Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Prymas do rektorów seminarium: Potrzebujemy zmian adekwatnych do współczesnych wyzwań

Abp Wojciech Polak podczas konferencji prasowej KEP 29 sierpnia 2020 roku na Jasnej Górze. Fot. episkopat.pl

Niebezpieczne jest nostalgiczne powracanie do tego, co było, bo wciąż nam się zdaje, że stare jest lepsze – mówił dziś abp Wojciech Polak do obradujących w Gnieźnie rektorów seminariów diecezjalnych i zakonnych.

Prymas Polski spotkał się z rektorami na przedpołudniowej sesji, której tematem było nowe „Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia”, regulujące zasady seminaryjnej formacji i wychowania. Dokument został przyjęty przed rokiem przez Konferencję Episkopatu Polski i po zatwierdzeniu przez Stolicę Apostolską zastąpi dotychczasowe przepisy z 1985 roku.

Do nowego dokumentu prymas nawiązał także w homilii podczas Mszy św. odprawionej wspólnie z rektorami w katedrze gnieźnieńskiej. „Radość i nowość Ewangelii przemienia serce człowieka. Uczy myślenia i działania, które zdecydowanie odchodzi od kształtowania jedynie tego, co zewnętrzne, sprzyja zaś wewnętrznej przemianie” – podkreślił, tłumacząc, że „trzeba uczyć seminarzystów zdolności do odczytywania wydarzeń i sensu życia w świetle Słowa Bożego, w postawach wiary i nawracania się”.

„Powołany nie może ograniczać się do ukazywania sobą «zwykłego przybrania się w cnotliwe szaty», czysto zewnętrznego i formalnego posłuszeństwa abstrakcyjnym zasadom, lecz jest wezwany do postępowania z wielką wolnością wewnętrzną. Wymaga się bowiem od niego, by dzień po dniu przyswajał sobie ewangelicznego ducha, dzięki stałej i osobistej relacji przyjaźni z Chrystusem, aż po dzielenie Jego uczuć i postaw” – cytował tekst Ratio abp Polak.

Wskazał też na konieczność odważnego wprowadzania zmian adekwatnych do współczesnych wyzwań. „Trzeba naprawdę integralnej wizji – mówił. – Niebezpieczna jest w tym względzie zarówno fragmentaryzacja, uchwycenie zaledwie czegoś cząstkowego, jak i nostalgiczne powracanie do tego, co kiedyś było, bo wciąż nam się zdaje, że stare jest lepsze. Trzeba nam odwagi, aby nowe wino wlewać do nowych bukłaków” – podkreślił metropolita gnieźnieński, powtarzając za papieżem Franciszkiem, że tego właśnie chce Kościół. „Chce, byśmy porzucili nietrwałe struktury, które do niczego nie służą, a wzięli nowe bukłaki Ewangelii” – dodał.

Wesprzyj Więź

Msza św. w bazylice prymasowskiej zakończyła trzydniową Ogólnopolską Konferencję Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych, która odbyła się po raz 56. i zgromadziła blisko 70 duchownych z całej Polski.

O wyzwaniach, stojących dziś przed formacją seminaryjną, przeczytacie w tekstach „Więzi” z wiosny tego roku.

KAI, DJ

Podziel się

Wiadomość

Po zamieszkach 1976 gdy ekipa Gierka zrozumiała że siedzi w ekonomicznej pułapce bez wyjścia propaganda PRL zaczęła głosić „powrót do norm leninowskich”. Oczywiście nie szły za tym żadne działania, bo niby czym były te normy? Było to tylko rozpaczliwe tworzenie bytów urojonych.
Prymas głosi konieczność powrotu do Ewangelii. Słusznie bo do czego jak nie do niej ma ciągle wracać chrześcijanin? Tylko co to znaczy? Kto wraca lepiej: ks. Kneblewski czy ks.Wierzbicki? Po czym można poznać że ktoś do Ewangelii wraca słuszniej niż inny? Jak to zmierzyć, jak to sprawdzić? Gdzie nieomylne objawy takiego właściwego powrotu?
Niestety, ale głos Prymasa wygląda na bezradne pustosłowie organizacji w permanentnym kryzysie nie widzącej już drogi wyjścia.
Przykre.

„Najlepiej” – jeśli dobrze rozumiem strukturę władzy w Kościele – wraca do ewangelii Papieska Komisja Biblijna. Problem według mnie w tym, że nie jest to instytucja badawcza we współczesnym znaczeniu, bo nie zajmuje się ona historią w sensie metody historyczno-krytycznej, a jedynie katolicką interpretacją historii wczesnego chrześcijaństwa – zgodnie z tzw. metodą kanoniczną, O ile więc nie ma „nieomylności” w historii, a tylko różne mniej lub lepiej udokumentowane interpretacje danych historycznych i wynikające z nich teorie – o tyle w katolicyzmie dostęp nawet do takich akademickich teorii – jest dość szczelnie zamknięty. Mała niestety szansa, że w dobie głębokiego kryzysu biskupi zainteresują się reformą biblistyki. Do zarzutów o oderwanie od realiów XXI wieku doszłyby zarzuty o oderwanie od realiów pierwszych chrześcijan. Na dłuższą metę, 50-100 lat mogłaby z tego wyjść głęboka, realna reforma, KRK ulokowany bliżej tradycji poJezusowych – ale znów przeszkodzi temu struktura władzy duchownej. Moim zdaniem jednym z powodów oporu Kościoła przez takimi głębokimi reformami jest celowy późny wiek awansowania, co daje biskupów w podeszłym wieku, co daje preferencję myśleniu „na krótką metę”, 10-20 lat – oby do emerytury…

Jeżeli chodzi o perspektywę związaną z emeryturą to 20 lat nie jest jeszcze aż tak krótkim czasem, aby czegoś konkretnego nie dokonać zważywszy na to, że emerytura kościelna obejmuje osoby, które ukończyły 75-ty rok życia.
Co do PKB (Papieskiej Komisji Biblijnej) to jest jej dokument z 1993 r. który niby podkreśla powagę i zasadność stosowania metody historyczno-krytycznej, ale jednocześnie zauważa jej niewystarczalność.
Nie wiem jak Pan rozumie zamknięcie w katolicyzmie dostępu do badań akademickich? W znaczeniu że się ich nie zna w seminariach? Sam jest diakonem na VI roku i metody diachroniczne były przedstawiane. Wskazywano tez na tematykę pytań o historycznego Jezusa (naturalnie nie w wymiarze studiów specjalistycznych, ale na poziomie teologii ogólnej). Chyba że to zamknięcie rozumie Pan poprzez ograniczenie tych metod w kształtowaniu teologii i wiary z doktrynalnej perspektywy. No cóż w takim ujęciu można by podjąć dyskusję.

Panie Hubercie, bardzo dziękuję za zainteresowanie moimi komentarzami. Gdy mówiłem o „zamknięciu w katolicyzmie dostępu do badań akademickich” miałem na myśli to, że metody hitoryczno krytyczne są wprawdzie przez biblistów katolickich stosowane (a wierzę Panu, że także nauczane w seminariach), ale najczęściej na nie kontrowersyjnych, bezpiecznych dla doktryny przykładach. Natomiast nie są stosowane wtedy, kiedy w grę wchodzą kluczowe, „doktrynalne podstawy katolickich idei (natchnienie Biblii, boskość Jezusa, powszechne zbawienie), organizacji Kościoła (papiestwo, celibatyczne kapłaństwo), jego obrzędów (Eucharystia), a także oficjalnego stanowiska w spornych sprawach społecznych (np. rozwody)”. W takich kluczowych momentach moim zdaniem „katolicka biblistyka łamie najbardziej podstawowe zasady historiograficzne: zachowania jedności tekstu, uwzględnienia gatunku literackiego, sprawdzania autentyczności, badania genezy i celów, uwzględniania oryginalnego tła kulturowego, rzetelnego prezentowania zawartości i konfrontowania formułowanej teorii ze stanem badań w danym zakresie.” Wiem, że to poważne zarzuty, dlatego zacytowałem je dosłownie z własnej obszerniejszej pracy na ten temat, gdzie są one potwierdzone konkretnymi przykładami, a także odniesieniami do prac metodologicznych z zakresu świeckiej, akademickiej historiografii . Opierałem się głownie na P. Kosso, Philosophy of Historiography. (Nie będę tu tego wszystkiego wklejał, ale zapraszam do lektury, artykuł nazywa się „Biblii nie napisał Jezus”, jest dostępny na stronach „Znaku” bez opłat. Chetnie odpowiem na Pana pytania czy wątpliwości co do konkretnych aspektów tego tekstu. Pozdrawiam!)

Sądzę że w pewien sposób różnica znajduję się na meta poziomie. Pismo nie jest jedynym źródłem wiary. Jest natchnionym miejscem teologicznym, ale nie jedynym. Co więcej, zaryzykuje tezę, że kanon tekstów biblijnych, podobnie jest chociażby usystematyzowanie instytucji sukcesji apostolskiej (czego w II wieku dokonał Ireneusz z Lyonu) były historycznie pewnym mechanizmem, który pozwalał się Kościołowi w dużym stopniu odgrodzić od nurtów gnostyckich i jakoś określić sam siebie. Wszakże kanon tekstów biblijnych to dopiero XVI wiek Trydent i reakcja na reformację.
Metoda historyczno-krytyczna w pewien sposób wpływa też na doktrynę. Ukazuje to chociażby adhortacja Verbum Domini Benedykta XVI która wskazuje na podporządkowanie się słowa Bożemu (Biblii) Słowu Bożemu tj. Chrystusowi. Nie wszystko w tekstach natchnionych jest objawione. Chociażby instytucja klątwy (cheremu) ukazuje pewien błąd teologiczny odnośnie do rozumienia bóstwa. Na chrystologię też wpływa. Nasuwa mi się tu do głowy monografia Jacques’ a Dupuis’ a „Wprowadzenie do chrystologii” gdzie autor jeden z rozdziałów poświęca samoświadomości Chrystusa i gdzie odrzucenie podlega klasyczna koncepcja trójwiedzy Chrystusa (wiedza nabyta, wiedza wlana i wizja uszczęśliwiająca, która Jezus miał by już na ziemi). Więc pewne wątki naturalnie z chrystologii oddolnej się pojawiają.
Ważne jest też to, że my katolicy wierzmy w Objawienie. Wierzymy w obecność Boga w historii, wierzymy też w to że Kościół właśnie w pewnym trzonie ma powierzoną (nie ustanowioną przez siebie) prawdę zbawczą i pełnię środków zbawczych. Można naturalnie snuć refleksję w ujęciu wiary szukającej zrozumienia, aby uniknąć naiwnego fideizmu, ale zawsze to pozostanie wiara.
Natomiast co do powrotu do Pisma. Zawsze pozostaje mi z tyłu głowy refleksja Schweitzera, czy ten Jezus badaczy to jest Jezus który był, czy też ich konstrukt intelektualny wypływający z tego, że są przedstawicielami zachodniej liberalnej kultury z początku XXI wieku.
Kołakowski też o tym pisał w eseju „Jezus ośmieszony” że Jezus w kulturze postchrześcijańskiej często jest zapomniany a przypominamy sobie o Nim gdy ma nam posłużyć do uzasadnienia swoich racji (tak też może być naturalnie w Kościele).
Natomiast jeszcze tak co do tekstu. Nie zgadzam się w Panem w tym, że reforma wynikająca z badań akademickich dokona reformy w Kościele. Nie świat akademicki kształtuje współczesność lecz Netflix, Starbucks lub Instagram. Tam kształtują się opinię.

Przepraszam że się tak rozpisałem, ale rozmowa miła i dobrze jest wymienić zdania na ważne tematy. Z resztą ja Pana kojarzę chyba z dyskusji nad Jezusem historycznym która miała miejsce na portalu didaskalos.pl i na stronie WSF-T. To była dobra robota. Z tekstem się jeszcze nie zapoznałem, ale sięgnę do niego pewnie za jakiś czas.
Pozdrawiam.

(Nie jestem pewny, gdzie to się wklei, bo zniknęła mi opcja odpowiadania na ostatni komentarz, więc wyjaśniam, że odpowiadam tutaj na uwagi Pana Huberta a z 5 września 2020 – 10:08)

Dziękuję za długi komentarz, interesujący i wielokierunkowy – na razie chciałbym jednak zatrzymać się jeszcze przy naszym głównym wątku.

Ciekaw jestem, Panie Hubercie, jak Pan rozumie słowa Prymasa o „przyswajaniu sobie ewangelicznego ducha” i „wzięciu nowych bukłaków Ewangelii”. Marek2 i Karol Schreider (poniżej) uważają je za bardzo niejasne, wręcz za „bezradne pustosłowie”. Marek2 słusznie moim zdaniem pyta: „Po czym można poznać że ktoś do Ewangelii wraca słuszniej niż inny? Jak to zmierzyć, jak to sprawdzić? Gdzie nieomylne objawy takiego właściwego powrotu?”

W kontekście tego, co Pan napisał o historycznych okolicznościach kształtowania się idei sukcesji apostolskiej (określającej, kto ma prawo interpretacji), a także idei kanonu (określającej, co należy interpretować), rozwinąłbym pytania Marka2 i Karola w taki sposób:

Skoro te dwie idee zostały sformułowane w ramach konfrontacji z różnymi „herezjami” między II a XV wiekiem, to czy współcześnie nie mogłyby być znów radykalnie przeformułowane w nowych ramach konfrontacji z nowymi nurtami kulturalnymi XXI wieku? Mam na myśli naprawdę radykalne przeformułowanie, np. dopuszczenie świeckich do udziału z sukcesji apostolskiej, czy dodanie Ewangelii Tomasza do kanonu? Czy coś uniemożliwia takie radykalne przeformułowanie, tzn. jakie są kryterium i procedura ustalenia, że coś byłoby „zbyt radykalne”? Zwłaszcza, że potrzeba jakichś głębokich reform chyba dziś w katolicyzmie istnieje, a najstarsze dokumenty ruchów poJezusowych to dla chrześcijan oczywisty punkt wyjścia.

Dlaczego Prymas nie poszedł w tym kierunku, Pana zdaniem?

Katolicyzm jest głównie tradycjonalizmem (nie konserwatyzmem, gdyż nie chodzi o zachowywanie treści minionych, lecz ważniejszy jest aspekt samego przechowywania i przekazywania). Jego główną cechą jest przekazywanie pewnych treści, które uważane są przez Kościół za zbawcze i które zostały przez Kościół zapamiętane, chociażby słowa ustanowienia „Bierzcie i jedzcie” i „Bierzcie i pijcie” obok tekstów nowotestamentalnych mają swoje ulokowane w kulcie. Ratzinger nazywał to memoria Ecclesia (pamięć Kościoła) Tak też z sukcesją, która miała swoje miejsce w liturgii. W modlitwie Eucharystycznej są słowa w jedności z naszym papieżem N. i biskupem N. To wskazuje na to, gdzie jest jedność i z kim jest wspólnota. Refleksja teologiczna jest wtórna.

Sądzę że bliskość Ewangelii w katolicyzmie wyraża się głownie w kulcie, liturgii i sakramentach, czyli w rzeczywistościach, które dla nas, ludzi kultury zachodniej XXI wieku są w dużym stopniu niedostępne. Żyjemy w społeczeństwie liberalnym i demokratycznym, a nie stanowym, nie ma u nas co do zasady takich pojęć jak cześć, honor czy kult w sferze świeckiej.Co więcej, wszyscy jesteśmy równi. Dlatego problematyczne jest pojęcie kultu w liturgii, jako czci należnej Bogu. Świat traktujemy jako rzeczywistość techniczno-matematyczną. Świat możemy mierzyć badać i przeliczać, ale nie jest dla nas przekaźnikiem bóstwa. Dlatego też pojęcia sakramentu i liturgii są trudne do zrozumienia. Stąd jest pewien kryzys Kościoła i liturgii, ale nie tylko w znaczeniu kultu czy braku praktyk, lecz bardziej widzę to w zaniku jak do określał de Lubac sakramentalnego patrzenia na wszechświat. Właśnie takie sakramentalne ujęcie rzeczywistości i powrót do niego to jest powrót do Ewangelii. To pawłowe mysterion w odniesieniu do osoby Jezusa. Jednakże problem jest taki że pooświeceniowa kultura myśli inaczej.

Sukcesja apostolska czy kanon to nie tylko idee, jeśli ideę rozumiemy jako coś co wpierw zrodzi się w czyimś umyśle i dopiero potem będzie przekuwane na praktykę. Te dwie rzeczywistości funkcjonowania Kościoła są wypadkowymi praktyki. Opis systematyczny jest wtórny. Raczej pierwotne jest doświadczenie. Dlatego też gdy pyta Pan o kryterium jakiś przeformułowań to trzeba brać pod uwagę teksty Pisma, ale też praktykę liturgiczną starożytnego Kościoła i wszelkie przekazy wiary tj. tradycje jakie niosą poszczególne prawdy wiary.

Co do przeformułowania np, sukcesji apostolskiej. W sukcesji apostolskiej nie uczestniczą nie tylko świeccy, ale też prawie całe duchowieństwo. Przecież diakoni i prezbiterzy to też duchowni, ale nie są częścią sukcesji apostolskiej. W sukcesji jest biskup, który stojąc na czele diecezji, wraz z ta diecezją w zasadzie tworzy Kościół, w sensie że, diecezja z biskupem na czele posiada wszystkie środki zbawcze, tj. całą rzeczywistość sakramentalną. Jakby każdy uczestniczył w sukcesji to każdy w zasadzie tworzyłby odrębny Kościół. Nie widzę potrzeby takiej radykalnej reinterpretacji. Wystarczy przejść na protestantyzm. Przecież tam każdy sobie czyta Pismo i ma jakieś przemyślanie i one są absolutne. Nikt w kwestiach religijnych nie może mu nic powiedzieć. Bez sukcesji wali się samorozumienie siebie Kościoła.

Co do Ewangelii Tomasza nie wiem co by to dało? W sensie wtedy trzeba byłoby ją czytać w Kościele na Mszy i co to zmieni? Ma pewne wątki gnostyckie? To i św. Jan też takie ma (przecież możliwe że była ew. Jana używana przez gnostyków). Co to konkretnie zmieni duszpastersko? Nawet pewne logiony brzmiące gnostycko, po przyjęciu Tomasza byłyby interpretowane wewnątrz sytemu.

Nie wiem co Pan rozumie poprzez najstarsze dokumenty ruchów pojezusowych? O kościele Jerozolimskim nie wiemy za wiele, ogólnie aż tak dużo nie wiemy. Św. Paweł w najstarszych warstwach swoich tekstów wskazywał na bliski koniec świata, ale ten nie nastał. Mylił się, więc te najstarsze warstwy są faktycznie chronologicznie najbliższe, ale posiadające zawsze najlepsze zrozumienie? Uczestnik jakiegoś powstania ma doświadczenie tego powstania, ale to doświadczenie tylko jego samego. Dopiero po latach mając więcej dokumentów i badań można poszerzać perspektywę. Z resztą kto ma determinować te rozumienie tych najstarszych tekstów? Jeśli nie Kościół to kto? Ed Sanders? Gerd Ludemnann? Pula Fredriksen? Reza Aslan? NT Wright? Tu pojawia się już pytanie o wiarę.

Na pytanie Pana i stwierdzenia innych komentatorów co określenia ks. Prymasa znaczą ja naturalnie nie wiem i na nie nie odpowiem. Możliwe, że to pewien taki quasi kaznodziejski zwrot, który nie niesie (albo w zamierzeniu nie ma nieść) jakiś konkretnych stwierdzeń i rozstrzygnięć. Co do konieczności reform Kościoła, no cóż Kościół kwitnie i to bardzo. Jest wiele ruchów, gdzie ludzie się modlą, żyją sakramentami, wiarą w codzienności, ale to naturalnie tylko pewna część tych osób nie tyle ochrzczonych, co w ogóle regularnie praktykujących coniedzielną Mszę. Taka kolei rzeczy. Może trzeba się z tym pogodzić, że kwestie życia duchowego i praktyk religijnych w klasycznym ujęciu już dużej części osób nie będą pociągać?
Nie wiem jak zmienić świat, ani jak zreformować Kościół. Zwyczajnie nie wiem.
Znowu się rozpisałem, ale cóż.
Pozdrawiam.

Panie Hubercie, dziękuję po raz kolejny za czas i wysiłek, rozmowa jest niezwykle interesująca. Widze to tak:

Oczywiście, jeśli wyjść od przekonania, że pewne podstawowe dla tożsamości Kościoła prawdy – jak te o sukcesji apostolskiej czy o kanonie – są w Kościele przekazywane przede wszystkim „wewnątrz sakramentów”, w kulcie, w religijnym doświadczeniu, a dopiero wtórnie zostają zapisane i utrwalone jako czytelne idee – to oczywiście do tej ich pierwotnej natury nie ma żadnego intelektualnego dostępu. W takim pierwotnym sensie mogą one spokojnie pochodzić nawet z I wieku, z grona apostołów, tylko po prostu nie zostały wtedy na piśmie utrwalone.

Tylko ja nie rozumiem, jak katolik mógłby nabrać przekonania o takiej właśnie pierwotnej naturze tych dwóch prawd? Wydaje mi się, że nie może się powołać na autorytet biskupów, bo ten jest oparty na autorytetach sukcesji apostolskiej i kanonu – a przecież to właśnie te dwa autorytety mają być tym przekonaniem osłonięte przed zaproponowanym przeze mnie przeformułowaniem. Skąd zatem katolik – jak Pan, Panie Hubercie – bierze to przekonanie?

(nie jestem do końca pewny mojej logiki, proszę mnie poprawić, jeśli coś pomieszalem)

Jeszcze o tym, że współcześnie żyjemy w „kulturze pooświeceniowej” i traktujemy świat jako „rzeczywistość matematyczno-techniczną”. Nie przesadzałbym z tym. Nowy ateizm narobił dużo szumu, ale większość z nas, nawet wśród ateistów, poszła innymi drogami. Pisałem o tym niedawno w TP, za chwilę wyślę też coś na stronę Więzi. Jeśli przyjmą 🙂

Moim zdaniem mamy raczej do czynienia – wśród świeckich w Kościołach i poza nimi – z mieszaniem wielu tradycyjnych religii z baaardzo małym dodatkiem wiedzy naukowej. I z tego powstają dość indywidualne, oryginalne, ale często także niespójne światopoglądy. Przez „światopogląd” rozumiem faktyczną podstawę podejmowanych w życiu decyzji, a nie powierzchowne deklaracje typu „jestem katolikiem” czy „jestem ateistą-racjonalistą”. Moim zdaniem trochę nie nadążamy z intelektualnym porządkowaniem tych wszystkich kombinacji.

Panie Marku, dziekuje Panu za komentarz. Pamietajac jeszcze propagande gierkowska wciaz sie lapie na wrazeniu, ze juz to kiedys slyszalem :-)! I w wypadku takiej mowy-trawy Prymasa znow pojawia sie to poczucia deja vu…