Zima 2024, nr 4

Zamów

Prześladowani i prześladowcy. George Floyd nie żyje

Drugi dzień protestów przeciwko brutalności policji po śmierci George'a Floyda. Waszyngton, 30 maja 2020 r. Fot. Geoff Livingston / na licencji CC BY-NC-ND 2.0

Czy naprawdę ktokolwiek spodziewał się, że reakcja na rasistowską przemoc kapitału może być inna – spokojniejsza, wyważona?

Tak, jestem wściekły. Jestem wściekły z domu, zza biurka, z kraju, który tę wściekłość słabo rozumie, a najczęściej po prostu nią gardzi. Jestem wściekły tysiące kilometrów od epicentrum gniewu – z białą twarzą wpatrzoną w gmatwaninę obrazów, których z każdą minutą jest więcej i więcej.

Płonące Minneapolis, czarne pięści w górze, rozbite witryny sklepowe, transparenty „I can’t Breathe!”, „Black Lives Matter”, megafony, świece, mleko lane na oczy rozognione gazem pieprzowym. Ale przede wszystkim – przemoc policji, wreszcie widzialna, doskonale udokumentowana i dziejąca się na oczach świata.

W Stanach Zjednoczonych obserwujemy radykalny pokaz siły: radiowozy wjeżdżają w protestujący tłum, ciała zamieniają się w przeszkody do pokonania i cele do ostrzelania, twarze puchną od strzałów z flash balli, ulubionej broni policjantów zwalczających zamieszki. Licencję na przemoc wydaje prezydent Donald Trump, tweetując groźbami i mową nienawiści, pozując z Biblią w ręku i strasząc „potężnym odwetem”.

Tymczasem wielu polskich komentatorów najbardziej bulwersuje zdewastowanie pomnika Tadeusza Kościuszki – chyba jedynego powszechnie szanowanego bohatera narodowego, który naprawdę praktykował równość i rozumiał, czym jest walka o emancypację grup uciskanych.

Zrozumieć gniew

Owszem, nie należę do tych, którzy za wszelką cenę unikają obrazów przemocy i cierpienia, bo nie chcą doświadczyć obrzydzenia czy smutku, albo obawiają się złamania tabu lub popadnięcia w znieczulicę społeczną.

Widziałem nagranie dokumentujące bestialskie morderstwo George’a Floyda – jedno z wielu świadectw amerykańskiego rasizmu. Wcale nie głębokiego czy systemowego, lecz praktykowanego zupełnie otwarcie, z całą mocą przywileju bycia białym. Obejrzałem je, ponieważ chcę zrozumieć gniew Afroamerykanów i chcę mieć argument do walki z tą częścią opinii publicznej, która bez żenady wypisuje i wykrzykuje, że „czarni sami sobie szkodzą zamieszkami”. Być może postąpiłem źle, bo – jak pisał James Baldwin – „gdy okazujemy pogardę Murzynom, to siebie samych przeklinamy, gdy chcemy im pobłażliwie pomóc, to siebie pragniemy ocalić” (cytaty z Baldwina podaję za artykułem Jakuba Zgierskiego „Czyj ty jesteś, synku?” w „Dwutygodniku”).

Tyle że większe zło popełniają w moim odczuciu ci, którzy, wzbraniając się przed patrzeniem, jednocześnie okazują troskę podszytą fałszem. Bawią się we współczucie warunkowe, podbite gronostajem oburzenia moralno-estetycznego – jak choćby korespondent radia RMF FM Paweł Żuchowski oraz setki osób, które „podały dalej” jego tweet – bo przecież dyskryminowana grupa musi się najpierw wpisać w standardy protestu „ładnego i czystego”, gdzie każdy po sobie sprząta i wciska goździki w lufy karabinów, żeby zasłużyć sobie na nasze zrozumienie i poparcie.

Na Facebooku pisze o tym Tomasz Markiewka, autor świeżo wydanej książki „Gniew”: „Mogę was zapewnić, że zarzut «za agresywnie, niekulturalnie, nie tak» pojawiał się zawsze, gdy jakaś dyskryminowana grupa upominała się o swoje”. Przypomina, że „zawsze dało się znaleźć przykład zachowania, które naruszało przyjęte normy i na które można było nakierować całą uwagę, lekceważąc wszystko inne”. Dlatego – jego zdaniem – „to nie zamieszki odciągają uwagę od rasizmu i od setek pokojowych demonstracji, lecz te media i ci komentatorzy, których w całej tej historii interesuje głównie niszczenie prywatnej własności”.

To, co rozgrywa się na naszych oczach, wymaga spojrzenia strukturalnego i systemowego, ujęcia w ramy wielowiekowej historii nierówności i przemocy, na których ufundowano Stany Zjednoczone 

To, co rozgrywa się na naszych oczach, wymaga oczywiście spojrzenia strukturalnego i systemowego, ujęcia w ramy wielowiekowej historii nierówności i przemocy, na których ufundowano Stany Zjednoczone, ich gospodarkę, politykę, hierarchię społeczną oraz tak zwane amerykańskie wartości. Moralne oceny jednostkowych czynów, jak słusznie zauważył Ignacy Dudkiewicz, na niewiele się w tym momencie przydają.

Podobnie pisany na bieżąco felieton nie jest miejscem ani na dokonywanie szerokich analiz historyczno-kulturowych, ani na wydawanie błyskawicznych wyroków skazujących czy uniewinniających. Powinien być raczej ekspresją stanowiska autora, opowiedzeniem się po stronie (własnej) prawdy, która, w danej chwili i w tym właśnie miejscu, kształtuje się tak, a nie inaczej. A sytuacja – przepuszczona przez sito tożsamości lewicowego publicysty – przedstawia się banalnie prosto: bezprecedensowa widoczność aktów przemocy prowadzi do bezprecedensowej erupcji tłumionego gniewu.

Jest to widoczność, która, paradoksalnie, zawdzięcza swoją siłę kapitalistycznym narzędziom akumulacji zysku i monetyzowania uwagi, czyli smartfonom oraz mediom społecznościowym. Jest to gniew, który, ku przerażeniu ekonomicznych liberałów, narusza średnioklasowe normy estetyczne, kierując się przeciwko własności prywatnej, jej jaskrawym symbolom – sklepom, w których nieliczni mogą dostać wszystko, co wytwarza ponowoczesny kapitalizm (na Twitterze możemy znaleźć nagrania z dewastacji i rabowania m.in. luksusowych butików Louis Vuitton, Roleksa oraz salonów Mercedes-Benz) – oraz instytucjom, których zadaniem jest obrona tego kapitalistycznego status quo.

Elementem zastanej rzeczywistości ekonomicznej, w Stanach widocznej gołym okiem od wybrzeża do wybrzeża, są strukturalne i największe na świecie nierówności majątkowo-dochodowe. Te z kolei rozkładają się wzdłuż linii podziału rasowego. Są to fakty ugruntowane w danych statystycznych, a nie mniemania oburzonych lewicowych ekstremistów, anarchistów i Antify, którą Donald Trump chce wpisać na listę organizacji terrorystycznych. 

Systemowe koło się zamyka

Czy naprawdę ktokolwiek spodziewał się, że reakcja na rasistowską przemoc kapitału może być inna – spokojniejsza, wyważona? Floyd został zamordowany, bo istniało podejrzenie, że zapłacił fałszywym banknotem, łamiąc tym samym bankowy monopol na produkcję pieniądza. Kiedy jednak biali finansiści produkują megatony fałszywek opakowanych nie w papier, ale w skomplikowane wzory matematyczne, ze strony państwa spotyka ich głównie współczucie, tak jak w pamiętnym roku 2008.

Floyd został zamordowany krótko po utracie pracy, którą odebrał mu kryzys pandemiczny (był ochroniarzem w klubie), oraz jako reprezentant mniejszości, którą nowy wirus doświadczył zdecydowanie mocniej niż tak zwanych „przeciętnych obywateli”, doprowadzając konkretne ludzkie ciała – nie abstrakcje – na skraj kolektywnej frustracji i przemęczenia.

Wesprzyj Więź

Afroamerykanie mają nie tylko mniejszą szanse na dobrą opiekę medyczną – ze względu na wyższe bezrobocie i niższe zarobki, co w amerykańskim systemie zdrowia jest równoznaczne z gorszym pakietem ubezpieczeniowym lub jego brakiem – ale także niższe szanse na lekki przebieg i w ogóle przeżycie choroby COVID-19, bo częściej cierpią na przewlekłe schorzenia zwiększające ryzyko powikłań. A cierpią na nie właśnie dlatego, że mają gorsze prace i gorsze ubezpieczenia. I tak systemowe koło się zamyka – w kraju, w którym zdrowie kupuje się jak telewizor na wyprzedaży w Walmarcie. I gdzie ginie się za podróbkę dolara i podróbkę amerykańskiej tożsamości – bo przecież nie łudźmy się, czarna twarz to nie jest pełnowartościowe, równoprawne oblicze Ameryki.

„Amerykański sen” został wyszabrowany innym i ci inni mają jeszcze za tę cudzą kradzież płacić własnym potem i krwią. Może więc dla niektórych nie ma innej możliwości, jak tylko sobie tę równość wyszabrować z powrotem?

Baldwin: „Prześladowany i prześladowca są z sobą związani w tym samym społeczeństwie: akceptują te same kryteria, podzielają te same przekonania, obaj zależą od tej samej rzeczywistości. […] Nie możemy zapytać, co tak naprawdę czujemy w stosunku do niego [Murzyna]: takie pytanie otwiera tylko drogę do chaosu. To, co naprawdę czujemy w stosunku do niego, jest związane z uczuciami, jakie żywimy do wszystkiego, do wszystkich i wreszcie do siebie samych”.

Podziel się

Wiadomość