Zima 2024, nr 4

Zamów

W czasie pandemii Bóg nas nie upomina, ale dodaje nam otuchy

Józef Augustyn SJ. Fot. Credo/ YouTube

Ograniczenia epidemiczne, które dziś uniemożliwiają normalne duszpasterstwo, ukazują, jak bardzo codzienne życie księży zależy od zaufania, życzliwości i hojności wiernych.

„Jakże można chełpić się własnymi sukcesami albo dać się zwieść z drogi, (…) jeżeli cierpienie, podejmowane w ziemskim życiu, jest współdziałaniem z Bogiem? (…) Oby Bóg przeprowadził nas łaskawie przez te czasy, lecz przede wszystkim niech nas prowadzi do siebie”. Dietrich Bonhoeffer

Obecna dramatyczna sytuacja, w której się znaleźliśmy, to wielkie wyzwanie i czas próby. W czasie epidemii, dzisiaj, nie możemy posługiwać wiernym na wzór świętych z odległej przeszłości, którzy nie zważając na zagrożenie pielęgnowali chorych, za co często płacili życiem. Jak zatem możemy dzisiaj ludziom służyć, pomagać? Nie ma jednej odpowiedzi dla wszystkich. Wielka uważność na to, co dzieje się wokół nas, w rodzinach, w szpitalach, w społeczeństwie oraz wytrwała modlitwa o światło Ducha Świętego mogą nam podpowiedzieć, co my jako wspólnota Kościoła, a także konkretnie „ja” – jako kapłan, osoba konsekrowana, wierny świecki, mógłbym zrobić.

W mediach społecznościowych możemy znaleźć budujące przykłady. Pewien proboszcz zgromadzone środki na nowe konfesjonały w świątyni przeznaczył na zakup sprzętu ochronnego dla szpitala. Inny, nie mogąc odwiedzać chorych po domach telefonuje do nich, by podnieść ich na duchu. W wielu parafiach transmitowane są online Msze święte oraz adoracja Najświętszego Sakramentu. Jedna z archidiecezji uruchomiła infolinię „Ksiądz na sygnale”. Niektóre domy rekolekcyjne udzielają ćwiczeń duchownych online. To tylko kilka przykładów.

Czas solidarności

Czujemy się zagrożeni, martwimy się o przyszłość naszą i naszych bliskich, o przyszłość naszych dzieł, które budowaliśmy nieraz za cenę wielu wyrzeczeń, ofiar i poświęcenia. Zrozumiałe są więc nasze obawy, brak poczucia bezpieczeństwa. Nie możemy jednak poddać się im. Potrzebujemy świadomego, wzbudzanego w pełnej wolności, aktu wiary, że Chrystus, nasz Pan i Oblubieniec, wystawia dzisiaj naszą wierność i naszą miłość na próbę; ofiarując nam „godzinę miłosierdzia”, byśmy mogli oczyścić nasze serca, pogłębić nasze motywacje miłowania i służenia Jemu i ludziom. To szczególny czas łaski, byśmy mogli zobaczyć, „na ile nas stać i jak daleko postąpimy w jego służbie i chwale” (św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, nr 322), w innych, znacznie trudniejszych okolicznościach niż dotychczas. To Jego wielkie wyzwanie dla nas.

Dzisiaj Jezus oczekuje od nas większego zaangażowania ludzkiego i duchowego, większej i hojniejszej miłości, miłości bardziej twórczej. Ograniczenia, jakim zostaliśmy poddani, konieczność przebywania w domach, zarówno dla księży, osób konsekrowanych, jak też dla wiernych świeckich, nie jest „czasem wolnym”, czasem odpoczynku, w którym moglibyśmy oddawać się osobistym sprawom. Nasze zobowiązania duszpasterskie, apostolskie, misyjne nie zostały bynajmniej zawieszone na czas epidemii.

Jakże, jako ludzie wierzący, moglibyśmy biernie przyglądać się ofiarnej, pełnej poświęcenia pracy całej służby zdrowia, staraniom i wysiłkom rzeszy urzędników, służb mundurowych i wszystkim, których praca jest konieczna do naszego codziennego funkcjonowania w czasach epidemii? Nikt nie był w stanie przewidzieć tak dramatycznego rozwoju sytuacji i dlatego nikt nie był na nią przygotowany na czas. Stąd też konieczna jest wyrozumiałość i cierpliwość wobec pewnych niedogodności, chwilowych braków. Epidemia, która – jak mówią osoby kompetentne – może potrwać kilka miesięcy, wymaga dziś od wszystkich wyjątkowej solidarności. Powinniśmy współpracować z tymi, którzy walczą na pierwszej linii frontu. Trzeba nam się wznieść ponad wszelkie podziały światopoglądowe, środowiskowe, religijne, polityczne.

Czas kuszenia

Komentatorzy porównują sytuację spowodowaną koronawirusem do czasów wojennych. „Jesteśmy na wojnie” – mówią otwarcie. Wojna, czas zagrożenia życia, czas nienawiści i zabijania, objawia i wyzwala w ludzkich duszach nie tylko to, co w nich najlepsze, ale także i to, co najgorsze. Obecna epidemia to wielka próba i czas kuszenia. Zaproszenie do większej miłości wiąże się zawsze z większym atakiem złego ducha. Tak było w życiu Narodu Wybranego, jego Proroków, Królów, tak było w życiu Jezusa, Jego uczniów; tak było w życiu niezliczonej rzeszy męczenników, pustelników, mistyków, świętych. Ale tak było i jest w życiu każdego człowieka wierzącego, który nie wyróżniając się niczym w społeczeństwie, podejmował zaangażowaną walkę o życie w prawości sumienia i wierność Jezusowi.

Do czego jesteśmy kuszeni? Do tego samego, do czego kuszony był Jezus: do zajmowania się sobą, naszymi lękami i obawami, do natychmiastowego zaspakajania naszych głodów ciała, głodów emocjonalnych, głodów rozrośniętego w czasach sukcesu i powodzenia „ego”. Choć szatan kusi Jezusa, jak każdego innego człowieka, to jednak Jezus przeżywa kuszenie inaczej niż my, ponieważ nie ma w Nim najmniejszego przywiązania do namiętności. Ale i do Niego mówi Szatan: „Przemień te kamienie w chleb, zaspokój głód twojego ciała, po czterdziestu dniach surowego postu. Uczyń to natychmiast: tu i teraz, za wszelką cenę, bez zważania na to, kim jesteś, do czego jesteś zobowiązany”. Jesteśmy też kuszeni, podobnie jak Jezus, do unikania za wszelką cenę cierpienia i krzyża: za cenę łamania przykazań, naszych zobowiązań wobec Kościoła, naszych bliskich, słowem – za cenę zdrady sumienia.

Jezus słysząc tanią pociechę Piotra: „Panie, nie przyjdzie to [cierpienie] na ciebie” reaguje gwałtownym słowem: „Zejdź mi z oczu, szatanie”. Tylko szatan bowiem może dać człowiekowi obietnicę, że w jego życiu nie będzie cierpienia, udręki i bólu. Jezus, już po Zmartwychwstaniu, jakby nawiązując do tamtej rozmowy z Piotrem, złoży mu obietnicę wręcz przeciwną: „Będziesz cierpiał. Inny cię zwiąże i opasze i poprowadzi cię, wbrew twojej woli tam, dokąd nie chciałbyś pójść”. Ale Jezus obiecuje Piotrowi, że będzie to czas łaski, naśladowania Go w Jego Krzyżu, czas ostatecznego związania z Nim na zawsze.

Powrót?

Epidemia jest źródłem ogromnego cierpienia dla milionów. Nie chodzi jedynie o zmagających się z chorobą i o bezpośrednio zagrożonych epidemią, ale także o ich rodziny, o wszystkich, którym jak domek z kart runął ich świat, budowany latami z wielkim wysiłkiem: praca zawodowa, życiowe plany, kariera, osobiste marzenia.

Jesteśmy coraz bardziej świadomi, że po epidemii czeka nas ogromny wysiłek ludzki i duchowy, by móc powrócić – jak Bóg pozwoli – do normalnego życia osobistego, rodzinnego, społecznego, zawodowego, kościelnego. Wymagać to będzie od nas nie tylko wielu wyrzeczeń, ale nade wszystko głębokiej refleksji nad cywilizacją, z której nie tylko korzystamy, ale także, którą bezkrytycznie budujemy, przyjmując – nierzadko bez żadnej powściągliwości – wszystko to, co ona nam proponuje. Być może konieczność ograniczenia konsumpcji może okazać się wręcz zbawienna dla naszego życia osobistego, rodzinnego, społecznego, dla państwa, jak też dla naszej planety, która nie jest w stanie strawić wszystkich cywilizacyjnych śmieci i odpadów.

A w jaki sposób czasy „po epidemii” wpłynął na duszpasterstwo naszych parafii, dzieł apostolskich – to zagadnienie otwarte. Ograniczenia epidemiczne, które dziś uniemożliwiają normalne duszpasterstwo, ukazują nam, jak bardzo nasze codzienne życie zależy od zaufania, życzliwości i hojności wiernych. Jeżeli będziemy otwarci na dar rozeznania i światło Ducha Świętego, wstrząs, jaki przeżywamy, może wnieść w życie naszych wspólnot zdrowy ferment i zapał, którego bardzo potrzebujemy. Trzeba nam się modlić o głęboką wiarę, że jesteśmy prowadzeni przez Jezusa, Głowę Kościoła.

Modlitwą wyzwolić się z lęku

Kościół jest cząstką ludzkości i do niej posłany. Jezus Zmartwychwstały, żegnając się z uczniami, powierza im misję, wysyła ich na cały świat: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Czas cierpienia ludzkości dzisiaj, to dla uczniów Jezusa, szczególny czas nauczania wszystkich narodów. Epidemię ludzkość przeżywa w czasie, gdy chrześcijanie celebrują uroczyście mękę, śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa. To szczególny czas, by dać ludzkości, społeczeństwu, w którym żyjemy, a także naszym wspólnotom kościelnym szczere, otwarte i hojne świadectwo o naszym doświadczeniu Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. I nie tylko kolejnymi słowami (tych w przestrzeni medialnej nie brakuje), ale nade wszystko naszym działaniem, na które wskazuje sam Jezus: modlitwą, postem i jałmużną.

Naszym pierwszym dziełem apostolskim na czas epidemii jest szczera i hojna modlitwa: osobista i wspólnotowa. To ona daje ukojenie, uspokojenie, zrozumienie dla życia, otwarcie na życie, własne i bliźnich. Nie jesteśmy panami życia, ani własnego, ani bliźnich. Ono do nas nie należy. Każda chwila naszego życia jest czystą łaską i darem. Nasze życie jest w rękach Boga i właśnie teraz – w czasie epidemii – zaczynamy to lepiej rozumieć.

Ograniczenia, jakim zostaliśmy poddani, nie są czasem odpoczynku. Nasze zobowiązania duszpasterskie, apostolskie, misyjne nie zostały zawieszone na czas epidemii

To na modlitwie, święty Bóg, mocny i nieśmiertelny, którego przyzywamy w Suplikacjach, ukazuje nam, jak absurdalne są nasze małe codzienne lęki, które nas zadręczają, nie pozwalając nam pracować, spać, budować więzi z innymi. Nasze lęki zatruwają życie nie tylko nam, ale i naszym bliskim. W sposób szczególny zatruwamy naszymi lękami życie naszych dzieci. Jakże wyraziste są słowa Psalmisty: „Ci, którzy nie wzywają Pana, drżą ze strachu”.

Piękny przykład modlitwy w czasach epidemii dają nam katolicy włoscy, tak boleśnie doświadczeni przez epidemię. Podjęli inicjatywę nieustannego odmawiania różańca. Każdy może włączyć się w modlitwę wybierając konkretną godzinę. „Pomyśleliśmy o zacieśnieniu więzi naszej wspólnoty, Kościoła i kraju, Włoch, w objęciach modlitwy” – pisali inicjatorzy.

Pożar sumienia

Obok modlitwy potrzebujemy postu, samoograniczenia, wyrzeczenia. To drugi rodzaj praktyki duchowej, do której tak usilnie zachęca Jezus. Post i jałmużna czynią wiarygodną naszą modlitwę. Dzięki wytrwałej praktyce Jezusowej triady: modlitwy, postu i jałmużny, zaczynamy rozumieć, że prawdziwym źródłem naszej zguby i źródłem krzywd, jakie wyrządzamy innym, jest nie tyle pojedynczy grzech, ale przywiązanie do niego, które ma swoje zakorzenienie w ludzkiej „pra-winie” (Herman Hesse), w grzechu pierworodnym.

To my – kapłani, osoby konsekrowane, zaangażowani w wiarę świeccy – winniśmy mieć głęboką świadomość istoty ludzkiego grzechu i umieć rozpoznać „pożar własnego sumienia”. To one bowiem dają nam prawdziwe poznanie, że „wielkiej naszej winy spłacić nie zdołamy, chyba, że Bóg po zgonie naszym zechce wejrzeć na nas miłosiernie i przyjąć do łaski swojej” (Herman Hesse).

Jednym z największych problemów naszej cywilizacji jest dziś rezygnacja z metafizyki i moralności religijnej, co sprawia, że godność ludzkiego życia zawieszona jest w próżni, wydana w ręce tych, którzy stanowią prawo: demokratycznych polityków lub tyranów, zgodnie z panującym ustrojem. Bez prawego sumienia, recta ratio, życie ludzkie staje się jeszcze jednym towarem na sprzedaż. Ważnym dzisiaj rodzajem postu jest pogodne przyjmowanie wszystkich wyrzeczeń, ograniczeń i cierpień, jakie narzuca nam czas epidemii.

Potrzeba czułości

Trzecim naszym apostolskim dziełem jest jałmużna. Jej istotą jest nasze hojne zaangażowanie w pomaganie potrzebującym: chorym, ich rodzinom, lekarzom, pielęgniarkom, i wszystkim, którzy walczą na pierwszej linii frontu. Możemy dzielić się tym, co posiadamy. Nasze zaangażowane działanie w tych trudnych czasach, to także troska o pełne szacunku odnoszenie się do wszystkich: do spotkanych przypadkowo, ale nade wszystko do naszych bliskich, z którymi w tych dniach pozostajemy razem pod jednym dachem.

Naszej szczególnej uwagi i czułości wymagają dzieci i młodzież, która została pozbawiona koleżeńskich spotkań, swobodnej zabawy w te piękne wiosenne, świąteczne dni. To dla nich bardzo trudny czas. Nasza serdeczność, czułość, życzliwość, szczere zainteresowanie ich sprawami, zapisze się głęboko w ich pamięci i sercu. Wspominając – już w dorosłym życiu – te trudne czasy, będą nam to pamiętać. Wszak przyjaciela poznaje się w biedzie.

Jezus bez dachu i chleba

Teraz, w okresie Wielkiego Tygodnia, który będziemy celebrować w sposób wyjątkowy – bez fizycznej obecności wiernych – przywołajmy świadectwo wiary i miłości do Jezusa Ukrzyżowanego pastora Dietricha Bonhoeffera, działacza antyhitlerowskiego i męczennika. W więzieniu, w obliczu czekającej go śmierci, pisał: „Ludzie idą do Boga w swoich biedach, błagają o pomoc, proszą o szczęście i chleb, o ratunek w chorobie i śmierci. Tak czynią wszyscy. Ludzie idą do Boga także w Jego biedach, znajdują Go biednego i pohańbionego, bez dachu i chleba; widzą go splątanego przez grzech, słabość i śmierć. Chrześcijanie idą do Boga w Jego cierpieniach. (…) Chrześcijanie stoją przy Bogu w Jego cierpieniach i to odróżnia chrześcijan od pogan”.

Idziemy do Boga, ponieważ bardzo Go dzisiaj potrzebujemy, tak jak dziecko potrzebuje ojca i matki. Idziemy do Niego, ponieważ bez Jego łaski nic dobrego uczynić nie możemy. Idziemy do niego, ponieważ On nas przywołuje, ale nie po to, by nas upominać, ale by nas przygarnąć, dodać nam otuchy, zrozumieć. Idziemy, by Mu odpowiedzieć o naszej bezradności, zagubieniu, lęku, ale także o naszych pragnieniach, nadziejach i radościach. Idziemy do Boga, aby doświadczyć Jego Boskiego współczucia. Idziemy do Niego jako Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana, który pokonał szatana, grzech i śmierć.

Powinniśmy współpracować z tymi, którzy walczą na pierwszej linii frontu. Trzeba nam się wznieść ponad wszelkie podziały światopoglądowe, środowiskowe, religijne, polityczne

Ale idziemy do Boga także w Jego boskich udrękach, w Jego poniżeniu i upokorzeniu, wypisanym na obliczu Jezusa ukrzyżowanego, ale też wypisanym na obliczu tych wszystkich, z którymi Jezus się utożsamił. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”. W tych dniach staliśmy się świadkami bólu i cierpienia całej ludzkości, udręczonej chorobą, śmiercią, lękiem przed przyszłością. Bieda i udręka każdego człowieka, staje się biedą i udręką samego Boga. On tak kocha każdego człowieka, że utożsamia się z nim bez reszty. Radość i szczęście, udręka i cierpienie każdego z nas przyjmuje jako własne.

Wesprzyj Więź

Jezus Ukrzyżowany przyjmuje na siebie każdy ludzki los. Nadmiar ludzkiego cierpienia miażdży nieraz ludzkie życie: ciało, psyche, duszę. „Spodobało się Bogu zmiażdżyć Go cierpieniem” – powie Izajasz o Słudze Jahwe.

Kontemplując obecnie, w Wielkim Tygodniu, zmiażdżone ciało Sługi Jahwe możemy dostrzec zmiażdżone cierpieniem oblicze ludzkości. „Bóg idzie do wszystkich ludzi w ich biedach, karmi swym chlebem ciało i dusze, umiera na krzyżu za chrześcijan i pogan i daruje winy obojgu” – pisał w czasach wielkiej wojny, w obliczu własnej śmierci, wielki świadek miłości do Jezusa Dietrich Bonhoeffer.

KAI, tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl

Podziel się

Wiadomość