Dopiero gdy Jan Olszewski pogodził się z Jarosławem Kaczyńskim, a w Polsce ruszył w końcu proces lustracji, ziarno zasiane przez premiera Olszewskiego podczas czerwcowej „nocy teczek” zaczęło powoli kiełkować.
Fragment książki „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Polskie rządy w latach 1989-1993”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019
Rząd Olszewskiego upadł, ponieważ był rządem mniejszościowym, a jego premier okazał się niezdolny do poszerzenia wspierającej go koalicji. W istocie jego los został przesądzony już przed przyjęciem przez Sejm uchwały lustracyjnej, a odwołanie było tylko kwestią czasu. Jednak gwałtowny sposób, w jaki dokonano obalenia tego gabinetu, a także umiejętne zachowanie samego premiera w ostatnim dniu urzędowania sprawiły, że w opinii części Polaków padł on ofiarą spisku.
Nie było ich początkowo zbyt wielu. Wbrew bowiem nadziejom Olszewskiego i innych członków jego ekipy ani 5 czerwca, ani też w dniach następnych nie doszło do żadnych demonstracji czy innych zorganizowanych protestów na większą skalę w obronie tego rządu. Wynik uzyskany zaś przez Koalicję dla Rzeczpospolitej (2,7 proc.), powołaną przez Olszewskiego przed wyborami do Sejmu z września 1993 r., dobitnie pokazał, jak niewielkim kapitałem politycznym wówczas dysponował.
Dopiero w kilka lat później, gdy Olszewski pogodził się z Jarosławem Kaczyńskim, a w Polsce ruszył w końcu proces lustracji, wciąż natrafiając zresztą na zmasowany opór jej przeciwników z różnych stron sceny politycznej, ziarno zasiane przez premiera Olszewskiego podczas czerwcowej „nocy teczek” zaczęło powoli kiełkować.
Ostatecznie legenda tego rządu, wzmocniona niepomiernie przez film „Nocna zmiana” w reżyserii Jacka Kurskiego, została oparta na trzech głównych wątkach. Pierwszy tworzyła jego przełomowa rola w wyborze prozachodniej orientacji Polski, czego dowodem miała być deklaracja woli członkostwa w NATO oraz uniemożliwienie powstania polsko-rosyjskich spółek w bazach po armii radzieckiej. Drugim było rzekome zdecydowane odejście od polityki gospodarczej wytyczonej przez poprzednie dwa rządy, w tym zwłaszcza zastopowanie „złodziejskiej” prywatyzacji. Trzecim zaś, zdecydowanie najważniejszym, zdemaskowanie agentów komunistycznej bezpieki z Lechem Wałęsą na czele, którzy ulegać mieli presji rosyjskiej i hamować integrację Polski z Zachodem.
Rzekomy „zamach stanu” ekipy Olszewskiego z czerwca 1992 r. byłby pierwszym z długiej listy nieudanych przewrotów w dziejach Polski, Europy i świata, po którym nie zachował się jakikolwiek poważny dowód
Jak w każdej trwałej legendzie, we wszystkich trzech wątkach nie brakowało elementów prawdy, ale w świetle przedstawionych wyżej faktów trudno zaprzeczyć, że pierwszym polskim premierem, który publicznie powiedział o członkostwie Polski w NATO, był Bielecki, do usunięcia spółek z załącznika do traktatu polsko-rosyjskiego doprowadził prezydent, a zmiany w polityce gospodarczej ograniczyły się niemal wyłącznie do mówienia na temat ich potrzeby.
Wojciech Włodarczyk, uważający moją tezę o upadku rządu z powodu braku większości parlamentarnej za „nie oddającą istoty i skomplikowania materii”, zarazem tak mówi o burzliwym finale jaki zakończył jego egzystencję: „Olszewski pogodzony z nieuchronnym końcem rządu chciał znaleźć odpowiedni argument dla uzasadnienia swej porażki (albo raczej zinterpretowania jej jako politycznego projektu), ale nie dawał tego Parys [Jan Parys, w latach 1991–1992 minister obrony narodowej – przyp. red.]. Zresztą od pewnego momentu Macierewicz ostro rywalizował z Parysem o dostarczenie takiego argumentu. Dlatego namówiłem Parysa aby podał się do dymisji, co wcale nie było łatwe. Zdymisjonowany Parys ze swoją nową formacją był jednak czymś poza rządem, cała ekipa rządowa mogła w ten sposób znaleźć inny powód swojej porażki. I tu los zesłał Korwina i jego uchwałę. Bo nawet list do Wałęsy w Moskwie nie był aż tak nośny”[1]. Trudno te zdania, skądinąd trafnie oddające polityczne motywy kolejnych posunięć najbliższych współpracowników Olszewskiego, pogodzić z legendą wciąż podtrzymywaną przez część prawicowych mediów.
Znacznie krótszy żywot i zasięg miała inna legenda, stworzona na odmianę przez część zadeklarowanych przeciwników ekipy Olszewskiego. Natychmiast po 4 czerwca przeprowadzili oni zmasowaną kampanię propagandową, której wiodącym motywem stało się oskarżanie tego rządu o próbę dokonania – przy okazji akcji lustracyjnej – zamachu stanu[2].
11 czerwca Lech Wałęsa opowiadał delegatom na IV zjazd Solidarności, gdzie zresztą spotkało go wrogie przyjęcie, że gdyby nie obalił Olszewskiego, to znalazłby się ponownie w Arłamowie, czyli w miejscu swojego internowania w okresie stanu wojennego. Na konferencji prasowej tego samego dnia stwierdził natomiast: „Jak zobaczyłem tę bezczelność, powiedziałem: O kolesie, tu się miarka przebrała! Prezydenta szantażować! Panie dawny ministrze [chodzi o A. Macierewicza – A.D.], jeszcze parę asów mam w rękawie. Jak te asy pokażę, to pan jest w szpitalu. Spokojnie! (…) Jeśli ktoś myśli, że przestraszy, przekupi, oszuka naród, niech nie myśli, że Wałęsa mu na to pozwoli”[3].
Z kolei w wypowiedzi dla radia Wałęsa oskarżył Olszewskiego, że dążył on do zmuszenia prezydenta do dymisji, aby zająć jego miejsce. Wałęsa powiedział wówczas wprost, że Macierewicz miał zostać premierem, a Włodarczyk marszałkiem Sejmu. Belweder nie zawahał się także posłużyć metodą, za której zastosowanie Wałęsa tak potępiał Macierewicza. Rzecznik prezydenta oskarżył mianowicie 16 czerwca współpracownika SB o kryptonimie „Zapalniczka” (chodziło o Zdzisława Najdera), że „funkcjonował długie lata w polskim i emigracyjnym życiu politycznym i będąc agentem wywiadu, odgrywał w nim bardzo ważną rolę”[4].
W pierwszych dniach po upadku rządu „Gazeta Wyborcza”, a w ślad za nią spora część prasy, rozpisywała się na temat domniemanych przygotowań ekipy Olszewskiego do zamachu stanu. Koronnymi dowodami miały być relacja posła KPN Adama Słomki z rozmowy z ministrem Szeremietiewem w dniu 4 czerwca oraz wydanie przez szefa UOP Piotra Naimskiego (w imieniu Antoniego Macierewicza) polecenia postawienia Nadwiślańskich Jednostek MSW w stan podwyższonej gotowości bojowej.
(…) W autobiografii L. Wałęsy jednoznacznie wypowiedział się w tej sprawie unikający zwykle składania świadectw historycznych Mieczysław Wachowski, który wprost stwierdził: „Macierewicz i Olszewski przygotowywali zamach stanu. (…) Chcieli internować prezydenta Lecha Wałęsę. Arłamów był przygotowany, Belweder miał być zajęty (…). Ale wtedy wpadli w panikę, bo wojsko i dowódcy sił zbrojnych, szczególnie marynarka wojenna, admirał Waga, generał Wilec ki, Okręg Śląski byli po stronie prezydenta”.
W tej samej książce głos też zabrał Tadeusz Mazowiecki, który jednak – co znamienne – mówi o plotkach i emocjach, a nie o jakichkolwiek konkretnych faktach: „Nie wiem, czy istniało rzeczywiste zagrożenie zamachem stanu. Wiem jednak, że działaliśmy w takim przekonaniu, bo dochodziły do nas wiadomości, że są takie zamiary. Taka była atmosfera. Docierały do nas informacje o mobilizacji w Nadwiślańskich Jednostkach MSW. Za rękę trudno było jednak kogoś chwycić”[5].
Wydaje się, że były premier dotknął sedna problemu, sprowadzającego się do brania cokolwiek histerycznych obaw wobec ekipy Olszewskiego za rzeczywistość, bowiem rzekomy „zamach stanu” z czerwca 1992 r. byłby pierwszym z długiej listy nieudanych przewrotów w dziejach Polski, Europy i świata, po którym nie zachował się jakikolwiek poważny dowód.
Znamienne, że jedynym wojskowym podtrzymującym publicznie tezę o przygotowywaniu zamachu pozostaje gen. Edward Wejner, którego Macierewicz na początku maja odwołał z funkcji dowódcy NJW, powierzając ją płk. Józefowi Pęcko.
Wejner twierdzi, że 4 czerwca „na podstawie rozkazu i zadań ustnych dowódcy NJW do bezpośrednich działań wyznaczonych zostało ok. 800 uzbrojonych żołnierzy wyposażonych w ostrą amunicję w ilości ok. 30 tys. sztuk i 2 śmigłowce w gotowości do startu w ciągu 20 min. od podania komendy, środki łączności, transportu itp. Te pozornie niewielkie siły i środki techniczne były wystarczające, by przy ich karności i zdyscyplinowaniu przeprowadzić skuteczny paraliż centralnych organów władzy państwa lub ich blokadę. Kto miał w ręku Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe i Biuro Ochrony Rządu, ten mógł mieć władzę nad wszelką władzą”[6].
W swej rozwlekłej relacji gen. Wejner nie wyjaśnia jednak najważniejszej sprawy: dlaczego owych 800 żołnierzy, zdolnych do dokonania przewrotu, nie podjęło żadnych działań, a jednostka GROM nie zatrzymała prezydenta opuszczającego parlament, o czym podobno opowiadał Wejnerowi jej oficer pragnący zachować anonimowość.
Natomiast jej ówczesny dowódca płk Sławomir Petelicki, występując pod nazwiskiem, ograniczył się do stwierdzenia, że szef UOP Piotr Naimski usiłował mu wydać – podobnie jak wcześniej płk. Pęcko – ustny rozkaz postawienia GROM w stan gotowości, ale nie zdecydował się na powtórzenie go w formie pisemnej. „Potem mówiono mi, że informacja o usiłowaniach Naimskiego dotarła do ministra Mieczysława Wachowskiego – wspominał Petelicki – który kazał wydać funkcjonariuszom BOR-u broń maszynową, bo myślał, że GROM będzie atakował Belweder”.
Petelicki nie sprecyzował oczywiście, kto powiadomił Wachowskiego, choć rozmawiał z Naimskim w cztery oczy. Natomiast na pytanie, co by zrobił, gdyby jednak szef UOP wydał mu polecenie na piśmie, odparł jednoznacznie: „Mógłbym się z nim zameldować u Zwierzchnika Sił Zbrojnych, Prezydenta Lecha Wałęsy”[7].
Tytuł od redakcji
[1] Relacja W. Włodarczyka z 31 maja 2019 r.
[2] Jej przebieg omawia obszernie P. Śpiewak, „Pamięć po komunizmie”, Gdańsk 2005, s. 110–136.
[3] Wypowiedź na podstawie relacji telewizyjnej wyemitowanej w TVP 1 w dniu 11 czerwca 1992 r.
[4] „Rzeczpospolita”, 17 czerwca 1992.
[5] L. Wałęsa, „Droga do prawdy. Autobiografia”, Warszawa 2008, s. 401–403.
[6] E. Wejner, „Wojsko i politycy bez retuszu”, Toruń 2006, s. 366.
[7] S. Petelicki, „GROM. Siła i honor. Jedyny wywiad rzeka. Z generałem rozmawia Michał Komar”, Kraków 2016, s. 116.
Małe dzieci, które nie dorosły do rządzenia bawiły się zolnierzykami wg scenariuszy rodem z przedszkole.
Niestety, rewolucji iście rzadko nadają się do poważnego sprawowania władzy.
Tkwią ciągle w mitach epoki walki, a nie epoki odpowiedzialności za państwo.