa na drodze terapii zmiana orientacji z homoseksualnej na heteroseksualną, prof. Irena Namysłowska, doświadczona psychiatra i psychoterapeutka, odpowiada krótko: „to nadużycie psychoterapeutyczne”.

Spotkanie „twarzą w twarz”

Nie jestem ani psychiatrą, ani psychologiem, chciałbym jednak i ja w tej konkretnej kwestii zabrać głos. Tak się bowiem składa, że jakiś czas temu – a konkretnie w latach 2002-2004 – uczestniczyłem jako „mentor” grupy nastolatków w tego rodzaju kościelnym eksperymencie, czego dziś się wstydzę.

Zaczęło się od tego, że napisałem reportaż o lubelskiej grupie Odwaga, założonej przez trzy odważne kobiety z diakonii ruchu Światło-Życie. Spotykały one wiele młodych osób homoseksualnych, przeżywających dysonans poznawczy w ramach silnej identyfikacji religijnej. Z pragnienia, aby takim ludziom jakoś pomóc, zrodziła się idea ośrodka, gdzie mogliby oni o sobie i swoich problemach otwarcie mówić. Było to przełamaniem kościelnego tabu, że o homoseksualności katolik mówi tylko w konfesjonale, a przed otoczeniem się ukrywa. Intencje założycielek Odwagi w tym sensie trzeba więc docenić.

Ich inicjatywa mogła zaistnieć dzięki temu, że ruch oazowy cieszył się pewną autonomią w ramach Kościoła instytucjonalnego. Tak było jeszcze w PRL-u, za czasów księdza Franciszka Blachnickiego. Wiadomo też, że oazom, zwalczanym przez niektórych biskupów, sprzyjał kardynał Wojtyła. W Lublinie działaniom Odwagi przychylny był natomiast abp Józef Życiński. Kiedy jednak próbowałem zainteresować eksperymentem ówczesnego sekretarza generalnego episkopatu i napisałem do niego list, proponując spotkanie, odpisał mi uprzejmie, że „będzie się modlił”… Biskupi do pomysłu, by zająć się duszpastersko wierzącymi osobami homoseksualnymi, odnosili się z rezerwą. To był dla nich „gorący kartofel”.

Poczucie porażki i świadomość odrzucenia przez bliskich powodują ogromne cierpienie u osób homoseksualnych, mogą wręcz doprowadzić do tragedii

Przy okazji pracy nad reportażem zbliżyłem się ze środowiskiem Odwagi i w rezultacie „kierownictwo” zaproponowało mi poprowadzenie „grupy wsparcia” dla kilkunastu licealistów. Opisałem dokładniej tę moją przygodę w książce „Wyzywająca miłość” (Więź, 2013), w tekście „Spisani na straty”, opublikowanym potem na tych łamach.

Istotą mego doświadczenia z Odwagą było spotkanie z losem osób homoseksualnych „twarzą w twarz”. Właśnie spotkanie z konkretnymi ludźmi, poznanie ich doświadczeń pozwoliło mi zdystansować się od naiwnej wiary, że na drodze intensywnej pracy nad sobą (porównywalnej z „treningiem olimpijczyka”), modlitwy i terapii można zmienić swoją świadomie rozpoznaną orientację homoseksualną na heteroseksualną.

Pragnę dla ścisłości podkreślić, że według mojej wiedzy w tamtym czasie w Odwadze nie prowadzono w dosłownym sensie „terapii konwersyjnej”, choć niewątpliwie idea, że możliwa i wskazana jest zmiana orientacji, przyświecała organizatorkom. Nie wiem, jak jest obecnie.

Spotkania w mojej „grupie zaufania” (jak ją z czasem nazwaliśmy) zapewne dały coś siedmiu chłopakom – wiarę w siebie, pragnienie rozwoju i nawiązywania bezinteresownych przyjaźni, poprawę relacji z rodzicami, przekonanie, że Bóg jest zawsze „po stronie człowieka” – a bardzo dużo dały mnie. Wyzbyłem się stereotypów i uproszczeń w myśleniu o homoseksualności. Po dwóch latach, kiedy chłopcy zdali maturę i poszli w świat, rozstałem się z Odwagą.

Szanować różne drogi

Podjąłem studia i szkolenie w dziedzinie psychoterapii, a jednocześnie poznawałem coraz więcej osób homoseksualnych, które zgłaszały się do mnie w związku z moimi publikacjami. Poznawałem ich prawdziwe życie – już nie przez pryzmat uprzedzeń czy lęków.

Dziś mogę stwierdzić z całym przekonaniem kilka rzeczy. Znam wiele par jednopłciowych, żyjących w trwałych i wiernych związkach przyjacielskich, wspierających się w codziennym zwyczajnym życiu, trwających w żywej wierze i praktykach religijnych, takich jak wspólna modlitwa, lektura Pisma, udział w Eucharystii, sakrament pojednania. Mieli szczęście spotkać na swojej drodze księży, którzy im towarzyszą. Znam osoby homoseksualne, które spotkały się z miłością wspólnoty religijnej (ale nie katolickiej, lecz zielonoświątkowej), tak pomocną, że są szczęśliwe mimo życia w samotności – a pozostają samotne z wyboru, albo dlatego, że tak im się los ułożył.

Zróżnicowana społeczność, określana skrótem LGBT+, została przez biskupów wrzucona do jednego worka z wszelkim złem tego świata

Wesprzyj Więź

Znam niestety także przypadki rodzin żarliwie katolickich, które – kierując się nauczaniem moralnym Kościoła i klimatem w społeczeństwie – nie akceptują wyboru swego dorosłego dziecka. Znam też osoby, które zwalczając w imię woli Bożej swoje „wewnętrzne nieuporządkowanie”, wyparły skutecznie własne pragnienia homoseksualne i cierpią na skutek nerwicowych objawów. W tym miejscu aż się prosi o cytat z Karola Wojtyły: „Popęd seksualny jest w człowieku faktem, który musi być przez niego uznany, a nawet zaafirmowany jako źródło naturalnej energii – w przeciwnym razie wywołuje zaburzenia psychiczne” („Miłość i odpowiedzialność”, Kraków 1962, s. 288). Wiadomo też, że poczucie porażki, niesprostanie wymaganiom superego mającego oblicze Boga, świadomość odrzucenia przez bliskich, powodują ogromne cierpienie i mogą doprowadzić do tragedii.

Pośród znanych mi kilkudziesięciu osób homoseksualnych, które – motywowane religijnie – przeszły w takiej czy innej formie próbę zwalczenia i zmiany swojej orientacji – nie spotkałem przypadków zakończonych „sukcesem”. Owszem, jeden z bohaterów mego reportażu, absolwent Odwagi, mając pełną świadomość tego, kim jest, ożenił się, gotów zapłacić dużą cenę za swoją decyzję. Nic nie wiem o kobiecie, która się na to zgodziła.

Myślę, że Kościół, pełniąc swoją misję towarzyszenia ludziom na drodze do zbawienia, powinien szanować różne drogi, jakie wierzące osoby homoseksualne podejmują, szukając Boga – jak mówi papież Franciszek. To poszukiwanie powinno się zawsze dokonywać w wolności sumienia, o którego prymacie Kościół tak często przecież przypomina.

Podziel się

Wiadomość

Dzień dobry,
piszę komentarz jako katolik, który co do zasady popiera linię Episkopatu, ale zarazem nie ma głębszej wiedzy w omawianym temacie, a chciałby tę wiedzę pogłębić.

Z góry proszę o nie czepianie się, ale ja ograniczam się tutaj do osób o „skłonnościach homoseksualnych”, mając na myśli osoby „tradycyjnie” homo- i bi-seksualne (czyli trzy pierwsze literki akronimu LGBT+). Celowo pomijam resztę, bo jest to temat dziś mocno kontrowersyjny (vide dyskusje: czy LGBT oznacza „ludzi” czy „ideologię”, 56 płci na Facebook, etc.), przez co brak mu precyzji.

Stąd kilka pytań, na które może wśród czytelników Więzi znajdę odpowiedzi.
1. Czy na dziś istnieje w Polsce duszpasterstwo osób o skłonnościach homoseksualnych (coś analogicznego do duszpasterstwa osób w związkach niesakramentalnych)?
2. Jeśli tak, to czy ono ma charakter „konwersyjny”, czy inny?
3. Jeśli nie, to czy coś Państwu wiadomo o próbach jego tworzenia lub innych sposobach wsparcia dla osób o skłonnościach homoseksualnych?
4. Czy są jakieś inne proponowane lub praktykowane rozwiązania, w których z jednej strony trzyma się Bożych wymagań dotyczących płciowości (co lubimy nazywać „brakiem akceptacji dla grzechu”), zarazem traktując osoby o skłonnościach homoseksualnych indywidualnie, z miłością, tworząc środowisko wzrostu wiary, pomagając w szukaniu niesakramentalnej drogi do Boga (czyli „akceptacja grzesznika”).

Halo! Kościół! homoseksualizm nie jest chorobą, człowiek ma 3 równocenne orientacje sksualane, Ziemia nie jest płaska. Prosze nie wyważać otwartych drzwi.
Rozumiem, że spada liczba wiernych, ale to zidiocenie i zejście z drogi Ewangelii to bardzo zły ruch.

Czarku, pamiętam Twoje (i Kasi Jabłońskiej) przejmujące ówczesne teksty o Odwadze. Nie mogę się nadziwić, jak bardzo zbywająco traktujesz swoje ówczesne doświadczenia. „Jak wiadomo, terapia stawiająca sobie taki cel uznawana jest przez nauki o człowieku za nieskuteczną, niedopuszczalną i szkodliwą” – piszesz teraz. Komu wiadomo? Tym, którzy przyjmują takie założenia aksjologiczne, jak Ty obecnie. Z uporem nie dostrzegasz (przestałeś dostrzegać?), że stosunek do homoseksualizmu nie jest tylko przedmiotem nauki, ale także wynika z przyjętego systemu wartości, i że w tej dziedzinie toczy się stanowczy spór kulturowy. Z bólem i smutkiem zauważam – nie po raz pierwszy, rzecz jasna – że w tym sporze stanowisko „Więzi” i Twoje osobiście mocno rozeszło się z nauczaniem Kościoła. Zamiast widzieć rzecz całą w perspektywie Krzyża, proponujecie „pomoc”, która nie pomaga. Oby biskupi nigdy nie poszli w Wasze ślady.

Ten błędny system wartości nakazuje osobom homoseksualnym „w imię Krzyża” ascezę prze całe życie, i wyparcie się swojej seksualności, zaś kobietom w związkach przemocowych w imię tegoż Krzyża – zgodę na bycie ofiarą, na gwałty małżeńskie i zamienienie się w maszynkę do rodzenia dzieci wieczną służącą, Zaś hierarchowie wmawiający nam, że to jest właśnie prawda objawiona, a zasady moralności (związanej wyłącznie z seksualnością) to najważniejsze zasady w chrześcijaństwie, wierzą głównie w mamonę, swobodnie, acz dyskretnie folgują najdziwniejszym zachciankom: od deprawacji kleryków, oszustw finansowych i innych, hodowli egzotycznych dla pospólstwa zwierząt w przestronnych posiadłościach, ucztowania i picia do woli, korzystania z odpłatnych usług seksualnych, tuszowania zbrodni pedofilskich innych księży, flirtowania z faszyzmem, podjudzania do nienawiści, okradania społeczności lokalnych ( a nawet parafii!) z ich majątku, itd., itd. Hierarchowie i purpuraci… Kościół jest gdzieś indziej. Nikt już nie bierze na poważnie tego, co mówią i robią. Obecne posunięcia polskiego Episkopatu utwierdzają mnie w decyzji nie łożenia w żaden dobrowolny sposób na „potrzeby” administracyjnego KRK w Polsce.

O poziomie tego listu swiadczy kryterium podzialu plci XX kobieta, XY – mężczyzna. Jesli dobrze rozumiem, wg biskupów do zycia powoluje Bóg. Otóz w troche mniej niz jednym procencie rodzą się osoby z WRODZONYMI cechami obu płci. To wiele różnych wariantów , z których rodzi się pojecie wiecej niz dwu płci. Znam dwie osoby, których kazda komorka jest XY a sa kobietami. Zdarzyło sie tak, ze ich komórki „nie widzą” testosteronu. Takie osoby rodzą się z jadrami w brzuchu i kobiecymi genitaliami. Społeczenstwo nie lubi inmosci, więc Medycyna wycina im te jadra w wieku dzieciecym i skazuje na branie hormonów przez całe życie. A więc biskupi domagają się zmiany płci! Paranoja! Drugi przyklad to mozaiki. Czlowiek ma cześć komórek XX a część XY. Jaką propozycję poza spaleniem na stosie mają biskupi dla takich osób?

Niestety.Prymitywność i ograniczenie kolejnych wspólnych stanowisk polskich biskupów sprawia, że jakikolwiek poważny dialog z nimi nie ma sensu. Będzie jak w Irlandii.Tyle, że polskie tłuste koty spokojnie dożyją swoich dni w stosunkowej wygodzie, często luksusie, a także w samozadowoleniu, bez śladów głębszej refleksji nie mówiąc o wyrzutach sumienia.

Czcigodna Matyldo!
Twój sposób argumentacji okraszany jedynie słusznymi ocenami: System wartości (twoim zdaniem błędny), nakazuje osobom homo… to i tamto; kobietom to i tamto, ponadto każe im strzelać dziećmi z szybkością CKM-u. Świadczy o czym? O wielkim zranieniu, niezrozumieniu, zazdrości?
Zazdrości czego? Rzekomej swobody korzystania ze seksualności…
Mamony hierarchów, tudzież zakazanych innym uciech stołu, łoża i sama pani wie lepiej.

A jak czcigodna pani myśli? Co KK radzi małżonkom (związkom małżeńskim kobiety i mężczyzny) zaraz po odebraniu przysięgi, że przyjmą każde poczęte dziecko, którym ich Pan Bóg obdarzy? Czy nie przypomina, że mają prawo i obowiązek współpracować z dawcą życia i sami decydować ile dzieci mogą przyjąć i po katolicku wychować?

Pani nie pozbawioną racji wypowiedź dyskwalifikuje owa „maszynka do rodzenia dzieci” głęboko niesłusznie adresowana. Człowiek, że tak powiem, z chałupy, ze znajomością podstawowych działań arytmetycznych potrafi policzyć, że jeżeli warunkiem zachowania populacji każda kobieta powinna urodzić dwoje dzieci z ułamkiem (jak ja lubię statystyki!), to jeżeli jedna jest bezdzietna (powody nie ważne) to na drugą spada obowiązek urodzenia czworo z ułamkiem, jeżeli trzecia „(p…) nie rodzi”, to druga ile powinna urodzić?

Sześcioro! To jest liczba, którą mam w genach (można powiedzieć). Jestem pierworodny z szóstki i przez pokolenia potomstwo wśród antenatów oscylowało wokół tej liczby, ale też było powszechną praktyką, jeżeli człowiek żył po bożemu (?) Czyli nie katował się ponad miarę wstrzemięźliwością (pani nie myli z ascezą – proszę). W ten sposób dożywali (niestety zwłaszcza ona, ale przy sporej różnicy wieku było „sprawiedliwie”). A potem, ha! Czy to istotne?

P.S. Można dalej analizować stan dzisiejszy. Głęboki rozziew dojrzałości biologicznej (płciowej) z dojrzałością tzw społeczną! Nowoczesny zabobon. Ile lat miała „Boża rodzicielka”? Na pewno więcej niż lat 15 słownie: piętnaście? Czy takie poczęcie mogłoby się zdarzyć A.D. MMXX?

Nie krzyczy pani, że też (pani) premier polskiego rządu kazała zamordować dziecko „nieletniej mamy”? A co znaczy nieletnia matka? Bawcie się tak dalej. Coś mi tu nie tak, nawet pan Cezary.

Tylko kto miał być odbiorcą tego listu?
Osoby homoseksualne spośród wiernych czy też homoseksualni księża, którym dano jasny sygnał że nie będzie żadnej oficjalnej zmiany podejścia wobec nich?
O „lawendowej mafii” wg ks. Zaleskiego nie ma tu ani słowa, ale czy wokół tego listu nie unosi się delikatny zapach lawendy?

Odpowiadam Tomaszowi Wiścickiemu. A ja dziwię się, Tobie, Tomku, że nie chcesz przyjąć do wiadomości mego stanowiska, które nie jest czyms nowym, bo do moich doświadczeń z Odwagą odniosłem się krytycznie juz dawno temu, w wyczerpującym tekście, w książce „Wyzywająca miłość”, wydanej w roku 2013. Nie byłeś łaskaw jej przeczytać, jak widzę, skoro teraz zarzucasz mi, że do tamtych doświadczeń odnoszę się „zbywająco”. Mój krytyczny, zdecydowanie negatywny stosunek do „terapii konwersyjnej”, czyli przekonania, że można zmienić komus lub sobie orientację seksualną, jest przemyślany, wynika z dogłębnego zapoznania się z wiedzą naukową (biologia, psychiatria, psychologia) , a także z wiedzą psychoterapeutyczną. Wiąże się także jak najbardziej z moją aksjologią, w której prawda i dobro człowieka są na pierwszym miejscu. Krzyż niesie każdy chrześcijanin. Ale nie mamy prawa zmuszać nikogo do niesienia krzyża w imię naszego pojmowania nakazów religijnych..

Do wiadomości oczywiście przyjmuję – jakżeż bym zresztą miał nie przyjąć – ale nie do aprobującej wiadomości. Zauważyłem oczywiście, że Twoje stanowisko nie jest nowe, czego wyrazem jest wtrącenie w moim tekście „nie po raz pierwszy, oczywiście”. Z tego jednakowoż nie wynika, bym nie mógł wyrazić (także po raz kolejny, jak zapewne zauważyłeś) mojego sprzeciwu. W mojej aksjologii prawda i dobro człowieka też są na pierwszym miejscu, tylko że najwyraźniej inaczej je rozumiemy, co też nie jest nowością, i co za każdym razem jest dla mnie źródłem wielkiego smutku i rozczarowania. A to moje „pojmowanie nakazów religijnych” nie jest na szczęście tylko moje, ale także Magisterium.

Odpowiadam po raz drugi Tomaszowi Wiścickiemu. Zadam Ci konkretne pytanie, Tomku: Czy którekolwiek z przykazań Bożych (nakazów religijnych) da sie zinterpretować w ten sposób, że osoba homoseksualna powinna zmieniać swoją orientację? Jeśli wierząca osoba homoseksualna chce żyć w abstynencji uczuciowej i seksualnej, aby nie grzeszyć, i wybiera takie rozwiązanie jako „niesienie swego krzyża”, to oczywiście ma do tego prawo i ja szanuję taki wybór. Ale nie wolno nikogo namawiać pod presją rzekomej woli Bożej (Bóg nie chce, abyś był homoseksualistą i masz to zmienić!), aby poddawał się „terapii konwersyjnej” czy w inny sposób „na siłę” zwalczał swoje skłonności. Takie jest stanowisko nauk o człowieku. Niestety z ostatniego dokumentu Biskupów wynika, że oni uważają inaczej, a ja ich stanowisko uważam po prostu za błędne, szkodliwe, niemoralne i głupie.

Czarku, dlaczego ustawiasz sobie przeciwnika, czyli mnie? Czy napisałem gdziekolwiek, że osoba homoseksualna „powinna zmienić swoją orientację”? Czy napisałem, że ktokolwiek ma cokolwiek robić na siłę? Mój sprzeciw wywołuje deprecjonowanie przez Ciebie rzeczonej terapii i o tym był mój (pierwszy) komentarz. Dla mnie wskazaniem jest KKK 2357-2359. Katechizm posługuje się sformułowaniem: „Osoby [homoseksualne] są wezwane” – do „wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji”, do czystości wreszcie. Innymi słowy, osób tych dotyczy to samo, co nas wszystkich – my wszyscy zmagamy się z naszymi krzyżami. Twoje obecne stanowisko, po dokonanej przez Ciebie wolcie aksjologicznej (a nie poznawczej), zakłada, że krzyż jest tylko dla tych, którzy to sobie wybiorą, a innym proponujesz pójście za swoimi skłonnościami. Otóż wszyscy przyjmujemy nasz krzyż – albo nie umiemy tego wyboru dokonać, a wybrawszy – niesiemy go, jak umiemy, upadając raz za razem. I nieść ten krzyż jest zawsze lepiej, nawet w sposób niedoskonały – bo inny być nie może w naszym ludzkim wykonaniu. To nie jest potępienie kogokolwiek – to jest wyznanie mojej niedoskonałej wiary, za którym stoi bogaty materiał empiryczny: nieść swój krzyż jest lepiej niż tego odmówić. Ty z powodów, których nie rozumiem, uznałeś, że osób homoseksualnych to nie dotyczy, że krzyż skłonności homoseksualnych jest jakościowo odmienny od innych. Nie jest. Cieszy mnie natomiast, że szanujesz wybór tych, którzy za swymi skłonnościami nie chcą pójść. Przyznam się, że w sposobie, w jakim piszesz o nich w swym tekście, nie potrafię dostrzec szacunku. Ale dopowiedzenie w (drugim) komentarzu doceniam.