Czy dotychczasowa postać kapłańskiej służby rzeczywiście odpowiada potrzebom Kościoła i społeczeństwa naszego czasu?
Kazanie na czwartą niedzielę Wielkanocy, 3 maja 2020 roku
Czwarta niedziela Wielkanocy nazywana jest niedzielą Dobrego Pasterza. Jest to tradycyjny dzień modlitw o powołania kapłańskie i zakonne. Być może jednak powinien być również dniem refleksji nad tym, dlaczego mimo tych gorliwych modlitw seminaria i nowicjaty stale pustoszeją? Być może Bóg oczekuje od nas czegoś jeszcze innego niż tylko większej ilości modlitw? Może chce od nas raczej refleksji nad tym, czy dotychczasowa postać kapłańskiej i zakonnej służby rzeczywiście odpowiada potrzebom Kościoła i społeczeństwa naszego czasu? Może i tutaj Bóg oczekuje od nas odwagi do radykalnej, a przy tym odpowiedzialnej reformy?
Być może powinniśmy poważnie potraktować słowa Jezusa o tym, że należy odciąć latorośle, które nie przynoszą owocu i oczyścić pozostałe, aby przynosiły owoc obfitszy. Być może kryzys powołań jest częścią takiego oczyszczenia. Może nie chodzi o to, aby to po prostu „przemodlić”, ale raczej zrozumieć, co w ten sposób Bóg chce nam powiedzieć – i co my mamy mu odpowiedzieć.
Ale nie jest to temat na kazanie, a przynajmniej nie na dzisiejsze. Czas mamy bardzo poważny, trzeba do niego wnieść coś weselszego. Pozwólcie, że wspomnę bardzo sympatyczne wizyty kardynała Miloslava Vlka [w latach 1992-2010 metropolitę Pragi] w naszej parafii. Często były one połączone z bierzmowaniem. Kiedy witałem Kardynała, dodawałem, że po Mszy będzie debata z jego udziałem i zachęcałem, aby nie bać się pytać go o cokolwiek, bo przecież napisano, że dobry pasterz nie opuszcza swoich owiec, kiedy zbliża się wilk.
Odnowa wiary i odnowa Kościoła wyjdzie ze szkół kontemplacji
Kardynał się z tego serdecznie śmiał, a nawet wesoło i dowcipnie reagował. Wspominam go ostatnimi laty bardzo chętnie. Był to dobry i dzielny pasterz, nie tylko w czasach komunizmu, ale i wtedy, kiedy Václava Havla na praskim Hradzie zastąpili zupełnie inni ludzie. Nie dał im się ujarzmić i odmawiał wycia razem z wilkami, nie bał się nazywać zła złem, jakkolwiek nieraz w ten sposób świecką władzę irytował.
Ale to też nie jest temat na dzisiejsze rozważania. Wróćmy do Ewangelii. Jezus podkreśla kilka cech dobrych pasterzy. Dobry pasterz jest dzielny i ofiarny. Zły pasterz-najemnik myśli przede wszystkim o sobie, bo w chwili zagrożenia ucieka. Nie zależy mu na owcach. Dobry pasterz zna i kocha swoje owce, dlatego także one go kochają i rozpoznają jego głos wśród innych głosów. Idą za nim, a nie za obcym głosem.
Zrozumiałem tę przypowieść dopiero pewnego razu w Izraelu. Tam różne stada owiec nocują wspólnie, a potem rano przychodzą po nie pasterze i wołają je. Tak jak pies orientuje się po zapachu, tak owce orientują się po głosie i idą za swoim pasterzem, bo znają jego głos. Przyznaję, że do tego momentu nie było mi zbyt przyjemnie, kiedy ktoś porównywał mnie do owcy, bo owce i zwierzęta stadne nie są zbyt pociągającym wzorcem.
Ale od tej chwili w Izraelu proszę za siebie i za powierzone mi stada, abyśmy umieli wśród zgiełku reklam, które do nas docierają, zawsze rozpoznać głos Chrystusa, głos Bożego wezwania i Bożej woli. Abyśmy odróżnili dobrych pasterzy od zwykłych najemników i nie pozwalali się uwieść. A jeżeli została nam powierzona rola pasterzy – abyśmy nie bali się wilków i umieli rozpoznawać niebezpieczne drapieżniki, także te przebrane w owczą skórę.
Tradycyjne urzędowanie w parafiach, niedzielne Msze o określonych godzinach – to już dziś nie wystarcza. Tam, gdzie zaproponowano tylko tanią wymianę Eucharystycznego Święta na konsumpcję Mszy na ekranie – ujawnione zostało głębokie niezrozumienie tego, czym jest życie chrześcijańskie
Jeżeli powierzono nam rolę pasterzy, to także na pustyniach musimy znać ścieżki, które prowadzą do oaz, do źródeł żywej wody. Odnowa wiary i odnowa Kościoła wyjdzie właśnie z takich oaz, ze szkół kontemplacji.
Jestem naprawdę wdzięczny za to, że z naszą parafią od lat związany jest dom rekolekcyjny, który pozostaje jednym ze źródeł jej żywotności, gdzie wielu czerpie siły, uczy się sztuki kontemplacji i kultury życia duchowego. Tradycyjne urzędowanie w parafiach, niedzielne Msze o określonych godzinach – to już dziś nie wystarcza. Myślę, że także to miał nam uzmysłowić czas zamkniętych kościołów. Tam, gdzie zaproponowano tylko tanią wymianę Eucharystycznego Święta na konsumpcję Mszy na ekranie – ujawnione zostało według mnie głębokie niezrozumienie tego, czym jest życie chrześcijańskie, co naprawdę utrzymuje wiarę przy życiu, a także niezrozumienie sensu sakramentów, szczególnie Eucharystii. Elementem Eucharystii jest realna obecność. Tak jak realna jest obecność Chrystusa w sakramencie Eucharystii, tak realna ma być obecność wierzących w czasie jej sprawowania. Za pośrednictwem telewizji możemy przyjmować dane, informacje – owszem, często i te informacje są bardzo ważne dla naszego życia w wierze. Ale nie możemy cyfrowo świętować, współ-celebrować.
Chyba czas postawić sobie pytanie: czy już wcześniej w kościele byliśmy tylko zwykłymi widzami, konsumentami? Czy postrzegaliśmy niedzielną Mszę jako communio, wspólnotę stołu, przy której jesteśmy podejmowani przez Chrystusa, a jednocześnie my przyjmujemy Chrystusa, wspólnie z nim i z pozostałymi członkami naszej społeczności?
Być może post od Eucharystii ma być okazją, by pomyśleć o tych, którym dotychczasowa praktyka Kościoła udziału w Uczcie Chrystusa odmawia
Nie wolno nam od siebie oddzielać tych trzech aspektów Eucharystii: Jezus przyjmuje nas i my przyjmujemy Jego oraz przyjmujemy tych innych. Przyjmujemy Chrystusa także w tych innych ludziach.
Wyobrażenie, że idziemy do kościoła wypełnić swój niedzielny obowiązek i co najwyżej zadajemy sobie pytanie, czy grzeszyliśmy na tyle, że jeszcze możemy przystąpić do komunii, jest czymś, co powinniśmy radykalnie i definitywnie wyrzucić ze swoich głów i serc.
Eucharystia nie jest nagrodą za dobre zachowanie, to nie jest cukierek dla prymusa w Bożej szkole. To panis viatorum – chleb dla pielgrzymujących. Kto nie chce wyruszyć w drogę, kto chce tylko wstać i oglądać się wstecz – niech go nie je!
Pan nas wyprowadził z kościołów, aby nas czegoś nauczyć. Biblijny Bóg uczy swój lud najchętniej na pustyni. Jeżeli nie zakosztowaliśmy pustyni, a tylko powierzchowny udział w Eucharystycznym Święcie zastąpiliśmy konsumpcją wirtualnej pobożności i teraz wracamy niezmienieni do swoich kościołów – to czy naprawdę ta Boża lekcja była daremna?
Być może ten post od Eucharystii miał być tak także okazją, aby pomyśleć o tych, którym dotychczasowa praktyka Kościoła udziału w Uczcie Chrystusa odmawia. Tak, myślę o ludziach w tak zwanych sytuacjach nieregularnych, na przykład o tych, którym się boleśnie rozsypało małżeństwo i znaleźli wsparcie dla siebie i swoich dzieci w nowym związku rodzinnym. Przypomnijcie sobie ten okrzyk faryzeuszów naszego wieku, kiedy papież Franciszek tylko wspomniał, że tym ludziom powinniśmy raczej okazać Jezusowe miłosierdzie niż chłodny paragraf prawa.
Wyobrażenie, że idziemy do kościoła wypełnić swój niedzielny obowiązek jest czymś, co powinniśmy radykalnie i definitywnie wyrzucić ze swoich głów i serc
Czy ten post od Eucharystii nie powinien przypadkiem obudzić w nas prawdziwej tęsknoty do wspólnoty wszystkich chrześcijan u stołu Jezusa? Także z tymi, z którymi dzielą nas średniowieczne spory o definicję Eucharystii (które dziś rozumieją już tylko historycy teologii), a łączy jeden Chrystus, jeden chrzest, jedna wiara, nadzieja i miłość.
Jeśli już o tym mówimy: ten czas jest Bożym wezwaniem do znacznie szerszej i głębszej ekumeny niż ta, do jakiej byliśmy dotąd zdolni (mam na myśli te uprzejme, formalne spotkania raz na rok w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan) – zatem pójdźmy dalej.
Słowa Jezusa z Ewangelii na tę niedzielę: „Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem” – wykładało się i nadal wykłada jako młot na tych, którzy nie są prawidłowo zapisanymi członkami Kościoła (tego naszego, „jedynego prawdziwego” i ewentualnie pozostałych Kościołów chrześcijańskich, które podpisały umowę o wzajemnym uznaniu ważności Chrztu). Ale pozostali? Ci nie mają szans dostać się do Ojca Niebieskiego? Naprawdę?
„Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie pastwisko” – mówi Jezus. Trzeba sobie postawić zasadnicze pytanie: co składa się na „ja” Jezusa? Czy my znamy Jego granice?
Jezus na to pytanie odpowiada przypowieścią o sądzie ostatecznym: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. To byłem Ja. „Ja” Chrystusa zatem nie jest ograniczone do „Chrystusa według ciała”, na Jezusa jako jednostkę, człowieka, który żył i umarł w Palestynie przed dwoma tysiącami lat. Nie jest też ograniczone do sakramentów Kościoła.
Deus non tenetur sacramentis – Bóg nie jest związany sakramentami, mówi stara zasada teologiczna. Bóg działa także bez sakramentów i poza nimi. Tak, sakramenty są znakiem, drzwiami, którymi trzeba przejść.
Czy już wcześniej nie byliśmy w kościele tylko zwykłymi widzami, konsumentami?
Jezus w dzisiejszej Ewangelii mówi niezmiernie ważne zdanie: „Ja jestem bramą”. Brama to otwartość, pusta przestrzeń, to dostęp do czegoś więcej. Jezus jest Bramą do Ojca, jest oknem, którym widzimy Boga przy pracy tak, jak będziemy o tym medytować w przyszłą niedzielę.
Jezus przyjął do swojego „Ja” także tych najmniejszych braci i siostry, dlatego że poprzez nich możemy iść do Boga i czynimy to przez Chrystusa. Przez Chrystusa, który tam jest, choć Go nie widzimy, nie nazywamy i Go nie rozpoznajemy. Podobnie, jak ci miłosierni, którzy na sądzie ostatecznym będą zaskoczeni i spytają: „To naprawdę byłeś Ty? Myśmy przecież nie robili tego z Twojego powodu! Służyliśmy im dlatego, że potrzebowali naszej bliskości!”.
Chrystus jest bramą, jest pustą przestrzenią. „Uczynił się pustym, wyrzekł się sam siebie” – mówi o nim Apostoł Paweł. Tak, także my, kiedy uczynimy się pustymi, wyzbywając się swojego „ego”, będziemy mogli być bramą, przez którą ludzie będą przychodzić do Boga. Amen.
Tłum. Tomasz Maćkowiak, autor bloga postrzelonymokiem.pl
Jedyną drogą do Boga jest Chrystus.Jego Ewangelia i całe Słowo Boże czyli Biblia.Jeśli uważamy się za wierzących w Boga,winniśmy bezwzględnie i zawsze (dniem i nocą)starać się żyć każdym Jego Słowem.Czytać,słuchać,rozważać w sercu by wzrastać w wierze i poznaniu,a to z kolei przekłada się na sposób życia.Na Miłość do Boga i bliźniego.Pozwala oddzielać ziarno od plew.Prawdę Bożą od najróżniejszych bzdur i ustaw wymyślonych przez ludzi.Często wbrew prawu Bożemu.Hipokryzja,bezduszność i kretyństwo kleru,winniśmy traktować jako inspirację do zgłębienia poznania Boga.A Jego poznanie (BIBLIA !!!),daje nam wszelkie błogosławieństwa.W tym zdrowie,pokój,obfitość i życie.Warto Jemu zaufać i powierzać swoje życie.Unikać wszystkiego,co ma choćby pozór zła.
ALLELUJA