Zima 2024, nr 4

Zamów

Dlaczego przed drugą turą na Słowacji było aż sześć debat a u nas żadnej?

Andrzej Duda w pozorowanej debacie prezydenckiej TVP, prowadzonej przez Michała Adamczyka

Od lat obserwuję politykę w regionie pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Pod względem debat prezydenckich dzielą nas od nich obecnie lata świetlne.

Wielu publicystów komentuje zawirowania wokół nieodbytej jak na razie debaty jeden na jeden między Andrzejem Dudą i Rafałem Trzaskowskim. Andrzej Gajcy stawia w Onecie słuszny wniosek, że niechęć obydwu kandydatów do swobodnej debaty wynika z tego, że polska polityka stała się podzielona i zamknięta jak bańki na Facebooku.

Strategie wsobne

Niewątpliwie przed kolejnymi wyborami w naszym kraju debatuje się – choć raczej tego czasownika należałoby użyć w cudzysłowie – jedynie na własnym, bezpiecznym gruncie. Kandydaci przemawiają głównie do zwolenników, swoich telewizji, portali i rozgłośni. Nie wierzą, że przekonają stronę przeciwną. Z dziennikarzami, którzy mogliby zadawać trudne pytania, nie rozmawiają w ogóle. Albo wręcz, jak często dzieje się to dzisiaj w relacjach prywatnych, blokują wszelkie próby kontaktu.

Odbywa się to nieraz w stylu, który znamy z sytuacji, gdy właściciel profilu na FB lub Twitterze wzywa wszystkich, którzy będą głosowali „na tego zdrajcę narodu, polskości, Kościoła, demokracji, faszystę, komunistę, liberała, socjalistę itd. (zaznaczyć odpowiednie) o łaskawe usunięcie się z listy znajomych”.

Dochodzi do tego coraz bardziej dwuznaczna rola wielu dziennikarzy i komentatorów. Stają się oni po prostu pracownikami wewnętrznych wydziałów public-relations obozów politycznych, z jakimi są związani i którym w istocie zawdzięczają byt w sferze publicznej. I, last but not least, już całkiem jednoznaczna, propagandowo-partyjna rola mediów wciąż formalnie „publicznych”.

W innych krajach regionu nie było pytań o przygotowania do Pierwszej Komunii podczas katechizacji ani o sprawy, które nie stanowią w ogóle przedmiotu debaty publicznej

W tym teatrze politycznym opartym na całkowicie nieadekwatnej, sztucznie podsycanej patetycznej poetyce, „nasz” kandydat to mieszanka świętego, anioła oraz wybitnego myśliciela, wodza i męża stanu, od którego niemal zależą losy świata i cywilizacji. Rywal to chodzący diabeł, przestępca, zdrajca i nie-Polak. Oczywiście, także koniunkturalista bez poglądów, któremu chodzi tylko o władzę i wpływy. Nie tak jak „nasz kochany lider”, dla którego władza jest – lub dopiero będzie – ciężkim krzyżem przyjętym w duchu odpowiedzialności za kraj, a sama praca na najwyższym urzędzie – rodzajem wręcz charytatywnego frajerstwa. A przecież wiadomo, że w biznesie można zarobić więcej niż pełniąc funkcję konstytucyjną. Tak więc ten teatr gra swój spektakl, a coraz mniej widzów i aktorów ma nawet ochotę powiedzieć: „król jest nagi”.

Unikanie debaty przez obydwu kandydatów jest z pewnością wynikiem bardzo konkretnych strategii komunikacyjnych każdego z nich. Są one w ponad 95 proc. strategiami wsobnymi, jeżeli wręcz nie narcystycznymi. Narracjami wyraźnie adresowanymi ku własnemu, twardemu elektoratowi. W drugiej turze wymaga on znów – przynajmniej według wyobrażeń liderów i ich sztabów – utwierdzenia w wierze. Prezydent starający się o reelekcję może więc mówić o „gangsterskich metodach zagranicznych stacji”, nie zauważając przy tym zupełnie żadnych nieprawidłowości lub złych metod na własnym podwórku medialnym. Kandydat opozycji – oskarżać rywala o bycie „cykorem”, zapominając, że sam nie chciał stanąć do debaty z głównym rywalem podczas wyborów na prezydenta Warszawy przed dwoma laty.

Od lat obserwuję politykę w regionie pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Na przestrzeni tego czasu oglądałem co najmniej kilka debat jeden na jeden przed drugą turą wyborów prezydenckich w tych krajach. I muszę stwierdzić, że pod względem debat prezydenckich dzielą nas od nich obecnie lata świetlne.

Debat nawet sześć

Na przełomie 2019 i 2020 roku, tuż przed pandemią, odbywały się wybory prezydenckie w Chorwacji. Debaty przed drugą turą, w której urzędująca prezydent Kolinda Grabar-Kitarović rywalizowała z późniejszym finalnym zwycięzcą, byłym premierem Zoranem Milanoviciem, były dwie. Pierwszą zorganizowała publiczna telewizja HRT, której daleko w programach informacyjnych do topornej i wulgarnej propagandy partyjnej, a w publicystyce – do programów w formule „czterech dyskutujących ze sobą dziennikarzy, z których każdy na swój oryginalny i odrębny sposób chwali władzę”. Drugą debatę widzowie mogli obejrzeć w prywatnej telewizji RTL. Właścicielem jej większościowego pakietu pozostaje niemiecki koncern Bertelsmann.

W marcu 2019 roku, podczas drugiej tury wyborów prezydenckich na Słowacji, zwycięska Zuzana Čaputová zmierzyła się z kandydatem rządzącej wówczas partii SMER Marošem Šefčovičem. Debat w formacie jeden na jeden było, uwaga… aż sześć! Pierwszą zorganizowała telewizja publiczna RTVS. Również w mojej opinii całkiem solidna stacja, w której w dzienniku (słow. „Správy”) na równych zasadach występują politycy koalicji rządzącej i opozycji, a informacje podawane są bez komentarzy i podtekstów.

Kolejne debaty obywały się na antenach radia publicznego oraz prywatnych stacji TV Markíza (własność regionalnego potentata medialnego Central European Media Enterprises, z 75-proc. pakietem akcji należących do WarnerMedia) i TA3, za którą stoi rodzimy biznes w postaci spółki Grafobal Group. W końcu, debatę zorganizował również dziennik „Denník N” o profilu liberalnym. Jeden z jego współwłaścicieli był zarazem współzałożycielem partii Postępowa Słowacja, która zgłosiła kandydaturę Čaputovej na prezydentkę republiki, ale trudno jednoznacznie ocenić z późniejszych relacji, aby debata była szczególnie stronnicza.

W sąsiednich Czechach na początku 2018 roku, podczas drugiej tury wyborów prezydenckich, urzędujący Miloš Zeman wystąpił ze swoim kontrkandydatem Jiřím Drahošem w pojedynkach zarówno w publicznej telewizji ČT, jak i w prywatnej stacji TV Prima. Tę ostatnią w 2017 roku zakupił miliarder Ivan Zach, a przedtem należała do mieszanego konsorcjum czeskiego kapitału i międzynarodowej kompanii Modern Times Group, działającej w Skandynawii i krajach bałtyckich.

Ponadto, w wyżej wymienionych krajach mieliśmy też do czynienia z solowymi wystąpieniami lub wywiadami kandydatów dla różnego rodzaju mediów elektronicznych.

Do głowy nie przychodzi odmówić

Treść tych wszystkich debat w krajach naszego regionu była oceniana różnie. Jedne z nich były bardziej błyskotliwe, inne – wręcz nużące i przydługie. Ale nie o to akurat tutaj chodzi. Ważne było, że kandydaci nie bali się stanąć w studiach zarówno solidnych telewizji publicznych, jak i nieco bardziej stronniczych, choć zachowujących zasady dobrego rzemiosła stacjach komercyjnych.

Nikt nie rozdzierał szat, nie mówił – przynajmniej na szczeblu najwyższej polityki – o gangsterstwie, dyktacie zagranicy ani cykorach. Nie było pytań o przygotowania do Pierwszej Komunii podczas katechizacji ani o sprawy, które nie stanowią w ogóle przedmiotu debaty publicznej. Pojedynki jeden na jeden cieszyły się sporym zainteresowaniem widzów i słuchaczy. Nikomu – ani późniejszym zwycięzcom, ani przegranym – nie przychodziło do głowy, aby wycofywać się lub w ogóle fundamentalnie i z góry odmawiać w nich udziału.

Wesprzyj Więź

Najwyraźniej, inni mogą normalnie robić to, czego nie możemy zrobić nad Wisłą.

Tekst został dziś opublikowany przez autora na Facebooku. Tytuł, lid i śródtytuły od redakcji

Przeczytaj także tekst Łukasza Kobeszki „W jakiej Polsce obudzimy się po wyborach? Subiektywna prognoza”

Podziel się

Wiadomość

No, ale umówmy się, debata niewiele wnosi do istoty dobrego wyboru. Premiuje efekciarzy i aktorów, a nie osoby najlepiej przygotowane merytorycznie. Karykaturą debat była rozmowa w studiu TVN24 przed wyborami na prezydenta warszawy w 2006 (Justyna Pochanke: “a teraz każdemu kandydatowi zostało po 30 sekund by przedstawić program, jak rozwiązać problem korków samochodowych w mieście”). Forma telewizyjna wyklucza jakość, także przez wprowadzenie “publiczności”. No, owszem parę milionów ludzi może się dowiedzieć coś o sprawach publicznych i to dobrze, ale daleko mniej, niż niektórzy sobie po tym obiecują. Ubolewania wymagają przyczyny, które teraz uniemożliwiły spotkanie się kandydatów w debacie, ale nie brak samych debat. Notabene przykład dał nam “najlepszy prezydent” A.Kwaśniewski odmawiając debaty z M.Krzaklewskim w 2000 r. Salon podszedł do tej decyzji ze “zrozumieniem”.

Z tego samego powodu dla którego autorzy artykułów na portalu Więź nie biorą powszechnie udziału w dyskusjach pod swoimi tekstami. Brak kultury dialogu, rządzi w Polsce kultura monologu. Dialog oznacza wstępną zgodę na zostanie przekonanym. Monologi utwierdzają niepewnych w poczuciu słuszności.