Jak być Kościołem, gdy kościół jest zamknięty? Przyzwyczajenia i utarte wzorce postępowania z epoki „zawsze tak było” nie wystarczają. Bo musi być inaczej. Inaczej, ale jak?
„Czuję się, jakbyśmy drugi raz zamykali kościół” – powiedział przeor naszego gdańskiego klasztoru, kiedy dostosowywaliśmy przestrzeń duszpasterską do rozporządzeń rządowych, wynikających z wprowadzanego stanu zagrożenia epidemicznego.
Ponad półtora roku wcześniej – pod koniec października 2018 r., kiedy, ze względu na awarię konstrukcyjną, podjęliśmy niełatwą decyzję o całkowitym zamknięciu dominikańskiego kościoła św. Mikołaja – wydawało się, że najtrudniejsze za nami. Dziś już nie tylko nie możemy zaprosić ludzi do modlitwy w naszej czternastowiecznej bazylice, ale i w pomieszczeniach duszpasterskich – dotąd bezpiecznych – zrobiło się nieswojo cicho, pusto i zimno.
Wracamy do korzeni
Pierwsze zamknięcie „Mikołaja” odczytaliśmy jako wezwanie do rozeznania i ponownego przemyślenia dominikańskiej obecności w Gdańsku. Udało się zrewidować dotychczasowe rozproszone zaangażowania i spróbować nazwać priorytety naszej posługi. Żartobliwie mówiliśmy, że wracamy do korzeni. Sytuacja wymusiła na nas „wędrowne kaznodziejstwo” – w każdą niedzielę odprawialiśmy swoją liturgię w trzech sąsiednich kościołach.
Staliśmy się także na nowo „zakonem żebraczym”. Kiedy budżet klasztoru i kościoła zaczął topnieć, a my zastanawialiśmy się, czy będziemy mieli pieniądze na najbliższe święta Bożego Narodzenia, trzeba było wprost, z pokorą prosić o finansowe wsparcie. Chyba nic tak szybko nie zmusza zakonników do nawracania się, jak brak pieniędzy w klasztornej kasie. Gdy bezpieczna i dostatnia przyszłość staje się niepewnym jutrem, nagle przypominamy sobie o Opatrzności Bożej i zależności od ludzkiej hojności.
Zamknięty „Mikołaj” dał nam więc okazję do bycia bliżej ludzi i siebie nawzajem w braterskiej wspólnocie. Być może pomógł też przygotować się do dzisiejszej dramatycznej sytuacji.
Inny model duszpasterstwa
A jak wygląda życie duszpasterza teraz, w czasie pandemii i kwarantanny? Najpierw telefon do starszej, przestraszonej parafianki, której trzeba spokojne wyjaśnić, żeby nie przychodziła w niedzielę do kościoła… Później przekierowywanie zapału studentów z kuchni dla bezdomnych w stronę wolontariatu pomocowego dla osób samotnych i starszych niemogących opuszczać własnych mieszkań… Następnie wybieranie odpowiedniego programu do wideokonferencji z grupami duszpasterskimi… A i tak okazuje się, że to dopiero rozgrzewka.
Przed duszpasterzami stoją nowe wyzwania, z którymi coraz trudniej się mierzyć. To już nie tylko poszukiwanie metod pracy poza wygodną przestrzenią klasztorną, lecz także pytanie o to, jak w ogóle towarzyszyć ludziom, którym nie można podać ręki na powitanie i przekazać znaku pokoju.
Po zamknięciu kościoła staliśmy się na nowo „zakonem żebraczym”. Chyba nic tak szybko nie zmusza zakonników do nawracania się, jak brak pieniędzy w klasztornej kasie
Poszukiwanie nowych możliwości kontaktu duszpasterskiego pociąga za sobą kolejne kwestie, dotąd zepchnięte w eklezjalną podświadomość lub ukryte w uświęconej i niedotykalnej przestrzeni zwanej przez papieża Franciszka „zawsze tak było”[1]. O co więc woła drugi raz zamknięty kościół? Chyba o Kościół właśnie! Ale jak być Kościołem, gdy kościół jest zamknięty? Czym właściwie Kościół w ogóle jest? Przyzwyczajenia i utarte wzorce postępowania z epoki „zawsze tak było” nie wystarczają. Bo musi być inaczej. Inaczej, ale jak?
Nie głosić samego siebie
Pierwsza podpowiedź może przyjść już od strony naszej rodziny zakonnej. Prócz braci i świeckich są przecież także mniszki dominikanki, żyjące w ścisłej klauzurze. To one są żywą pamięcią o priorytecie kontemplacji w naszym kaznodziejskim charyzmacie.
Być może teraz właśnie odkrywam, że koncentrując się na efektywności głoszenia, zapomniałem, że jeśli nie będę na modlitwie spotykał Boga, to grozi mi zwiastowanie nie Dobrej Nowiny, ale samego siebie? Ile czasu poświęcam na modlitwę, a ile na bycie z ludźmi? Może stałem się zwykłym religijnym aktywistą, którego czeka wypalenie po kolejnej turze rekolekcji[2]?
Czy z takim samym namaszczeniem celebruję liturgię, kiedy mam przed sobą pełny kościół i wtedy, kiedy na „Pan z wami” muszę odpowiedzieć sobie sam? Być może teraz nerwowo liczę lajki i wyświetlenia transmisji moich nabożeństw w mediach społecznościowych, bo do dobrego samopoczucia kapłańskiego potrzebuję publiki i szybkiego zweryfikowania owoców mojego „poświęcenia”?
Wirus klerykalizmu
Odpowiedzi na pytania o nową wizję duszpasterską można też szukać w polskim doświadczeniu. Już w ubiegłym stuleciu duchowny, którego mam za autentycznego proroka, ks. Franciszek Blachnicki, apelował o przemyślenie samych podstaw pracy duszpasterskiej.
Mocno krytykował wizję, wedle której główna misja księdza miałby polegać na aplikowaniu łaski Bożej konkretnemu przedstawicielowi ludu Bożego. Katowicki duszpasterz wykazywał, że podstawy nowożytnego rozumienia duszpasterstwa niosą w sobie zjadliwego wirusa (!). Mimo tłumów w kościołach, nie ma mowy o realnej wspólnocie, zaś przepaść między duchownymi a świeckimi pogłębia się coraz bardziej, tak jakby w rzeczywistości pochodzili z odrębnych planet i reprezentowali jakościowo inne gatunki chrześcijan. W dodatku – twierdził Blachnicki – przez brak odkrycia fundamentu życia Kościoła, jakim jest wspólnota, to kapłan, a nie Chrystus, staje się podstawowym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi[3].
Dziś także Franciszek – ale już nie założyciel ruchu oazowego, lecz sam biskup Rzymu – przestrzega przed klerykalizmem i woła o nawrócenie pastoralne[4]. Ono ma pozwolić nam wszystkim na nowo odnaleźć się w jednej wspólnocie jako bracia i siostry, grzesznicy, czekający na miłosierdzie Ojca, który chce podarować nam za darmo godność swoich ukochanych dzieci.
Zwykli zjadacze Chleba
Wydaje się zatem, że kolejne światło na dzisiejszy trud przyjść może ze zrozumienia samej natury Kościoła. Starożytni chrześcijanie mieli zwyczaj porównywać Kościół do księżyca, który świeci nie swoim własnym światłem, lecz odbija jasność słońca – Chrystusa[5].
Kościół rodzi się z Eucharystii, która ze wszystkich sakramentów jako jedyna jest nazywana właśnie Najświętszym Sakramentem. Od samego początku chrześcijanie spotykali się w dzień po szabacie oraz na pamiątkę zmartwychwstania i zgodnie z poleceniem Pana „łamali chleb”. I tak jak cała działalność Kościoła bierze swoją moc z Eucharystii i do niej prowadzą wszystkie nasze tęsknoty za Bogiem, analogicznie z tego samego powodu niedzielna celebracja liturgiczna stała się pierwszym „dodatkiem” dla judeochrześcijan wierzących w Jezusa[6]. I choć skarb Eucharystii był niepodważalny od samego początku chrześcijaństwa, to wcale nie tak szybko pozwolono na codzienną celebrację i możliwość przyjmowania Komunii.
Może podczas tegorocznych „wymuszonych rekolekcji wielkopostnych” powinniśmy odrobić zaległą formację chrzcielną?
Czy jesteśmy świadomi tego skarbu? A może dopiero teraz – kiedy zdecydowana większość z nas została pozbawiona możliwości, aby sakramentalnie przyjąć Ciało Pana – odkrywamy swoją tęsknotę? Może dzisiejszy Kościół przypomina faryzeuszy jedynie wypełniających Boże przykazania, czczących Boga wargami, lecz z kamiennym sercem[7]? Może właśnie dziś, kiedy ze zdumieniem odkrywamy katechezę o komunii duchowej[8], ze smutkiem patrzymy wstecz na samych siebie, jako na zwykłych zjadaczy Chleba, który mimo swojej sakramentalnej mocy, natrafiał na nasze kamienne, świętokradcze serca?
Eucharystyczny rachunek sumienia
Brak fizycznego uczestnictwa w Eucharystii może dziś postawić nas przed pytaniem o realną intencję uczestniczenia w niej przed czasem zarazy. Trzeba zajrzeć do serca i odpowiedzieć szczerze, ile w nim bezdusznej magii.
Z pomocą w eucharystycznym rachunku sumienia przychodzi starożytna chrześcijańska zasada strzeżona także przez kanon Pisma Świętego. Jeśli chcę zweryfikować, czy moja pobożność jest rzeczywistym spotkanie z Bogiem, to powinienem popatrzeć na relacje, które buduję wokół siebie. Jeśli czas, który nazywam modlitwą, nie otwiera mojego serca przed bliźnimi, to może się niestety okazać, że moja dotychczasowa modlitwa była spotykaniem się z samym sobą, a nie z żywym Bogiem[9].
Ty i ja jesteśmy świadkami obecności Boga w świecie. Jesteśmy Jego świątynią zawsze. Nawet wtedy, kiedy nie modlimy się w kościele
Eucharystia jest niepodważalnym centrum Kościoła. Wyznajemy, że sam Chrystus daje nam samego siebie nie w sposób symboliczny, lecz realnie w swoim Ciele i Krwi, abyśmy mogli Go rzeczywiście jeść i pić (!) i żyć na wieki[10]. Posiadanie w Kościele najświętszego spośród sakramentów, nie uprawia nas jednak do robienia z Eucharystii „zapchajdziury duszpasterskiej”. „Bo co tu z tymi ludźmi zrobić? Mszę im odprawimy!” – takie dialogi słyszałem nie raz…
A przecież – jak mówił abp Rino Fisichella – często dochodzi do determinowania Eucharystii przez aspekty duszpasterskie, podczas gdy relacja powinna być odwrotna. „Stajemy często przed definiowaniem Sakramentu jako funkcji duszpasterskiej, podczas gdy powinno to być na odwrót: to duszpasterstwo powinno być rozumiane w kluczu Sakramentu”[11].
Trzeba zaznaczyć, że choć liturgia rzeczywiście jest szczytem i źródłem całego życia chrześcijańskiego, to „nie wyczerpuje całej działalności Kościoła, gdyż zanim ludzie mogą zbliżyć się do liturgii, muszą być wezwani do wiary i nawrócenia”[12]. Pierwszym więc krokiem w kierunku zrozumienia tajemnicy Kościoła jest „brama sakramentów[13]” – chrzest święty, w którym właśnie o dar wiary się prosi[14].
Nagie ciało Chrystusa
Przez chrzest jesteśmy zaproszeni do odkrycia wspólnej godności, a kiedy jej w Kościele brakuje, zaczynają się podziały, poszukiwanie władzy, a nie służba z miłością. Dar chrztu, czyli włączenia w życie Kościoła prowadzi chrześcijan do odkrycia jedynego prawdziwego kultu w Duchu i prawdzie[15]. Jezus przez swoją podwójną naturę – prawdziwe człowieczeństwo i prawdziwe bóstwo – jest dla nas doskonałym Arcykapłanem. Nie ma już podziału na sacrum i profanum. Ty i ja jesteśmy świadkami Jego obecności w świecie. Jesteśmy świątynią Boga zawsze[16]. Nawet wtedy, kiedy nie modlimy się w kościele.
Dar chrztu przypomina, że jedność w Chrystusie jest podstawą całego uświęcenia i działań duszpasterskich. Przez całe wieki Kościół podczas samej liturgii przypominał sobie, że jego komunia z Bogiem i człowiekiem rozciąga się poza mury katedr i bazylik. Błogosławiono ser i oliwę, którą po Eucharystii przesyłano ubogim, dla których także zbierano datki. Święta przestrzeń ołtarza ściśle łączyła się z potrzebującymi i bez troski o nich nie sposób było myśleć o Eucharystii[17].
Święty Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii cytuje jednego ze starożytnych Ojców. Myśl św. Jana Chryzostoma jest świadectwem głębokiego zrozumienia integralności chrześcijańskiego życia, które nie może ograniczyć się jedynie do fizycznych miejsc kultu: „Pragniesz czcić ciało Chrystusa? Nie lekceważ go, gdy jest nagie. Nie oddawaj mu czci tu, w świątyni, suknem z jedwabiu, aby lekceważyć je potem na zewnątrz, gdzie doświadcza zimna i nagości. Ten, który powiedział: «To jest Ciało moje», jest tym samym, który rzekł: «Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść» i «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» […] Po co stół eucharystyczny zastawiony złotymi kielichami, kiedy On umiera z głodu? Zacznij karmić Go głodnego, a potem z tego, co zostanie, będziesz mógł ozdobić również ołtarz”[18].
Inspirować świat
Być może obecny czas, który wręcz na siłę wypycha nas z bezpiecznych kościołów, każe nam powrócić do uformowanych już starożytnych narzędzi formacji dojrzałych chrześcijan. Widać, że sama liturgia nie wystarczy, bo chrześcijaństwo w doświadczeniu wielu osób staje się bezliturgiczne. Ks. Blachnicki przestrzegał: „Jeśli rozerwie się kontekst między słowem, sakramentem, wspólnotą, to wszystko się rozlatuje, jest fikcją. Cały problem leży w tym, że bardzo rzadko udaje się nam zebrać te wszystkie elementy razem”[19].
Aby życie chrześcijanina całe było przesiąknięte Chrystusową wonią i świeciło Jego blaskiem, trzeba uruchomić równocześnie trzy przestrzenie: martyrię, leiturgię i diakonię. „Martyria, czyli świadectwo – to głoszenie słowa Bożego i słuchanie tego słowa, przyjmowanie go wiarą i wyznawanie. To jest funkcja życiowa Kościoła. Jeśli nie ma przepowiadania i wyznawania wiary, jeśli nie ma świadectwa, to Kościół jest martwy. Druga funkcja to sprawowanie liturgii, uczestnictwo w sakramentach, oddanie chwały Bogu we wspólnocie. I wreszcie diakonia – wzajemne służenie sobie poprzez charyzmaty, które posiadamy dla budowania wspólnoty”[20].
Jeśli czas, który nazywam modlitwą, nie otwiera mojego serca przed bliźnimi, to może się niestety okazać, że moja dotychczasowa modlitwa była spotykaniem się z samym sobą, a nie z żywym Bogiem
Spójność starożytnego chrześcijaństwa, która potrafiła inspirować świat, będąc niezwykle płodną i twórczą mimo wielu przeszkód zewnętrznych, była z pewnością jedną z inspiracji ojców II Soboru Watykańskiego. To właśnie dzięki poleceniom soborowym Kościół powraca do formuły katechumenatu jako wzorcowego sposobu przyjęcia wiary i sakramentów inicjacji chrześcijańskiej[21]. Jestem przekonany, że właśnie takie wprowadzanie do wspólnoty wierzących – zgodne z wielowiekową tradycją Kościoła i oparte o Pismo Święte – może nam pomóc szczególnie dziś, kiedy nie jest nam dane przekroczyć drzwi świątyń.
Skąd ten pomysł, aby popatrzeć na katechumenat jako na inspirację duszpasterską[22] na czas zarazy? Otóż katechumeni oraz publiczni grzesznicy nie byli dopuszczeni do liturgii eucharystycznej. Stali zazwyczaj w kruchcie, a po liturgii słowa byli wypraszani ze zgromadzenia. Dziś także absolutna większość katolików została „wyproszona” z osobistego udziału w Eucharystii… Ale duchowość eucharystyczna z liturgii wypływa, lecz na liturgii się nie kończy!
Pandemia jako katechumenat pochrzcielny
Być może zatem – podczas tych, jak mówi teolog Domu Papieskiego Wojciech Giertych OP, „wymuszonych rekolekcji wielkopostnych” – powinniśmy odrobić zaległą formację chrzcielną? Większość z nas weszła do Kościoła jako niemowlęta, rozpoczynając chrześcijańskie życie w oparciu o wyznanie wiary rodziców i chrzestnych. Niestety wciąż tak niewielu potrafi odkryć łaskę Bożego życia, która została nam ofiarowana podczas polania naszej głowy wodą i wezwania imienia Trójjedynego Boga.
Może czas pandemii to swoisty katechumenat pochrzcielny, czyli przede wszystkim czas katechezy opartej o lekturę Pisma Świętego? Przecież bez przyjęcia słowa Bożego nie można stać się człowiekiem wiary[23]. Stąd też i struktura samej liturgii Mszy świętej nie jest jedynie spadkobiercą synagogalnych modlitw, lecz ma dynamikę teologiczną i formacyjną[24]. Najpierw jesteśmy zaproszeni do nakarmienia się słowem. Potem dopiero zaproszeni jesteśmy do stołu Ciała i Krwi[25].
Zaryzykuję twierdzenie, że czasowe odsunięcie od ołtarza eucharystycznego wyraźnie zaprasza nas do wejścia w głębszą relację ze słowem Bożym. Bo przecież „Logos daje się człowiekowi w równym stopniu, tak w Eucharystii, jak i w słowie”[26], z tym jednak zastrzeżeniem, że przykazanie Szma Israel – „Słuchaj Izraelu” jest etapem podstawowym wchodzenia w relacje z Bogiem[27], aby następnie przekroczyć próg „domu Słowa[28]” – Kościoła.
Pozwolić przeczytać się Słowu
Zatem wydaje mi się, że nie pozostaje nam nic innego, jak wejść w pierwotną katechezę Kościoła, postawić pierwszy krok ku odnowie wiary, którym jest właśnie słuchanie. Trzeba pozwolić przeczytać się Słowu, nie po to, aby znać Biblię jak encyklopedię i zręcznie szafować siglami wersetów i rozdziałów. Trzeba raczej być jak prorok Ezechiel czy Jan Apostoł i „zjeść książeczkę”[29] w naszych domowych Kościołach, aby odkryć, że Pismo Święte jest bardziej obecne na tablicach serca, niż na kartach pergaminu[30].
Zachariasz i Maryja mieli okazję usłyszeć Boże zaproszenie. Zachariasz, jako kapłan, sprawował nawet czynności liturgiczne, kiedy dotarło do niego słowo Boga. Nie dał jednak od razu wiary w Bożą hojność. Potrzebował czasu, aby dojrzeć i przyjąć słowo. Inaczej było z Maryją. Będąc nie w oficjalnym miejscu kultu w Jerozolimie, a najprawdopodobniej u siebie w domu, mimo wątpliwości, pozwoliła słowu zamieszkać u siebie.
Czasem potrzeba Zachariaszowej lekcji milczenia, w zamkniętym domu, aby uwierzyć, że aby stało się Ciało, trzeba uwierzyć Słowu. Wchodźmy więc w ten czas jak Kościół w Wielką Sobotę[31], kiedy nie sprawuje się żadnych obrzędów. Nie zagłuszajmy niełatwego milczenia, uciekając w różne formy religijnych „święconek”. Wejdź do swojej izdebki, zamknij drzwi i słuchaj[32].
[1] Zob. Franciszek, „Evangelii gaudium” (dalej: EG), 128; „Christus vivit” (dalej: ChV), 297.
[2] Zob. EG 82.
[3] Zob. F. Blachnicki, „Wspólnota w Chrystusie jako zasada teologii pastoralnej i duszpasterstwa”, „Collectanea Theologica” 1969, 39/2, s. 27-36; „Idea Kościoła we współczesnej literaturze teologiczno-pastoralnej”, „Śląskie Studia Historyczno-Tologiczna” 1971 (4), s.45-47, „Sympatycy czy chrześcijanie”, Kraków 2009, s. 22.
[4] Zob. ChV 90, „Siła powołania. Papież Franciszek w rozmownie z Fernando Prado CMF”, Poznań 2019, s. 90-92, 102.
[5] Zob. Katechizm Kościoła katolickiego 9 i dalej: KKK, 748.
[6] Zob. Jan Paweł II, „Ecclesia de Eucharistia” (dalej: „Ecclesia de Eucharistia”), 1-4.
[7] Mt 15,7nn.
[8] Zob. „Ecclesia de Eucharistia”, 34; Benedykt XVI, „Sacramentum caritatis”, 55.
[9] Zob. „Ecclesia de Eucharistia”, 20; Mt 5,23-26; 1 Kor, 11,17-22.27-34; Jk 2,14-19.
[10] Zob. J 6,53-58.
[11] „Abp Fisichella: Sakrament Bierzmowania a ewangelizacja”.
[12] Konstytucja o liturgii świętej II Soboru Watykańskiego „Sacrosanctum Consilium”, 9.
[13] KKK, 1213.
[14] KKK, 1253.
[15] Zob. J 4,21-24.
[16] Zob. 1 Kor 3,16n.
[17] H. Pietras, „Początki teologii Kościoła”, Kraków 2007, s. 72-73.
[18] Św. Jan Chryzostom, „Homiliae in Matthaeum” 50, 3-4. Cyt. za: „Ecclesia de Eucharistia”, przypis 34.
[19] F. Blachnicki, „Sympatycy czy chrześcijanie”, dz. cyt., s. 20-21.
[20] F. Blachnicki, „Sympatycy czy chrześcijanie”, dz. cyt., s. 36.
[21] „Obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych”, s. 7-41.
[22] F. Blachnicki, Sympatycy czy chrześcijanie, dz. cyt., s. 30-37.
[23] Benedykt XVI, „Verbum Domini” (dalej: „Verbum Domini”), 25; Rz 10,17.
[24] Benedykt XVI, „Sacramentum caritatis”, 64.
[25] „Verbum Domini”, 54-56.
[26] Orygenes, cyt. za: H. Pietras, „Początki teologii Kościoła”, dz. cyt., s.75.
[27] „Verbum Domini”, 24-26.
[28] „Orędzie końcowe Synodu Biskupów”, III, „L’Osservatore Romano”, wyd. polskie, 2009 nr 1, s. 26n.
[29] Zob. Ez 3,3; Ap 10,10.
[30] KKK, 113.
[31] List generała Zakonu Kaznodziejskiego Gerarda Francisca P. Timonera III OP w związku z pandemią COVID-19 (15.03.2020).
[32] Zob. Mt 6,5n.
Mój Boże, to jest pięknie rozpisany plan nawrócenia naszego Kościoła i nas samych w nim uczestniczących.
Przeniósł Ojciec na papier moja nieodkrytą intuicję. Myślałam o tym co jest nie tak z moim Kościołem?Bóg zapłać.