Bóg mówi do nas również wtedy, kiedy milczy. Pośród wielkiej ciszy, która zdaje się ogarniać ziemię, krzyczy On swoim Zmartwychwstaniem.
Zupełnie niespodziewanie życie pomaga nam w zrozumieniu sytuacji ewangelicznej. Najpierw trzy kobiety, a potem dwóch uczniów. W sumie pięcioro ich było przy grobie, a Maria Magdalena pierwsza. Nasze polskie, tłumne rezurekcje, z trzykrotnym obchodzeniem kościoła, baldachimem, z biciem dzwonów, całym korteżem chorągwi, figur i feretronów zapewne nie oddają ciszy poranka Zmartwychwstania. Maria Magdalena udała się przecież do grobu „wczesnym rankiem, gdy było jeszcze ciemno” (J 20, 1). Poszła tam cichcem, pod osłoną nocy, nikt o tym nie wiedział. Także Łukasz mówi o kobietach, że poszły do grobu „skoro świt” (Łk 24, 1). Dopiero później zaalarmowały Piotra i Jana, a potem „oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym” (Łk 24, 9). Aż chciałoby się zapytać: było ich może chociaż z pięćdziesięciu?
Cisza początku i końca
Kiedy kobiety przybyły do grobu było już po wszystkim. Po Zmartwychwstaniu. Św. Hieronim przekonuje, że „według tradycji żydowskiej Mesjasz przyjdzie o północy”. Od północy minęło już dobrych parę godzin. Dookoła panowała cisza, chciałoby się powiedzieć – grobowa cisza. Ale nie była to cisza otaczająca umarłego, cisza martwoty i śmierci. Była to cisza pustki, cisza nieobecności. „Nie ma Go tu” (Łk 24, 5).
Śmierci Chrystusa towarzyszyły znaki: trzęsienie ziemi, nagłe ciemności, zaćmienie słońca, odgłos rozdzierającej się zasłony przybytku. Nic nie wiemy o burzy, ale kto wie, czy grzmoty nie towarzyszyły umierającemu Chrystusowi. Zdarzało się już przecież, że Pan mówił „wśród grzmotów” (Wj 19, 19). Zmartwychwstanie dokonało się – jak i Narodzenie – „wśród nocnej ciszy”.
Powstanie z martwych Jezusa Syna Bożego nie jest ostatnim słowem Boga do człowieka i całego stworzenia. Zmartwychwstanie radykalnie zmienia perspektywę historii człowieka. Odmienia ją
Cisza otwiera i w jakimś sensie zamyka klamrą historię zbawienia. Akt stworzenia świata poprzedzała przedwieczna cisza, w której Boże tchnienie (ruah Elohim) wypowiedziało słowo stwórcze. Jak pisze francuski biblista Pierre Coulange, „przed realizacją tego wspaniałego dzieła władzę przejmuje cisza, owa głęboka cisza, która jest jak namysł nad wszechświatem do stworzenia”. Ta cisza powraca w Księdze Apokalipsy: „A gdy otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza” (Ap 8,1), w której świat trwał „w trwożnym oczekiwaniu na Słowo” (A. Corbain). Zmartwychwstanie wyrasta z ciszy, z ciszy Wielkiej Soboty, która poprzedza ten niezwyczajny „pierwszy dzień po szabacie”.
Cisza choroby
Od kilku tygodni żyjemy – jeśli nie w ciszy – to przynajmniej w mniejszym hałasie. Ciszej wokół nas. I ciszej w nas. Umilkły kina, teatry, stadiony, sale koncertowe, gwar miasta jest prawie niesłyszalny, ucichły ulice. Rzadziej słychać przejeżdżające samochody. Mówimy do siebie półgłosem, by nie dać okazji do zarażenia. Nie ma tylu dźwięków, które codziennie tworzyły nasz słuchowy pejzaż. „Opuściliśmy miejski rwetes, otaczająca nas cisza wydaje się nadawać upływowi godzin pewną stałość, pewien bezruch, który przygnębia człowieka nawykłego do wartkiego życia” (E.P. de Senancour). Tak, od tygodni nie wyciągam kalendarza. Nie planuję. Trwam jakby w bezczasie.
Ale w tym milczeniu świata, do którego zmusza nas poniekąd czas kwarantanny, jest jedna szczególna cisza. To cisza chorych. „Wydaje się, jakby cisza zewsząd przeganiana, chroniła się pośród chorych, żyła z nimi jak w katakumbach. (…) Nadeszła choroba, a za nią pojawiła się cisza” – pisze Max Picard w książce pt. „Le Monde du silence”. Nie, nie byłem ostatnio w szpitalu, ale mogę sobie wyobrazić tę ciszę oddziałów zakaźnych, ciszę szpitali polowych budowanych na terenach targowych, na stadionach, a nawet w nowojorskim Central Parku. Cisza, w które słychać jedynie życiodajny szum respiratorów.
Ostatnie słowo Boga
Niejednokrotnie słyszeliśmy to zapewnienie: „Bóg przemawia w ciszy”. Ale niektórzy oskarżają w tym ciężkim czasie nawet Boga o przyłączenie się do ciszy, o obojętne, bezduszne milczenie. „Milczenie – to Bóg. Nieobecność – to Bóg. Bóg – to samotność ludzi” – pisał niegdyś Sartre. I wielu – być może –pod tymi słowami dzisiaj się podpisać. Czy jednak rzeczywiście żyjemy „pod pustym, okrutnym niebem” – jak mówił pastor w „Szeptach i krzykach” Bergmana? Tak jakby ostatnim słowem Boga miałby być krzyż, po którym zostało już tylko wymowne milczenie.
Św. Jan Paweł II jednak przypomina w encyklice o miłosierdziu: „O czym więc mówi do nas ów krzyż Chrystusa, ostatnie poniekąd słowo Jego mesjańskiego orędzia i posłannictwa? A przecież nie ostatnie jeszcze słowo Boga Przymierza: ostatnie będzie wypowiedziane owej nocy i poranku, kiedy przybyli do grobu ukrzyżowanego Chrystusa i — naprzód niewiasty, potem Apostołowie — zobaczą ten grób pustym i usłyszą po raz pierwszy słowo «zmartwychwstał», oznajmią je innym i będą świadkami Zmartwychwstałego” („Dives in misericordia”, 7).
Cisza otwiera i w jakimś sensie zamyka klamrą historię zbawienia
Powstanie z martwych Jezusa Syna Bożego nie jest ostatnim słowem Boga do człowieka i całego stworzenia. Zmartwychwstanie radykalnie zmienia perspektywę historii człowieka. Odmienia ją. Powtórzę raz jeszcze to, co już cytowałem w rozważaniu na Nowy Rok: „Wielkanoc jest niczym decydująca bitwa jakiejś wojny, która się jeszcze nie skończyła. Pomimo tego, iż w historii tak często i nadal panuje nieprzyjaźń i nie wszyscy uznali jej ostateczny zasięg, to jednak już teraz historia oznacza zwycięstwo. Krzyż i Zmartwychwstanie są decydującą bitwą i wojną już wygraną. Zmartwychwstanie Jezusa jest ukoronowaniem historii. […] Dlatego też nadzieja pokładana w przyszłości staje się jeszcze bardziej intensywna, ponieważ opiera się na przekonaniu, że decydujące, nowe i początkowe zwycięstwo powszechnego zbawienia zostało już odniesione” („Jezus Chrystus, jedyny Zbawiciel świata, wczoraj, dziś i na wieki”, 1997, s. 30-31).
To przedziwna perspektywa: perspektywa zmagania, które się wciąż jeszcze toczy, ale które już jest wygrane. I już, jeszcze nie teraz.
Procesja do Galilei
Wiem, że wciąż nie dostrzegamy owoców tego „początkowego zwycięstwa” tak jak byśmy pragnęli i chcieli. Że wciąż jakby mało tego Zmartwychwstania dookoła nas. Jak o nim dzisiaj powiedzieć tym, których ogarnęła cisza choroby? Jak o nim powiedzieć tym, których ogarnęło milczenie śmierci? Dlatego modlimy się dzisiaj słowami Sørena Kierkegaarda: „Panie, nie pozwól nam zapomnieć, że Ty mówisz również wtedy, kiedy milczysz”. Nieustannie mówisz swoim Zmartwychwstaniem. Pośród tej wielkiej ciszy, która zdaje się ogarniać ziemię, krzyczysz swoim Zmartwychwstaniem. „W dniach, kiedy wierni będą musieli pozostać w domach, bicie w dzwony podczas śpiewu Chwała na wysokości […] podczas Mszy rezurekcyjnej nabiera szczególnego znaczenia” – napisał bp Romuald Kamiński w zaleceniach na Wielki Tydzień. W tegoroczną wielkanocną niedzielę tego dźwięku rozdzierającego ciszę poranka trzeba nam bardziej niż kiedykolwiek. „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus!” (Ef 5, 2).
Tylko gdzie jest ta Galilea, do której idziesz Panie, abyśmy i my mogli tam pójść i Cię zobaczyć? Ale czy to ważne, gdzie ona leży? Ważne, że wciąż idziesz „przed nami” na to umówione spotkanie, jak obiecałeś Piotrowi: „Lecz gdy powstanę, uprzedzę was do Galilei” (Mt 26, 31). Nie tylko „uprzedzisz nas”, ale – dosłownie mówiąc – obiecałeś, że „poprowadzisz” nas do Galilei. Poprowadzisz jak pasterz, w którego uderzono, ale który powstał z martwych. Galilea jest wszędzie, gdzie pójdziesz. A my chcemy być jak ten człowiek z przypowieści, który znalazł skarb w roli, a o którym Ty sam powiedziałeś: „uradowany, poszedł”. Więc idźmy! Wszak Jezus – jak pisał poeta – „zmartwychwstaje / o świcie każdego dnia / w każdym / kto go naśladuje” (T. Różewicz). W tej ciszy wielkanocnego poranka słychać nasze kroki. Rezurekcyjna procesja – pochód zmartwychwstałych – właśnie się zaczęła.