Jaką cenę może ponieść naród i państwo w wyniku jednego błędnego posunięcia człowieka o ugruntowanej pozycji nieomylnego politycznego wieszcza? O tym mówi „Marszałek”, przypominany spektakl Teatru Telewizji.
Po raz kolejny Telewizja Polska wypuszcza na ekrany sztukę Krzysztofa Langa „Marszałek” (TVP1, 11 maja, g. 21; można ją obejrzeć także na VOD.TVP.pl). Spektakl Teatru Telewizji wyreżyserowany z okazji 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego, a emitowany obecnie na 85. rocznicę śmierci Marszałka, to obraz artystyczny, do którego powinno powracać się jak najczęściej.
O sile tego przedstawienia decyduje jego wielowątkowość. Spaja go motyw odpowiedzialności za państwo. Nie chodzi tu jednak o szukanie winnych, co w pierwszej kolejności mogłoby przyjść na myśl, gdy mowa o przedwojennej polityce. Twórcy spektaklu wstrzymują się z oceną postaci ukazanych na ekranie. Od czasu „Zamachu stanu” Ryszarda Filipskiego nie pamiętam tak stonowanego ujęcia politycznego dwudziestolecia. Podejście do sanacyjnej elity goszczącej na dywaniku belwederskim Marszałka to zaproszenie do poszukiwań odpowiedzi na pytania aktualne w każdym czasie. Choć, rzecz jasna, trudno wyobrazić sobie sytuację bardziej krytyczną niż ta, która poprzedzała wybuch światowego konfliktu. A to właśnie w tym decydującym momencie dziejowym, tuż po objęciu władzy przez Adolfa Hitlera, Lang sytuuje akcję swojej opowieści.
Reżyser nie wskazuje nam recepty na problem ani polskiej władzy w roku 1933, ani żadnej innej. Mimo że z początku zdaje się, że Piłsudski (w tej roli bezbłędny Mariusz Bonaszewski) ma asa w rękawie, że na tacy podane mamy jasne, pewne rozwiązanie naszych bolączek, prędko okazuje się to ułudą. Pod koniec spektaklu bohaterowie i widzowie pozostawieni zostają z większą liczbą pytań dotyczących rozwiązania dla Polski, niż upragnionych odpowiedzi.
Spektakl stawia Piłsudskiego w centrum wydarzeń. Opowieść o nim samym to tylko jedno oblicze sztuki. Pełni zresztą wartościową rolę edukacyjną. Pozwala przybliżyć tę postać wszystkim, którzy ledwie kojarzą go z dawnych szkolnych lat, a jeśli już, to pewnie za sprawą utartych schematów, często peerelowskiej proweniencji.
Podczas trwającej niewiele ponad godzinę sztuki odbiorca przygląda się niesamowitej postaci, dla wielu – najwybitniejszego Polaka XX stulecia. To sztuka nie wyłącznie o Marszałku Polski, Komendancie, „Ziuku”, ale także o silnym, upartym mężczyźnie, ojcu, mężu, pracodawcy i… marzycielu. Postać grana przez Bonaszewskiego została napisana tak, by widzowie poznali kogoś więcej niż męża opatrznościowego. Autorom przedstawienia zdaje się chodziło o pokazanie rzeczywistości skomplikowanej. W złożonym świecie zaglądamy do głowy człowieka równie nieodgadnionego co świat, któremu stara się dotrzymać kroku. Próbuje nawet być o krok przed nim – by świat w swych rachubach liczył się z Polską.
Twórcy przypominają przy tym, że Komendant to także zwykły, omylny śmiertelnik borykający się z codziennością – z chorobami, wychowywaniem dzieci, problemami z żoną – na którego karb niejako przypadkiem zrzucono ciężar niepodległości. „Ja rządzę wychowaniem naszych córek, tobie niech wystarczy reszta świata” – pada kolejna z dziesiątek błyskotliwych kwestii, wypowiadana ustami Aleksandry Piłsudskiej (Dorota Landowska).
Nawet Marszałkowi ten świat wymyka się powoli z rąk. Jest świadom zagrożeń
Sceniczny Piłsudski sam dochodzi do wniosku, że istnieje bariera, której nawet on sam nie sforsuje. Tą barierą jest śmierć, wobec której czuje respekt. Nie tylko wobec niej. Kto sądził, zapewne mając z tyłu głowy sążniste inwektywy Marszałka i skłonność do łajania osób publicznych, że Piłsudski nie jest zdolny do cenienia kogokolwiek, powinien dobrze wsłuchać się w sens kwestii wypowiadanej w spektaklu: „Muszę poważnie traktować człowieka, przez którego spóźniają się pociągi”.
Spektakl pozwala zrozumieć, jak w Polsce pomajowej wyglądał mechanizm sprawowanie władzy. Komendant do śmierci pozostał nieformalnym naczelnikiem państwa. Na ekranie konferuje z kreowanymi przez siebie premierami. Mamy okazję poznać kilku najważniejszych ludzi tamtych dni, dziś często zapomnianych, częściowo z powodu ustawicznego tkwienia w marszałkowym cieniu – Kazimierza Bartla (Adam Woronowicz), Kazimierza Świtalskiego (Grzegorz Mielczarek), Aleksandra Prystora (Andrzej Grabowski) czy Walerego Sławka (Mirosław Baka). Oni sami zdają się dobrze Piłsudskiego znać.
Lang dotyka mnóstwa zagadnień wagi państwowej i okrasza je wysublimowanymi pytaniami retorycznymi i niełatwymi do uchwycenia metaforami. Ciekawym elementem artystycznym jest klamra kompozycyjna, którą wyraża Piotr Wysocki – figura retoryczna – bohater, w którego zapatrzony jest Marszałek, mający mylne wyobrażenie na temat jego roli i zasług w historii Polski kształtowanej w 1830 roku.
Mimo pewności, z jaką wkraczamy z Marszałkiem do kolejnych gabinetów Belwederu, mimo klarownych planów i jasnych sygnałów ostrzegawczych pod adresem Polski, które dobiegają uszu Piłsudskiego i nie tylko jego, nic nie okazuje się tak proste, choćby zdawało się to samemu Komendantowi. To on, w toku godzinnej, ekranowej zadumy i swego politycznego katharsis łapie się na tym, że sam nie jest w stanie świata zmienić. Nie na wszystko ma wpływ. Kto mu to uświadamia? Najbliższa jego sercu kobieta.
Pytanie o sensowność wszczęcia wojny prewencyjnej z Niemcami jest w gruncie rzeczy pytaniem o to, czy warto grać va banque? Jaką cenę może ponieść naród i państwo w wyniku jednego błędnego posunięcia człowieka o ugruntowanej pozycji nieomylnego politycznego wieszcza? Człowieka, który choćby był geniuszem, otoczony będzie nie tylko miernotami, ale i złymi ludźmi, którzy pokrzyżują mu szyki. Nie nadążą za nim. Człowieka, którego mimo nieprzeciętności czeka śmierć. Tak samo, jak i te miernoty. Człowieka, który przypomniawszy sobie o śmierci uświadamia sobie także, z jakim bagażem odpowiedzialności pozostawi ludzi sobie bezwzględnie oddanych? Czy podołają? Czy zechcą unieść to brzemię, czy może tylko przytakując powtarzają bezwiednie wyuczoną manierę wojskowego posłuszeństwa?
Sztuka o Marszałku jest w istocie przedstawieniem o kondycji państwa. Sztuką o odpowiedzialności, o umiejętności poszukiwania własnego zdania, wyrażania wątpliwości i elastyczności postrzegania rzeczywistości. Marszałek pięknie ogrywa swoich adwersarzy, a raczej: słuchaczy, którzy przytakują mu wiernie niczym nieprzygotowani uczniowie, za których odpowiada ich nauczyciel i wychowawca. Pytani z kolei nie wprost nie dostrzegają ukrytego sensu wydarzeń, świata w którym, w przeciwieństwie do Komendanta, poruszają się po omacku. Wiem, że nic nie wiem, ale Marszałek wie na pewno!
Władza, rząd dusz jawią się tutaj jako walka z czasem. Walka z góry skazana na niepowodzenie z powodu ludzkiej śmiertelności. Śmiertelności człowieka, który uświadamia sobie zbyt późno, że świata nie zbawi, ale też nie ma następcy. Jakże symbolicznym jest motyw zegara wstrzymanego przez szablę Marszałka, którą ostatecznie znów, świadomie bądź nie, odkłada do wnętrza pudła. Czy próbuje zatrzymać czas? Ugrać go nieco dla siebie, a tym samym dla Polski? Czy owe milczenie najważniejszych osób w państwie na pytanie: „czy weźmiecie odpowiedzialność?” daje mu do zrozumienia, jak wiele ma jeszcze do zrobienia, a jak niewiele czasu mu pozostało?
Warstwa symboliczna spektaklu jest niesamowitą wartością. Poznajemy politykę od kuchni – dosłownie, gdy Aleksandra Piłsudska raczy premierów posiłkiem w belwederskiej spiżarni. Sztuka pokazuje poważną dyskusję o państwie, o niepodległości, nie zapominając z jednej strony, że nie gwarantuje jej żaden traktat, z drugiej zaś, że ani polscy politycy, ani Marszałek nie funkcjonują w próżni. Świat patrzy nam na ręce, a każdy kraj z osobna myśli o własnym interesie. Sojusze brzmią dumnie. Trzeba jednak zdawać sobie z faktu, że są jedynie narzędziami. Nie wolno ich lekceważyć, ale trzeba je brać z właściwą trzeźwości umysłu rezerwą. Wszystkie te rozważania sprowadzają się do pytań fundamentalnych wypowiedzianych wprost: kim są rządzący, jeśli muszą się płaszczyć przed wyborcami, nie mogąc przekonać ich do słuszności podejmowanych decyzji?
Perfekcyjni artyści świetnie oddają bardzo ludzkie odczucia – niepewność i strach. Wielcy aktorzy współcześni odegrali aktorów polskiej sceny politycznej lat 30. Aktorów, którym scenariusz dyktował Piłsudski. Grają tu w zasadzie role epizodyczne. Odegrali je świetnie tym bardziej, że mając niewiele do zrobienia, muszą tym bardziej postarać się, by swymi kilkoma kadrami zaakcentować zauważalnie swój udział w sztuce. Choćby grać mieli politycznych statystów.
W morzu słów ważnych wypowiedzianych ustami znakomitych artystów słyszymy zatrważającą prawdę o Polsce. Jak stwierdził sceniczny Marszałek, żyjemy w korytarzu. Tutaj, nad Wisłą, koniec historii nigdy nie nastąpi. Zawsze musimy być gotowi na kolejne przeciwności losu, kolejne kryzysy. Czytajcie między wierszami – zdaje się zalecać zmęczony swą rolą Dziadek. Jak koresponduje to z wcześniejszymi spostrzeżeniami? Czy to apel o Realpolitik i zachęta do stonowania zgubnego w polityce optymizmu? Jedno jest pewne: to zachęta do odważnego, wolnego od emocji podejścia do spraw wagi państwowej i przypomnienia pojęcia racji stanu. Czy po prawie stu latach, a w dobie globalnego kryzysu możemy poszczycić się większą mądrością?