Zima 2024, nr 4

Zamów

Stoimy na granicy. Wyciągamy ręce

Prezydent Litwy Gitanas Nausėda podczas „Drogi wolności” 23 sierpnia 2020 roku. Fot. Robertas Dačkus / Lietuvos Resublikos Prezidentas

Śmiałość Litwinów w solidarności z Białorusinami budzi podziw i zawstydza innych. A gdzie jest Polska?

Trwające od dwóch tygodni protesty na Białorusi przeciwko sfałszowanym kolejny raz wyborom prezydenckim i okrucieństwu milicji poruszyły sumienia wielu ludzi na całym świecie. Trudno było pozostać obojętnym na doniesienia o demonstrantach, a czasem zwykłych przechodniach, porywanych z ulicy przez służby, maltretowanych, bitych i poniżanych w aresztach. Trudno też było nie wyrazić podziwu dla zapału białoruskiego społeczeństwa, które – mimo zastraszania, szantażu, gróźb użycia siły – potrafiło zorganizować manifestacje całkowicie pokojowe, pozbawione przemocy, pełne nadziei, światła i muzyki.

Polityczne reakcje na białoruskie wydarzenia można oceniać różnie. Zasadne jest pytanie, czy wspólne stanowisko Unii Europejskiej – potępienie użycia przemocy, apel do władz Białorusi o podjęcie dialogu ze społeczeństwem i zapowiedź wprowadzenia sankcji – było podjęte odpowiednio szybko i stanowczo. Ale z drugiej strony nie są także pozbawione podstaw wątpliwości, czy zbyt radykalne kroki zagranicznych partnerów przeciwko białoruskim władzom nie doprowadzą do eskalacji sytuacji i nie wepchną Białorusi jeszcze bardziej w ręce Rosji.

Powyżej swojej wagi

Spośród krajów, które zajęły stanowisko w sprawie sfałszowanych wyborów i późniejszych represji, na pierwszy plan wysunęła się Litwa – małe państwo, które boksuje powyżej swojej wagi. Szef litewskiej dyplomacji Linas Linkevičius publicznie nazywa Alaksandra Łukaszenkę „byłym” prezydentem Białorusi i grozi wprowadzeniem jednostronnych, krajowych sankcji – niezależnie od unijnych. 18 sierpnia litewski Sejm na nadzwyczajnym posiedzeniu uchwalił rezolucję potępiają fałszerstwa wyborcze i przemoc wobec protestujących, stwierdzając jednocześnie, że Łukaszenka nie może być uznawany ze legalnego przywódcę Białorusi.

Szef litewskiej dyplomacji publicznie nazywa Alaksandra Łukaszenkę „byłym” prezydentem Białorusi i grozi wprowadzeniem sankcji niezależnie od unijnych

Podjęcie tak śmiałych kroków nie powinno dziwić. Litwa od dawna wspierała białoruskie społeczeństwo obywatelskie, oferując schronienie dysydentom i możliwość legalnej działalności białoruskim organizacjom. Zwiększeniu napięć na linii Wilno-Mińsk sprzyjała budowa białoruskiej elektrowni atomowej w Ostrowcu (50 km od Wilna), którą Litwa traktuje jako zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa energetycznego i środowiska naturalnego. Z drugiej strony polityczne relacje nie zostały całkowicie zerwane, a oba kraje są dla siebie ważnymi partnerami gospodarczymi: tranzyt i przeładunek towarów z Białorusi pozostaje istotnym źródłem dochodów dla litewskich kolei i portu w Kłajpedzie.

Pomoc zawstydzająca innych

Biorąc pod uwagę złożoność relacji litewsko-białoruskich w wymiarze politycznym czy gospodarczym, tym bardziej należy docenić zdecydowane kroki podjęte przez władze w Wilnie.

Tam jednak, gdzie oficjalne czynniki państwowe będą miały mniej czy bardziej związane ręce, śmiało mogą działać społeczeństwa. I to właśnie w ostatnich dniach pokazali Litwini. Skala ich zaangażowania w pomoc dla Białorusinów, zarówno symboliczną, jak i rzeczową, budzi podziw, a zarazem zawstydza – tych, którzy nie mieli w sobie podobnej śmiałości.

Najbardziej spektakularnym gestem solidarności, który niewątpliwie przejdzie do historii, była niedzielna „Droga wolności” – żywy łańcuch ludzkich rąk, który połączył plac Katedralny w Wilnie z litewsko-białoruskim przejściem granicznym w Miednikach Królewskich. Światowe serwisy informacyjne i media społecznościowe były pełne zdjęć i filmów z tego wydarzenia, w trakcie którego nieprzebrane tłumy ludzi (ok. 50 tys. osób), zgromadzonych pod litewskimi i historycznymi białoruskimi biało-czerwono-białymi flagami manifestowały swoje wsparcie dla Białorusinów i przywiązanie do wartości wolności, braterstwa i solidarności.

Do akcji zainicjowanej przez popularnego dziennikarza i prezentera telewizyjnego Andriusa Tapinasa włączyli się licznie litewscy politycy, działacze społeczni, dziennikarze, gwiazdy muzyki, duchowni. Był wśród nich prezydent Gitanas Nausėda i jego poprzednicy: Dalia Grybauskaitė i Valdas Adamkus, był też pierwszy przywódca niepodległej Litwy Vytautas Landsbergis. Do uczestników akcji zwróciła się przebywająca aktualnie na Litwie była kandydatka w białoruskich wyborach Swiatłana Cichanouska. W łańcuchu stanęli obok siebie Litwini, Białorusini i litewscy Polacy. W litewskim radiu publicznym wybrzmiała „Pahonia” („Pogoń”) – jeden z nieoficjalnych hymnów wolnej Białorusi, skomponowana do wiersza Maksima Bahdanowicza (1916).

Duch Bałtyckiej drogi

Symboliczne znaczenie inicjatywy Andriusa Tapinasa byłoby zapewne mniejsze, gdyby nie jej data. „Droga wolności” między Wilnem a Białorusią została uformowana dokładnie w 31. rocznicę słynnej Bałtyckiej drogi.

23 sierpnia 1989 roku w krajach bałtyckich trwała już „śpiewająca rewolucja” – ogólnospołeczne przebudzenie i protest przeciwko radzieckiej okupacji. Tego dnia działacze niepodległościowych frontów ludowych zorganizowali żywy łańcuch, który połączył Wilno, Rygę i Tallinn – w rocznicę zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, który na ponad pół wieku zdecydował o losie nadbałtyckich republik.

Trzy dekady, które minęły od Bałtyckiej drogi i odzyskania przez Litwę niepodległości, to czas, w którym wyrosło nowoczesne, europejskie, zachodnie pokolenie, nieznające już Litwy radzieckiej. Ale ludzie pamiętający tamte czasy są nadal aktywni w życiu publicznym. Te dwa czynniki sprawiają, że na tamte wydarzenia można już spoglądać z odpowiednim dystansem, ale pamięć o nich pozostaje wciąż żywa. A doświadczenie stycznia 1991 roku, gdy w obronie wileńskiej wieży telewizyjnej przed radzieckim czołgami zginęło 14 cywilów, przypominają, że w walce o wolność czasem płaci się najwyższą cenę.

I zapewne to właśnie duch Bałtyckiej drogi i pamięć o styczniowej masakrze pod wieżą sprawiają, że w chwilach próby Litwini – mimo dzielących ich różnic społecznych czy politycznych sporów – potrafią się zjednoczyć we wsparciu dla innych. Tak było także w 2014 r., gdy zdarzył się Euromajdan, a potem Krym i wojna w Donbasie. Litwini prowadzili zbiórkę na pomoc materialną dla walczących Ukraińców.

Wybitny litewski filozof Leonidas Donskis inspirację widział właśnie w Bałtyckiej drodze: „Odrodziła się zasada etyczna, głosząca, że nigdy nie można stać się wolnym pojedynczo. Jeśli twój sąsiad, jeśli twój historyczny przyjaciel nie jest wolny, to i twoja własna wolność może być jedynie bardzo tymczasowa, efemeryczna i bardzo, bardzo krucha” – pisał w eseju z okazji ćwierćwiecza Bałtyckiej drogi.

„Kiedy dzisiaj chcemy powiązać Bałtycką drogę z wydarzeniami na Ukrainie i ukraińską walką o swoją przyszłość, to doskonale rozumiemy, co to znaczy. Litwie podała kiedyś rękę malutka Islandia i my nigdy tego nie zapomnieliśmy. (…). Bałtycką drogę traktowałbym jako czynnik budujący Europę. My w ten sposób tworzyliśmy Europę. Przecież nie byłoby Europy bez europejskiej solidarności. Jeśli i dziś wciąż słychać głosy mówiące, że co to za różnica dla Malty, Grecji czy Włoch, co się dzieje na Ukrainie, to myślę, że to nieprawda. Litwini swoją historią, a zwłaszcza Bałtycką drogą, przełamali tę logikę” – pisze dalej Donskis.

Spory na bok

Ten obraz jest oczywiście dużo bardziej złożony. Społeczeństwo litewskie, jak każde inne, nie jest zbiorowiskiem aniołów. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że pozostaje obojętne na wydarzenia na Białorusi i że Litwinów bardziej interesuje kwestia elektrowni w Ostrowcu, niż to, czy na Białorusi uda się zbudować demokrację. Nawet dziś nie brakuje głosów, że w reakcjach litewskich władz jest więcej PR-u, niż rzeczywistej treści i prawdziwych działań. A w Tapinasie wielu Litwinów widzi na co dzień raczej aroganckiego przedstawiciela wielkomiejskich elit niż empatycznego filantropa. Ale w niedzielę te wszystkie spory zostały odłożone na bok. Kłócący się politycy potrafili stanąć w łańcuchu obok siebie. W imię wyższych wartości.

Stosunki litewsko-białoruskie były i pozostaną skomplikowane. Geograficzna i historyczna bliskość, wspólne czerpanie z tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego mogą być fundamentem budowy przyjaznych relacji, ale i powodem do wzajemnych oskarżeń o „kradzież historii”.

Bez względu jednak na to, jak te relacje się ułożą i bez względu na ostateczny rezultat trwających protestów, litewskie wsparcie zapisze się w pamięci Białorusinów. Nie tylko w postaci spektakularnej „Drogi wolności”, ale także całkiem namacalnej pomocy materialnej – w trwającej równolegle zbiórce na pomoc dla represjonowanych i ofiar tortur zebrano już ponad 200 tys. euro.

A gdzie Polska?

Pozostaje pytanie, gdzie w tym wszystkim Polska? Kraj związany historycznie i kulturowo z Białorusią w podobnym stopniu co Litwa. Zbyt mocne bicie się we własne piersi będzie niesprawiedliwością. Także i u nas nie brakuje przecież inicjatyw, zarówno państwowych, jak i obywatelskich, na rzecz Białorusi. Toną one jednak w szumie informacyjnym, jałowych i polaryzujących nasze społeczeństwo sporach. Podczas gdy czyhające tuż u naszych granic zagrożenie dla wolności i demokracji jest jak najbardziej realne, poważni (z pozoru) polscy politycy wydają się bardziej zajęci walką z zagrożeniami wyimaginowanymi – na przykład z „ideologią LGBT”.

Litwini potrafili uczcić pięknie rocznicę swojego sierpnia 1989 r. Czterdziestolecie naszego Sierpnia ’80 upływa w cieniu żenujących przepychanek, przepisywania na nowo historii i wygumkowywania z niej przeciwników. Słowo „solidarność”, zamiast być symbolem tamtego przełomu, kojarzy się ze związkiem zawodowym, z którego uczyniono jeszcze jedno narzędzie politycznej walki.

Wesprzyj Więź

Brakuje solidarności między Polakami, brakuje solidarności europejskiej, o której pisał Donskis. Jej prawdziwe znaczenie przywracają dziś Litwini. Jest to ta solidarność, którą kiedyś potrafili również okazać Polacy. Jak wtedy, gdy w 1956 r. wsparli walczących Węgrów. Zapisane wówczas przez Zbigniewa Herberta w wierszu „Węgrom” słowa można dziś powtórzyć w Miednikach Królewskich:

Stoimy na granicy
wyciągamy ręce
i wielki sznur z powietrza
wiążemy bracia dla was


Przeczytaj także teksty:
Igora Isajewa „Jak liderka z przypadku przywróciła społeczeństwu głos. Historia sukcesu białoruskiej opozycji”
Łukasza Kobeszki „Łukaszenka, białoruski Milošević”
oraz Dominika Wilczewskiego „Polska nie może udzielić Białorusi konkretnego wsparcia. Z własnej woli”

Podziel się

Wiadomość

Łukaszenka tylko czeka na taki prezent, jakim byłoby postępowanie polskiego rządu na wzór rządu litewskiego. Przecież jego propaganda tylko szuka paliwa do podsycenia tezy, że Polsce chodzi o wykorzystanie opozycji białoruskiej do oderwania co najmniej Grodna, co postuluje red.nacz. Najwyższego Czasu, a więc pisma środowiska które w osobie J.Korwina-Mikke i kilku innych ma reprezentację w Sejmie. Tą misję w imieniu Europy wypełnia Litwa, wobec której zarzut zaboru Białorusi można byłoby tylko zbyć śmiechem. Autor pewnie nie słyszał o etyce odpowiedzialności i etyce przekonań Maxa Webera?

Gdyby wycofana pozycja Polski była efektem przemyślanej strategii wg zasad opisanych przez Pana to nie miałbym pretensji. Obawiam się jednak, że tak nie jest.
Polska nie ma polityki zagranicznej, Polska realizuje fobie i wizje Jarosława Kaczyńskiego. Skoro Białoruś go nie interesuje to nie interesuje ona Polski. Trudno powiedzieć co by się działo, gdyby Polska miała prawdziwego ministra spraw zagranicznych a nie kolejnego partyjnego funkcjonariusza powołanego wyłącznie dla swej wierności Prezesowi i linii Partii.