Współczesna cywilizacja staje się w coraz większym stopniu cywilizacją lęku. Wyleczenie współczesnych ludzi (i kultur) z owego lęku stanowi kluczowe zadanie na przyszłość. Czy jest to właśnie zadanie dla Kościołów?
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 12/2006.
Myśląc o reformie Kościoła, powinniśmy zdawać sobie sprawę, że przyszłość Kościołów chrześcijańskich nie zależy wyłącznie od reformy instytucjonalnej, lecz w równym stopniu od realizowania spójnej wizji[1].
„Blisko Boga i człowieka” – tak brzmi motto prac rady diecezjalnej w diecezji Pasawa[2], w trafny sposób oddające perspektywę, z jakiej należy spojrzeć na konieczne reformy instytucjonalne. Bez wizji naród ginie – ta stara mądrość biblijna wciąż sprawdza się w odniesieniu do procesów organizacyjnych. Ostatecznie równowaga między strukturami a wizją to odpowiednik równowagi między wymogami rynku a misją Kościołów.
Poniżej mowa będzie nie o strukturach, których reformowanie jest jak najbardziej wskazane, lecz o wizjach, które dziś w stopniu większym niż dotychczas powinny determinować reformę struktur – o ile nie chce się zmarnować zbyt wielu szans, które może przynieść przyszłość. Jednocześnie będę się starał spojrzeć na – streszczające fundamentalną misję Kościoła, lecz nieco enigmatyczne – motto „Blisko Boga i człowieka” z punktu widzenia ludzi i napełnić je treścią. Można byłoby również podążać tą drogą w odwrotną stronę i, przy zachowaniu teologicznej konsekwencji, dojść do identycznego rezultatu. Teologia dedukcyjna i indukcyjna doskonale się uzupełniają, o ile nie ignorują się nawzajem.
Solidarność i duchowość stanowią świeckie odpowiedniki największego przykazania Jezusa – przykazania miłości Boga i bliźniego
Aby określić główne tematy niniejszych rozważań, rozpocznę od krótkiego streszczenia wyników badań systemów wartości w Europie European Values Study(EVS). W ramach tego programu starano się między innymi zbadać, jakie oczekiwania kierowane są pod adresem Kościołów. Wśród odpowiedzi wyróżnić można wyraźnie dwie sfery oczekiwań. Pierwszą z nich określam mianem solidarności (obejmuje ona kwestie moralne i dotyczące rodziny oraz problemy społeczne), drugą zaś – mianem duchowości (dotyczy „potrzeb duchowych”, jak również wciąż przełomowych dla człowieka momentów życia, takich jak ślub, narodziny i śmierć).
Jak można zauważyć już teraz, oba wyzwania (solidarność i duchowość) stanowią świeckie odpowiedniki największego przykazania Jezusa – przykazania miłości Boga i bliźniego – a zatem również i najważniejsze zadanie Kościoła, by działać w dialektycznie splątanych obszarach mistyki i polityki, kontemplacji i działania. Podstawowym polem zainteresowania Kościoła powinna być zatem nie albo pierwsza, albo druga z tych sfer, lecz oba te pola traktowane nierozłącznie.
Pragnienie solidarności
„Nawet w bogatych społeczeństwach każdy z nas może jutro stać się niepotrzebny. Co z nim wtedy będzie?” – ta obserwacja Hansa Magnusa Enzensbergera stanowi trafną diagnozę naszej cywilizacji. Stanie się zbędnymi zagraża tym, którzy nie spełniają poszczególnych podstawowych wymogów stawianych przez nasze społeczeństwo, to znaczy tym, którzy: nie pracują (ze względu na obecny w naszym społeczeństwie kult pracy), nie kupują (kult konsumpcji), nie potrafią czerpać przyjemności z życia (kult przyjemności), posiadają zbyt małą wiedzę (kult wiedzy), mają niewłaściwe geny (kult nauk genetycznych).
Gdybyśmy na podstawie tych kryteriów dokonali analizy poszczególnych grup społecznych, szybko znajdziemy osoby, którym grozi, że staną się zbędne. Są to: bezrobotni długo pozostający bez pracy, osoby niepełnosprawne, wymagające opieki osoby starsze, umierający, dzieci, mieszkańcy całych kontynentów…
Enzensberger zadaje pytanie: „Co z nimi?”. Tendencję, jaką reprezentują odpowiedzi, widać wyraźnie na wielu przykładach – współczesne, zmagające się z dużymi obciążeniami ekonomicznymi społeczeństwa pozbywają się problemów związanych z troską o osoby zbędne, pozbywając się ich samych. Tak na przykład dla umierających, którzy są źródłem nadmiernych kosztów, planuje się na skalę europejską liberalizację eutanazji poprzez uznanie jej za „akceptowalną społecznie przedwczesną śmierć” (sozialverträgliches Frühableben – sformułowanie autorstwa Karstena Vilmara, uznane w 1998 r. przez Towarzystwo Języka Niemieckiego za „Najgorsze słowo roku”).
Silne pragnienie życia duchowego rodzi się właśnie – na przekór wszelkim założeniom teorii sekularyzacji – na gruncie radykalnych procesów sekularyzacyjnych w wielkich miastach
Z kolei przedszkola zmieniają się często z instytucji edukacyjnych w zwykłe przechowalnie, gdyż rodzice, miotający się między pracą w domu a pracą zawodową, nie mają już prawie sił, by zajmować się swymi i tak nielicznymi dziećmi. W gruncie rzeczy, w urządzonym według zasad neodarwinizmu, dokonującym eliminacji słabszych członków społeczeństwie (Entsorgungsgesellschaf) szanse przetrwania mają przede wszystkim silni i zdrowi.
Błędem byłoby jednak twierdzić, że współczesne społeczeństwa nie są solidarne. Zgodnie z wynikami sondaży, cechę tę jak najbardziej posiadają, jednak wyłącznie jako postulat; w dodatku owa zdolność do solidarności ma ograniczony zasięg (jest to solidarność w skali mikro, w mniejszym stopniu – w skali mezo i w stopniu minimalnym – w skali makro). Jak ukazują pogłębione analizy, pragnienie solidarnej postawy ginie w labiryncie wielorako uwarunkowanych lęków. Współczesna cywilizacja staje się w coraz większym stopniu cywilizacją lęku. Wyleczenie współczesnych ludzi (i kultur) z owego lęku stanowi kluczowe zadanie na przyszłość. Czy jest to właśnie zadanie dla Kościołów?
Tęsknota – początkiem wszystkiego
Drugi ważny aspekt współczesnej cywilizacji europejskiej obejmuje sferę duchowości. Na podstawie sondaży można zaobserwować, że silne pragnienie życia duchowego rodzi się właśnie – na przekór wszelkim założeniom teorii sekularyzacji – na gruncie radykalnych procesów sekularyzacyjnych w wielkich miastach. Ta rodząca się duchowość ma wiele wymiarów i zasługuje na pełną empatii krytykę choćby z czysto ludzkiego, lecz również i teologicznego punktu widzenia.
Jeżeli chodzi o rozwój duchowości w Niemczech, to dostępne są już wyniki dotyczących badań ukazujących go w ujęciu zarówno jakościowym, jak i ilościowym. Antropolożka kulturowa Ariane Martin wyróżniła na podstawie swych badań siedem wymiarów tęsknoty: podróż w głąb własnego ja, oczarowanie, uzdrowienie, wspólnota, stałość, podróż w dal, nowy świat. Jej pytania dotyczyły nie tego, w jakie grupy łączą się „pielgrzymi duchowi” ani z jakich propozycji na „rynku duchowości” korzystają, lecz tego, co skłania ich do podjęcia poszukiwań. Stąd też tytuł jej studium, nawiązujący do słów Nelly Sachs: „Tęsknota – początek wszystkiego” („Sehnsucht – der Anfang von allem”).
Człowiek z jednej strony nosi w sobie bezgraniczną tęsknotę, wykraczającą poza czas i przestrzeń, z drugiej jednak strony – zawsze pozostaje w nim niespełnienie
Niektórzy spośród zwolenników starych teorii sekularyzacji zakładają, że charakterystyczna dla współczesności dynamika duchowa ukazuje kryzys naszych czasów. Ucieczką w duchowość mają ludzie reagować na wyobcowanie, banalność, jednowymiarowość życia, na poczucie, że społeczeństwo wywołuje u nich „chorobę”, wreszcie na prowadzącą do depresji „psychiczną bezdomność”. Tęsknota za stałością stanowić ma odpowiedź na trudności z orientacją oraz na radykalnie woluntarystyczną modyfikację postawy Lutra: „Tu stoję i zawsze mogę inaczej!”[3]; jednym słowem – na życie pozbawione głębi i kryzys współczesnego świata. Jeżeli rację mają ci interpretatorzy, to współczesna dynamika duchowa stanowiłaby jedynie zjawisko przejściowe. Gdy kryzys nowoczesności zostanie przezwyciężony, zanikowi ulegnie również życie duchowe.
Inni interpretują jednak zjawisko nie w ujęciu nauk socjologicznych, lecz z punktu widzenia antropologii. Zwracają uwagę na to, że człowiek z jednej strony nosi w sobie bezgraniczną tęsknotę, wykraczającą poza czas i przestrzeń, z drugiej jednak strony – zawsze pozostaje w nim niespełnienie. Dążymy przecież do czegoś więcej, niż jesteśmy w stanie osiągnąć, a nasze życie jest u swego kresu jedynie niedokończoną symfonią. W tęsknocie tej Bóg upomina się swoją łaską o naszą pamięć – pamięć tych, którzy o Nim zapomnieliśmy.
Jeżeli interpretacja ta jest słuszna – a z punktu widzenia teologii stworzenia wiele zdaje się za nią przemawiać – to wówczas wspomniana dynamika duchowa mogłaby się okazać zjawiskiem trwałym. Niektórzy pytają, czy po wieloletnim „poście od Boga” dojdzie do głosu nowy głód Boga. Sprawdziłyby się tym samym słowa Nelly Sachs – początkiem wszystkiego jest tęsknota.
Pragmatycy i poszukiwacze
Czy jednak nie ma ludzi pozbawionych owej tęsknoty duchowej? Ważnej rady udziela w tym kontekście ceniony również dziś czternastowieczny nauczyciel duchowości, Mistrz Eckhart:
Niektórzy twierdzą,
że tego nie mają –
Na co ja:
„Wielka szkoda!
Ale go pragniesz? – Nie. –
Jeszcze większa szkoda”.
Jeśli nie można go mieć,
trzeba przynajmniej pragnąć,
a jeśli ktoś nawet
pragnąć nie może,
trzeba przynajmniej
pragnąć
samego pragnienia.[4]
Można już mówić o pierwszych danych empirycznych dotyczących zasięgu i siły nowej dynamiki duchowej we współczesnym społeczeństwie niemieckim. Zgodnie ze studium dla Identity Foundation, przeprowadzonym przez GfK Fessel w Norymberdze i opracowanym przez Instytut Socjologii w Hohenheim, można wyróżnić cztery typy duchowości i światopoglądów w Niemczech.
Ukazują one wyraźną polaryzację postaw – na jednym biegunie znajdują się ci, którzy dobrze się czują w tradycyjnie pojmowanych instytucjach (chrześcijanie-tradycjonaliści), których jest ok. 10 proc. Na drugim krańcu są (jako najliczniejsza grupa – ok. 40 proc.) osoby zlaicyzowane do tego stopnia, że zapomniały już o tym, że zapomniały o Bogu – inaczej mówiąc, „pragmatycy codzienności”, osoby ateizujące. Między tymi dwoma skrajnymi postawami mieszczą się dwie odmiany osób prowadzących duchowe poszukiwania – poszukiwacze sensu duchowego (15 proc.) oraz osoby wierzące w sposób „kreatywny” (35 proc.), czyli wybierające z różnych tradycji religijnych to, co im odpowiada.
Duchowość (de)formowana
Owa dynamika duchowa podlega jednak działaniu różnych formujących ją – a raczej deformujących – uwarunkowań. Uwarunkowaniami tymi są przede wszystkim: rynek, przemoc, doczesność i przemiana.
Duchowość stała się bowiem elementem rynku. Symbole duchowe odnajdujemy coraz częściej w reklamie. Obrazuje to już widoczny w kulturze współczesnej rodzaj dynamiki duchowości. Promocji podlegają samochody, papierosy, masło i odzież. Analiza kolońskiego teologa Joachima Höhna ukazuje, co dzieje się z duchowością, gdy staje się ona towarem na rynku – ulega deformacji, rozwodnieniu, przedostaje się do sfery świeckiej i z nią zlewa, by wreszcie zostać wessana przez zsekularyzowany świat i ulotnić się bezpowrotnie. To, co przyjmujemy z radością jako powrót religijności, może okazać się w rzeczywistości procesem zeświecczenia ostatnich symboli religijnych.
Można wysunąć tu jednak kontrargument, że rynek już od dawna używa także symboliki erosa i seksualności; nikt zaś nie przepowiada, że wskutek tego ulegną one zanikowi, choć z pewnością zastępowanie prawdziwej seksualności „seksualnością komercyjną” nie pozostaje bez konsekwencji dla higieny ludzkiego życia intymnego.
To, co przyjmujemy z radością jako powrót religijności, może okazać się w rzeczywistości procesem zeświecczenia ostatnich symboli religijnych
Duchowość może być związana z przemocą. Religia od zarania dziejów służy do legitymizowania różnych konstrukcji rzeczywistości społecznej. Celem tego zabiegu jest ukrycie prawdy, że są to konstrukcje ludzkiego autorstwa. Dzieła człowieka – władza, podział ról między mężczyzną a kobietą, autorytety oraz normy zachowań – stają się w ten sposób dziełami jakiegoś bóstwa.
W takim autorytarnym modelu świata religia wykazuje tendencję do posługiwania się przemocą. Związek między postawą autorytarną uzasadnioną w sposób religijny a przemocą ukazują liczne analizy przemocy, której sprawcami są mężczyźni. Pewien model religijności nie łagodzi przemocy wobec kobiet i dzieci, lecz wręcz ją wzmacnia. Duże niebezpieczeństwo niesie ze sobą zwłaszcza połączenie religii z władzą polityczną i wojskową, co nie było obce i chrześcijaństwu (w 2000 r. Jan Paweł II prosił w związku z tym wyraźnie o przebaczenie); dziś za pomocą religii legitymizuje się czy wręcz gloryfikuje akty terroru dokonywane przede wszystkim przez fanatyków muzułmańskich.
„Ostatnia okazja”
Duchowość może fałszywie uwalniać człowieka od trosk. Trzecim uwarunkowaniem życia duchowego jest bowiem styl życia, powszechny dziś we współczesnych kulturach europejskich. Dominująca koncepcja życia ma na celu osiągnięcie w ciągu około 90 lat życia maksimum szczęścia przy minimalnym poziomie cierpienia. Poglądy Marksa postawione zostały do góry nogami. Zamiast pocieszania na tamtym świecie – co uparcie zarzucano religii i co do pewnego stopnia rzeczywiście czyniła – od dawna głosi się o wiele bardziej brzemienne w skutki pocieszenie w życiu doczesnym. Socjolog i pedagog Marianne Gronemeyer nazwała to podejście rozumieniem „życia jako ostatniej okazji”. Takie życie nacechowane jest szybkim tempem, nadmiernymi obciążeniami, ciągłym lękiem, a w rezultacie – utratą poczucia solidarności z innymi.
Życie takie, przy wszystkich jego zaletach i korzyściach z niego płynących, skutkuje w ludzkiej psychice wyraźnymi działaniami ubocznymi. Coraz więcej ludzi odczuwa fakt, że „coś tu nie gra”. Mówią oni: „Współczesny styl życia sprawia, że jesteśmy chorzy; chciałoby się przed nim uciec jak najdalej”. Taki eskapizm (w języku angielskim „uciekać” to escape) jest zjawiskiem dobrze zbadanym, a zarazem bardzo powszechnym – przyjmuje postać ucieczki w życie udawane, w alkohol lub narkotyki, choroby psychosomatyczne, przestępczość czy wręcz samobójstwo. Jednym z wariantów eskapizmu może być ucieczka w „odurzającą” duchowość, w pełen ułudy świat sekt. Nie dąży się tu do przemiany życia, lecz jedynie do udekorowania go akcentami religijnymi. Duchowość tego typu może stać się elementem dążenia do narcystycznego błogostanu.
Oczarowanie
Istnieje jednak dostrzegalna alternatywa – przebudzenie duchowe. Podczas gdy część ludzi ucieka i poszukuje tego, co odległe, inni otwierają się na to, co głębokie. Rozpoczynają pielgrzymkę duchową, która ma na celu przemianę ich własnego życia – poprzez uzdrowienie, w nadziei stania się nowym człowiekiem. Sięgając do korzeni wiary, osoby te wyprzedzają swój czas.
Wymiary tęsknoty, odkryte przez Ariane Martin w sferze duchowej, uzyskują w kontekście przemiany znaczenie szczególne. Medytacja prowadzi nas z powrotem do źródeł, ku własnej głębi. Opisane przez Martin „oczarowanie” postrzegane jest jako reakcja na „odczarowanie świata”, które dla Maxa Webera stanowiło główny objaw sekularyzacji.
„Oczarowanie” pozbawia codzienność jej banalności i jednowymiarowości. Dzięki uzdrawiającym rytuałom i opowieściom zapomniane źródła Boskiej mocy ożywają w nas na nowo. Wspólnota ze swą etyką miłości stanowi rzeczywistą, atrakcyjną alternatywę dla etyki unicestwienia, powszechnej w społeczeństwie, w którym każdy dba tylko o własny sukces. Inspiracji można szukać w takich wzorach, jak brat Roger Schutz, Thich-Nath-Hanh, Aya Khema, św. Teresa z Avili, św. Edyta Stein czy o. Anselm Grün. Dzięki takim ludziom powstają wyspy nowego świata.
Podczas gdy część ludzi ucieka i poszukuje tego, co odległe, inni otwierają się na to, co głębokie. Rozpoczynają pielgrzymkę duchową. Sięgając do korzeni wiary, osoby te wyprzedzają swój czas
Ważne jest, by w ramach przemiany duchowej nasze życie codzienne odnajdywało na powrót odniesienie do Boskiej głębi w nas. Miłość Boga i bliźniego to sprawy nierozłączne. O nakazie, jaki dał nam Jezus w owym podwójnym przykazaniu, mówi również chrześcijańska tradycja mistyczna. Mistyczka i doktor Kościoła, św. Teresa z Avili, w swym wielkim dziele sformułowała to w sposób następujący:
„Od nas Pan dwóch tylko rzeczy żąda: byśmy Jego miłowały i byśmy miłowały bliźniego. Do tego ma zmierzać cała nasza praca…
Najpewniejszym znakiem, po którym możemy poznać, czy spełniamy tę podwójną powinność – zdaniem moim – jest wierne przestrzeganie miłości bliźniego. Bo czy kochamy Boga tak, jak należy, tego, mimo wielu wskazówek potwierdzających, że Go kochamy, na pewno jednak wiedzieć nie możemy. Ale łatwo jest poznać, czy kochamy bliźniego…
… gdyż z powodu słabej naszej natury doskonała miłość bliźniego o tyle tylko być w nas może, o ile się zrodzi, jak drzewko z korzenia, z doskonałej miłości Boga”[5].
Tłum. Kamil Markiewicz
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 12/2006.
[1] Polski przekład referatu wygłoszonego w Hamburgu 4 października 2006 r.
[2] Niem.: Pastorale Entwicklung Passau – rada powołana do opracowania planu duszpasterskiego dla tej niemieckiej diecezji – przyp. tłum.
[3] „Tu stoję, inaczej nie mogę” – tymi słowami Marcin Luter miał odpowiedzieć na Sejmie w Wormacji, 18 kwietnia 1521 roku – przed cesarzem, biskupami i książętami – na żądanie, by porzucił swoje przekonania.
[4] Mistrz Eckhart, „Kazania i traktaty”, tłum. Wiesław Szymona, Poznań 1986, s. 262.
[5] Św. Teresa od Jezusa, „Twierdza wewnętrzna”, „Mieszkanie piąte” 3, 7-9, tłum. Henryk P. Kossowski, Kraków 2006, s. 111n.
Tekst jakże ciekawy. Ale… Ale ponawiam pytanie, kiedyż to ( w naszej części świata) były te mityczne czasy, w których ludzie żyli prawdziwie blisko Boga prowadząc głębokie, owocne i bogate życie duchowe, a otaczający ich świat nie dehumanizował… Pradziadkowie a nawet dziadkowie większości z nas, potomków biednych chłopów i robotników, walczyli w znoju, pracując po 12 i więcej godzin dziennie po to, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby: zaspokoić głód, nie zamarznąć w zimie z powodu braku opału. Ich wiedza o świecie była drastycznie ograniczona, możliwości rozwoju iluzoryczne, życie krótkie i ciężkie, a wiara…wiarą pewnie szczerą ,ale dość naiwną (zaś w co wierzyli, to już pytanie do etnografów, historyków kultury, może socjologów). Na dodatek męska część populacji była przez wieki rozpijana, bo dochody z produkcji i sprzedaży alkoholu były istotnym elementem gospodarki. Kościół administracyjny bez mrugnięcia okiem okiem pozbawiał tych najbiedniejszych ich wdowich grosików, za które wykupywali kolejne odpusty, msze, intencje czy „sakramenty”, nauczeni, że tak trzeba. Kościół jednocześnie walczył z ruchami robotniczymi, które niosły w lud kaganek oświaty… Irytuje mnie to utyskiwanie na czasy współczesne i spoglądanie z sentymentem w przeszłość.