Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wszystko robił dla dobra Kościoła. Wspomnienie o Stanisławie Opieli SJ

Stanisław Opiela SJ. Fot. Jezuici.pl

Umiał oddzielać poglądy od człowieka. Nie akceptował fundamentalistycznych postaw, czy to z prawa, czy z lewa.

Staszka poznałem stosunkowo późno. Był starszy ode mnie o dziesięć lat. Wydaje się to tym bardziej dziwne, gdyż rodzinnie pochodzimy z jednej parafii Dzierążnia koło Tomaszowa Lubelskiego położonej przy tzw. trakcie lwowskim.

Gdy Staszek zamieszkał w warszawskim kolegium, często się spotykaliśmy przy szklaneczce whisky, którą on bardzo lubił i ja niestety też, i wtedy rozmawialiśmy o naszej małej ojczyźnie. Często opowiadał o dziejach swojej rodziny, m. in. o wysiedleniu w czasie II wojny światowej ze sporego rodzinnego gospodarstwa w Majdanie-Sielcu, które przejął niemiecki kolonista tzw. po naszemu czarniuch. Jego rodzice stali się wtedy parobkami na własnym gospodarstwie. Wspomniał też brata, który działał w partyzantce. Miał doskonałą pamięć, więc opowiadał ze szczegółami. Wspominaliśmy młode lata.

Na starość człowiek wraca do krajobrazów młodości. Mieszkaliśmy na dwóch krańcach parafii, a pośrodku był nasz kościół. Dlatego często kłóciliśmy się, jak wyglądały niektóre elementy naszych okolic: o wygląd mostka na rzeczce, czy też, jakie figury stały w kościele. Nasze kłopoty z ustaleniem prawdy brały się także z tego, że obaj nie byliśmy w młodości zbyt „kościółkowi”. Nie byliśmy ministrantami, ale po chłopsku pobożni. Przypomnijmy, że w letnią niedzielę, gdy zbierało się na deszcz, to trzeba było biec do pola zbierać siano, albo snopy zboża i nikomu do głowy nie przyszło, aby iść do kościoła. Mieliśmy na szczęście mądrego proboszcza, ks. Korsaka, który w następną niedzielę udzielał nam „dyspensyji” i tym samym nie mieliśmy grzechu z tego powodu.

Nawiązując do naszych wspólnych wspomnień ze Staszkiem, radzę słuchać papieża Franciszka, który co raz zachęca, aby słuchać, zapisywać, utrwalać wspomnienia swoich dziadków, które są czystą mądrością życia. Ja też teraz żałuję, że nie nagrywałem naszych rozmów na magnetofon.

Doktorat z filozofii Hegla Stanisław obronił na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Później opublikował go we Francji pt. „Le réel dans la Logique de Hegel; Développement et auto-détermination. Beauchesne, collection Archives de Philosophie”. Pamiętam, że wzbudził on wiele szumu w środowisku, pytano, jak może katolicki kapłan pisać pracę z filozofii bezbożnika Hegla. Tego Hegla nie umiano mu wybaczyć nawet po latach.

Ważnym momentem w życiu Stanisława był okres stanu wojennego, gdy został kapelanem obozu internowanych w Białołęce. Regularnie tam jeździł, spowiadał, odprawiał msze św., ale też przemycał grypsy oraz przekazywał informacje ustnie w obie strony. Nie lubił mówić o szarej i złej codzienności komunizmu, ale interesowały go procesy na wyższym polityczno-społecznym i kościelnym poziomie. Najważniejszy był ten ostatni, gdyż wszystko, co robił, robił w kontekście i dla dobra Kościoła.

Niezwykle ważną zasługą Stanisława była reaktywacja w 1981 roku wznowionego po wielu latach „Przeglądu Powszechnego”, którego został redaktorem naczelnym. Był to czas bojkotu komunistycznych mediów. Nazywaliśmy go wtedy „ojcem wskrzesicielem”. Dzięki niemu wokół pisma powstało bardzo ważne środowisko opozycyjne, gdzie ludzie znajdowali nie tylko miejsce do spotkań i dyskusji, ale też mogli publikować, niekiedy pod pseudonimem. Jakby nie patrzeć większość z nich później kierowała Polską.

Ponadto udało mu się założyć jedną z najnowocześniejszych wówczas drukarni w Polsce. Dzięki temu, że był znany i lubiany na Zachodzie, udało mu się sprowadzić najlepsze maszyny drukarskie, przede wszystkim z Francji. Wskrzeszając „Przegląd Powszechny” Stanisław zaryzykował i zrobił bardzo mądrze. Gdy go prowadził, był chyba pierwszym redaktorem, który wygrał proces z cenzurą PRL-u.

Miał wielu przyjaciół we Francji i to oni z wdzięczności za jego dzieło doprowadzili do tego, że dwa lata temu prezydent Francji mianował Stanisława Kawalerem Legii Honorowej.

W rozmowach wiele opowiadał też o swoim pobycie w Rosji w latach 1991-2001, relacjach z prawosławiem i poszukiwaniem jeszcze żywych jezuitów, którzy cudem przetrwali czasy komunizmu. Stanisław jako pierwszy przełożony Niezależnego Regionu Rosyjskiego Towarzystwa Jezusowego doprowadził do sądowego zarejestrowania w Rosji zakonu jezuitów, co było czynem prorockim jak na rosyjskie warunki. Mówił także o trudnościach, jakie katolikom stwarzały ówczesne władze prawosławnej cerkwi. Ponadto był też sekretarzem generalnym Konferencji Biskupów Rosji.

Wspomniał też wizytacje, jakie odbywał jako przełożony regionu Towarzystwa Jezusowego. Kiedyś przybył późnym wieczorem do jednej parafii i poszedł na plebanię do księdza, z którym był umówiony. Gospodyni otworzyła mu drzwi domu parafialnego i powiedziała, że proboszcza nie ma, co później się okazało nieprawdą, gdyż był, ale w łóżku. Więc Staszek musiał przenocować w szopie na mrozie. Należy też pamiętać, że w Moskwie redagował kwartalnik „Toczki – Puncta”, wykładał w Kolegium św. Tomasza z Akwinu i w seminarium duchownym.

Stanisław miał bardzo konkretne i klarowne poglądy polityczne, których zdecydowanie bronił. Umiał też oddzielać poglądy od człowieka. Nie akceptował fundamentalistycznych postaw, czy to z prawa, czy z lewa. Nie cierpiał też „budyniowego” środka, wyniosłej obojętności na wszystko. Starał się przede wszystkim przykładać do rzeczywistości politycznej i społecznej miary etyczno-moralne.

Był człowiekiem, który nie pokazywał uczuć i emocji. Sprawiał czasami wrażenie człowieka obojętnego, wycofanego i patrzącego na drugiego „z góry”, co oczywiście nie było prawdą. Był zasadniczy w swoich sądach politycznych. W kontaktach bezpośrednich był wymagający, ale jak już nabrał do kogoś przekonania, stawał się ciepły i otwarty. Przez wiele lat parę razy w tygodniu chodził z posługą do domu lekarza emeryta na Mokotowie.

Wesprzyj Więź

Do końca życia Staszek pisał. Posługiwał się trudnym językiem i stylem, stąd jego publicystyka nie była łatwa w odbiorze. W większości publikował w periodykach zagranicznych, przede wszystkim w „Etudes”, „Civiltà Cattolica”, „Choisir”, „Signum”, „Swiet Egangielia”.

Do końca był „twardym facetem” mimo rozległego raka. Mimo trudnych do wyobrażenia cierpień chorobę znosił z wielką cierpliwością, nie skarżąc się. Miał wspaniałą opiekę ze strony Pani Zeni i brata zakonnego Andrzeja. Gdy go odwiedziłem w infirmerii ostatni raz w życiu, to mnie poznał i powiedział: „Trzeba wszystko zamykać” i po chwili dodał „To będzie dzisiaj”.

Po śmierci byłem przy jego łóżku. Żal, że już z nim nie pogadam. Nie lubię zwrotu „odszedł do Pana”. Jak ktoś tak mówi to ja się pytam: „gdzie był Pan przez całe jego życie, że dopiero teraz odszedł do Niego?”. Trąci to pogaństwem.

Podziel się

Wiadomość