Doświadczamy dziś burzenia naszych wyobrażeń o Bogu, który przecież nie zamyka się tylko w przestrzeni kościoła.
Homilia wygłoszona w Niedzielę Palmową, 5 kwietnia 2020 roku, w kościele pw. Matki Bożej z Góry Karmel w Dąbkach
Niedziela Palmowa – i prawie pusty kościół…
W mszale Kościoła rzymskokatolickiego są trzy możliwości rozpoczęcia dzisiejszej liturgii. Pierwsza to uroczysta procesja – mogliśmy ją obserwować wiele razy w przekazach medialnych: tłumy ludzi, dorośli, dzieci z palmami, procesja, modlitwa, odczytanie Ewangelii, wejście do kościoła i potem sama liturgia mszy. Druga wersja, nieco prostsza – jeśli nie można wyjść na zewnątrz, procesję robi się wewnątrz kościoła; jeśli jest grupa wiernych z palmami, to następuje poświęcenie tych palm; celebra liturgiczna przechodzi przez środek świątyni. Jest też trzecia wersja – po prostu rozpoczęcie mszy, bez uroczystego wejścia. I tak jest dzisiaj. Nie możemy się przecież gromadzić.
Wiara (tylko) liturgiczna
Puste kościoły. Ks. Tomáš Halík napisał z tej okazji rozważanie, w którym stwierdził, że mogą być one ostrzegawczym wglądem w stosunkowo bliską przyszłość. Nie chodzi o to, żeby jęczeć z tego powodu, żeby straszyć, tylko żeby widzieć pewien proces, który jest możliwy i przyjrzeć mu się, zastanowić się nad nim, odkryć jego znaczenie dla nas.
Na pewno to wysiłek, by pokonać barierę lęku, pewnego złego samopoczucia – jesteśmy przecież na mszy w Niedzielę Palmową i czujemy się nieswojo, bo uczestniczymy w niej za pomocą transmisji.
Chodzi jednak o coś jeszcze więcej, niż tylko pokonanie tego odczucia. Mamy – przyznajmy – taką religijność, w której przeżywanie wiary oparte zostało prawie wyłącznie na uczestnictwie w liturgii. Taka liturgiczna wiara. Poza nią, poza kościołem, nie ma Pana Boga, znika problem wiary.
Oczyszczenie
„Jesteś królem?”. Jezus odpowiada: „Tak, jestem Królem”. I ten Król staje potem wyszydzony. Jakie ma insygnia władzy? To Król? Mesjasz? Nie taki miał być! Nawet Jego najbliżsi uczniowie nie wytrzymali tej próby. Byli wierzący, mieli wiarę, jakiś swój obraz Boga. Uciekli jednak przed widokiem Mesjasza innego niż ten z ich wyobrażeń. My też możemy dziś wziąć udział w doświadczeniu zburzenia naszych wyobrażeń o Bogu. To, w czym przyszło nam teraz uczestniczyć, może być dla nas za trudne, zbyt bolesne. I wewnętrznie też możemy przed tym uciekać. Uciekać przed obrazem Boga, który przecież nie zamyka się tylko w przestrzeni kościoła…
Kościoły – dekretami biskupów – są teraz puste. Jeden podpis i nagle – był grzech, nie ma grzechu, możemy nie uczestniczyć w niedzielnej mszy, i to kierując się przykazaniem miłości bliźniego i siebie samego. Robimy to, roztropnie i mądrze. Ale jednocześnie jest w nas z tego powodu duchowe cierpienie. Pojawia się również lękowa próba spojrzenia na to, co się wydarza – może ktoś nam to zgotował, może to jakiś spisek, może walka przeciw Kościołowi?
Można czcić Boga – poza kościołem, bez kościoła, bez praktyk religijnych. Buntujemy się, nie chcemy tak, boimy się. Będziemy o tych, którzy tak uważają, mówić: oszaleli, chcą nas pozbawić wiary
Usłyszeliśmy w dzisiejszym drugim czytaniu pieśń o kenozie, o uniżeniu, o ogołoceniu się Boga. Św. Paweł pisze w liście do Filipian: „Chrystus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, by na równi być z Bogiem, ale ogołocił samego siebie”. Ogołocony Syn Boży. Bóg, który ogranicza sam siebie i robi miejsce temu, co się dzieje – stworzeniu, światu. A ten dorasta, lepiej lub gorzej, do obrazu Boga.
Mamy przyjąć taki obraz, że Bóg jest w człowieku stojącym obok? Taki ogołocony, pozbawiony wszelkich atrybutów, z którymi kojarzyliśmy dotąd wiarę, moc, miłość, łaskę, piękno? To na pewno wyzwanie, próba dla naszego rozumienia Boga, dla naszej teologii – bo każdemu z nas potrzebna jest teologia, czyli refleksja nad wiarą.
Weźmy refleksję nad dobrem i złem, opakowaną szczelnie w pojęcie grzechu, rozumianego bardzo płytko i bardzo banalnie, konfesjonalnie, kościelnie. Doświadczamy teraz zła – słyszymy, że pandemia jest wszędzie, że na całym świecie z powodu koronawirusa zmarło już ponad milion osób. „Zbudź się, Panie” – to dramatyczne wołanie uczniów na wzburzonym morzu zostało przypomniane przez papieża Franciszka w jego samotnej modlitwie na placu św. Piotra. I możemy tego wołania nie udźwignąć.
Czcić Boga poza Kościołem
W obecnych ograniczeniach życia społecznego, w realnym poczuciu niebezpieczeństwa zachorowania, mamy niemal naturalny odruch, by chronić się w kościele. Chcemy iść do kościoła, by odprawiać nabożeństwa, bo nam ciężko. Jak trwoga, to do… – może nie tyle do Boga, co do kościoła, w sensie budynku, liturgii, praktyk religijnych, które mają nas podtrzymać, mają nas nakarmić.
Abp Józef Życiński przypominał, że Bóg jest w świecie, nie porzucił go, jest wszędzie, ale nie wszystko jest Bogiem
A Bóg? Jak czytaliśmy w rozmowie Jezusa z Samarytanką u studni: „Nadejdzie czas, gdy prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w duchu i prawdzie”. Tak zatem można czcić Boga – poza kościołem, bez kościoła, bez praktyk religijnych. Buntujemy się, nie chcemy tak, boimy się. Będziemy o tych, którzy tak uważają, mówić: oni oszaleli, chcą nas pozbawić wiary.
Boska symfonia
W jaki sposób Jezus jest teraz obecny w świecie? Jak nim kieruje? Jaki z niego Król? Możemy bać się tych pytań, bo jak wejrzymy w nie głębiej, to mogą obudzić się w nas pretensje: Panie Boże, Jezu, tak się ograniczyłeś, że nas porzuciłeś? A może nas karzesz? I od razu pojawią się różne pomysły, za co jesteśmy karani.
Relacja między Bogiem a światem, autonomia świata, to ważny temat do podjęcia. Jak funkcjonuje świat? Abp Józef Życiński, nieżyjący już metropolita lubelski i znakomity filozof, przypominał, że Bóg jest w świecie, nie porzucił go, jest wszędzie, ale nie wszystko jest Bogiem, świat jest w Bogu, wszystko w Nim pozostaje zanurzone, ale samo nie jest Bogiem. Użył takiej metafory: „Świat dla Boga to nie zegar, zaplanowany i poruszony przez zegarmistrza, ale koncert symfoniczny, napisany i dyrygowany przez Boga. Piękno tego koncertu zależy jednak nie tylko od samego Boga, lecz także od zaangażowania wykonawców”.
Ta metafora nie sugeruje, że Bóg nigdy nie wpływa na przebieg koncertu ani – tym bardziej – że nie jest w stanie tego zrobić, ale jedynie, że domniemanie ciągłych ingerencji Stwórcy przeczyłoby Jego mądrości. A my – przyznajmy – chcielibyśmy podtrzymywać w sobie taki obraz Boga, który jest ciągle na każde nasze zawołanie. Trochę nawet prowadzimy z Nim swoisty handel religijno-pobożnościowy.
Wolny wybór miłości
W tej pięknej metaforze koncertu jest też pytanie o zło. Czy jest ono błędem w partyturze? Zło fizyczne występuje przecież w świecie, w naturze, w przyrodzie – widzimy zniszczenia, katastrofy. W tym znaczeniu zło jest neutralne, po prostu jest. Dopiero zło moralne – które pojawia się wraz z człowiekiem i świadomością wyboru zła – staje się cierpieniem.
Wolność to podstawa więzi z Bogiem. Skoro Bóg jest miłością, to bez wolności, bez autonomii, nie będzie miłości, bo miłość nie może powstać ani z lęku, ani z nakazu, ani z ofiary, ale zawsze z wolności, z tego, że chcemy. W tym chceniu jest jednak słabość, możliwy błąd wynikający z ludzkiej niewiedzy, z głupoty, z lęku. Na przykład gdy pozbawiamy się rozumności, racjonalności w życiu religijnym i podlegamy tylko wspólnotowym impulsom tłumu, a przecież tłumem łatwo manipulować, w tłumie łatwo się schować, nie brać odpowiedzialności.
Dotykamy tu najtrudniejszego. W tym, że mogę wybierać, w tym, że to, co jest teraz, staje się efektem tego, co było wcześniej – zawiera się moje doświadczenie, że coś popsułem. Być może z mojej niewiedzy, może z głupoty, ale mam poczucie winy i nie mogę się pozbierać.
Wszędzie tam, gdzie słyszymy dziś wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, jest Jezus
W tym właśnie momencie staje Jezus, który mówi, że bierze na siebie winę i „wprowadza pokój między niebem i ziemią”. Stale mamy się karmić tą prawdą, że taki właśnie jest nasz Król – jedna niebo z ziemią i nas wszystkich ze sobą. A z naszych błędów – jakiekolwiek one są, najstraszniejsze i najtrudniejsze – można wyprowadzać dobro. Jest zaś na to jeden, jedyny sposób – miłość, wolny wybór miłości.
Pragniemy tego, a jednocześnie boimy się, trudno nam to wytrzymać. Zwłaszcza gdy dotyka nas czysto biologiczne zagrożenie chorobą i śmiercią, któremu obecnie wszyscy podlegamy. Co robić? Spotykając się z różnymi trudnymi sytuacjami w naszych domach, w naszych rodzinach, możemy po prostu wspierać się w tych momentach ciemności, w doświadczaniu lęku i grozy – tak, żeby mieć siłę do wyboru najlepszych rozumnych sposobów, żeby nie myśleć o sobie, o nakarmieniu tylko siebie, ale też widzieć bliźniego obok siebie. Może to też oznaczać, że zrezygnujmy z praktyk religijnych, a zajmiemy się kimś, kto potrzebuje realnego gestu miłości.
***
Jezus daje nam Ducha, nie tylko poprzez liturgię, ale wszędzie tam, gdzie żyjemy i mieszkamy. O takim właśnie kulcie, o takim oddawaniu Ojcu czci „w duchu i prawdzie” mówił z Samarytanką przy studni. Wszędzie tam, gdzie dziś słychać ewangeliczne wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – może w nas samych, może w bliskich, może w trudnym nieraz byciu razem w domu – tam jest Jezus, ogołocony Król. To wołanie o miłość, o relację.
W tym roku w Wydawnictwie Więź ukaże się wywiad rzeka Damiana Jankowskiego z ks. Andrzejem Pęcherzewskim