Od 24 lipca świątynia Mądrości Bożej będzie znów meczetem. Tym samym przestaje być miejscem otwartym dla wszystkich.
Koniec snu o świeckiej Turcji w muzeum zamienionym na meczet. Tak powinien brzmieć nagłówek komentarza do decyzji tureckiego sądu, który przyznał, że muzeum w pobizantyńskiej świątyni Hagia Sofia w dawnym Konstantynopolu, dziś Stambule, nie jest już muzeum, a obiekt przejmą ponownie muzułmanie.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy, 21 lat temu, wchodziłem do Hagii Sofii. Miałem za sobą drogę lądową, którą pokonywałem z południa na północ, jadąc z Egiptu do Polski. Mój plecak zostawiłem na balkonie pobliskiego pensjonatu, na którym spałem; za małe pieniądze miałem blisko do największych atrakcji Stambułu. Miałem już za sobą wizytę w cysternach i spacerowym krokiem zagłębiałem się we wnętrze świątyni, pamiętającej czasy Bizancjum. We wnętrzu świątyni-muzeum ujrzałem jedne z najsłynniejszych fresków, które dostojnie spoglądały na gości z góry. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ten stan może się zmienić.
Kiedy wyszedłem z muzeum, w pobliżu Hagii Sofii wzbijały się mury i minarety Błękitnego Meczetu. Budowla powstała w XVII wieku i miała przyćmić swoją wielkością bizantyńską świątynię. Tak chciał ówczesny turecki sułtan, który był przywódcą wielu narodów i grup etnicznych, w potężnym Imperium Osmańskim. Rozłożyłem się na pobliskim trawniku i obserwowałem oba zabytki, z niesłabnącym zachwytem nad tym, jak historia potrafi przetrwać w murach. Dziś wszystko wskazuje na to, że Hagia Sofia stanie się również meczetem.
Od kościoła do muzeum
Przypomnijmy trochę historii. Hagia Sofia, świątynia Mądrości Bożej, została wzniesiona przez słynnego cesarza Wschodu, Justyniana I Wielkiego, w VI wieku, kiedy potęga spadkobierców Cesarstwa Rzymskiego święciła swoje wielkie triumfy. Wpisała się w dzieje wschodniego chrześcijaństwa, wyznaczając duchowe centrum Kościoła prawosławnego. Jej architektura urzeka do dziś, pomimo trudnej historii. Jednocześnie warto pamiętać, że już wcześniej, począwszy do samego Konstantyna Wielkiego, w jej miejscu kolejni cesarze wznosili świątynie, ale do naszych czasów przetrwała ta z czasów Justyniana.
Kolejne trzęsienia ziemi burzyły kopuły, ale świątynia wciąż trwała. Przeżyła nawet spór o czczenie obrazów, chociaż ikonoklastom udało się usunąć wizerunki przedstawiające Jezusa i świętych. Jednak i to udało się przetrwać świątyni. W 1204 roku jej wnętrze, podobnie jak wielu innych prawosławnych miejsc, ograbili i zbezcześcili rycerze Zachodu w czasie IV krucjaty, która zamiast osiągnąć Ziemię Świętą, skoncentrowała się na dobiciu słabnącego Bizancjum i stała się kolejną raną, która do dziś dzieli chrześcijańskie Kościoły. To z tego okresu pochodzi szereg relikwii i zabytków, które zostały wywiezione na Zachód. Hagia Sofia stała się na ponad pół wieku świątynią katolików, którzy przejęli władzę w Konstantynopolu, powołując efemeryczne Cesarstwo Łacińskie. Wraz z jego upadkiem w 1261 roku, kościół wrócił w ręce prawosławnych.
Dwa wieki później, kiedy Turcy osmańscy pod wodzą sułtana Mehmeda II przełamywali ostatnie linie obrony bizantyńskiej stolicy, w murach świątyni Mądrości Bożej zebrali się chrześcijanie różnych wyznań, oczekując cudu. Ten nie nastąpił. Konstantynopol padł, stając się stolicą tureckich sułtanów i Imperium Osmańskiego.
Kiedy Turcy osmańscy przełamywali ostatnie linie obrony bizantyńskiej stolicy, w murach świątyni Mądrości Bożej zebrali się chrześcijanie różnych wyznań, oczekując cudu. Ten nie nastąpił
Wspomniany Mehmed II po zdobyciu stolicy Bizancjum wziął udział w piątkowych modlitwach. Potem świątynia stała się meczetem. Wnętrze Hagii Sofii zostało zmienione. Zamiast ołtarza pojawił się mihrab, część mozaik została zakryta, we wnętrzu pojawiły się medaliony z religijnymi transkrypcjami. W czasie kolejnych prac remontowych w XIX wieku, europejskim ekspertom pracującym w Hagii Sofii udało się utrwalić wygląd słynnych mozaik we wnętrzu świątyni, które potem ponownie zakryto.
Kres Imperium Osmańskiego przyniósł koniec władzy sułtanów. Do gry wkroczył Mustafa Kemal Pasza, nazywany Atatürkiem, czyli „Ojcem Turków”. Dążył on do stworzenia świeckiego państwa, odgórnie ograniczając wpływ islamu na życie obywateli Republiki Tureckiej i oddzielając państwo od religii. Przejawem jego działań była decyzja o przekształceniu Hagii Sofii w muzeum. Dzięki kemalistowskiemu dekretowi świątynia ta stała się miejscem neutralnym, zabezpieczając tym samym unikalny na światową skalę zabytek. I tak byłoby do dziś, gdyby nie zmiany, które wywróciły turecką scenę polityczną do góry nogami.
Erdogan odbiera muzeum
Powrót meczetu do Hagii Sofii stał się jedną z inicjatyw gorąco wspieranych przez tureckiego przywódcę Recepa Erdoğana. Już w 2016 roku rozległo się w jej obrębie muzułmańskie wezwanie do modlitwy, transmitowane przez rządową telewizję. Muzułmanie coraz częściej chcieli odzyskania świątyni. Erdoğan, który swój polityczny awans zawdzięczał religijnym wyborcom, nie mógł nie skorzystać z okazji. Finałem procesu zamiany muzeum w meczet stała się niedawna decyzja tureckiego sądu, unieważniająca postanowienie z czasów Atatürka o sekularyzacji meczetu. 24 lipca 2020 roku będzie zatem datą, od kiedy Hagia Sofia będzie znów meczetem. Warto przy tym zauważyć, że decyzję wydawał turecki sąd świecki, jednak należy również pamiętać, że sądy w Turcji zostały zdemolowane przez Erdoğana, a kontrola nad nimi przejęta, jak w klasycznym państwie zmierzającym ku jednoosobowej dyktaturze. Zatem: czy jego decyzja, wobec takiej postawy przywódcy państwa mogła być inna?
Już po ogłoszeniu decyzji sądu w Hagii Sofii wezwano do muzułmańskiej modlitwy. Z sieci zniknęły oficjalne kanały muzeum. Z tej decyzji cieszy się m.in. palestyński Hamas. Przeglądając media społecznościowe nie można nie dostrzec entuzjazmu muzułmanów z tego wydarzenia. Wielu z nich zarzuca hipokryzję chrześcijanom, którzy przekształcali meczety w Hiszpanii w świątynie chrześcijańskie. Można powiedzieć, że dobry przykład, ale czy tak to ma wyglądać? Oni nie oddają nam Kordoby, to my z muzeum zrobimy meczet? Są też podawane przykłady z Izraela, gdzie władze tego państwa miały dokonywać konwersji meczetów na świeckie obiekty. Komentarze wyrażające religijny zapał i nadzieję na upowszechnianie się islamu znajdziemy chociażby na Twitterze, wpisując #hagiasophia. Nikt w takich komentarzach nie wspomina o tym, że Hagia Sofia przez pierwsze kilkaset lat była świątynią chrześcijan.
Są i inne opinie, bo są i tacy muzułmanie, którzy krytykują decyzję w sprawie Hagii Sofii. Wybrzmiewają one zza granicy. Za taki głos należy uznać stanowisko Islamic Society of North America, reprezentujące społeczność muzułmańską w USA i Kanadzie, które stwierdza, że zamiana w meczet jest niezgodna z Koranem. Z kolei Omar Ramahi, autor książki „Muslims’ Greatest Challenge” uważa taką zmianę za niezgodną z duchem islamu. Są jeszcze inne głosy, wśród nich imama Nami Farhata, ale wydają się nie wybrzmiewać tak głośno, jak zwolennicy meczetu w muzeum. Być może jest i w tym zasługa sprawnie zorganizowanej propagandowej akcji wsparcia dla Erdoğana.
Hagia Sofia wpisała się w dzieje wschodniego chrześcijaństwa, wyznaczając duchowe centrum Kościoła prawosławnego
W ten sposób Erdoğan pokazuje swoim wyborcom, że jest skutecznym politykiem, myślącym podobnie jak oni i mającym kolejny sukces na koncie. W tym przypadku niczego nie ryzykuje. Nie musi inwestować w to przedsięwzięcie publicznych pieniędzy. Najzwyczajniej przejmuje na rzecz muzułmanów obiekt muzealny, znajdujący się na światowej liście dziedzictwa ludzkości, a UNESCO nie jest w stanie nic zrobić Erdoğanowi.
Grecja, która pozostaje tradycyjnym wrogiem Turcji, i jej protesty w sprawie Hagii Sofii nie mają znaczenia, nie jest w stanie zatrzymać wykonania orzeczenia tureckiego sądu. Podobnie jak dosyć dyplomatyczne protesty niektórych państw, w tym Francji, i dobre rady amerykańskiego sekretarza stanu, Mike’a Pompeo. Przywódca Turcji nie przejmuje się również protestami płynącymi z Rosji, z którą de facto toczy wojnę w Syrii, gdzie Moskwa wspiera prezydenta Baszara al-Asada, a Turcy jego przeciwników. Zresztą ma zadanie ułatwione, ponieważ oficjalne stanowisko Rosji w tej sprawie, jak i Iranu brzmi – Hagia Sofia jest wewnętrzną sprawą Turcji. Na nic zda się niepokój patriarchy Konstantynopola, Bartłomieja I, papieża Franciszka II czy patriarchy Moskwy Cyryla I.
Erdoğan zyskuje za to poprawę notowań w Turcji, gdzie trudna sytuacja związana z kryzysem uchodźczym, problemami gospodarczymi i pandemią, wymaga działań wskazujących na jego moc sprawczą w trudnych czasach. Sprawą Hagii Sofii odwraca uwagę od rzeczywistych kłopotów. Jest mu też o tyle łatwiej, że wcześniej doprowadził do podporządkowania sądów i niepokornych mediów, ujarzmienia armii i niesprzyjających mu urzędników. Jednocześnie nie spotkał się z żadną zdecydowaną odpowiedzią ze strony światowych mocarstw, a Donald Trump wydaje się wciąż dobrze dogadywać z tureckim kolegą po fachu, całkiem niedawno obiecując mu wsparcie. Erdoğan nie radzi sobie również z Syrią, w którą zaangażował Turcję militarnie i dziś musi szukać tematów zastępczych, aby odciągnąć uwagę od niepowodzeń.
Odwrót
Patrząc na Hagię Sofię można dostrzec realizację politycznych planów tureckiego prezydenta. Nawiązuje w nich do tradycji Imperium Osmańskiego, kiedy turecki sułtan był nie tylko panem podbitych ziem, rozciągających się od Maghrebu po Irak i Bałkany, ale i tytularnym przywódcą w świecie islamu. Ambicje Erdoğana nie ograniczają się bowiem jedynie do Turcji. Sięgają znacznie dalej, co pokazuje zaangażowanie militarne nie tylko we wspomnianej już Syrii, ale również w Libii – utraconej przed I wojną światową na rzecz Włoch. To Erdoğan wspierał radykalnych Braci Muzułmanów z Egiptu.
Hagia Sofia jest wreszcie kolejnym dowodem na to, w jak niebezpiecznym kierunku wiedzie romans państwa i religii, doprowadzając do radykalizacji nastrojów, zanikania szacunku wobec innych religii, zaprzeczaniu prawa do życia osób wyznających inne poglądy. Dobitnie komentuje tę sprawę znany turecki pisarz Orhan Pamuk, który podkreśla, że nie wszyscy Turcy są za decyzją Erdoğana, ale przyznaje się tym samym do bezsilności tych tureckich elit, broniących świeckości państwa. „Nasz głos nie jest słyszany” – mówi Pamuk. Te elity są już dziś za słabe, żeby zagrozić Erdoğanowi w państwie urządzonym na jego modłę.
Erdoğan nawiązuje do tradycji Imperium Osmańskiego, kiedy turecki sułtan był nie tylko panem podbitych ziem, ale i tytularnym przywódcą w świecie islamu
Wraz z przekształceniem Hagii Sofii w meczet tracimy niezwykły zabytek, który był miejscem otwartym dla wszystkich. Każdy mógł wejść, nie stosując się do zasad tej czy innej religii, i podziwiać najwspanialsze dzieło bizantyńskiej architektury. Status muzeum stanowił mądry kompromis między religiami powołującymi się na swoje prawo do świątyni, co było szczególnie ważne w świątyni Mądrości Bożej. Już za chwilę tak już tam nie będzie.
Owszem możemy uznać, ze Stambuł jest w Turcji i skoro tureckie władze łożyły tyle lat na utrzymanie Hagii Sofii, to mogą teraz zrobić sobie z tym zabytkiem wszystko. Jednak idąc tym tropem można zapytać – czy warto likwidować muzeum? I jaki jest sens burzenia 86-letniej tradycji. Hagia Sofia mogła uchodzić za symbol porozumienia. W jej murach była możliwość refleksji nie narzucanej przez jedną religię i jej zasady. Ten etap w dziejach Hagii Sofii należy uznać za zamknięty.
Niepokój budzi też los bezcennych mozaik, które przedstawiają ludzkie postaci, a takie przedstawienia są zakazane w meczecie. Oficjalne stanowisko brzmi, że mają być zasłaniane na czas modlitwy. A mi pozostaje gorzka satysfakcja, że kilkakrotnie mogłem zachwycać się Hagią Sofią, kiedy była jeszcze muzeum. I pozostaje obawa, że świat znów odwraca się od języka dialogu, nawet na tak małym obszarze, jaki zajmuje najpiękniejszy zabytek po Bizancjum.