Władze miejskie podejrzanych przyjezdnych polecały „wietrzyć za miastem co najmniej sześć tygodni”. Był rok 1770.
Konfederacja barska kojarzy się jednoznacznie z nieefektywną walką o wolność uwieńczoną pierwszym rozbiorem. W czasie jej trwania Rzeczpospolitą nawiedziło wiele kataklizmów. Po krwawej Koliszczyźnie (100-200 tys. zamordowanych), pruskich grabieżach i ogłoszonym bezkrólewiu, przyszedł czas na walkę z niewidzialnym wrogiem. Morowe powietrze, które zagroziło południowym rubieżom kraju, posłużyć miało za pretekst do dokonania cząstkowego rozbioru jeszcze przed 1772 rokiem.
Cena rosyjskich zwycięstw
W 1770 roku rosyjsko-turecki konflikt zwany „wojną polską” trwał, podobnie jak i konfederacja barska, już trzeci rok. Powracające z Wołoszczyzny wojska carskie generała Piotra Rumiancewa maszerowały do kraju przez województwa ukrainne. Utrudzeni żołnierze przywlekli z sobą frontowe choroby, które w 1770 roku roznieciły tam epidemię.
Zaraza wybuchła najprawdopodobniej w lipcu 1770 roku w okolicach Chocimia. Jak pisała Małgorzata Jaszczuk, plaga rozprzestrzeniła się w związku z zaopatrywaniem wojska w żywność i podwody przez miejscową ludność. Do rozwoju choroby przyczyniła się mobilność konfederatów barskich, kursujących między Polską a Turcją. Ówcześnie marszałek wielki koronny Stanisław Lubomirski doszukiwał się przyczyn rozprzestrzenienia zarazy w spędzie bydła, które sprowadzano z Mołdawii. Siedliskiem zarazków miały być także skóry przywożone przez kupców zza Dniestru.
O jakiej chorobie była z zasadzie mowa? Andrzej Zahorski i wielu innych historyków wskazywało na dżumę, Władysław Konopczyński pisał z kolei o tyfusie plamistym. Dla opisania tej epidemii posługiwano się także pojęciem „gorączki nerwowej”.
Środki zaradcze
Władze polskie, wespół z wojskiem rosyjskim operującym w Rzeczypospolitej, podjęły kroki zmierzające do powstrzymania epidemii. W walkę z niewidzialnym wrogiem zaangażowali się ambasador Michaił Wołkoński i generał Iwan Weymarn. Przestrzeń od Mohylowa do Pikowa kontrolowały wojska rosyjskie. Pieczę nad odcinkiem do Połonnego i Brodów przejęły wojska koronne Józefa Stempowskiego. Do Buska znów warty trzymali Rosjanie. Istniejące w Rzeczypospolitej przejścia graniczne wyznaczono na samotnie 40-dniowej kwarantanny.
Epidemia 1770 roku była jedyną w XVIII stuleciu, której obawiała się Warszawa
Cyrulicy obecni przy kordonach sanitarnych przeprowadzali wywiady z podróżnymi i w zależności od objawów, zalecano odosobnienie nie krótsze niż 15 dni w domach kontumacyjnych oddalonych o pół mili od kordonu. Baraki te okadzano siarką i octem. Często je wietrzono. Po odbyciu kwarantanny, cyrulik wystawiał świadectwo (paszport) zdrowia – dla podróżnego faktycznie glejt. Była to zwyczajowa praktyka w XVIII wieku. Od kupców oczekiwano zaświadczeń o przybyciu z terytoriów niedotkniętych przez zarazę. Władze miejskie podejrzanych przyjezdnych polecały „wietrzyć za miastem co najmniej sześć tygodni”.
Na wieść o pomorze na Ukrainie królewscy medycy zostali wysłani dla zbadania sprawy. Jak głosiła relacja w „Wiadomościach Warszawskich” z 29 sierpnia 1770 roku, latem lekarze Stanisława Augusta byli w Żółkwi i czynili obchód po innych miejscowościach Podola. Z uwagi na braki kadrowe lokalne władze nie były w stanie uczynić zadość zaleceniom królewskich medyków, nie mniej dzięki kweście zorganizowanej przez lwowski magistrat, do Żółkwi posłano dwóch cyrulików z lekarstwami i żywnością „dla sustentowania [wyżywienia] chorych zgłodniałych mieszkańców nie mogących mieć na mieyscu samym dostatecznego ratunku”.
Z polecenia lekarzy drukowano instrukcje preparowania octu, stosowanego w walce z zarazą. Ogółem zalecano spożywanie kwaśnych potraw i napojów – soków cytrusowych, serwatki, barszczu, szczawiu. Grabarzom polecano dezynfekować gardła octem. Za najskuteczniejszy, tajemniczy lek uchodził tzw. ocet czterech złodziei. Jak pisała Ewa Danowska, skład został ujawniony przez złoczyńców, którzy znaleźli skuteczny sposób na ochronę przed zarazą podczas okradania zmarłych lub chorych na mór. W zamian za wyjawienie tajemnicy, darowano im życie.
Ognisko epidemii
Plaga ogarnęła swym zasięgiem Bracławskie, Wołyń i Podole. Nigdy nie rozwinęła się po lewej stronie Bugu, zbierając swe krwawe żniwo tylko na żyznej Ukrainie. 19 lipca zaraza nawiedziła Tyśmienicę: „z miasta wynosili się ludzie na pole, ale i tam dosięgała ich ta klęska, dużo wymarło w polu, tę tylko mieli pociechę, że nasi księża nawiedzając oddalonych od miasta, słowem żywota posilali, i upadłego ducha manną niebieską pokrzepiali”. Ormian, Polaków i Rusinów umrzeć miało 764. Pisząc o wsi Horodenka w ziemi halickiej ksiądz Sadok Barącz notował, iż po ustaniu zarazy ostało się raptem 40 ze 100 domów należących do Ormian.
Wskutek psychozy, dochodziło również do samosądów. We wsi Jarmolińce na Podolu rolę cyrulika pełnił Maronita – chrześcijanin rodem z Bliskiego Wschodu. Gdy żadne z leków przez niego przepisywanych nie przynosiły mieszkańcom ulgi, pojmali go sądząc, iż celowo truje on ludzi: „Beczkę ze smołą postawiono na stosie i tu już Tomasz bednarz wziął się do swego rzemiosła, i Maronitę do beczki wsadził. W tejże chwili Andrzej Garboliński stos zapalił; ogień zabłysnął; za gęstym dymem słychać było krzyk przeraźliwy męczennika. Wkrótce ustało wszystko, oprócz dżumy”.
W ukraińskim Międzyrzeczu także rozpętała się epidemia. Ludzie zaczęli kryć się w lasach. Zamknięto szkoły pijarów. W kolegium ostał się tylko wicerektor i ksiądz Metodyusz Daniecki, który wkrótce zmarł udzielając zarażonym Sakramentów. Powiadano, że wraz ze śmiercią tego wzorowego kapłana, plaga zaraz ustała.
Poważnie dotknięty został Kamieniec Podolski. Historię czasów zarazy opisał lekarz i historyk-amator Józef Rolle – rodem z twierdzy Pana Michała. Zwrócił uwagę, iż wydarzenia 1770 roku zaliczono „do rzędu epok dziejowych miasta”. Epidemia w mieście wybuchła 8 sierpnia i trwała do 2 lutego 1771 roku. W tym czasie nie odnotowano żadnego ślubu, ani również pogrzebu… Wskutek zarazy cmentarze zostały przepełnione. Ormiańska nekropolia musiała zostać zamknięta. Pospólstwo zaczęto chować na przedmieściach Kamieńca. Przez okres tej gehenny dokonano raptem 10 chrztów.
Jak pisał Rolle: „Kto mógł uciekał ztąd do sąsiednich lasów i w góry Miodoborskie; na wałach starej warowni snuły się blade i wystraszone postacie załogi (…) W mieście sklepy pozamykane, domy na ścieżaj otwarte, po ulicach walały się rzeczy drogie, przedmioty zbytku i nikt na nie nie zwracał uwagi, bo myśl o rychłej śmierci przerażała. Ludzie padali jakby piorunem rażeni na placach i drogach; trupów nie podnoszono wcale, gniły a nawet ptastwo drapieżne je omijało. (…) siedmiu księży dysponowało na śmierć umierających, kilku chirurgów podawało pomoc lekarską; ale i jednych i drugich nie oszczędziła zaraza, padli jak rycerze na pobojowisku, jeden tylko kapłan Marcin Radoczowski pozostał, wytrwał on do końca, ze szczególną pilnością odwiedzając zarażonych, niosąc im krom słowa pociechy i modlitwy, leki wówczas zalecane, za to też papież kanonikiem gremialnym go mianował. Dzwony zamilkły, nabożeństwo przerwane, bo reszta duchowieństwa sromotnie odbiegła ztąd, szukając we Lwowie schronienia”.
Choć epidemia ustała w lutym, dopiero miesiąc później ludność zaczęła na powrót ściągać do miasta. W 1770 roku w Kamieńcu pomrzeć miało 1,8 tys. osób, w tym 149 żołnierzy załogi fortecznej.
Warszawa się odcina
Jak pisał Józef Rolle, epidemia 1770 roku była jedyną w XVIII stuleciu, której obawiała się Warszawa. Jej władze przedsiębrały stosowne środki zaradcze. Kordon wojskowy wokół miasta zorganizował łowczy koronny Franciszek Ksawery Branicki. 5 października marszałek Lubomirski, można rzec, minister spraw wewnętrznych, wydał zarządzenie informujące o otoczeniu Warszawy wałem, który do historii przejdzie jako okopy Lubomirskiego. Zachęcał warszawiaków do uczestnictwa w robotach publicznych. Z każdego pałacu oczekiwał trzech robotników, z kamienicy dwóch, z domostw drewnianych i mizernych – po jednym. Każdy pracować miał dziesięć dni. Jak pisała Anna Berdecka, ludzie chętnie zgłaszali się do działania, strwożeni wieściami z Ukrainy. Nie bez znaczenia pozostawało potencjalne zagrożenie ze strony konfederatów, którego obawiał się król.
W rezultacie, niemal 13-kilometrowy okop objął blisko 1,5 tys. hektarów, wytyczając na 150 lat granice przestrzenne miasta. Do miasta prowadziło sześć wjazdów. Rogatki, wbrew szumnym zapowiedziom, pozostały w zasadzie skromnymi szlabanami. Przebudowane na początku XIX wieku rogatki mokotowskie do dziś zdobią Plac Unii Lubelskiej.
Trzykilometrowy wał otoczył także Pragę (165 hektarów). Wydano specjalne zarządzenia, według których osoby bez paszportów nie miały wstępu do miasta. Podejrzany stan zdrowia skutkował przymusową kwarantanną. Przy wjazdach do Warszawy przybito wykazy miejsc, w których panowała w tym czasie epidemia.
Koniec końców wały nie spełniły swych celów sanitarnych. Okopy przyczyniły się jednak do uregulowania zabudowy stolicy i scalenia licznych jurydyk w jeden organizm administracyjny.
Zaraza obeszła się z Warszawą łaskawie. Zimą 1771 roku niebezpieczeństwo minęło. Stanisław Lubomirski wydał jeszcze zapobiegawczo broszurę „Wiadomość pożyteczna dla ludu przeciw morowemu powietrzu”. W uznaniu zasług marszałka Stanisław August kazał wybić okolicznościowy medal na jego cześć: „Że z obowiązku urzędu swego, należycie obmyślił całość, spokojność i ozdobę stołecznego miasta Warszawy w smutnych i przykrych czasach powietrza morowego, krajowych kłótni i drogości, tę zasłużoną chwały nagrodę Stanisław August król nadał w roku 1771” – głosił napis na rewersie.
Zaraza w służbie geopolityki
Epidemia, która wybuchła na Ukrainie, wzbudziła zaniepokojenie krajów ościennych. Jesienią 1770 roku notowano już 16 tys. ofiar wśród Polaków i Rosjan. Odpowiednie środki podjęli wobec tego Prusacy i Austriacy. Trwające rozmowy na temat ewentualności rozbioru Rzeczypospolitej pozwoliły uczynić z zarazy idealny pretekst dla podjęcia realnych kroków w kierunku zaboru części polskiego terytorium. Już wcześniej austriacki urząd Sanitäts-Delegation negatywnie ocenił sytuację epidemiologiczną stwierdzając, że z powodu braku zabezpieczenia polsko-tureckiej granicy Monarchia Habsburska musi odciąć się także od północnego sąsiada. W czerwcu austriacki kordon sanitarny został rozciągnięty na terytorium polskiego starostwa spiskiego. W odpowiedzi na protesty Stanisława Augusta Maria Teresa pisała, iż kwestia granicy polsko-węgierskiej nie może zostać przedyskutowana wcześniej, iż nastąpi wewnętrzne uspokojenie Polski.
Trwające rozmowy na temat ewentualności rozbioru Rzeczypospolitej pozwoliły uczynić z zarazy idealny pretekst dla podjęcia realnych kroków
Na przełomie sierpnia i września Prusacy objęli kordonem sanitarnym nie tylko swoje terytorium, ale i odcięły awansem polskie Prusy Królewskie. Wszyscy, który chcieli przekroczyć epidemiologiczną granicę, zobowiązani byli do 42-dniowej kwarantanny. We wrześniu handel i komunikacja Korony z Gdańskiem zostały przerwane. Fakt, że zaraza była pretekstem dla działań politycznych, nie umniejszał skali zagrożenia państwa Hohenzollernów. Warto zauważyć, że 10 września w Breslau został wydany w języku polskim królewski Patent „dla pilnego obaczenia przepisanych porządków w Księstwie Śląskim dla uchronienia powietrza morowego w Polsce się nayduiacym”. Kierowany był zapewne do polskojęzycznej ludności pruskiego wówczas Śląska. Informowano w nim o możliwości zastrzelenia nielegalnie przekraczających granicę, o groźbie powieszenia, a także o karze robót fortecznych dla pogranicznych karczmarzy, którzy stołowali by przyjezdnych bez paszportu.
Bilans
Znaczna część historyków przyjęła szacunki wskazujące na ok. 200 tys. ofiar epidemii 1770 roku. Ewa Danowska podaje w wątpliwość tę liczbę, przyznaje jednak, iż niektóre wsie i miasta na Podolu i Ukrainie utraciły 60, a nawet 80 proc. ludności. Żółkiew i Zaleszczyki miały zostać kompletnie wyludnione. W Dubnie umrzeć miało nawet 8 tys. osób, a Bar z pobliskimi wsiami doliczał się 12 tys. ofiar.
Zdaniem Józefa Rolle, Kamieniec Podolski z przyległościami miał cierpieć z powodu śmierci 30 tys. mieszkańców. Zaraza 1770 roku okazała się najcięższą epidemią czasów stanisławowskich. Przyjmując mimo wszystko liczbę 200 tys. ofiar za pewną wartość orientacyjną warto zauważyć, że tyle samo Polaków przewinęło się przez szeregi konfederackie na przestrzeni pięciu lat, a może zrozumiemy skalę tej lokalnej katastrofy, która była „jedynie” epizodem obfitującej w tragedie, konfederacji barskiej.
Korzystałem z:
Alexander Przezdziecki, Podole, Wolyń, Ukraina. Obrazy miejsce i czasów, tom drugi, Wilno 1841.
Sadok Barącz, Pamiętnik dziejów polskich z aktów urzędowych lwowskich i z rękopisów, Lwów 1855.
Władysław Ściborowski, Krótki rys historyczny chorób zaraźliwych i epidemicznych w Polsce do końca XVIII wieku, 1861.
Sadok Barącz, Rys dziejów Ormiańskich, Tarnopol 1869.
Józef Antoni Rolle, Szpitale, służba zdrowia, choroby panujące nagmiennie w dawnem województwie Podolskiem od początku XV wieku, Dwutygodnik higieny publicznej krajowej, nr 18, 31 sierpnia 1872 r.
Franciszek Giedroyć, Mór w Polsce w wiekach ubiegłych. Zarys historyczny, Warszawa 1899.
Adrjan Diveky, Dzieje przyłączenia miast spiskich do Węgier w r. 1770, „Przegląd Historyczny” 23/1 17-60 1921-22.
Anna Berdecka, Irena Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu oświecenia, PIW 1969.
Andrzej Zahorski, Warszawa za Sasów i Stanisława Augusta, Warszawa 1970.
Jerzy Dygdała, Polityka Torunia wobec Władz Rzeczypospolitej w latach 1764-1772, Warszawa-Poznań-Toruń 1977.
Małgorzata Jaszczuk, Dżuma w polski piśmiennictwie w XVIII wieku, „Medycyna Nowożytna” 1/2, 31-60, 1994.
Ewa Danowska, Zapobieganie i walka z epidemiami na południowo-wschodniej granicy Rzeczypospolitej za czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, „Studia historyczne”, R. LX, 2017, Z. 1 (237), ss. 25-40.