W sytuacji wyborczej polaryzacji emocji i umysłów nie można pozwolić na polaryzację sumień.
Od dawna jako obywatel nie lubię polskich wyborów prezydenckich.
Nie lubię ich systemowo – bo ustrojowym nonsensem jest wybieranie w głosowaniu powszechnym głowy państwa o tak ograniczonych kompetencjach. Wiem, skąd wzięło się takie rozwiązanie w III RP i dlaczego zostało podtrzymane w Konstytucji z 1997 r. Ale uważam je za błędne – albo prezydent powinien mieć większe kompetencje, albo powinien być wybierany przez parlament odpowiednio kwalifikowaną większością głosów.
Nie lubię w wyborach prezydenckich przede wszystkim tego, co robią one z nami jako Polakami. Przez swoją nieuchronną polaryzację – koniec końców na placu boju pozostaje tylko dwóch kandydatów, trzeba więc głosować albo-albo – sprawiają, że umacnia się w wielu obywatelach przekonanie, że w istocie tak właśnie się dzielimy: na dwa ostro skonfliktowane obozy polityczne. W bieżącym roku dążenie do świadomej jak najostrzejszej polaryzacji najdobitniej pokazały sztaby partyjne, doprowadzając do braku telewizyjnej debaty obu kandydatów przed drugą turą wyborów.
W takim bipolarnym ujęciu nieistotne staje się, że np. w pierwszej turze wyborów prezydenckich 2020 r. 26 proc. aktywnych obywateli oddało głos na innych kandydatów. A ponadto 35,5 proc. obywateli nie wzięło udziału w wyborach. A obecnie, w drugiej turze, znaczna część wyborców ma zamiar oddać głos wcale nie na swego wymarzonego kandydata, lecz na mniejsze zło. Do tego przyznaje się w sondażu IBRiS dla „Polityki” 70 proc. osób deklarujących głosowanie na Rafała Trzaskowskiego i 25 proc. – na Andrzeja Dudę. W tym samym sondażu okazuje się, że ponad połowa głosów na Trzaskowskiego ma pochodzić od ludzi, którzy opisują swój wybór słowami „przede wszystkim głosuję, żeby nie wygrał jego konkurent”.
Polityczny spór o Polskę oczywiście istnieje, jednak podsycanie go w kategoriach religijnych czy cywilizacyjnych czyni z nas śmiertelnych wrogów
Wystarczy za to w takiej sytuacji odrobina ideologii lub ostrzejszy temperament polityczny – i w efekcie wielu rodaków autentycznie żyje w przekonaniu, że w tych wyborach chodzi o zderzenie dwóch cywilizacji, o wojnę kulturową, o spór wiary z niewiarą, o walkę dwóch całkowicie odmiennych wizji Polski (tak jakby któryś z dwóch głównych obozów miał coś, co odpowiedzialnie można nazwać wizją…). Obiektywnie polityczny spór o Polskę oczywiście istnieje, jednak podsycanie go w kategoriach religijnych czy cywilizacyjnych czyni z nas śmiertelnych wrogów. Nie dajmy sobie wmówić, że nimi jesteśmy.
Kompleksowo, nie jednoaspektowo
W sytuacji wyborczej polaryzacji emocji i umysłów ważne jest, żeby nie pozwolić na polaryzację sumień. Bo wybory to kwestia sumienia. To każda i każdy z nas w swoim sumieniu zdecyduje, które kryteria rozróżnienia między dwoma kandydatami uzna za kluczowe i najważniejsze. W wyborczym sumieniu zatem należy przede wszystkim zrobić miejsce dla „innego”, nie spychając go do roli obcego, wroga, nieprzyjaciela.
Praktyka pokazuje (a teoria to potwierdza), że w spolaryzowanych wyborach decyzje wyborczego sumienia mogą się ostatecznie opierać na bardzo różnych argumentach, nawet jeśli osoby wychodzą z podobnych przesłanek światopoglądowych. W nauczaniu społecznym Kościoła mówi się w związku z tym o poszanowaniu dla indywidualnie podejmowanych decyzji obywatelskich o wsparciu takiego czy innego ugrupowania. Z pewnością żadna partia nie ma prawa reprezentować Kościoła w polityce, ani Kościół nie może się utożsamiać z żadnym stronnictwem.
W wyborczym sumieniu należy przede wszystkim zrobić miejsce dla „innego”, nie spychając go do roli obcego, wroga, nieprzyjaciela
A jak ja sam rozumuję w swoim wyborczym sumieniu? Staram się analizować rzeczywistość polityczną nie pod kątem słownych deklaracji polityków, lecz ich realnych działań – od tego przecież są, a nie od zaklinania rzeczywistości. Jako obywatel biorę pod uwagę przede wszystkim fakt życia w mocno podzielonej Polsce i potrzebę, wręcz konieczność umacniania spójności społecznej, budowania dobra wspólnego, a nie partykularnego. A to oznacza wspieranie takich rozwiązań w polityce, dzięki którym większa liczba obywateli może się utożsamiać ze strukturami państwa.
Nie jestem przywiązany do jakiejś jednej wybranej kwestii, która miałaby być papierkiem lakmusowym danego polityka czy ugrupowania, unieważniając inne zagadnienia. Niektórzy czynią taką fundamentalną dla siebie sprawą kwestię obrony życia poczętego, inni – prawnej definicji małżeństwa, jeszcze inni – trójpodziału władz, następni – ekologii, kolejni – miejsca i roli Polski w Europie, albo wreszcie – stosunek do mniejszości czy sposób, w jaki kandydaci wykorzystują odwołania religijne. Wszystkie te zagadnienia są mi bardzo bliskie, ale wolę patrzeć na polityków kompleksowo niż jednoaspektowo. Jako chrześcijanin biorę pod uwagę nie tyle pojedyncze sprawy, ile zbiór zasad społeczno-moralnych, zalecanych przez „Kompendium nauki społecznej Kościoła” jako „zasady refleksji, kryteria osądu i wskazówki do działania, które są punktem wyjścia do promowania integralnego i solidarnego humanizmu”.
Wybory według zasad
Kluczowe znaczenie ma zasada dobra wspólnego, która każe mi zastanawiać się, czy wybierani politycy mają właściwe kompetencje w zakresie budowania stabilnego, efektywnego i sprawiedliwego ładu społecznego. Czy praktyka działania kandydatów wskazuje na ryzyko upartyjniania struktur państwa w razie dominacji ich ugrupowania na scenie politycznej? Czy potrafią oni poszukiwać porozumienia ponad nieuchronnymi podziałami, czy też realizują jedynie partykularne interesy i partyjne ideologie? Wzmacniają podziały, czy też je łagodzą?
Zasada solidarności społecznej przypomina mi, że prawdziwą miarą humanitaryzmu społeczeństwa jest jego stosunek do najsłabszych członków, a miarą społecznego rozwoju jest los i sytuacja osób najbardziej potrzebujących wsparcia: dzieci, ubogich rodzin, osób bezrobotnych czy bezdomnych, osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin, osób przewlekle chorych i samotnych. Jakie rozwiązania polityki społecznej wobec tych grup stosują i proponują kandydaci? Czy sami osobiście potrafią być blisko takich ludzi, czy też traktują ich jedynie jako tło do wyborczego zdjęcia?
Decyzje wyborczego sumienia mogą się ostatecznie opierać na bardzo różnych argumentach, nawet jeśli osoby wychodzą z podobnych przesłanek światopoglądowych
Zasada pomocniczości przypomina mi, że państwo powinno darzyć szacunkiem obywateli oraz tworzone przez nich wspólnoty: rodziny, szkoły, lokalne samorządy, wspólnoty religijne, instytucje kultury i gospodarki. Czy dzięki działaniom poszczególnych ugrupowań wzrasta w Polsce poczucie podmiotowości społecznej? Czy kandydaci są realnie zainteresowani umacnianiem samorządności? Jak widzą rolę państwa w relacji do samorządu?
Zasada sprawiedliwości wymaga od wybieranych przez nas polityków osobistej uczciwości, ale także odwagi w eliminowaniu z życia społecznego nadużyć, korupcji oraz egoizmu uprzywilejowanych grup społecznych. W jaki sposób ugrupowania kandydatów patrzą na reformę polskiego wymiaru sprawiedliwości? Czyim interesom w ich ujęciu – realnie, a nie werbalnie – służyć mają sądy i trybunały? Jak kandydaci reagują na niesprawiedliwość społeczną? Czy potrafią przyznawać się do nadużyć i manipulacji we własnych szeregach?
Wreszcie zasada godności człowieka – ona nakazuje kandydatom, także w sytuacji politycznej rywalizacji, szacunek dla każdego polityka i każdego wyborcy, również dla politycznych oponentów. Czy spierający się politycy potrafią powiedzieć cokolwiek pozytywnego o sobie nawzajem? Jaki rodzaj propagandy uprawiają sztaby kandydatów, ich ugrupowania i związane z nimi media? W jaki sposób prezentują swoich oponentów: jako naturalnych konkurentów w pluralistycznym społeczeństwie czy jako nieprzejednanych wrogów?
Postawić krzyżyk
W świetle powyższych pytań z żadnym z dwóch kandydatów, na których mogę pojutrze oddać głos, nie jestem w stanie utożsamić się politycznie. Jestem do tego przyzwyczajony – tak już od dawna mam we wszystkich wyborach.
Rozumiem więc tych, którzy zapowiadają, ze wstrzymają się od udziału w drugiej turze wyborów. Rozumiem ich, ale się z nimi nie zgadzam. Moje własne sumienie podpowiada mi bowiem, że choć do obu kandydatów jest mi daleko, to jednak nie po równo. Powinienem więc dokonać wyboru. Inaczej sumienie by mi wyrzucało bezczynność, grzech zaniedbania.
Postawię zatem w niedzielę swój krzyżyk przy nazwisku jednego z dwóch – tego, do którego mniej mi daleko. Ale i tak najważniejsze wydaje mi się, żebym o tym wszystkim mógł spokojnie w przyszłym tygodniu rozmawiać z ciocią i sąsiadem, o których wiem, że zagłosują inaczej niż ja. A prezydent i jego ugrupowanie nie powinni nam tej rozmowy utrudniać. Dlatego są to bardzo ważne wybory.
„Moje własne sumienie podpowiada mi bowiem, że choć do obu kandydatów jest mi daleko, to jednak nie po równo. ”
Szanowny Panie Redaktorze!
Czy rzeczywiście sumienie jest odpowiednim narzędziem do oceny w/w relacji? Czy nie jest to raczej rzecz rozumu?
Rzeczą rozumu jest również umiejętność przewidywania jakie skutki może za sobą pociągnąć wygrana jednego lub drugiego kandydata. Po dokonaniu takiej rozumowej predykcji należy następnie (zgodnie z sumieniem, jeśli prawidłowo ukształtowane) dokonać wyboru, który lepiej służy wspólnemu dobru. Można to nazwać wyborem mniejszego zła, można wyborem lepszego wariantu.
Sumienie to sąd rozumu praktycznego, jak mawia św. Tomasz. To nie emocje.
Czyli grając w szachy posługuję się sumieniem… można i tak. Z Encyklopedii PWN: „Jeden z czynników regulujących ludzkie zachowania, pełni funkcje karzące (poczucie winy, tzw. wyrzuty sumienia) lub nagradzające (uczucie zadowolenia z siebie, poczucie spełnionego obowiązku); w zależności od ujęcia, sumieniu przypisuje się bądź charakter pierwotny (naturalny, etyka chrześcijańska) bądź pochodny (następstwo internalizacji i socjalizacji). ” …itd.
Sumienie to nic innego tylko osąd rozumu 🙂
Przywołam z pamięci Franciszka: „[sam] rozum potrafi uzasadnić konieczność każdego zła”.
Zgodnie z sumieniem można też nie głosować. W sposób wolny i świadomy.
Można. Piszę o tym w tym właśnie tekście. Że rozumiem takie podejście, ale się z nim nie zgadzam.
A j na wiem kogo popiera reakcja „Więzi’ w nadchodzących wyborach prezydenckich.Co prawda nie ukazują się tu teksty promujące jakiegoś kandydata ale za to dezawujące jednego z nich.Teraz po tym artykule rozumiem dlaczego się tak dzieje.Jest to wybór mniejszego zła.
Redakcja „Wiezi” nie popiera nikogo w wyborach – ani w tych, ani w innych. Każdy z redaktorów decyduje samodzielnie.
Dla mnie ważniejsze od rodzaju propagandy sztabu, jest to kim jest człowiek kandydujący, jakie dla niego są ważne wartości, któremu bliżej do chrześcijaństwa.
do zadnego kandydata nie bylo mi blisko, wiec nie glosowalem. Ani w I, ani w II turze. Modlilem sie tylko, by Bog wybral za mnie, bo On wie najlepiej kto jest Mu potrzebny tu na ziemi. No i wybral.
Autor zakłada symetrię działań obu sztabów partyjnych. I na tym błędnym założeniu buduje sofizmatyczną teorię mniejszego zła. A który kandydat i jego sztab posługując się nie swoimi pieniędzmi opłaca rzekomo bezstronne, państwowe media do siania nienawiści, pomówień, oszczerstw? Ja tu nie widzę symetrii. Widzę ogromy aparat państwowy, wynagradzany z moich pieniędzy, choć bez mojej zgody, do utrwalenia władzy. Władzy rozumianej jako wartość sama dla siebie, a nie wartości którą można uczynić dobro. Te wybory nie są wyborem mniejszego zła. Te wybory są wyborem za nienawiścią i cwaniactwem, a normalnością.
jak mam to rozumiec? nienawisc i cwaniactwo kogo dotycza? a normalnosc? co to takiego
Panie Redaktorze dziękuję za ciekawy i porządkujący artykuł. Niemniej od środowiska „Znak” można byłoby oczekiwać bardziej wyrazistego przedstawienia zasad jakimi powinni się kierować katolicy w wyborach a wynikających z nauczania KK i ich zastosowania do kandydatów (ich programów, etc), może w bardziej pogłębionej formie niż KAI. Pomocne byłoby tez przypomnienie nie tylko zasad , o których Pan pisze ale także bardziej konkretnych wypowiedzi KK z sprawach fundamentalnych jak „Evangelium Vitae” JP II czy też wskazówek praktycznej i cennej „ Noty doktrynalnrj o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym” KDW (https://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/documents/rc_con_cfaith_doc_20021124_politica_pl.html)
Kierując się rozumem, katolik wyborca patrzy na programy kandydatów, dotychczasowe działania oraz partię polityczną z jakiej wywodzi się kandydat, prześwietlając zasadami nauki KK i roztropnością. W Pańskich wskazówkach, nie widzę pewnych elementów, które są fundamentalne dla wyborów politycznych kierowanych katolicką nauka społeczną:
1) Nie podzielam opinii, która implicite przebija artykułu, że kryteria rozróżnienia między dwoma kandydatami są sprawą indywidualną i każdy katolik może swobodnie uznać jedne wartości za kluczowe i najważniejsze a inne za nieistotne. Sumienie wyborcy i polityka może być źle ukształtowane i źle wybierać. Zawłaszcza gdy „człowiek niewiele dba o poszukiwanie prawdy i dobra, a sumienie z nawyku do grzechu powoli ulega niemal zaślepieniu. W tych przypadkach osoba jest odpowiedzialna za zło, które popełnia” (KKK 1791). Czy kandydat na prezydenta deklarujący się jako katolik uznaje nauczanie KK w sprawach moralnych, czy w ogóle je zna czy też jest katolikiem niespójnym i traktuje wiarę jak menu w restauracji, z którego można wybrać, unikając trudnych tematów lub wybierając wbrew nauczaniu KK np. opowiadając się za in vitro, pigułkami wczesnoporonnymi bez recepty dostępnych dla nastolatków, etc. To są praktyczne kwestie. Ale i w Polsce i na Zachodzie, zwłaszcza politycy opcji liberalnej często mają dwa oblicza – publiczne i prywatne. To publiczne ignoruje nauczanie KK w sprawach moralnych.
2) Nie wszystkie wartości są równe. I także nie każde zło jest równe. Takim złem szczególnym jest m.in. aborcja ale już nie emisja gazów cieplarnianych (wynikające ze skomplikowanych uwarunkowań ekonomicznych, technologicznych). Kościół dopracował i potwierdził swoje rozumienie aborcji jako czynu z natury złego (tu też mieści się niszczenie embrionów w in vitro), który nigdy nie może być moralnie właściwy. Są zatem wartości fundamentalne, które jeśli nie są wiodące w wyborach katolika, to przestaje ten wybór być solidnie osadzony w nauczaniu KK. Wtedy zwycięża troska o spraw ważne ale nie najważniejsze: ekonomię (sprawa ważna !), walkę z korupcją i kumoterstwem, o przestrzeganie Konstytucji często przestrzeganie w wersji przez siebie (lub „plemiennie”) zdefiniowanej, ekologię (z wyłączeniem ekologii człowieka). Są to wszystko ważne kwestie ale nie na pierwszym miejscu.
3) Pytanie jakie tu nie padło: czy możemy liczyć na zachowanie przez prezydenta podstawowych zasad prawa naturalnego, na realizację wskazań nauki KK, w tym Evangelium Vitae. Przy czym też dopuszczając to, że np. prezydent „którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzającym w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej” ? Kto nam zapewni, że nie nastąpi podważenie tej ochrony życia, która jest i nie nastąpi podpisanie kolejnej konwencji międzynarodowej, która obok rzeczy słusznych przyniesie atak na tradycyjną rodzinę (płeć biologiczna nie liczy się, wybierać możemy płeć kulturową,nie dyskryminacja LGBT musi być uznaniem tej ideologii – walka z heteroseksualnym modelem małżeństwa jako patriarchalnym i szkodliwym) promować będzie aborcję jako prawo człowieka i usługę podstawową. To jest ważniejsze niż ekonomia, stopień przestrzegania Konstytucji (tu jest pole do szerokich interpretacji) i inne kwestie.Od tego zależy zdrowie moralne społeczeństwa, bo prawo ma ważna roę edukacyjną i pokazuje kierunki społeczeństwu. I tu zgadzam się, jest asymetria kandydatów.
W kontekście wyborów Polaków i kierunku zmian cywilizacyjnych polecam wywiad z Belgiem, prof. Davidem Englesem, ma szerszą perspektywę i pewnie lepiej widzi wyzwania cywilizacyjne i kulturowe przed jakimi staje i będzie stawać Polska i UE. https://tysol.pl/a50639-s4–Tylko-u-nas-Prof-David-Engels-Twierdza-Polska