Zima 2024, nr 4

Zamów

W jakiej Polsce obudzimy się po wyborach? Subiektywna prognoza

Andrzej Duda. Fot. materiały wyborcze

Oto kilka prawdopodobnych scenariuszy sytuacji po wyborach prezydenckich. Który z nich się sprawdzi, zależy w największej mierze od tego, co wydarzy się już niedługo przy urnach i w lokalach wyborczych.

Jaki może być scenariusz wydarzeń politycznych w Polsce po 28 czerwca/12 lipca? Utrwalenie systemu „tyranii większości”? Usamodzielnienie się Andrzeja Dudy względem zaplecza politycznego? Korekta w stronę systemu opartego na checks and balances? Szorstka koabitacja albo wyniszczający konflikt między ośrodkami władzy? Przemeblowanie sceny politycznej?

Dynamika współczesności bywa zmienna – czego przykładem są choćby pandemia i nieodbyte, majowe wybory głowy państwa. Rola futurologa jest dziś obarczona gigantycznym ryzykiem. Polityka to świat z jednej strony oczywisty i utrwalony, z drugiej – znajdujący się w nieustannym ruchu, zderzający się z zupełnie nieprzewidzianymi przeszkodami.

Oto kilka prawdopodobnych scenariuszy i prognoz dotyczących sytuacji po wyborach prezydenckich. Który z nich się sprawdzi, zależy w największej mierze od tego, co wydarzy się już niedługo przy urnach i w lokalach wyborczych.

Fatum

Wydaje się, że gdyby w marcu br. nie pojawił się zupełnie nieoczekiwany kryzys związany z pandemią koronawirusa, urzędujący prezydent miałby reelekcję w kieszeni. Od pojawiających się w publicystyce porównań do sytuacji Bronisława Komorowskiego w styczniu 2015 roku, której niezapomnianym symbolem stała się wypowiedź Adama Michnika o „zakonnicy na pasach”, rzeczywiście nie da się już uciec. „Fatum 2015” roku powtórzyło się niemal co do joty.

W obydwu przypadkach – Komorowskiego i Dudy – zagrały rolę te same czynniki (poprzedni prezydent był w o tyle lepszej sytuacji, że nie musiał zmagać się ze skutkami stanu epidemii). Brak atrakcyjnego dla wyborców poczucia nowości i świeżości, deficyt nowych idei i pomysłów, koncentrowanie się na obronie istniejącego status quo, lansowanie oderwanych od życia codziennego zagadnień w kampanii, w końcu – zamknięcie się w bańce własnego elektoratu i towarzysząca temu nieumiejętność poszukiwania nowych wyborców, a nawet rozmowy z osobami prezentującymi inne spojrzenie na świat.

Plan maksimum sporej części obozu rządzącego artykułowany jeszcze na początku roku, czyli wygrana urzędującego prezydenta już w pierwszej turze, wydaje się niemożliwy do zrealizowania.

Scenariusz I: reelekcja = kontynuacja

Reelekcja urzędującego prezydenta wydaje się jednakże arytmetycznie i technicznie możliwa w drugiej turze. Wybór na kolejną kadencję – ta sztuka udała się w Polsce jak na razie tylko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w 2000 roku – zawsze bywa traktowany jako wielki sukces urzędującej głowy państwa. Stanowi wręcz uwieńczenie kariery publicznej.

W różnych okolicznościach – przede wszystkim zależnie od tego, czy kadencja będzie się odbywać w warunkach koabitacji – ponowne objęcie funkcji najwyższego przedstawiciela państwa i gwaranta ciągłości władzy państwowej (art. 126 Konstytucji), może stanowić zachętę do podkreślania większej autonomii lub nawet pełnego uniezależnienia się prezydenta od własnego obozu. Do tej pory pamięta się o „szorstkiej przyjaźni” w drugiej kadencji prezydentury Kwaśniewskiego z premierem Leszkiem Millerem. Nie można jej było tłumaczyć jedynie sporami w SLD ani nawet grą ówczesnego prezydenta na objęcie po zakończeniu kadencji prestiżowego stanowiska międzynarodowego. Podobne komentarze o budowaniu wokół Pałacu Prezydenckiego nowej siły politycznej, zwłaszcza w kontekście słabnących notowań koalicji PO-PSL, występowały w końcówce prezydentury Komorowskiego, choć ostatecznie okazały się one nietrafione.

Czy więc po ewentualnej reelekcji będzie możliwa pewna forma ewolucji dotychczasowej formuły prezydentury Dudy – uniezależnienie się od PiS? Doświadczenia kończącej się kadencji z bardzo niewielką liczbą wet prezydenckich, kampania wyborcza bez próby zdobycia elektoratu centrowego ani lewicowego, często bardzo konfrontacyjny i wprost deklarowany partyjno-krzykliwy styl tej prezydentury pozwalają w taką możliwość mocno wątpić.

Druga kadencja prezydenta będzie najprawdopodobniej kontynuacją pełnienia funkcji notariusza rządzącej większości

Zwiększa takie wątpliwości dość zamknięta polityka ekspercka Pałacu Prezydenckiego, nie szukająca dialogu ze środowiskami lub think-tankami mającymi odmienne od prezydenta spojrzenie na szereg zagadnień politycznych, społecznych i międzynarodowych. Biorąc nawet pod uwagę wskazywany przez wielu podskórnie buzujący konflikt w Zjednoczonej Prawicy między zwolennikami frakcji „twardogłowych” wokół prezesa Jarosława Kaczyńskiego, byłej premier Beaty Szydło, polityków „zakonu PC” i „Solidarnej Polski” oraz szefa TVP ze środowiskami Porozumienia i zaplecza premiera Mateusza Morawieckiego (tę pierwszą frakcję oskarża się wręcz o sabotowanie kampanii prezydenta), to racjonalny ogląd rzeczywistości skłania do oceny, że po hipotetycznej reelekcji Dudy, układ sił w obozie rządzącym nie ulegnie zmianom. 

Druga kadencja prezydenta będzie najprawdopodobniej kontynuacją pełnienia funkcji notariusza rządzącej większości, której agenda realizowana jest pod znakiem woluntarystycznego radykalizmu instytucjonalnego i „woli politycznej” przywódcy partii rządzącej.

Styl sprawowania władzy na płaszczyźnie Sejmu ma od 2015 roku typowy charakter dla znanej przez politologów „tyranii większości”. Odrzuca on wszelkie kompromisy z opozycją i konsultacje społeczne. Próbuje co raz „dociskania kolanem” najbardziej kontrowersyjnych ustaw. W tej strategii możliwe będą oczywiście sporadyczne weta prezydenta wobec ustaw PiS. Niemniej, najczęściej podejmowane tak, aby nie naruszyły długofalowej istoty polityki „dobrej zmiany”. W tym paradygmacie rządzenia nie wydaje się, aby szczególnej zmiany lub nowego otwarcia oczekiwała większość elektoratu ani zaplecza politycznego urzędującego prezydenta. 

Nie należy się zatem spodziewać nowego otwarcia ani przestawienia zwrotnicy, która uczyniłaby z Pałacu Prezydenckiego rzeczywisty ośrodek dialogu społecznego lub też centrum niepartyjnej refleksji nad problemami państwa, ustroju i społeczeństwa. Pytaniem otwartym pozostaną również relacje głowy państwa z Senatem. Czy będzie podejmować wraz z rządzącą większością próby odwrócenia niewielkiej przewagi opozycji w izbie wyższej, co w ostatnich miesiącach dość często jest podkreślane w wielu analizach? W zasadzie nietrudno wyobrazić sobie scenariusz złożenia przez ponownie zwycięskiego prezydenta oferty instytucjonalnej współpracy dość wąskiej grupie najbardziej piwotalnych senatorów niezależnych lub opozycyjnych.

Istotnym pozostaje również pytanie o los projektu politycznego Koalicji Obywatelskiej w przypadku ponownego zwycięstwa prezydenta Dudy. Byłyby to już, włączając ubiegłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego, siódme z kolei głosowanie powszechne przegrane przez to ugrupowanie. Czy oznaczałyby ostateczny sygnał dla wyborców, że należy (zapewne w oparciu o istniejące zaplecze parlamentarne w kraju i europarlamencie) budować nowy byt polityczny? Czy też byłaby to nowa okazja, aby dokonać swoistego rebrandigu stronnictwa? Wiele za tym przemawia, mając nawet na względzie wciąż mocną pozycję PiS jako lidera partyjnych sondaży.

Reelekcja urzędującego prezydenta raczej nie przyniesie zmiany w polityce zagranicznej. Jednoznaczny, choć w dużej mierze opierający się na polityce symbolicznej, sojusz z Waszyngtonem ponad głowami UE zostanie utrzymany i pogłębiony. Jego sprawdzianem będą jednak tegoroczne wybory prezydenckie za oceanem. Ewentualny sukces Joe Bidena nie musi koniecznie oznaczać fundamentalnej rewolucji, jednakże może przestawić akcenty polityki amerykańskiej wobec Polski.

Przez pięć ostatnich latach prezydentowi Dudzie nie udało się reanimować Trójkąta Weimarskiego, a stosunki z Paryżem i Berlinem, mimo dobrych generalnie perspektyw handlowych, w dużej mierze są wciąż zakładnikiem konfliktu Warszawy z Komisją Europejską o praworządność

Prezydent zachowa zapewne poprawne relacje z partnerami z Grupy Wyszehradzkiej, choć od czasu objęcia urzędu głowy państwa przez Zuzanę Čaputovą, Pałac Prezydencki nie ma w V4 szczególnych sojuszników. Prezydent Węgier János Áder ma w swoim systemie rolę w znacznej mierze ceremonialną. To Viktor Orbán, który częściej niż z Dudą spotyka się obecnie z przywódcami krajów bałkańskich, jest nad Dunajem głównym rozgrywającym. Nie wspominając już o Milošu Zemanie, który co prawda przy okazji wizyt dwustronnych komplementuję partnera z Warszawy, ale w polityce zagranicznej stoi na pozycjach dalszych od prezydenta Dudy niż Rafał Trzaskowski.

Relacje prezydenta z Niemcami i Francją pozostaną raczej na podobnym poziomie niż obecnie. Przez pięć ostatnich latach prezydentowi Dudzie nie udało się reanimować Trójkąta Weimarskiego, a stosunki z Paryżem i Berlinem, mimo dobrych generalnie perspektyw handlowych, w dużej mierze są wciąż zakładnikiem konfliktu Warszawy z Komisją Europejską o praworządność.

Nieudane majowe wybory i nieprawidłowości wokół nich jeszcze bardziej pogłębiły negatywną ocenę polskiej polityki w krajach na zachód od Odry. Podobnie jest z całą strategią naszego członkostwa w UE. Duda, mimo akcentowania w kampanii wagi obecności Polski w strukturach Wspólnoty, nie znalazł do tej pory klucza do polepszenia naszego wizerunku w Brukseli. Czas też pokaże, jak bardzo nasz image został nadszarpnięty przez akcentowanie w kampanii tematyki LGBT, która w innych krajach Europy wydaje się czymś całkowicie niezrozumiałym i budzącym dziwne skojarzenia. 

Prezydent będzie kontynuował animowanie projektu Trójmorza. Obecnie jednak inicjatywa ta przeżywa ewidentny kryzys w związku ze sceptycznym nastawieniem nowego prezydenta Chorwacji, Zorana Milanovicia, ewidentnie orientującego się na współpracę z „twardym jądrem” Unii, a nie Warszawą. Od samego początku istnienia Trójmorza, do tej ambitnej koncepcji prezydentowi nie udało się przekonać licznych partnerów z regionu, nie podzielających wiary w słuszność tworzenia nowych mechanizmów politycznych w ramach UE. Trudno liczyć, że ta sytuacja ulegnie zmianie sama z siebie. Tym bardziej, że rządząca większość bardzo sceptycznie patrzy na zgłaszane przez Berlin pomysły zaangażowania w Trójmorze Niemiec. Poprawne relacje z Rumunią i Bułgarią, nie posiadające jednak szczególnej treści poza współpracą wojskową w ramach wschodniej flanki NATO oraz funkcjonującą, ale daleką od obustronnej satysfakcji wymianą handlową i usługową, też raczej utrzymają obecny poziom.

Podobnie można ocenić perspektywę rozwoju relacji Warszawy z krajami bałtyckimi. Duda ma z nimi dość poprawne relacje, choć skupione są one głównie na wybranych aspektach bezpieczeństwa i współpracy w strukturze Baltic Air Policing w ramach Sił Szybkiego Reagowania NATO.

Podsumowując – poza kosztownym sojuszem z USA, w Europie prezydent Duda nie ma obecnie nazbyt wielu partnerów wśród przywódców, którzy – używając dzisiaj powszechnej terminologii marketingu politycznego – staliby za nim murem.

Scenariusz II – korekta i zmiana, ale co dalej?

Zaproponowanie Rafała Trzaskowskiego przez Koalicję Obywatelską po nieodbytych wyborach było z pewnością dobrym posunięciem po ewidentnych błędach Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Główny kandydat opozycji może w sposób równy zawalczyć o zwycięstwo z urzędującym prezydentem. Zwłaszcza, że koniunktura – tak długo niepomyślna dla opozycji – wydaje się odwracać, a liczba wpadek obozu władzy w ostatnich miesiącach, plus problemy związane z pandemią, wyraźnie się nawarstwiają.

Jak zmieniłaby się sytuacja polityczna, gdyby głosowanie wygrał kandydat opozycji?

Z pewnością, oprócz poczucia ewidentnego sukcesu psychologicznego, że można w końcu pokonać w bezpośrednim starciu obóz władzy, sukces Trzaskowskiego oznaczać będzie nową epokę w polskiej polityce. Większość parlamentarna Zjednoczonej Prawicy zostałaby zmuszona do koabitacji – i to po raz pierwszy w historii; a nie jak w latach 2007-10, kiedy to prezydent Lech Kaczyński musiał układać relacje z rządzącą większością.

Zasadne wydaje się w tym kontekście pytanie, czy fakt ten zostałby zaakceptowany przez PiS. Nie w sensie możliwego zanegowania samego wyniku wyborów lub prób jego administracyjnego podważenia (które zresztą bezskutecznie podjęto po niepomyślnych dla rządzących wyborach do Senatu w 2019 roku), ale w bardzo możliwej wówczas próbie „wywrócenia stolika” poprzez dążenie do nowych wyborów parlamentarnych – mogłyby one przebiegać pod hasłem swoistej weryfikacji społecznej programu „dobrej zmiany” w nowych warunkach politycznych. 

Możliwe, ze PiS prowadziłby wówczas kampanię z zamiarem zdobycia większości konstytucyjnej podobnej do węgierskiej lub nawet serbskiej. Gra od razu na nowe wybory byłaby dla obozu rządzącego nawet bezpieczniejsza niż widowiskowe rozliczenia za nieudaną kampanię, prowadzące do zmiany premiera lub wykluczenia z koalicji Zjednoczonej Prawicy części polityków Porozumienia winnych przełożenia majowych „wyborów kopertowych”. Dekompozycja Zjednoczonej Prawicy mogłaby bowiem zakończyć się utratą większości sejmowej.

Zwycięstwo Trzaskowskiego doprowadziłoby do zatrzymania procesu radykalnego przejmowania instytucji państwa przez większość rządzącą trwające od 2015 roku

Kwestią otwartą jest, czy tego rodzaju propozycję rozwiązania Sejmu poparłaby opozycja, niewątpliwie uskrzydlona sukcesem swojego kandydata? W chwili obecnej, nie tylko biorąc pod uwagę sondaże parlamentarne, ale również ewidentne już zmęczenie społeczeństwa dotkniętego skutkami pandemii oraz maratonem wyborczym trwającym od 2018 roku, pójście na scenariusz nowych wyborów wydaje się ryzykowne. 

Zakładając więc scenariusz koabitacji, z pewnością zwycięstwo Trzaskowskiego doprowadziłoby do zatrzymania procesu radykalnego przejmowania instytucji państwa przez większość rządzącą trwające od 2015 roku. Po zwycięstwie opozycji w wyborach do Senatu byłoby dalszym i bardzo ważnym czynnikiem wprowadzającym do polskiej polityki niespotykane od czasu katastrofy pod Smoleńskiem checks and balances. Doświadczenie wielu demokracji wskazuje, że takie bezpieczniki systemowe, mimo ewidentnego ryzyka konfliktów, niosą pozytywy. Przede wszystkim są nimi możliwości odbudowania kultury politycznej, a wręcz całościowej kultury sprawowania władzy. Dzisiaj pozostawia ona wiele do życzenia również na poziomie etyki życia codziennego całej klasy politycznej.

Trudno nie zadać pytania, jak hipotetyczna prezydentura Trzaskowskiego byłaby recenzowana, a może przede wszystkim portretowana w kierowanych przez najbardziej twardogłową część rządzącej większości „mediach narodowych”. Wyrazem złudzeń lub naiwności byłoby oczekiwanie na nagłe przyjęcie w tym względzie dobrych i obiektywnych wzorców polityki informacyjnej. Prezydent musiałby więc od początku wejść albo w ostre zwarcie z dotychczasową ekipą na Woronicza, albo próbować – co w nowoczesnych warunkach nie jest już trudne – budować własne, alternatywne kanały przekazu. Oparte choćby na portalach społecznościowych oraz infrastrukturze informatycznej Kancelarii Prezydenta. Żeby zdobyć szersze zaufanie, tego rodzaju media musiałaby przełamać powszechnie obowiązujący schemat wielu dzisiejszych mediów jako partyjnych wydziałów public relations.

Dochodzimy w tym miejscu do ważnego i powtarzanego w ostatnich dniach pytania, czy Rafał Trzaskowski byłby prezydentem mocno związanym ze swoim dotychczasowym zapleczem politycznym i przez to konfrontacyjnym wobec rządzącej większości. Jak na razie możemy opierać się tylko na przewidywaniach. Sygnały płynące z kampanii są w tym względzie raczej obiecujące. Kandydat opozycji wyraźnie schował szyld partyjny i widać, że stara się w narracji unikać obciążeń związanych z PO. Równie pozytywnie można ocenić jego próby (czy skuteczne, pokaże przyszłość) dotarcia z przekazem pojednania i wspólnoty obywatelskiej do elektoratu Andrzeja Dudy. Jeżeliby udało mu się utrzymać taki kurs podczas prezydentury, byłaby to rzeczywiście szansa na nową jakość. Tym bardziej, gdyby w przeciwieństwie do poprzednika, realnie uczyniło to z Pałacu Prezydenckiego ośrodek łączący wspólnotę obywatelską i promujący wizję „ekumenicznej” prezydentury zasypującej podziały społeczne. 

Swoistymi leitmotivami nowej prezydentury można byłoby uczynić ważne społecznie tematy: służbę zdrowia i walkę ze skutkami pandemii, twórczą obecności Polski w UE, powrót do debaty wokół euro, problematykę pracy (w szczególności umów śmieciowych) oraz odbudowanie podstaw tolerancji i szacunku dla godności człowieka. Konieczne wydawałoby się również szerokie korzystanie przez prezydenta z inicjatywy ustawodawczej. 

Wesprzyj Więź

Prezydentura dialogu i szacunku byłaby w tym wypadku dużo bardziej skuteczna od modelu zimnej wojny domowej między różnymi ośrodkami władzy.

W polityce międzynarodowej nowy prezydent stanąłby – przy zachowaniu strategicznego charakteru relacji transatlantyckich – przed koniecznością odbudowy pozycji Polski w Europie i dążenia do zakończenia przewlekłego sporu na temat praworządności. Konieczne jest odbudowanie Trójkąta Weimarskiego, a w ramach V4 – nawiązanie strategicznego sojuszu z prezydentką Słowacji na rzecz upowszechniania w regionie kultury praw człowieka. Jagiellońskiej orientacji polityki zagranicznej na Wschodzie – powrotowi do aktywnej strategii wobec Białorusi, odbudowania chłodnych relacji z Ukrainą – winien towarzyszyć mocny głos na rzecz zaangażowania międzynarodowego Polski w kwestii pokoju na Bliskim Wschodzie i pomocy uchodźcom (wykorzystując choćby fotel niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ zajmowany przez nasz kraj do 2022 roku). 

Wszystkie powyższe wyzwania pozostają aktualne i będą istnieć niezależnie od tego, kto wkrótce obejmie fotel prezydenta Rzeczypospolitej. Tak czy inaczej, dobrze by było, gdyby początek nowej kadencji głowy państwa zaczął się nowym otwarciem, wskazującym, że w nowoczesnym państwie demokratycznym zawsze będą obszary wymagające zmian i ulepszeń.

Podziel się

Wiadomość

Autor rozważa możliwe wydostanie się A. Dudy spod kurateli J. Kaczyńskiego w przypadku ponownego wyboru. Chyba nie docenia Genialnego Stratega, który wysuwając kandydaturę człowieka z minimalnym własnym dorobkiem, prawdopodobnie przeciwko takiemu brykaniu odpowiednio się zabezpieczył.

A ja myśle żę Trzaskowski jako prezydent RP rekomendowany przez KO niczym niebędzie się różnił od marszalka Senatu Grodzkiego,który też plótł dussery że będzie stal nad podziałami a w praktyce caly czs wklada kij w szprychy rozpędzonego pojazdu obozu rzaądowego.