Zima 2024, nr 4

Zamów

S. Olech: Pandemia to dla Kościoła warsztaty przed trudnymi czasami, które nadchodzą

Jolanta Olech USJK. Fot. BP KEP

Pandemia pokazała, że można żyć wiarą w prostocie, bez rozbudowanych struktur i zbyt dużej ilości „podpórek” – stwierdza s. Jolanta Olech, urszulanka, sekretarka generalna Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce, w odpowiedzi na ankietę KAI o Kościele w Polsce wobec pandemii koronawirusa.

Czy epidemia COVID-19 pokazała/uświadomiła/ujawniła jakąś prawdę o Kościele w Polsce? Czy pokazała coś ważnego? Czy ten obraz skłania do zadowolenia czy raczej niepokoju?

– Wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie, aby dokonać podsumowań czy odpowiedzialnych interpretacji, a także cieszyć się czy niepokoić. Tak naprawdę żyjemy nadal w tej sytuacji, która spadła na nas wszystkich, na większość krajów świata niespodziewanie i – można powiedzieć z pewną ironią – bez przygotowania. Mamy za sobą prawie trzy miesiące doświadczenia. Po początkowym szoku i przerażeniu odnajdujemy powoli nowy sposób życia z tą rzeczywistością. Mówię to o sobie i moim otoczeniu, ale myślę, że wszędzie w większym czy mniejszym stopniu tak się dzieje.

Czy ujawniła jakąś prawdę o Kościele w Polsce? Nie wiem do końca. Może i na takie odczucia jest zbyt wcześnie. Nie wiemy, czy to, co widzimy i czym żyjemy będzie miało cechy trwałości, czy też jest związane z obecną sytuacją i wraz z nią przeminie. Na pewno jednak jest swoistym doświadczeniem tego, że można żyć wiarą, jeśli jest częścią mej egzystencji, w prostocie, bez rozbudowanych struktur i zbyt dużej ilości „podpórek”. Tak mi się wydaje, że to są też swoiste warsztaty dla Kościoła (myślę tu o całej wspólnocie Kościoła) na czasy trudne. Trzeba się im dobrze i wszechstronnie przyglądać.

Na pewno można wskazać na zjawiska pozytywne i mniej pozytywne w tym czasie. Do tych pierwszych zaliczyłabym postawę papieża i wielu biskupów w Polsce, którzy przyjęli ograniczenia i zakazy służb sanitarnych bez protestów i dramatu i starali się pomóc ludziom w ich przyjęciu, okazując w tej sposób troskę o bezpieczeństwo i ochronę ludzi, a przede wszystkim dając jasny sygnał, że jesteśmy także i w tym doświadczeniu w ręku Boga.

To także pewna elastyczność i zdolność dostosowania duszpasterstwa do sytuacji, choćby przez transmisje Mszy św., konferencje czy rekolekcje online. Jestem szczególnie wdzięczna abp. Stanisławowi Gądeckiemu za codzienny różaniec pozwalający czuć się nadal we wspólnocie modlitwy w tej samej ważnej sprawie.

Osobiście bardzo przeżyłam celebracje paschalne z papieżem, a także absolucję generalną udzieloną tym wszystkim dla których jest to ważne. Inny element pozytywny to przyjęcie ze spokojem i godnością faktu, że trzeba zrezygnować z tak kochanych w naszym środowisku hucznych celebracji, a okazji w tym czasie zapowiadało się sporo. Czy to spłycało nasze przeżywanie wdzięczności za życie i działanie Jana Pawła II? Albo za 100-lecie istnienia urszulanek szarych? Nie wydaje mi się. Co więcej na pewno dla wielu było okazją do pogłębionej refleksji, do zejścia na głębie, gdzie nie trzeba podejmować wielu działań, ale skupić się na tym co zasadnicze, w prostocie i głęboko, choć bez tłumów i splendoru.

Pozytywem było przyjęcie ze spokojem i godnością faktu, że trzeba zrezygnować z tak kochanych w naszym środowisku hucznych celebracji

Wśród trudnych spraw, które istniały i wcześniej, ale stały się jakby trudniejsze, to na pewno wrażenie podziałów w Kościele; toczące się sprawy i dyskusje wokół pedofilii, film Sekielskich i sprawa kaliska, opory wokół inicjatywy „Zranieni w Kościele” (dla wielu osób gorszące i wzmagające negatywne opinie o Kościele), krytyka papieża i biskupów za ich postawę w czasie pandemii i inne dyżurne od pewnego czasu tematy. To było i wcześniej, ale w obecnej sytuacji stało się jakby bardziej wyraziste i na nowo pokazuje jak bardzo musimy modlić się o jedność i przejrzystość, o prawdziwą wierność Ewangelii i troskę o Kościół, o solidarność z cierpiącymi, do której wzywa papież, ale też i podejmować działania, na ile to w naszej przestrzeni jest możliwe.

Czasy lęku, braku poczucia bezpieczeństwa pogłębiają zawsze negatywne zjawiska. Ale martwi wysyp domorosłych proroków, grożenie karą Bożą za grzechy, „demaskowanie” spisków mających zniszczyć Kościół i świat. Niestety pewna część ludzi tego słucha i to pogłębia poczucie zagrożenia. Oczywiście, że każdy jest odpowiedzialny za to, jakich autorytetów słucha i jakich przewodników w rozumieniu świata sobie wybiera, ale ten sposób podejścia do obecnej rzeczywistości w tak trudnych jak teraz czasach dodatkowo pogłębia lęki, bezradność, brak poczucia bezpieczeństwa. I tak naprawdę jest prawdziwym zagrożeniem dla misji Kościoła i jego jedności.

I ostatnia sprawa, o której pragnę wspomnieć: mam wrażenie, że ten czas może stać się dla Kościoła czasem pewnego eksperymentu, pewnego rodzaju warsztatów (jak mówią psychologowie) który mógłby pomóc w wypracowaniu nowych struktur organizacyjnych i metod duszpasterskich na czasy trudne, które niewątpliwie mamy przed sobą. To też czas pewnej weryfikacji skuteczności dotychczasowego duszpasterstwa, które powinno przecież pomagać ludziom wiązać swe życie z Panem Bogiem i Kościołem nie tylko od święta, ze względu na tradycję i po części opinię otoczenia. Kto i jak powróci? Czego będzie oczekiwał?

Czy okres izolacji, związany nieuchronnie z przeżywaniem liturgii w domu, mógł wpłynąć na pogłębienie wiary i oczyszczenie jej z pewnych zbędnych elementów, czy grozi raczej oddaleniem, uśpieniem, skłonnością do pozostania na wygodnej kanapie?

– Oczywiście zależy to od konkretnych ludzi i środowisk. Jestem przekonana, że u wielu mógł spowodować pewne zagubienie, ale też dla wielu wiernych na pewno jest czasem doświadczenia dobrodziejstwa pustyni, oczyszczenia od nadmiaru zewnętrznych elementów i podpórek, jest, można powiedzieć, zachętą do życia w ciszy, często samotności – sam na sam z Bogiem. Jest impulsem do tego, żeby schodzić do samego źródła. To czas uświadomienia sobie, że kontakt z Bogiem jest czymś bardzo osobistym i tak naprawdę to każdy z nas, osobiście, jest za to odpowiedzialny. Ale niesie też doświadczenie pewnego ogołocenia i może tęsknoty za takim przeżywaniem sakramentów i modlitwy, do jakiego zostaliśmy wychowani. Dla kogo liturgia przed pandemią była pobożną rutyną i zwyczajem może okazać się, że nie warto wracać do kościoła, bo można żyć i bez niego, ale to właśnie będzie okazja do weryfikacji, o której była mowa. Powrót do normalności (jakiej?) zweryfikuje także i to.

W moje wypowiedzi ograniczą się jednak do doświadczenia wspólnot zakonnych. Na początku marca zostaliśmy zaskoczeni, jak wszyscy, decyzjami władz państwowych i kościelnych. Wiadomo, że zostały wydane w trosce o bezpieczeństwo, ale w sytuacji wspólnot zakonnych wydawały się nie do zrealizowania. Sekretariat Konferencji Przełożonych Wyższych w odpowiedzi na liczne zapytania sióstr zebrał i rozesłał w formie listu porady co do zastosowania tych przepisów w naszej sytuacji, gdzie mamy sporo wspólnot małych, ale też średnich i dużych, nie zawsze w komfortowych warunkach lokalowych. Na szczęście w tym samym czasie udało się uzyskać od władz państwowych uznanie wspólnot zakonnych za wspólnoty rodzinne, co część spraw rozwiązywało.

Oczywiście kontynuowałyśmy bez przeszkód nasze wspólnotowe i osobiste modlitwy z większą nawet intensywnością, ponieważ większość z nas pozostawała w domu w związku z zamknięciem dzieł i pracą zdalną w instytucjach i biurach. Jeśli chodzi o liturgię, modliłyśmy się bez problemów, jak zawsze, Liturgią godzin (brewiarz), bo tu kapłan nie jest konieczny. We wspólnotach, które mają kapelana na miejscu, codzienna Msza święta odbywała się normalnie, choć z troską o zachowanie przepisów higienicznych, a komunię świętą siostry przyjmowały (to osobista decyzja każdej) do ust lub na rękę, jak od wielu lat. Także i inne formy kultu, jak uroczyste wystawienie Najświętszego Sakramentu mogły odbywać się bez przeszkód. Tam gdzie kapelana nie było, a siostry były w stanie dotrzeć do kościoła na zewnątrz, mogły z tego korzystać, szczególnie po poluzowaniu ograniczeń.

W innych wspólnotach opatrznościowa okazała się istniejąca od wielu lat możliwość udzielania komunii świętej przez przełożoną domu osobom mieszkającym we wspólnocie. Dla tych, którzy mają wątpliwości pragnę wyjaśnić, że Kodeks Prawa Kanonicznego, opracowany i opublikowany w czasach pontyfikatu Jana Pawła II w 1983 roku, wprowadził zapis o tym, że osoby świeckie, mężczyźni i kobiety w uzasadnionych okolicznościach mogą być nadzwyczajnymi szafarzami Eucharystii. Siostry w Polsce w wielu diecezjach, za zgodą biskupów ordynariuszy od wielu lat z tego korzystają na rzecz własnych wspólnot i tam, gdzie istnieje taka potrzeba. Ten wielki dar siostry łączyły tam, gdzie nie było innej możliwości, z uczestniczeniem we Mszy świętej online.

Czas izolacji był pod pewnymi względami błogosławiony dla naszych wspólnot zakonnych

Te ograniczenia przeżywałyśmy często w jedności duchowej z naszymi siostrami na misjach czy w krajach, gdzie Msza św. ze względu na brak kapłanów staje się coraz bardziej rzadkim i wyczekiwanym momentem dla wspólnoty wiary. Czy to wpłynęło na pogłębienie naszej wiary? Jestem przekonana, że tak. Co więcej, brak dotychczasowego komfortu w tej dziedzinie, który mieliśmy przed pandemią, uświadamiał nam wielkość daru, jaki otrzymujemy przez posługę Kościoła; budził wdzięczność i tęsknotę. Jednocześnie uczył prostoty i pokazywał co jest zasadnicze, a co niekonieczne w przeżywaniu osobistego i wspólnotowego kontaktu z Bogiem.

Muszę powiedzieć, że ten czas izolacji był pod pewnymi względami czasem błogosławionym dla naszych wspólnot: więcej czasu na modlitwę osobistą i wspólnotową, codzienne dłuższe spotkania w kaplicy i przy posiłkach odnawiały i pogłębiały więzi, dawały też więcej czasu na wymianę i rozmowy. Normalnie gdzieś pracujemy, wychodzimy z domu, do szkoły, do biura itp. Teraz więcej czasu jesteśmy razem, a to pogłębia więzi.

Uczestniczenie w modlitwie wspólnotowej i liturgii takie, jakie mieliśmy w tym okresie nie tylko, w moim odczuciu, nie prowadzi w sposób automatyczny czy konieczny do uśpienia i wygodnictwa, ale uświadamia na nowo wartość tego, co mamy do dyspozycji, kontaktu z Bogiem, posługi Kościoła nam, zakonnicom, ale też i wszystkim wiernym. Ci, którzy pozostaną w uśpieniu czy na kanapie to kandydaci na intensywną ewangelizację, żeby rozbudzić to, czego nie było i przed pandemią.

Czy okres ten zaowocował jakimiś nowymi inicjatywami ewangelizacyjnymi, będącymi w Siostry polu widzenia?

– Wiadomo, że na początku pandemii większość naszych działań praktycznie stała się niemożliwa: zamknięte szkoły, przedszkola, świetlice, praca w urzędach i wszelkie inne z wyjątkiem dzieł będących pod opieką sióstr, jak domy opieki czy domy dziecka. Brakowało nam bardzo tej rzeczywistości, jakie stwarzają działania w posłudze innym.

Myślę, że szok trwał raczej krótko. Już od pierwszych niemal dni siostry znalazły sposoby pomocy tym, którzy zajmowali się chorymi i osobami zamkniętymi w domach bez możliwości zadbania o siebie. Siostry pomagały osobom starszym, robiły zakupy, pomagały w domu, czasem też pomagały materialnie tym, którzy praktycznie stracili możliwości zarobkowania. Popularną formą było szycie maseczek, a później też pościeli dla szpitali i ośrodków opieki. Podejmowały prace w domach opieki i szpitalach tam, gdzie o to proszono i gdzie często brakowało personelu z powodu choroby czy odejścia z pracy.

Wesprzyj Więź

Zrobiłyśmy na ten temat kwerendę, która przedstawia imponujące zaangażowania zakonów w konkretne działania w czasie pandemii. I to była pierwsza linia frontu sama w sobie mówiąca o postawie zakonnic w tym czasie próby. Od początku też cennym narzędziem pomocy ludziom było podtrzymywanie kontaktu, najczęściej przez telefon i media społecznościowe, szczególnie z osobami starszymi, samotnymi, przeżywającymi trudności.

Jednak to właśnie media w moim odczuciu stały się w tym czasie nowym czy pełniej wykorzystanym narzędziem oddziaływania ewangelizacyjnego, pracy i kontaktów. Nauczycielki i katechetki twierdzą, że dziś mają więcej pracy, posługując się w kontakcie z podopiecznymi mediami niż w normalnych czasach. Odkryłyśmy wiele talentów artystycznych i medialnych wśród sióstr i zdolności do wykorzystania tej formy oddziaływania na przykład w pracy nauczycielskiej, wychowawczej, formacyjnej z różnymi grupami także i dorosłych. Pokusiłyśmy się też o organizowanie spotkań, konferencji, nawet sesji formacyjnej za pomocą internetu. Jedna z sesji miała ponad 250 słuchaczek! Myślę więc, że oswojenie się z tą formą ewangelizacji i coraz śmielsze pomysły dotarcia do dzieci, młodzieży i dorosłych może pozostać na stałe, nie robiąc konkurencji innym formom, jako pozytywny owoc tego czasu.

KAI

Podziel się

Wiadomość

Ech, marzy mi się Kościół, w którym kobiety takie jak siostra Jolanta Olech mają więcej do powiedzenia… Tylko mam pytanie do szanownej redakcji: cóż to za nowa funkcja w Kościele – „sekretarka generalna”? Chyba jednak – sekretarz generalna?