Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ideologia czy ludzie?

Prezydent Andrzej Duda składa wieniec przed pomnikiem Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Katolicki Uniwersytet Lubelski, 15 czerwca 2020 r. Fot. Jakub Szymczuk / KPRP

Dziś jest czas, aby Kościół i jego pasterze jasno i bez kunktatorstwa wezwali do poszanowania naszych sióstr i braci.

„Brońmy rodziny przed tego rodzaju zepsuciem, deprawacją, absolutnie niemoralnym postępowaniem. Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją”. 

„Nie po to, proszę państwa, pokolenie moich rodziców, przez 40 lat walczyło, żeby wyrzucić ideologię komunistyczną ze szkół, żeby nie można jej było wciskać dzieciom, żeby nie można było prać mózgów młodzieży, indoktrynować ich, młodych ludzi, dzieci, żołnierzy w wojsku, w organizacjach młodzieżowych nie po to walczyli, żeby przyszła inna ideologia, jeszcze bardziej niszcząca dla człowieka. Ideologia, która pod frazesami szacunku i tolerancji ukrywa głęboką nietolerancję”.

„Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia”.

Tyle cytatów na początek, pewnie można by podobnych przytoczyć wiele więcej. Pierwszy wyraża opinię polskiego prawnika, doktora habilitowanego nauk prawnych, adiunkta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, od 2015 do 2019 r. wojewody lubelskiego, posła na Sejm IX kadencji Przemysława Czarnka. Drugi i trzeci to słowa prezydenta Rzeczpospolitej Andrzeja Dudy.

„Zgroza! Zgroza!” – ten okrzyk, wprost z conradowskiego „Jądra ciemności”, ciśnie się na usta. Na katolickim uniwersytecie noszącym imię Jana Pawła II pracuje, wykłada, kształtuje poglądy młodych ludzi, osoba, której wizja świata i człowieka pozostaje w tak zasadniczej sprzeczności z tym, co głosił papież.

Przypomnijmy jego słowa: „Istnieją uniwersalne prawa człowieka, zakorzenione w naturze osoby, w której znajdują odzwierciedlenie uniwersalne i niezbywalne wymogi powszechnego prawa moralnego. Prawa te nie są bynajmniej abstrakcyjnymi formułami, ale przeciwnie – mówią nam coś bardzo ważnego o konkretnym życiu każdego człowieka i każdej grupy społecznej. […] Poważne zaniepokojenie budzi fakt, że niektórzy zaprzeczają dziś powszechności ludzkich praw, podobnie jak zaprzeczają istnieniu wspólnej wszystkim ludzkiej natury”.

Czas przypominać te słowa, szczególnie tym, którzy wspierając się na autorytecie Kościoła, uczestniczą w kampanijnych spektaklach nienawiści. Trzeba pewnie je przypomnieć również wielu biskupom tradycyjnie zachowującym milczenie wtedy, gdy trzeba krzyczeć…  

Czy da się tak łatwo rozdzielić osobę od wszystkiego co ją kształtuje? Czy nienawiść do mniemanej „ideologii” nie prowokuje nienawiści do tych, którzy są z nią kojarzeni?

Mam dwa skojarzenia. Pierwsze z zakresu filozofii polityki: świadomie lub nie, elity dziś rządzące podążają szlakiem poglądów Carla Schmitta, który kreował „polityczność” świata budowanego na figurze wroga. „A więc co pozostanie? Pozostaną wróg i przyjaciel. Pozostanie możliwość ich rozróżniania. Distinguo ergo sum” – pisał. To specyficzna wizja świata, od dawna inspirująca środowiska prawicy w Polsce, usprawiedliwiająca brutalność czynów i gestów, legitymizująca negację praw „wroga”, wszak: „Spotęgowana wrażliwość oznacza spotęgowaną wrogość i spotęgowaną potencję wrogości”.

Nie wiem, czy poseł Czarnek i prezydent Duda są świadomi, czyim śladem podążają. Wątpię, ale przecież wpisują się w wizję świata skrajnie sprzeczną z zasadami liberalnej demokracji. Atmosfera kampanii pozostaje w obszarze schmittowskiej logiki, w ramach której o przyjaciołach właściwie nie ma mowy, istotny jest wróg, mało tego, „państwo” ma właściwie wolną rękę we wskazywaniu swojego „wroga”, zewnętrznego, a zwłaszcza wewnętrznego – może nim zostać właściwie każdy.

Jestem daleki od sugerowania, że obecna władza wykazuje skłonności totalitarne, ale przecież kreuje obraz wroga, zmistyfikowanego, pozornie wszechobecnego, groźnego bo ukrytego. To jest charakterystyczne dla rzeczywistości totalitarnej – budowanie obrazu wroga, tym groźniejszego, bo niewidocznego, ukrytego, zakamuflowanego. Komuż, wobec takiego zagrożenia, ma zwykły człowiek powierzyć los swój i swoich dzieci, jak nie tym, którzy tego wroga zidentyfikowali, nazwali i wiedzą jak go zwalczać? Metoda nienowa – ograniczać wolność w imię bezpieczeństwa. Skuteczna, nawet jeśli owo bezpieczeństwo nie jest niczym zagrożone. Już to przećwiczyliśmy kilka lat temu, podczas kryzysu uchodźczego.

Wesprzyj Więź

Drugie skojarzenie ma charakter historyczny: marsz do władzy za sprawą rozbudzania demonów tkwiących głęboko w duszy Polaka. Wypisz wymaluj marzec 1968 r. i antysemicka propaganda komuno-faszystowskiej grupy „moczarowców”, wsparta przez Władysława Gomułkę. Źródło nieszczęścia wielu ludzi wypędzonych z kraju z „dokumentem podróży”, podróży w jedną stronę. Ci „syjoniści” również mieli zagrażać polskim rodzinom, szerzyć kosmopolityczne hasła, sprzeczne z duchem zdrowego polskiego patriotyzmu. „Jest ONR-u spadkobiercą partia” – piał wówczas Czesław Miłosz. Ciekawe co napisałby dziś? Wtedy, podobnie jak teraz, ofiary fali nienawiści nie znalazły wsparcia w Kościele. Biskupi milczeli, nie chcąc się angażować w coś, co w ich mniemaniu było zaledwie przejawem sporu wewnątrz PZPR. Ci, którzy cierpieli, byli w jakimś sensie „obcy”, nie należeli do wspólnoty Kościoła. To usprawiedliwiało kunktatorskie i pozbawione ewangelicznej szczerości milczenie. 

Cała ta kampanijna narracja jest niby prosta: „LGBT to nie ludzie, to ideologia”. Ma to pozornie świadczyć, że walczy się ze zjawiskiem, a nie z człowiekiem. Niby pozostaje to w zgodzie z nauczaniem Kościoła i tak zapewne sądzi spora część hierarchów, którzy milczą dziś wobec rozlewającej się fali nienawiści. Ale czyż nie jest to wygodny pretekst usprawiedliwiający grzech zaniechania? Czy da się tak łatwo rozdzielić osobę od wszystkiego co ją kształtuje? Czy nienawiść do mniemanej „ideologii” nie prowokuje nienawiści do tych, którzy są z nią kojarzeni?

Jakiż to łatwy sposób poradzenia sobie z własnym sumieniem, które powinno wołać o reakcję. Dziś jest czas, aby Kościół i jego pasterze, inaczej niż było to przed półwieczem, jasno i bez kunktatorstwa, wezwał do poszanowania naszych sióstr i braci, bo walka z „ideologią LGBT” jest tak naprawdę uderzaniem w ich godność i człowieczeństwo.       

Podziel się

Wiadomość

Niech ci, co utrzymują, że LGBT+ to nie jest ideologia uważają, by ich nie spotkało to, co obrońców ludzkiej strony gender. Jedną z liderek ruchu feministycznego, Agnieszkę Graff było stać na powiedzenie prawdy, że gender to jednak ideologia (https://krytykapolityczna.pl/kraj/graff-macie-prawo-nie-lubic-dzendera-ale-nie-wolno-wam-go-bic/?fb_comment_id=661104883927003_662147160489442). I tak będzie z LGBT, niech tylko ten ruch dorobi się liderów na miarę Agnieszki Graff, dla której prawda ma znaczenie.

Jak ma postąpić katolik aby być w zgodzie z nauką Kościola,która głosi że akt homoseksualny jest czymś złym a jednocześnie nie zranić swojego brata homoseksualitę.Może czsami tego nie da się zrobić.Jezus używal czsami twardych słów wobec nie tylko faryzeuszy ale do innych słuchaczy też.Do jawnogrzesznicy ktorą obronił przed ukamieniowaniem powiedział idź i nie grzesz więcej..Duda powołuję sie na fragment książki „Pamięć i tożsamość’ homofoba Jana PawłaII cytuję::” Nie brak innych poważnych form naruszania prawa Bożego. Myślę na przykład o silnych naciskach Parlamentu Europejskiego, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny, w której przysługiwałoby również prawo adopcji. Można, a nawet trzeba zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze ideologia zła, w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie” –

Jako gej (a jednoczesnie praktykujacy katolik) moge napisac tylko tyle 1) Wystarczyloby odrozniac pojedyncze osoby i ich sytuacje. Jednak chyba cos innego sa ludzie, ktorzy nieustannie zmieniaja partnerow i co innego 2 mezczyzni (ale takze kobiety, nie zapominajmy, ze homoseksualizm dotyczy takze ich!) zyjacy w dlugoletnim wiernym zwiazku opartym na milosci i wzajemnym szacunku. Akurat ta druga sytuacja dotyczy mnie a to jeszcze z tym, ze akurat przez ten zwiazek doszedlem do tego, ze zostalem jako dorosly ochrzciony (bo jestem z Czech, gdzie to nie jest zwyczajem). Czy zyciem w takim zwiazku kogokolwiek krzywdzimy, zeby nas nieustannie pietnowac? Dlaczego tak samo nie sa pietnowane osoby po rozwodzie lub pary heteroseksualne zyjace razem przed slubem, co jest przeciez z punktu widzenia nauki kosciola to samo? Na czym polega to straszne zlo zyjac w takim zwiazku?
2) Co do reszty, to nie rozumiem, po co przeszkadza prawne uregulowanie statusu takich osob jak ja. Zwiazki partnerskie lub malzenstwa jednoplciowe przeciez dotycza bardzo praktycznych rzeczy typu wspolnota majatkowa, dziedziczenie, renty, ulgi podatkowe atp. Tak czy siak by chodzilo o sluby cywilne, co do ktorych juz sie kosciol moze ustosounkowac jak chce. Tym bardziej nie rozumiem opor dlatego, ze nie kazdy jest wierzacy lub katolik, wiec po co komus niewierzacemu bronic w zawarciu takiego slubu w urzedzie stanu cywilnego? Jakim sposobem to komukolwiek wyrzadzi krzywde i jak to moze byc „przeciwko rodzinie”? Jedyne co sie stanie jest to, ze takie rozwiazanie wielu ludziom pomoze i nikomu nie zaszkodzi. Jakbym hipotetycznie zawarl taki slub ze swoim partnerem, to jaki wplyw to bedzie mialo na jakakolwiek rodzine? A jezeli chodzi o adopcje, to takie pary przeciez juz teraz moga w teorii adoptowac dziecko, bo jest mozliwa adopcja przez samotna osobe. Tylko ze procedure adopcyjna musza przejsc oba partnerzy (przynajmniej tak jest w Czechach, gdzie juz takie przypadki byly), ale rodzicem zostanie prawnie tylko jeden z pary, co jest z kolei dyskryminacyjne dla tego dziecka (najgorszy przypadek, to jak rodzic zapisany prawnie umrze, to moze byc dziecko odebrane drugiemu rodzicowi, ktory go wychowuje, ale chodzi takze o takie „banaly” jak np. wizyty u lekarza z rodzicem, ktory nie jest zapisany formalnie w dokumentach).

Dziękuję za Pana komentarz. Mam przyjaciela, który niegdyś (30 lat temu) wyznał mi, że jest gejem. Jednocześnie był i jest wierzącym katolikiem, który pragnie pozostać w komunii z Kościołem i akceptuje katechizmową doktrynę rozróżniającą czyn i osobę. Pojmuje swoje doświadczenie jako krzyż i pragnie pozostać w zgodzie z doktryną Kościoła. Słowa papieża Franciszka: „kim jestem aby ich oceniać” przywracają mu wiarę w uniwersalny wymiar nauczania Kościoła, przekonują, że jet synem Kościoła, Sądzę, że takich ludzi, jak mój przyjaciel powinniśmy hołubić, oni są skarbem, oni lepiej rozumieją czym jest Kościół niż prawowierni i ortodoksyjni wyznawcy Prawdy. Oni nas uczą, że Kościół to więcej niż wypowiedzi mniemanych ambasadorów Prawdy.

Twój artykul w pełni mnie przekonuje jako obywatela tego panstwa.Tym bardziej że jest on merytoryczny i nie jest nacechowany negatywnymi emocjami,nie ma w nim agresji wobec adwesarza.Żeby tak wszyscy umieli argumentować.Jednak jako chrzescjanin, może inaczej jako katolik odczuwam wewnetrzny opór oglądając np. „Parady Równości”.Wiem istnieja inne wyznania chrzescijanskie,ktore odrzucając staro testamentową tradycję i poslugując sie Nowym Testamentem w ktorym Jezus nic nie mówi o chomoseksualistach, pozwalają osobom aktywnie homoseksualnym nie tylko na zawarcie ślubu ale także na zostanie kapłanem. W Nowym Testamencie w jednym z listów o osbach homoseksualnych negatywnie wypowiada się św.Paweł.Wiele z jego nauk zostalo praktycznie dzisiaj odrzuconych np.rola kobiety w związku małżenskim gdzie mężczyzna powinien mieć rolę dominującą.może Kościół Katolicki z biegiem lat też odrzuci tezy św.Pawla dotyczące homoseksualizmu.I tacy ludzie jak ty będą akceptowani we wspólnocie kościelnej.

Pawel: Jezeli to Pana przyjaciela swiadomy wybor, do ktorego go nikt nie zmuszal, to jest on jak najbardziej w porzadku. Ale trzeba tez szanowac inny wybor. Nie kazdy je powolany do zycia w czystosci i samotnosci i nie mozna nikogo na sile zmuszac. Zreszta kosciol tez glosi, ze mamy wolna wole, wiec narzucanie ogolnych zasad dla kazdego czlowieka, ktory jest absolutnie inny i jest w absolutnie innej sytuacji, jest nonsens. Kazdego powinno sie traktowac indywidualnie jako czlowieka z wlasnym doswiadczeniem zyciowym i idealnie w nim poszukiwac czegos dla siebie. Rozumiem postawe np. wobec ludzi promiskuitycznych, ale pietnowac takim samym sposobem wierne para jest poprostu absurdalne. Tym bardziej, ze nasz zwiazek sie po prostu nie opiera w pierwszej kolejnosci na zyciu seksualnym, ale wzajemnym zyciu we wspolnym domu z wszystkimi codziennymi banalami, ktore sa z tym zwiazane. Sprowadzac wszystko do seksu jest chore i raczej swiadczy o tym, kto tego nieustannie wyciaga. Jezeli Pan potrafi czytac po czesku, to polecam na ten temat np. ten wywiad s ks. Tomasem Halikem:
https://zpravy.aktualne.cz/domaci/odmitam-demonizovani-homosexualu-rika-halik-cirkev-ma-sama-k/r~3ee1cccac8b211e999160cc47ab5f122/

leost: Rozumiem postawe na podstawe roznych skrotow medialnych. Mnie osobiscie sie tez niektore elementy parad rownosci nie podobaja, bo jestem z zalozenia konserwatywny (i wlasnie dla tego bym chcial swoj dlugoletni zwiazek z partnerem uzupelnic slubem a nie wbrew temu, to jest we swej zasadzie postulat bardzo konserwatywny!) i introwertyczny, ale trzeba pamietac, ze sa one raczej pewnym karnawalem i z tego wynika forma (no i tez moze przyjsc kazdy, wiec trudno mozna cale parady utozsamiac z jakims jednym elementem, ktory sie moze pojawic). Ale poza tym, jak sie Pan przyjrzy dokladnie zdjeciom, to zobaczy, ze absolutna wiekszosc ludzi jest tam ubrana zupelnie normalnie a niesensacyjnie (co czytalem relacje z mojej rodzimej Pragi, to wiele osob, ktore sie zdecydowaly za pierszym razem z ciekawosci uczestniczyc pisalo, ze to wlasciwie dosyc banalna i „nudna” impreza, na ktorej nie bylo niczego ekstrawaganckiego). W kazdym razie jest to jak najbardziej legitymna impreza, bo szczesliwie kazdy ma prawo do zgromadzen publicznych i jest ona tez niezmiernie wazna dla takich osob jak ja, bo nam daje pewnego poczucia bezpieczenstwa. Bardzo powszechne jest bowiem to, ze homoseksualisci sie publicznie bardzo pilnuja, zeby nie zostac jakkolwiek stygmatyzowanym i dla mnie tez jest niezmiernie trudne nawet po prawie 10 latach spedzonych razem np. potrzymac publicznie mojego partnera za reke lub go pocalowac (nie mowie o uprawianiu seksu albo czegokolwiek niestosownego, ale o zwyklym „banalnym” pokazaniu milosci, takim, jakie jest wsrod par heteroseksualnych absolutnie powszechne). Taka parada rownosci stwarza przestrzen, gdzie sie nie musimy bac reakcji okolicy i to jest ogromnie wazne. Tez jest to przestrzen dla spotkania ludzi, ktorzy maja pewna czesc wspolnych problemow i co tez wazne, daje otuche mlodym homoseksualistom (a czlonkom innych mniejszosciom, takich jak ludzie transplciowi), bo im to pokazuje, ze nie sa na swiecie ze swoimi problemamy sami i to przeciez oni sa bardzo czesto przez postawe spoleczenstwa narazeni na problemy psychyczne, szykane czy nawet proby samobojcze.
Co do nauczania kosciola i Pisma, to dla mnie sa wazne np. slowa wyzej wymienionego ks. Tomasa Halika (mimochodem jego kosciol jest jednym z bardzo niewielu, ktory jest zawsze w ateistycznej Pradze zapelniony po brzegi), wedlug ktorego Biblia nie zna homoseksualizmu w dzisiejszym znaczeniu i mowi raczej o konkretnych zachowaniach, przelotnych romansach, odskakywaniu sobie od kobiet k mezczyznom itp., ale nie mowi absolutnie nic na temat stalych wiernych zwiazkow osob tej samej plci.