Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kazimierz Karabasz. Człowiek, który patrzył szeptem

Kazimierz Karabasz. Fot. filmpolski.pl

Karabasz to twórca szczególnie zainteresowany ujawnianiem cudu świata i ludzkiego życia, one wciąż nie przestały go zadziwiać – rozmawiali Katarzyna Jabłońska i ks. Andrzej Luter w cyklu „Ksiądz z kobietą w kinie”

Ksiądz: Wielu współczesnych reżyserów filmowych twierdzi, że oni wszyscy są „z niego”, że to właśnie on uczył ich wrażliwości, pokazywał, jak ważny w wypadku artysty jest zmysł obserwacji, umiejętność patrzenia na drugiego człowieka i jednocześnie na samego siebie. Ten artysta to Kazimierz Karabasz, powszechnie uważany za ojca polskiego dokumentu. A także znakomity teoretyk sztuki, ceniony pedagog, wieloletni wykładowca w łódzkiej Szkole Filmowej, wychowawca kilku pokoleń polskich reżyserów, m.in. Krzysztofa Kieślowskiego i Marcela Łozińskiego.

Kobieta: Jego, trwających niespełna 10 minut, „Muzykantów” (zrealizowanych w 1960 roku) uważam za jeden z najniezwyklejszych filmów w historii kina – nie tylko dokumentalnego, i nie tylko polskiego.

Ksiądz: Krzysztof Kieślowski umieścił „Muzykantów” na swojej liście 10 najważniejszych filmów w dziejach kina. Ten niezwykły zapis próby orkiestry dętej warszawskich tramwajarzy jest ponadczasową opowieścią o tęsknocie za pięknem przekraczającym naszą codzienność; opowieścią o zwykłej ludzkiej potrzebie przekraczania siebie i tworzenia innego, lepszego świata.

Kobieta: W „Muzykantach” uchwycono jedno z tych, wydawałoby się, niemożliwych do sfilmowania mgnień rzeczywistości, kiedy jest ona „skończona w swojej nieskończoności” – to sformułowanie Jerzego Mierzejewskiego, które pada w innym filmie Kazimierza Karabasza („Spotkania”). Karabasz jest twórcą szczególnie zainteresowanym ujawnianiem cudu świata i ludzkiego życia – one wciąż nie przestają go zadziwiać. W „Muzykantach” pozwolił nam spojrzeć na bohaterów oczami niemalże samego Boga, który – jak ten zakochany mężczyzna z wiersza Szymborskiej – swoim spojrzeniem dodaje kobiecie urody, a ta bierze ją za swoją. Karabasz wcale nie upiększa swoich bohaterów. On patrzy na nich z intensywną i czułą uwagą, która pozwala mu widzieć więcej, zobaczyć to, co jest najgłębiej – piękno, które zostało w człowieku zapisane przez samego Stwórcę.

„Muzykanci” to jeden z najniezwyklejszych filmów w historii kina – nie tylko dokumentalnego, i nie tylko polskiego

Artysta potrafi tak wsłuchać się w muzykę, wpatrzyć w ruchy, często zgrubiałych, palców z czarnymi obwódkami pod paznokciami, w dramaturgię twarzy muzyków amatorów, podkreśloną przez tańczące na niej światło – że stają się one niejako przezroczyste, wprowadzają w Tajemnicę. Bo muzykowanie tramwajarzy ma w sobie coś z „Modlitwy Pana Cogito Podróżnika” – i w samych muzykantach, i nas widzach budzi dziękczynienie. Więcej jeszcze: „Muzykanci” wyprawiają nas w podróż – nie tylko w głąb siebie, ale i w inne światy. Zdziwisz się pewnie, Andrzeju, ale ostatnia scena tego filmu zawsze odsyła mnie do rzeczywistości znanej mi jedynie z „Dawno temu w Ameryce”.

Ksiądz: Wcale mnie to, Kasiu, nie dziwi, zwłaszcza, kiedy myślę o artystycznym credo Karabasza. Przypomniał je, odbierając w marcu tego roku „Orła”, czyli Polską Nagrodę Filmową za całokształt twórczości: „Gdy z uwagą i cierpliwością opiszesz życie swojej wioski, opiszesz cały świat”. Artysta wyznał, że ta – wzięta od Lwa Tołstoja myśl – towarzyszy mu przez całe życie.

Kiedy w 1955 roku kończył Szkołę Filmową w Łodzi, naładowany był włoskim neorealizmem, jego prawdą, dramatyzmem i emocjonalnością. Fascynował go Cesare Zavattini, współautor prawie wszystkich scenariuszy ówczesnego włoskiego kina, który głosił program „spektaklu życia”, a nie wymyślonej historyjki. Karabasz przeniósł tę zasadę na film dokumentalny. Przez całe swoje życie opowiada historie prawdziwych ludzi, skupia się na ich świecie, na ich „wioskach”. Bo, jak mówi: „praca dokumentalisty polega na szukaniu drobnych elementów, składających się na prawdę o człowieku. Uważne obserwowanie i gromadzenie szczegółów, z których składa się życie, jest w stanie taką prawdę uchwycić”.

Jak bardzo sprawdza się ta zasada, pokazuje zrealizowany w 1961 roku „Węzeł”, film o dyspozytorach węzła kolejowego w Tarnowskich Górach. W swojej książce „Odczytać czas” dokumentalista pisał, że ten film był dla niego wręcz przełomowy: „Z dnia na dzień zaczęła się nowa era w realizacji naszych dźwiękowych zdjęć. Mogliśmy teraz bez porównania łatwiej i operatywniej łowić codzienny język ludzi, ukazywać różne style bycia, różne temperatury, różne osobowości – na podstawie ludzkich słów, pauz, zawahań, niepowodzeń… To było dla nas wielkie przeżycie, a przy okazji, nieznane dotychczas doświadczenie warsztatowe”.

Kobieta: Twórczość Kazimierza Karabasza ujawnia wielką siłę dokumentu – dziś tak często mylonego z telewizyjnym reportażem – niesłychanie wymagającego i szlachetnego gatunku filmowego. Jego żywiołem jest surowa rzeczywistość, dokopywanie się do prawdy o niej. A to wymaga szczególnych predyspozycji – szczególnej dykcji patrzenia na człowieka i świat. Kazimierz Karabasz patrzy wnikliwie i bardzo uważnie, jego spojrzenie jest intensywne i jednocześnie dyskretne, czułe, ale nie natarczywe. Filmy tego twórcy to znakomita nauka relacji ze światem – w „szkole” Karabasza można nauczyć się nie tylko patrzeć, ale naprawdę widzieć.

Przez całe życie opowiadał historie prawdziwych ludzi, skupiał się na ich świecie, na ich „wioskach”

Ksiądz: Doskonale widać, jak to działa, w słynnym „Roku Franka W.”, któryKarabasz zrealizował wspólnie ze Stanisławem Niedbalskim. To był przełom w polskim dokumencie. Udowodniono, że świat można pokazać poprzez los pojedynczego człowieka, a nie koniecznie przez dzieje zbiorowości, choćby nawet mikroskopijnej. To właśnie Karabasz staje się prekursorem personalizmu w polskim dokumencie. Tematem jego filmów jest odtąd zawsze człowiek. Nie zdarzenie, ale właśnie indywidualny los. „Realizację takich filmów – mówi reżyser – poprzedzają długie godziny cierpliwego obserwowania przyszłego bohatera”. A tej z kolei towarzyszą dwa pytania: „więc, jaki ów człowiek jest (obserwacja szczegółów zachowań, mikrozdarzeń, reakcji, doznań, strzępów dialogów, emocji) i po co jest? (obserwacja aktywności w grupie, instynktu na sprawy innych ludzi, skuteczności działania). A więc dwie różne materie: duchowa i społeczna. Dopiero razem dają szansę na rzeczywiście wielostronny obraz. A egzystencja ludzka to niesamowicie złożony splot zdarzeń, uczuć, myśli, wartości”.

Kobieta: Taka metoda pracy dokumentalisty sprawia, że jego bohaterów się nie obserwuje, ich się naprawdę spotyka. I są to zazwyczaj spotkania twarzą w twarz. Rozwijają się w naturalny sposób, bez przemocy, bez natrętnego wkraczania w intymność człowieka. Bohaterowie Karabasza są zazwyczaj niebywale naturalni. Musieli naprawdę zaufać reżyserowi i jego ekipie, często przez długie miesiące rejestrującym ich codzienność. Karabasz jest wobec nich bardzo uczciwy, pełen szacunku i delikatności. Nie jest zainteresowany przyłapaniem ich na jakichś ekscesach …

Ksiądz: Po latach pracy powie, że irytuje go koncentrowanie się: „na tym, że człowiek jest pijany, pod wpływem narkotyków, chory lub w stanie zagrożenia. […] Rzeczy ekstremalne mogą się zdarzyć, ale to jest moment, a nie temat”.

Kobieta: Dla Karabasza tematem jest „ten jeden z najcenniejszych dni, które nigdy nie wracają” (opowiedział o nim w „Portrecie w kropli”), a przede wszystkim zwykły chłopak, który w poszukiwaniu pracy i wykształcenia trafia do hufca pracy, czy młodziutka dziewczyna, która z tych samych powodów rusza do dużego miasta, z bólem opuszczając swoje miasteczko, dom i rodzinę. Ten twórca jest autentycznie zainteresowany, co myślą i czują jego bohaterowie, czego się obawiają, za czym tęsknią, o czym marzą.

Filmy tego twórcy to znakomita nauka relacji ze światem – w „szkole” Karabasza można nauczyć się nie tylko patrzeć, ale naprawdę widzieć

Bohaterki „Na progu” (dziewczyny, które właśnie odbierają świadectwa maturalne), Franek W. czy Krystyna M. (bohaterowie dwóch innych filmów) to ludzie bardzo młodzi, niedoświadczeni i całkowicie bezbronni wobec życiowych i filmowych strategii. Karabasz potrafi tę bezbronność uszanować – patrzy na nich szeptem. Zastanawiam się, co bardziej zachwyca mnie, widza, ta bezbronność bohaterów Karabasza, czy jego patrzenie szeptem. Bo jestem zachwycona – nie mogę od maturzystek, Franka W i Krysi M. oderwać wzroku, pozwolić sobie na najmniejsze rozproszenie, żeby czegoś z opowieści o nich nie uronić. A przecież w ich życiu nie dzieje się nic spektakularnego: uczą się, kupują podarunki świąteczne dla bliskich czy swój pierwszy garnitur, chłopcy oglądają się za dziewczętami, wypatrując tej jedynej (i vice versa), przygotowują kolację…

Ksiądz: Karabasz wielokrotnie podkreślał, że nie umie szukać tematów na „terenach łatwopalnych”, np. w polityce. Zawsze chciał mówić półgłosem, i jest w tym konsekwentny. W swoich zapisach „Bez fikcji” opowiada, że gdy zaczyna myśleć o realizacji jakiegoś tematu, najczęściej mniej jasno uprzytamnia sobie, czego chce, a o wiele dokładniej to, czego nie chce. Niejasność „chcę” rozjaśnia się zazwyczaj w czasie myślenia o scenariuszu, a najczęściej dopiero podczas zdjęć. A to „nie chcę” bierze się również z uczciwości wobec widza. Artysta nie chce bowiem go epatować, pouczać i żerować na jego uczuciach. Nie chce także upraszczać spraw skomplikowanych czy uogólniać ich na nietypowym przykładzie.

Kobieta: Wydaje się, że Kazimierz Karabasz należy do rzadkiego gatunku twórców, którzy nie tylko mają respekt wobec tajemnicy i prawdy, ale rozumieją, że bywają rzeczy, które w dziele sztuki wypowiedziane być mogą właśnie jedynie szeptem, a czasem poprzez milczenie – inaczej nie wybrzmią, zadadzą kłam prawdzie albo kogoś skrzywdzą. Taka postawa artystyczna nie jest dziś popularna, wielu uważa, że ogranicza twórcę i jego artystyczne poszukiwania. Karabasz należy do tych twórców, którzy nie domagają się dla artysty specjalnych praw, raczej narzuca sobie ograniczenia, ale jest to świadomy wybór, a nie konieczność czy kapitulacja.

Dzięki takiej postawie jego twórczość możne być inspirującym kontekstem dla przyjrzenia się burzliwym losom decorum – bierzemy je w tym numerze „Więzi” na celownik – w sztuce i w życiu. Trudno zaprzeczyć, że w obu tych przestrzeniach decorum może, a często prowadzi do ukrycia, czasem zakłamania prawdy lub rozminięcia się z nią. Twórczość Kazimierza Karabasza odsłania jednak inną jeszcze twarz decorum – w dziele tego artysty można znaleźć dowody na to, że bywają sytuacje, kiedy to właśnie decorum umożliwia człowiekowi przetrwanie, artyście dotarcie do prawdy o rzeczywistości, a Tajemnicy – epifanię.

Ksiądz: Wydaje mi się, że to ma ścisły związek ze stosunkiem Karabasza do mód przetaczających się przez sztukę. „Moda – twierdzi ten artysta – jest najgłupszą rzeczą, jaka może być w sztuce. Sztuka to nie jest spódnica, która w zależności od mody może być długa albo krótka. Można natomiast mówić o pewnej dobrej tendencji”. Dla Karabasza tą dobrą tendencją zarówno w sztuce, jak i w życiu jest zainteresowanie drugim człowiekiem. Jest zdania, że jedyna rzecz, która go zawsze zaskakuje czymś nowym, nieoczekiwanym, to zbliżenie twarzy człowieka. Tu nic się nie powtarza.

Karabasz nie chciał widza epatować, pouczać i żerować na jego uczuciach. Nie chciał także upraszczać spraw skomplikowanych czy uogólniać ich na nietypowym przykładzie

Kobieta: Ale tu również mamy do czynienia z materią najdelikatniejszą z możliwych, najbardziej bezbronną…

Ksiądz: „Kamera się upowszechniła – mówił Karabasz po otrzymaniu nagrody Smoka Smoków na 46. Krakowskim Festiwalu Filmowym – sprzęt daje więcej możliwości, można poszaleć. To prowokuje pewną łatwość, czasem nawet pretensjonalność skojarzeń – przy pomocy montażu można kojarzyć rzeczy błahe z poważnymi. To lekceważenie powagi życia. […] Tam nie rodzi się uczucie. Goethe pisał do Schillera, że dotrzeć do człowieka można tylko przez uczucia, bo to z uczucia rodzi się myśl, a nie odwrotnie. Sama myśl to publicystyka. Dopiero gdy zobaczymy człowieka w rozterce, dotkniemy jego emocji, poczujemy, że nas to też dotyczy – wtedy zaczynamy myśleć”.

Wesprzyj Więź

Kobieta: Ale z kolei ta postawa wymaga pokory, czasem uznania własnej bezradności, również tej jako twórcy, gotowości do usunięcia się w cień.

Ksiądz: Oczywiście! Toteż Kazimierz Karabasz jest artystą pokornym wobec rzeczywistości, z którą się zderza. Świadczą o tym i wszystkie jego filmy, i ta myśl: „Dla nas ciągle jest najważniejsze to, co my o czymś powiemy, a nie, że to coś w ogóle jest… ”.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 3/2014.

Podziel się

1
Wiadomość