Może w tym czasie, gdy nie ma spowiedzi i nie ma pokuty, dobrze byłoby zastanowić się nad naprawieniem tego, cośmy grzechem swoim popsuli?
Wielu z nas wciąż pozostaje bez spowiedzi wielkanocnej. To dla nas nowa sytuacja duchowa. Bez sakramentalnego rozgrzeszenia czujemy się jak bez łaski. Siedząc przed ekranami telewizorów i komputerów, wzbudzamy w sercach żal, by móc przystąpić do Komunii duchowej. Owszem, żyjemy nadzieją, że Pan nam odpuszcza grzechy, za które żałujemy, ale co z pokutą? Jeszcze przed Pierwszą Komunią uczono nas, że piątym warunkiem dobrej spowiedzi jest „zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu”. Pokuta to właśnie forma zadośćuczynienia Bogu. Ale przecież nie wystarczy odpokutować, trzeba jeszcze naprawić.
Sąd wielkanocny
W słowie „zadośćuczynienie” jest pewna pułapka. „Zadośćuczynić” to według słownika „wynagrodzić krzywdę lub naprawić szkodę”. Ściśle mówiąc, nie da się Bogu „uczynić zadość”, ani nawet nie trzeba. Nie da się naszą pokutą adekwatnie odpracować naszych grzechów, zapłacić Bogu „odszkodowanie” za popełnione zło. Nasze zbawienie dokonało się już dzięki męce, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Czyż nie śpiewamy w wielkanocnej pieśni „Ojcu Swojemu uczynił już zadość. Nam niesie radość”? My ten dar Bożego miłosierdzia, jakim jest zbawienie w Chrystusie Jezusie, możemy przyjąć albo odrzucić.
Ale jest jeszcze drugi element tego zadośćuczynienia – naprawienie krzywdy wyrządzonej bliźniemu. A z tym bywa trudniej niż z wypełnieniem pokuty. Przyznać trzeba, że to jest ten słabszy punkt naszego nawrócenia. Ale może w tym czasie, gdy nie ma spowiedzi i nie ma pokuty, dobrze byłoby zastanowić się nad naprawieniem tego, cośmy grzechem swoim popsuli? Kto wie, czy to właśnie nie od tego zależy owa doskonałość naszego żalu?
Gdy jeszcze nie było instytucji usznej spowiedzi przed kapłanem, współbrat w Chrystusie był tym, który odpuszczał grzechy
W kazaniu o Dobrym Łotrze XVII-wieczny kaznodzieja portugalski Antonio Vieira mówił: „Kto ukradł dobra drugiego człowieka, ten jest zobowiązany do wypełnienia dwóch rzeczy: odbycia kary oraz restytucji [oddania] tego, co ukradł. Król jako prawodawca może zwolnić z kary, ale nie może zwolnić z obowiązku restytucji, bo ona jest konieczna. […] istnieje wielka różnica między restytucją a karą, ponieważ przestępca nie jest zobowiązany do odpokutowania kary przed wydaniem wyroku przez sąd, tymczasem zawsze jest zobowiązany do restytucji tego, co ukradł, nawet wtedy, gdy się go nie skaże i nie zobowiąże”.
Czy nie jesteśmy dokładnie w takiej sytuacji, o której mówił kaznodzieja? Spowiedź jest sądem. Wielu z nas wciąż jeszcze – z powodów regulacji na czas pandemii – nie stanęła przed tym wielkanocnym sądem. Pokuta – analogicznie do sądowego wyroku – nie została jeszcze nadana. Czekamy na nią. Kto wie nawet, czy spowiednik nas z niej nie zwolni. Niczym król ma takie prawo. Nie znaczy to jednak, że zwolnieni jesteśmy – mówiąc językiem prawa – z restytucji, a językiem teologii moralnej – z zadośćuczynienia bliźniemu, z naprawienia krzywdy. Nie, nie trzeba czekać na spowiedź, by pospieszyć się z naprawieniem krzywdy, z przeproszeniem, z uczynieniem zadość nadwyrężonej naszym grzechem miłości bliźniego.
Wyznawajcie sobie grzechy
Dzisiejsze czytanie z Dziejów Apostolskich daje opis pierwotnej wspólnoty Kościoła, która tworzyła się po Zmartwychwstaniu Jezusa i Jego Wniebowstąpieniu. „[…] wszyscy, którzy uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby”. Ten idealistyczny opis trochę ignoruje naturę ludzką. Czy rzeczywiście panowała tam jedynie miłość bliźniego, która objawiała się wspólnym posiadaniem dóbr? Św. Jakub w liście, w którym zwraca się do pierwszych chrześcijan, napomina ich: „Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden z drugiego, byście odzyskali zdrowie” (Jk 5, 16). Gdy jeszcze nie było instytucji usznej spowiedzi przed kapłanem – a ta zrodzi się dopiero w późnym średniowieczu – współbrat w Chrystusie był tym, który odpuszcza grzechy. Naturą bowiem grzechu jest to, że nikt go sobie sam wybaczyć nie może. Potrzebujemy kogoś z zewnątrz, potrzebujemy jakiejś instancji, człowieka i Boga, by nam nasze grzechy odpuścić.
Pamiętamy tę scenę z filmu „Misja”, gdy nawrócony łowca niewolników Rodrigo Mendoza (Robert De Niro) wdrapuje się po skałach wodospadu obciążony siecią, do której powkładał cały swój rozbójniczy rynsztunek. Jego pokutą jest nie tylko fizyczny ciężar tego wszystkiego, co za sobą ciągnie, ale także pamięć o przeszłości, z której nie potrafi się wyzwolić. W pewnym momencie ten cały ciągnięty ciężar zaklinowuje się między kłodami drzew. Jakiś młody jezuita podchodzi i w akcie – tak trzeba powiedzieć – miłosierdzia przecina liny, za które Rodrigo ciągnie swój „wór pokutny”. Nie daje jednak za wygraną, wraca, związuje na nowo liny i podejmuje swoją walkę. Jezuita, który wcześniej przeciął liny, rozmawia z o. Gabrielem, przekonując go, iż wszyscy uważają pokutę Rodriga za wystarczającą. „Ale on tak nie uważa” – odpowiada o. Gabriel. Jezuici solidarnie pomagają mu się wspiąć z całym ciągnącym się za nim obciążeniem. Wyzwolenie przychodzi z niespodziewanej strony. Kiedy Indianie rozpoznają w Rodrigu swego dawnego prześladowcę, jeden z nich podbiega z nożem, ale zamiast go zabić, uwalnia go od ciężaru. Rodrigo wybucha płaczem, który szybko zamienia się w radość. Doświadczył przebaczenia od tych, których krzywdził.
Oddaj, coś ukradł
Dzisiaj Niedziela Miłosierdzia Bożego. Kościół czyta Ewangelię o Jezusie, który w dniu Zmartwychwstania staje pośrodku uczniów. To właśnie wtedy Jezus przekazuje Kościołowi władzę odpuszczenia grzechów i ich zatrzymywania. Ale ostatecznie to nie kapłan okazuje miłosierdzie i nie Kościół, ale Bóg. To przed Nim stajemy z naszą grzesznością: czy to w konfesjonale w trakcie sakramentu pokuty i pojednania czy to w akcie żalu, który wypełniamy „w ukryciu” naszych serc.
Św. Cezary z Arles pisze tak: „Ponieważ nie mamy się czym usprawiedliwić, ten, komu Bóg więcej dał, niż potrzebuje, niech spieszy wykupywać się ze swoich grzechów, dając biednym ze zbytecznych swoich dóbr, ten natomiast, który nie ma czym więźniów wykupywać, głodnych nakarmić ani ubogich odziewać, niech nie chowa w sercu nienawiści przeciw żadnemu człowiekowi, a wrogom swoim niech nie tylko złem za zło nie odpłaca, ale nawet ich miłuje i nie przestaje się modlić za nich, pewien przyrzeczenia i miłosierdzia Pana swego”.
Przyznać trzeba, że zadośćuczynienie to najsłabszy punkt naszego nawrócenia
Dzięki św. Faustynie wiemy, że Pan nie chce skąpić swego miłosierdzia i daje nam narzędzia, by łatwiej do niego przystąpić: obraz Jezusa Miłosiernego, Koronkę do Miłosierdzia Bożego, Święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną. Możemy być pewni Jego przyrzeczenia, jak mówił św. Cezary. Wszystkie te narzędzia nie są jednak po to, by zadość Bogu czynić. Ta już jest uczyniona, właśnie dlatego możemy się modlić słowami: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”. Ofiarujemy to tylko, co już zostało raz na zawsze ofiarowane: śmierć Pańską i Jego zmartwychwstanie.
Jezus już „skreślił dłużny zapis” (Kol 2,14), ale nic nas nie zwalnia z zadośćuczynienia bliźniemu, z restytucji, a przynajmniej z przeproszenia. Tego „dłużnego zapisu” wobec siostry i brata nie zlikwiduje sam żal za grzechy, nawet najdoskonalszy. Idź więc i oddaj, coś ukradł: cudzą własność bądź godność, dobre imię albo pieniądze, prawdę czy uczucia. A dopiero wtedy to będzie prawdziwe Święto Miłosierdzia.