Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ewangelia to życie. A my tkwimy w duszpasterstwie karteczkowym

Siostra Małgorzata Chmielewska, 2016 r. Fot. Ralf Lotys / na licencji CC

Na końcu życia Bóg nie zapyta nas o karteczki z podpisem proboszcza. Zapyta o miłość.

Szybka wymiana namiotów w punkcie testowania [wspólnota Chleb Życia rozlokowała namioty z punktami pobrań do testów na obecność koronawirusa dla osób bezdomnych – przyp. red.]. Panowie z WOT musieli zabrać ten, który nam pożyczyli, bo mają ćwiczenia. I tak jesteśmy wdzięczni za te kilka tygodni. Jak wiadomo, jak masz swoje, to masz swoje, więc kupiliśmy własny. Będzie służył i po epidemii. Mam na dzieję, że to „po epidemii” nastąpi szybko. Przeryłam znowu internet – i namiot stoi, po pięciu godzinach pracy Janka, Jarka, Darka i Wojtka. Bogu dzięki, znalazły się na to pieniądze. Zdobyliśmy całkiem nową sprawność w kwestii namiotowej – jakości, składania itp. Punkt działa bez przeszkód.

„Się należy”

Zupa na Monciaku wznawia zupy. Rozdawanie paczek przez trzy miesiące pokazało z jednej strony biedę, zwłaszcza ludzi bezdomnych, ale nie tylko, a z drugiej – odwieczne ludzkie myślenie: dają, to trzeba brać, czy potrzebne mi to, czy nie. Ćwiczyłam to jeszcze za czasów stanu wojennego, kiedy pracowałam przy rozdzielaniu darów, później przy okazji wspierania powodzian. Najbardziej potrzebujący rzadko pchali się jako pierwsi.

Rozmowa z kilkoma młodymi ludźmi, którzy przyszli pograć w piłkę na naszym boisku. Pretensję mieli, że niewykoszone. Wszyscy dorośli. Po długich wywodach doszliśmy do wniosku, że mogliby przyjść i trawę skosić, chociaż nie byli do końca przekonani, że to słuszne. Przecież to moja głowa, żeby mieli to boisko i to dobrze utrzymane. „Się należy”.

Nie wiem, czy bym pokochała Boga, który – poprzez swój naziemny personel – kazałby mi po ośmiu godzinach nauki w szkole lecieć do kościoła na litanię, której nie rozumiem

Przebijanie, kto da więcej, żeby go lubili lub po prostu dawanie, bo tak łatwiej niż pobudzenie do zaangażowania i współodpowiedzialności. To się zaczyna w domu, szkole. Hasło „Mam mieć”. Szybko, w dobrym gatunku i bez wysiłku. A jak coś zrobię dla innych, to za pieniądze. Są całe połacie kraju, gdzie jest pustynia w wychowaniu młodzieży do wolontariatu, do zaangażowania na rzecz innych. Nie ma ani harcerstwa ani innych organizacji. To małe miejscowości, małe parafie, przeważnie z jednym księdzem, który ma na głowie wszystko – od pogrzebu, poprzez katechezę i palenie w piecu CO. Dla szkół często też nie jest to ważny temat.

Cóż, żeby wychowywać w duchu służby drugiemu, uczciwości i skromności, albo po prostu braterstwa, trzeba samemu w takim to duchu żyć. A przynajmniej tego próbować.

Wiara w krótkich majteczkach

Jasne, że są księża szaleni, sama takich spotykam, jasne, że są odlotowi nauczyciele w małych wioskach, także katecheci. Ale to hm….wyjątki. Dla którego młodego kapłana posłanie do malutkiej wiejskiej parafii nie będzie „zesłaniem”? Tkwimy więc w duszpasterstwie karteczkowym, byle do bierzmowania i pa, pa, pa. A karteczki z odbębnionych nabożeństw majowych, różańców czy Dróg Krzyżowych pozostają jedynym wyznacznikiem naszej wiary (no i zeszyt do religii). Wiary w krótkich majteczkach.

Nie wiem, czy bym pokochała Boga, który – poprzez swój naziemny personel – kazałby mi po ośmiu godzinach nauki w szkole, dojeździe do domu na szybki obiad, lecieć do kościoła na litanię z perspektywą lekcji do odrobienia na jutro w głowie, bez chwili przerwy. Na litanię, której nie rozumiem. Pana Boga – księgowego, który siedzi w Niebie, liczy karteczki, notuje absencję.

Nie jest to w żadnym wypadku krytyka nabożeństw, uświęconych tradycją. Bardzo je lubię. To raczej smutna refleksja nad stanem wychowania chrześcijańskiego do życia Ewangelią w Kościele. Bo Ewangelia to życie. Chrystus to życie. W szkole, domu, pracy, na ulicy i w sklepie. W internecie, telewizji i na stadionie. I to życie, choć piękne, nieco kosztuje. Wysiłku i wyrzeczenia.

Do dobra nikogo się zmusi, tym bardziej kopiąc go i niszcząc, lecz można zachęcić przykładem

Pokazać piękno życia z Bogiem, piękno Boga miłosierdzia i czułości jest o wiele trudniej niż porachować owe karteczki z obecnością.

Kiedyś uczyłam religii w szkole dla niewidomych, niepełnosprawnych intelektualnie dzieci w Laskach. To była czwarta klasa. Poszliśmy do kaplicy, żeby spotkać się z Jezusem w Najśw. Sakramencie. W pewnej chwili Romek, mój pupil zresztą, sierota, podbiegł do ołtarza, zdjął świecę i zaczął ją gryźć. Na moją uwagę, że to świeca Pana Jezusa, odpowiedział przytomnie: „Pan Jezus by się ze mną podzielił”.

Oczywiście, Romeczek zrobił to, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale odpowiedź była trafiona. No, z malutkim marginesem na ewentualną biegunkę po konsumpcji.

Pryzmat Ewangelii

Wesprzyj Więź

Całe to rozważnie ma odniesienie do chwili, w której żyjemy. W ogromnym zamieszaniu politycznym, dla wielu w lęku przed chorobą ale także przed utratą pracy i dorobku życia, kiedy na Boga i Kościół powołuje się wielu, kiedy pogarda i niszczenie „innego” z innej bajki przestały być czymś marginalnym, a stały się powszechnym narzędziem do zdobywania wpływów i władzy lub po prostu sławy, tym lepszym, że działającym błyskawicznie poprzez mass media i internet – trzeba trwać korzeniami w Bogu prawdy, miłosierdzia, przebaczenia i pojednania. Bogu, którego słońce świeci nad dobrymi i złymi. Patrzeć na świat i ludzi poprzez pryzmat Ewangelii. Nie karteczek, lecz Miłości i Prawdy. On jest Panem historii. W wersji dla niewierzących – żyć przyzwoicie, nie ulec pokusie drogi na skróty. Nawet, jeśli trzeba za to zapłacić. Do dobra nikogo się zmusi, tym bardziej kopiąc go i niszcząc, lecz można zachęcić przykładem.

Na końcu życia Bóg nie zapyta nas o karteczki z podpisem proboszcza. Zapyta o miłość.

Tekst ukazał się 11 czerwca na blogu Autorki pt. „Miłość i karteczki”. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Podziel się

1
Wiadomość

Siostra Małgorzata mogłaby zawstydzić wielu księży. Mam wrażenie, że dla wielu ludzi przekaz jaki często płynie z kazań, to coś abstrakcyjnego, teologicznego. A przecież wystarczy prostymi słowami opowiedzieć, co znaczy żyć Ewangelią (szanuj każdego człowieka – twoich bliskich, sąsiada, bezdomnego, niewierzącego, każde stworzenie, nie oceniaj innych), kim jest dla nas Chrystusa (ktoś bliski, przyjaciel, powiernik, ktoś kto nas nie potępia, ale kocha tak bardzo, że oddał za nas życie). Miłość i dobro – ucząc dzieci w takim duchu, wychowujemy przyszłych rodziców a oni swoje dzieci ……

Przepiękne, przepełnione prawdą słowa.
Uciekamy przed prawdą i refleksją nad istotą życia, tego powszechnego. A przecież to jedyna droga, by samoistnie zacząć pochylać się nad własnym. Ze Stwórcą w sercu i na ramieniu.

A dla mnie wypowiedź siostry o karteczkach jest trochę nonszalancka, jakoby nieistotna była droga, która doprowadziła Kościół do takich praktyk. Jeśli się nad nią nie zastanowimy, nie odnajdziemy właściwego szlaku, a tylko pobłądzimy.

Skoro Autorka przywołała w kontekście karteczek Boga, zacznę z wysokiego pułapu. Otóż Bóg nie potrzebuje społeczeństwa, ale społeczeństwo potrzebowało religii, i chrześcijaństwo weszło w funkcję społeczną/państwową. Karteczki są tylko bardzo daleką, ale nieuniknioną konsekwencją funkcji społecznej Kościoła, która społeczeństwu przyniosła dodatni bilans dobra nad złem (chociaż są tacy, co uważają przeciwnie). Nie należy więc rozpatrywać kwestii karteczek wyrwanej z kontekstu, chyba że proponujemy inny, mniej uwłaczający godności człowieka (bo zakładający skłonność do oszukiwania) sposób administrowania tą dużą częścią osób pragnących sakramentów z innych powodów, niż wewnętrzna motywacja. Ale wtedy łatwo się zorientujemy, że wszystkie sposoby administrowania konieczne w masowych organizacjach z konieczności równających w dół, mają swoje niedoskonałości, na tle których karteczki nie wypadają szczególnie gorzej. Gdyby Autorka pociągnęła swoją refleksję w tą stronę, może krytyczna ocena karteczek, owszem uprawniona, nie byłaby tak jednostronna.

Z tej refleksji można się zwolnić tylko w przypadku poglądu o konieczności, w imię uwolnienia czystej wiary od zobowiązań społecznych, proponowania Kościołowi natychmiastowego wycofania się ze społecznej funkcji. Słowa odrzucające wizję Boga-rachmistrza (administratora) zdaje się wskazują na taką intencję Autorki. Rozwiązanie to mogłoby doprowadzić do chaosu, w którym może grupa osób osiągnęłaby świętość, ale „na tle” powszechnej barbarii, z powodu której osoby o wrażliwości siostry Małgorzaty cierpiałaby najbardziej.
[Owszem, niektórzy utrzymują, że ten okres w którym społeczna funkcja Kościoła była społeczeństwu/kulturze/cywilizacji Zachodu potrzebna już minął, o czym ma świadczyć przykład Francji, lecz ja taką ocenę bym odłożył jak w przypadku testów różnych farmaceutyków na zwierzętach, co najmniej o pełne trzy pokolenia, bo potrzebna jest wiedza, w jakim stanie ducha umierać będzie trzecie pokolenie wychowane przez pokolenie, które nie pamiętać już będzie wiary swoich rodziców].

Dylemat – piękna, czysta wiara i szybkie zbliżanie się do Prawdy czy spowolnienie na tej drodze by nie zostawić z tyłu słabszych, ale w konsekwencji „wikłając się” w zobowiązania społeczne („a więc karteczki”), miało wielu świętych. Kościół potrzebuje i jednych, i drugich. Byle tylko jedni nie czynili wyrzutów tym drugim, że ich powołanie jest gorsze. Święty Franciszek z Asyżu po tym, jak zachwyciła go Alvernia pytał świętej Klary i brata Sylwestra prowadzących życie kontemplacyjne, czy tak jak oni ma się oddać życiu kontemplacyjnemu w pustelni, otrzymał jednoznaczną odpowiedź, której był posłuszny: działać, na kontemplację przyjdzie czas później.

I jak widzimy, siostra Małgorzata wybiera drogę świętego Franciszka. I tak jak Franciszek musiał wprowadzić regułę z jej ułomnościami, tak siostra też w swoim działaniu musi posługiwać się jakimiś narzędziami administracyjnymi, buchalterią, bo człowiek nie jest czystym duchem. Więc krytyka karteczek z jej strony powinna być bardziej umiarkowana, raczej poprawiając to rozwiązanie lub szukając mniej złego, niż przekreślając go bez pomysłu, co dalej. Rozumiem, że powyższy wpis to prawdopodobnie ślad rozdarcia u siostry, który miał św.Franciszek. Nie jest to żadna krytyka – mi na tej drodze jest łatwiej, gdy widzę na drodze takie osoby daleko dalej niż ja, bo to dodaje otuchy.

BARDZO podpisuję się pod tą wypowiedzią. Pozdrawiam. Będąc tam, przez wiele miesięcy w Zochcinie, Nagorzycach – zdecydowanie potwierdzam DUUUUŻO większą złożoność sytuacji niż ta, którą przypisuje sobie ( jakby nie patrzeć ) s. Chmielewska i opisuje dla, ma dię rozumieć, dobra publicznego.

Każdy ma wiarę jaką ma. Od dziecka prowadzą nas rodzice. Wpajają pewne nawyki – bo u małego dziecka inaczej tego nie można nazwać. Nie można wymagać wiary w Boga, skoro dorośli maja z tym problem. No a potem to już nasza sprawa jaka drogą pójdziemy. Jeśli nie zboczymy to wszystko co będzie się działo w naszym życiu w kwestii wiary można określić jako rozwój duchowy. A co z „karteczkami”? To nie do końca jest tak jak siostra mówi. Te karteczki są niezbędne aby wszystko trzymało się w jakichś ramach. Aby nie doszło do bezczeszczenia sakramentów św. Moim zdaniem to działa podobnie jak nasze dowody osobiste. Po co je mamy? Po to, ze był jakiś porządek.

Czcigodna Siostra Chmielewska krytykuje poniekad swoja Matke Przelozona, ktora tez na pewno prowadzi karteczki, zeby wszystko sie zgadzalo w glownym zeszycie. Wielce czcigodna Siostro Chmielewska. Prosze sie po prostu modlic. Ciekaw jestem tego gdyby to Siostra byla Matka Przelozona jakiegos zgromadzenia. Ciekawe czy siostra pozwolila by sobie na nieprowadzenie karteczek? Jesli tak to szybko ktos wazniejszy, oddalilby siostre w miejsce kontemplacji i zastanowienia sie nad soba. Bez karteczek to moze Pan Bog Wszechmogacy sobie poczynac, ale ulomny w swej pamieci czlowiek musi miec cos do czego moze sie odwolac. ZPB+