Parafie mają obecnie olbrzymią rolę do odegrania – mówi Jakub Wygnański, socjolog, działacz społeczny, prezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, zaangażowany w organizację Wspólnot Pomocy.
Dawid Gospodarek (KAI): Jak to się stało, że zaangażował się Pan w organizowanie inicjatywy Wspólnoty Pomocy? Skąd taki pomysł?
Jakub Wygnański: Mimo że to było bardzo niedawno, to nie pamiętam dokładnie. Mam wrażenie, że praktycznie jednocześnie z tą ideą pojawiło się kilka osób. Do dziś tworzą one trzon tej inicjatywy. Działamy całkowicie wolontarystycznie. To głównie (choć nie wyłącznie) środowisko warszawskiego KIK-u. Ja sam zajmuję się różnymi działaniami obywatelskimi, a także, jako socjolog, ich badaniem od prawie trzydziestu lat. W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, podlegam – jak wiele innych osób – czemuś w rodzaju wewnętrznego nakazu, wręcz przymusu działania… Nie wyobrażam sobie bezczynności.
A jak w inicjatywie znalazły się parafie?
– To proste. Mój młodszy brat jest księdzem. Często i to od dawna rozmawialiśmy z troską o tym, że parafie – poza oczywistymi funkcjami religijnymi – stanowią, czy też powinny stanowić miejsca, w których tworzą się swoiście rozumiane gniazda dla aktywności parafian. Okazję do praktykowania wspólnoty w jej wielu wymiarach. W historii, w różnych trudnych sytuacjach, nazwijmy je humanitarno-kryzysowych, parafie były naturalnym miejscem organizacji pomocy. Tak było np. za PRL (w szczególności w czasie stanu wojennego i po nim). Ja akurat wtedy byłem parafianinem ks. Jerzego Popiełuszki. Jestem z Żoliborza i pamiętam dokładnie te wszystkie zaangażowane parafie. Dlatego cieszy mnie, że jako pierwsze do naszego programu Wspólnot Pomocy dołączyły aktywne także przed laty: katedra i kościoły: św. Marcina, św. Stanisława Kostki, kościół św. Zbawiciela, Żytnia…
Oczywiście takich działań jest i jak wierzymy będzie znacznie więcej. Mamy nadzieję, że wspólnie z KAI uda nam się stworzyć w najbliższym czasie (a później aktualizować) mapę takich działań w całej Polsce. Chcemy poznać skalę zaangażowania parafii, najciekawsze pomysły na działania oraz potrzeby, z jakimi mierzą się prowadząc swoje działania na rzecz potrzebujących. Chcemy, żeby program Wspólnoty Pomocy był zakorzeniony w autentycznych potrzebach i zasobach parafii.
Bycie katolikiem może być dodatkowe zobowiązanie do działania, ale z pewnością nie może być warunkiem uzyskania pomocy
Myślę, że w naszej aktualnej sytuacji jest tak, iż parafie mają olbrzymią rolę do odegrania. W szczególności dlatego, że jako instytucje mają szczególny dostęp do osób, które są w tzw. grupie ryzyka i potrzebują pomocy. Nie ukrywam, że w rozmowach z moim bratem księdzem i z jego przełożonym ks. Janem Konarskim – proboszczem parafii przy ul. Puławskiej, rozpoznawaliśmy tę kwestię. Pytałem ich na przykład o to, jak można skorzystać z wiedzy, która pochodzi chociażby z kolęd.
Taka wiedza może pomóc w odnalezieniu osób, które mogą potrzebować pomocy. Pomysł tzw. Kolędy Telefonicznej to zresztą pomysł Ks. Konarskiego. Polega on na tym, że księża po prostu dzwonią do parafian i starają się taktownie ustalić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, ale także, czy gotów jest jej udzielać. W ten sposób parafia może dotrzeć do tych osób, które same często nie zgłaszają się z prośbą o pomoc, nie korzystają np. z ośrodka pomocy społecznej. Może też dotrzeć do osób, które z wielu powodów nie zgłoszą swoich potrzeby w różnego rodzaju inicjatywach organizowanych w internecie. Dla takich osób często nawet rozmowa telefoniczna wymaga kredytu zaufania do tego, kto dzwoni.
Księża z lokalnej parafii mają tu wyjątkową rolę do odegrania. Parafianie często znają ich głos. Zresztą w takiej rozmowie ważne jest nie tylko ustalenie potrzeb, ale sam fakt kontaktu, jako świadectwo troski o parafian. To często ważniejsze niż jakakolwiek pomoc materialna. W tej chwili w wielu miejscach Polski liczba ofert pomocy (jeszcze) jest większa niż liczba rozpoznanych potrzebujących. Podkreślam rozpoznanych, bo o wielu z nich pewnie nie wiemy. Ta sytuacja może się szybko zmieniać i konieczne są działania wyprzedzające.
Być może parafia sama w sobie z taką pomocą się nie kojarzy, dlatego że istnieją już organizacje zajmujące się wszelką pomocą, a po drugie – w parafiach też zazwyczaj są „wydelegowane” odrębne jednostki charytatywne czy np. parafialne koła Caritas…
– Jasne, że istnieje bardzo dużo różnych takich instytucji, ale one w tym czasie będą przeciążone, bardzo zajęte. Już teraz tego doświadczamy. I pomoc społeczna, straż pożarna, obrona terytorialna czy straż miejska, policja oraz lekarze w szczególności – ilość pracy, która na nich spada, jest naprawdę bardzo duża. Więc my – społecznie, obywatelsko – powinniśmy jakoś przejmować te rzeczy, które nie wykraczają poza nasze możliwości. Tak właśnie powinniśmy się organizować. Na możliwie najniższym sąsiedzkim, „komórkowym” poziomie.
To zresztą wynika wprost z zasady pomocniczości (subsydiarności) – fundamentalnej dla katolickiej nauki społecznej (nie wspominając, że jest to zasada wymieniona także w polskiej Konstytucji). W jej myśl odpowiedzialność i samoorganizacja powinny niejako zaczynać się najniżej – poczynając od rodziny i sąsiadów poprzez kolejne coraz szersze wspólnoty takie jak parafia, gmina i tak dalej aż do poziomu krajowego i globalnego. Ta zasada to ogólna metoda „podziału pracy” i klucz do dobrze rozumianej zdecentralizowanej organizacji pomocy. Trzeba zaczynać jak najniżej, a władze wyższego rzędu powinny się zaangażować, wspierając owe oddolne inicjatywy wtedy, gdy ich zasoby nie są wystarczające. Ta zasada nie zwalnia z odpowiedzialności nikogo, a raczej mądrze odpowiedzialność tę rozkłada. To dotyczy także parafii.
Na jakim etapie realizowania tego pomysłu jesteście? Jak Was przyjmują parafie?
– Bardzo szybko spotkaliśmy się z życzliwą odpowiedzią ze strony kard. Kazimierza Nycza. To jeszcze był czas, kiedy ludzie spotykali się fizycznie, i dzięki Kardynałowi już dwa dni po rozmowie z nim mogliśmy zaprezentować nasz pomysł kilkunastu warszawskim proboszczom.
Co im powiedzieliście?
– Naszą inicjatywę nazwaliśmy „Wspólnoty Pomocy”. Jej głównym przesłaniem jest to, że parafie mogłyby, podkreślam – mogłyby – występować w roli organizatora takiej pomocy. W Polsce jest prawie 11 tys. parafii. Z badań wiem, że ponad 40 proc. parafii deklaruje, że ma różnego rodzaju zespoły charytatywne. Jednak też trzeba otwarcie powiedzieć, że to są często deklaracje nieco na wyrost oraz że duża część zespołów charytatywnych prowadzona jest przez osoby w wieku podeszłym, które same prawdopodobnie wymagają pomocy.
Na jak duże zainteresowanie parafii liczycie?
– Nie mam złudzeń. Większość parafii pewnie nie włączy się w organizację pomocy. Być może same są w kłopotach, być może nie widzą potrzeb wśród parafian, być może uznają, że to w ogóle nie jest rola parafii. Ciągle jednak wierzę, że choć niektóre z nich, choćby 1 proc. włączy się w działania. To już byłaby szansa dla uczynienia dużej ilości dobra. Ważne jest też, żeby przypomnieć, że parafia to przecież nie tylko księża, nie tylko budynek – to przede wszystkim wspólnota wiernych. Ewentualne działania lub zaniechanie parafii w kwestii organizacji pomocy to wspólna odpowiedzialność. Dlatego w tej samej mierze nasze apele kierowane są do księży, jak i do parafian. Zakładamy, że czasem inicjatywa i zachęta do działania parafii może pojawić się ze strony parafian. Rzecz jasna bez pozytywnej odpowiedzi ze strony proboszcza raczej nic z tego nie będzie.
Dlatego poprosiliście o wsparcie kardynała Nycza?
– Dokładnie. To był dla nas pierwszy krok. Ten pomysł rozwija się z aprobatą i błogosławieństwem ze strony księdza kardynała. Zaczęliśmy pracować, promując inicjatywę w diecezji, po lewej stronie Wisły, ale też bardzo nam zależy, żeby ta inicjatywa nie była lokalna, a rozprzestrzeniła się na całą Polskę, zwłaszcza do miejsc, gdzie rzeczywiście inne organizacje może nie są aż tak prężne. Tutaj, w stolicy, jest bardzo dużo zasobów i organizacji, natomiast są takie miejsca w Polsce, gdzie, wyjąwszy np. straże pożarne czy pomoc społeczną, może koła gospodyń wiejskich – po prostu właśnie parafie są absolutnie naturalnym ośrodkiem, który mógłby wychodzić z pomocą i tę pomoc organizować.
Co konkretnie proponujecie? Jak możecie wesprzeć parafie?
– My nie jesteśmy jakąś super centralą, nie jesteśmy ani Caritasem, ani WOŚP-em, ani Szlachetną Paczką. Nie konkurujemy z nimi, nie zastępujemy ich. Nie jest tak, że my mamy ogromne zasoby, które rozdamy parafiom. To raczej ruch „samopomocowy” samych parafii. To, co mamy, to sprawdzone pomysły na działania i koordynację, dostęp do wiarygodnych informacji i mechanizmów jej wymiany, nagłośnienie akcji.
Odpowiedzialność i samoorganizacja powinny zaczynać się najniżej – poczynając od rodziny i sąsiadów poprzez kolejne coraz szersze wspólnoty takie jak parafia, gmina i tak dalej, aż do poziomu krajowego i globalnego
Ten, kto przystąpi do naszego projektu i będzie w tym przedsięwzięciu, otrzyma dostęp właśnie do pomysłów, np. w jaki sposób uzyskać informacje o osobach potrzebujących pomocy na terenie parafii, jak inwentaryzować np. jakieś dary, jak zrobić i wydrukować plakat i gdzie go powiesić, jak użyć internetu do dwustronnej komunikacji z parafianami, jak opracować umowę wolontariacką, jakich narzędzi używać do optymalnego łączenie potrzebujących z niosącymi pomoc. etc. Takie proste rzeczy, które komuś, jeśli ma odwagę, żeby działać, pomagają w realizacji konkretnych zadań, bez marnowania czasu i energii na rzeczy, które już gdzieś indziej zostały zrobione i można z nich korzystać.
Na tę chwilę ile parafii już się zgłosiło?
– Dopiero wystartowaliśmy, więc tych parafii mamy ledwie kilka, jeśli chodzi o Archidiecezję Warszawską. Mam nadzieję, że będzie więcej, dlatego zależy nam, by ta wieść o inicjatywie szybko się rozeszła. W tym też mogą pomóc czytelnicy naszej rozmowy, podrzucając ją znajomym księżom czy samemu biorąc się za takie działania. Sympatyzują z nami różne osoby i środowiska związane z Kościołem, chociażby ksiądz Mieczysław Puzewicz z Lublina, gdzie prowadzi od ponad 20 lat centrum wolontariatu. On wykonuje imponującą robotę. Pokazuje jak wiele jest możliwe. Doszła do nas wiadomość, że do bardzo podobnych działań we Wrocławiu wezwał abp Józef Kupny – nazywa to „parafialnymi tarczami antykryzysowymi”. To nas ośmiela i pokazuje, że nasze działanie ma sens.
Czy trzeba się gdzieś zapisywać? Jak to działa?
– Nie, nie zapisujemy się do żadnej organizacji. To takie forum wymiany idei i dzielenia się doświadczeniem. Chcemy razem szukać różnych fajnych pomysłów na to, co w ogóle w tym czasie parafie mogą robić. Nie tylko gotowych instrukcji, ale także inspiracji.
Proszę podać jakiś przykład.
– Być może za kilka tygodni, albo nawet teraz, w niektórych miejscach trzeba będzie myśleć o parafii, jako miejscu, gdzie musi być taki „mikrobank” żywności. Nie chodzi o miejsce, gdzie ktoś np. z nadwyżek Unii Europejskiej rozda tonę ryżu, tylko żeby była przestrzeń, gdzie ludzie z okolicy mogą przynieść coś od siebie, z przeznaczeniem dla potrzebujących. Może są jakieś wspólne rzeczy, które można używać i wymieniać się nimi, np. maszyny do szycia. Może pomocne będzie robienie zbiorowych zakupów. Może właśnie w parafii można oddać zbędny komputer, który będzie potrzebny w rodzinie, w której brakuje go do nauki dla dzieci. Parafia może się jeszcze „przydać” do wielu rzeczy i teraz w czasie epidemii i potem, kiedy będziemy mierzyć się ze srogimi jej konsekwencjami.
Obecny czas to bardzo ważny test dla Kościoła. Ludzie zapamiętają, że w sytuacji granicznej i trudnej Kościół był bardziej „problemem” czy rozwiązaniem?
W parafii naprawdę może dziać się bardzo dużo. Wydaje mi się, że ten trudny czas się dopiero zbliża do nas i dobrze by było, żeby ludzie mieli oparcie w takim miejscu, jak parafia. Dlatego właściwie kolekcjonujemy dobre pomysły z Polski i z zagranicy, co wspólnoty religijne, w szczególności parafie, mogą zaoferować, jak mogą organizować taką właśnie wspólnotę z troski o siebie nawzajem. Zresztą, żeby było jasne – chodzi w ogóle o mieszkańców parafii. Nie wyobrażam sobie, żeby można było komuś potrzebującemu odmówić wsparcia, bo nie widywaliśmy go, co niedzielę w kościele. Bycie katolikiem może być dodatkowe zobowiązanie do działania, ale z pewnością nie może być warunkiem uzyskania pomocy.
Rzeczywiście, jeśli pomoc wychodziłaby z parafii, osoby bardziej związane z tą wspólnotą chętniej i z większą ufnością sięgałyby po pomoc. Sam mam takie proste doświadczenie, że gdy wywiesiłem u siebie w windzie ogłoszenie, że mogę zrobić dla seniora zakupy, jakoś pomóc, przez dłuższy czas nie było reakcji. Po tygodniu zadzwoniła nieśmiało sąsiadka i pyta, czy to jest na serio, czy nie chcę za to pieniędzy. A jak w Wielkanoc poszedłem do niej z „zajączkiem”, to wzruszona mówiła, że mogłem od razu napisać tam, że jestem wierzący, to by się nie obawiała dzwonić…
– Myślę, że to jest też po prostu godnościowe. Trzeba udzielać pomocy z wyczuciem, z uwzględnieniem wrażliwości potrzebujących. Wiem np. od mojego brata księdza, który wykonuje telefony do parafian jak to jest naprawdę dobry pomysł. Brat mówi, że właściwie wszyscy są wdzięczni za to, że ktoś się interesuje. Zresztą przy tej całej, skądinąd zrozumiałej, obawie starszych osób przed oszustwami na „wnuczka”, to, że dzwoni ktoś z parafii, ten głos księdza, który się może kojarzy, to samo w sobie już usuwa obawy, ale też ośmiela ewentualnie do tego, żeby, gdy np. pomoc rzeczywiście będzie potrzebna – zadzwonić do parafii.
Wydaje mi się, że parafia ma tutaj niezwykły zasób, ale mówiąc też ewangelicznie, to jest też taki „talent” i od niej zależy, co z nim uczyni. To duża odpowiedzialność. Bo właściwie, od kogo innego odbiorą ci ludzie telefon i nie będą się czuli upokorzeni tym, że ktoś pyta: „czy nie potrzebujesz pomocy?”. To są bardzo trudne sytuacje. Możliwe, że wiele parafii nie chce wykonywać takiego telefonu, bo nie bardzo ma zasoby, żeby na wypowiedziane potrzeby zareagować. Bo jak zareagować, jeśli człowiek powie: „tak, potrzebuję pomocy nie mam możliwości przygotowywać ciepłych posiłków”? Ale znając potrzebę, można szukać rozwiązań. Parafie naprawdę mają olbrzymi potencjał.
Widać to chociażby po tym, jak masowo, w reakcji na potrzebę, parafie przeniosły działalność do internetu, realizując nie tylko transmisje nabożeństw, ale i np. zbiórki pieniędzy na respiratory czy organizując akcje szycia maseczek…
– Owszem, jesteśmy świadkami gwałtownej technologicznej modernizacji parafii dotyczącej np. zdolności do transmisji nabożeństw – ciągle jednak trzeba pamiętać, że są osoby starsze czy ubogie, które internetu po prostu nie mają. Ważne jest też to, żeby niejako przy tej okazji nie tylko wzmacniać możliwość transmisji „w jedną stronę”, ale także szerzej komunikacji, a zatem interakcji między członkami wspólnoty. Dobrze użyta technologia może w tym bardzo pomóc. Trzeba jednak zadbać o to, aby nie była źródłem wykluczenia. Ciągle ważna jest zwykła rozmowa. Skoro nie można jej obecnie prowadzić całkiem bezpośrednio, warto skorzystać z telefonu – także do wspólnej modlitwy. Nie wiem jak wielu księży wie, że za pomocą zwykłego telefonu można połączyć w jednej rozmowie większą grupę osób i np. wspólnie odmawiać różaniec w małej wspólnocie. W ramach Wspólnot Pomocy chcemy m.in dostarczać tego rodzaju umiejętności.
Wspomniał Pan o tym, że to też kwestia odpowiedzialności parafii. I rzeczywiście tak jest, ludzie się często pytają: co robi Kościół? Mamy okazję pokazać, że trzymamy rękę na pulsie, że rzeczywiście jako katolicy jesteśmy tam, gdzie się nas potrzebuje. A parafia to nie tylko wspólnota, z której jakiś procent spotyka się na liturgii i modlitwie, ale też przestrzeń do realnego, wspólnego działania, realizowania dobra.
– Mam nadzieję, że powoli zaczniemy wracać do w miarę normalnego życia. Ale konsekwencje tego wszystkiego będą bardzo, bardzo długo. Rzeczywiście to jest też bardzo ważny test dla Kościoła. Bo czy czasem ludzie zapamiętają, że w sytuacji, która była graniczna i trudna, Kościół był bardziej „problemem” niż rozwiązaniem? Problemem w sensie, że nie ma tacy, nie ma liturgii, trzeba się wirtualnie organizować, proboszcz na Facebooku woła o przelewy na „tacę”… A mogą zobaczyć, że to jest instytucja, która mobilizuje do opieki nad innymi. Pamięta o nich. Sama wychodzi z inicjatywą. Moim zdaniem to jest bardzo ważne, fundamentalne dla wielu ludzi. Przed nami jeszcze wiele wyzwań i z pewnością to, z którym się mierzymy nie jest ostatnim.
Bardzo wiele spraw i sposobów działaniami, zwyczajów będziemy musieli zmienić. Musimy ćwiczyć rodzaj społecznej odporności na takie wyzwania. Musimy wyrobić w sobie rodzaj „społecznej immunologii”. Dla parafii to nie jest w istocie coś nowego – to raczej powrót do korzeni. Myślę, że parafie, a przecież niemal wszystkie powstawały kiedyś, jako wynik zaangażowania lokalnej społeczności, w trudnych momentach powinny dawać tej społeczności oparcie.
Więcej informacji o inicjatywie Wspólnoty Pomocy tutaj.
Jakub Wygnański od marca 2020 roku jest felietonistą „Więzi”. Jego pierwszy felieton przeczytacie tutaj.