Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

To, co normalnie przekazuje uczniom nauczyciel, teraz spada na rodzica. Listy do redakcji

Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski podczas konferencji prasowej o nauczaniu zdalnym 13 marca 2020 roku w Warszawie. Fot. Krystian Maj/ KPRM

Sama muszę dziecku wszystko wytłumaczyć – zajmuje to do 4 godzin dziennie. Pracuję w markecie, wychodzę z domu ok. 11.30. Kiedy wracam z pracy ok. 21, zasypiam na stojąco – pisze mama 9-latka.

20 marca minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski poinformował, że w związku z zawieszeniem zajęć w szkołach 92 proc. szkół przeszło już na zdalny tryb nauczania. Od środy, 25 marca, szkoły mają obowiązek – co reguluje odpowiednie rozporządzenie ministra – nauczania na odległość.

Opublikowany kilka dni temu (pierwotnie na Facebooku, ale także u nas) tekst Edyty Sabickiej o nauczaniu online – „To szaleństwo zmuszać do tego cyrku uczniów i nauczycieli” – wywołał gorącą dyskusję.

Publikujemy kilka wybranych głosów rodziców i apel maturzystki. W kolejnym materiale przedstawimy wybrane głosy nauczycieli.

Czy to jest zdalne nauczanie?

Edyta Sabicka trafiła w samo serce problemu. A tak wygląda nasza sytuacja: mam syna w 3 klasie szkoły podstawowej. Pani nauczycielka przysyła codziennie na Librusa wyszczególnione tematy, strony i zadania, które w normalnych warunkach przerabiałaby z dziećmi w szkole. I co? I tyle. 

Oboje z mężem pracujemy, i nie jest to praca zdalna. Mąż pracuje fizycznie w godzinach 7-17. Wychodzi z domu ok. 6, wraca ok. 18. To ja muszę dziecku wszystko wytłumaczyć – zajmuje to ok. 3,5-4 godzin dziennie. Wykonanie zadań muszę potwierdzić nauczycielowi, wysyłając na maila zdjęcia książek i zeszytów.

Nie jesteśmy robotami, my nie mamy czasu na takie „cyrki”

Niestety na opiekę, zaproponowaną przez rząd, nie łapię się, ponieważ syn ma 9 lat. Pracuję w markecie – pracodawca skrócił czas otwarcia sklepu z 7-22 na 7-20, a co za tym idzie druga zmiana rozpoczyna się teraz nie o 14, ale o 12. Żeby być w pracy na 12, muszę wyjechać z domu ok. 11.30. Wracam ok. 21.

Od rana muszę ogarnąć dom, obiad… Kiedy wracam do domu, jestem tak wykończona, że zasypiam na stojąco. Więc pytam, kiedy ja mam zastąpić nauczyciela i odgrywać jego rolę?

Nie jesteśmy robotami, my nie mamy czasu na takie „cyrki” .

I jest jeszcze jedno zasadnicze pytanie: czy to jest zdalne nauczanie? Chyba nie.

Mama 9-latka 

Czas próby dla nas wszystkich

Jestem mamą dwójki dzieci w wieku szkolnym, w tym syna z niepełnosprawnością intelektualną. Zacznę od córki, która jest w pierwszej klasie technikum analitycznego. Zdalne nauczanie online to jest po prostu masakra. Córka ma lekcje może dwa razy w tygodniu, bo część nauczycieli prawdopodobnie nie ma możliwości sprzętowych – jak oni mają nauczać bez odpowiedniego łączą i sprzętu?

Jeśli chodzi o syna, uczy się w ośrodku szkolno-wychowawczym. Tam coś takiego jak nauczanie online nie istnieje. To ja jestem zawalona materiałem, który mam z nim przerobić w domu. To jest dziecko z autyzmem, on totalnie nie rozumie, co się dzieje – jak mama może go uczyć? A co z jego ulubioną nauczycielką, której praktycznie nie widizał od trzech tygodni?

Mój syn ma autyzm i totalnie nie rozumie, co się dzieje. Jak mama może go uczyć? A co z jego ulubioną nauczycielką, której praktycznie nie widział od trzech tygodni?

Rozumiem, że jestem w domu na zasiłku opiekuńczym i chyba w tej sytuacji mam wygrane, ale są jeszcze inne obowiązki w domu. Jak znaleźć czas, żeby pomóc córce w niektórych lekcjach?

Naprawdę to jest czas próby dla nas wszystkich.

Imię i nazwisko znane redakcji.

Proszę! Ta historia nie powinna się źle skończyć

Nazywam się Julia i mieszkam w Łodzi. Jestem tegoroczną maturzystką, co potwornie mnie przeraża. Presja jest zbyt duża. Uczniowie byli zmuszeni stworzyć petycję, żeby maturę przesunięto o chociaż dwa tygodnie. A to i tak nie jest wystarczające w przypadku moim i moich znajomych, żeby zdążyć przygotować się do matury. Nie możemy przecież pozwolić sobie na zawalenie egzaminu, który podobno decyduje o naszej przyszłości.

U mnie nauczanie online zostanie wprowadzone dopiero od poniedziałku 30 marca, bo wcześniej szkoła nie miała takiej możliwości. Nauczyciele zadają kilkakrotnie więcej materiału, żeby nie wyglądało to na nicnierobienie. Chociaż wszyscy doskonale wiemy, że w szkole przerobienie tego materiału zajmuje znacznie więcej czasu, bo nauczyciel tłumaczy.

Co mają zrobić moi znajomi, którzy nie posiadają stałego łącza internetowego albo mieszkają z czwórką rodzeństwa? Mają losować, które z nich danego dnia siądzie przed komputerem?

Sytuacja, w której nauczyciel przez dwa tygodnie – zadając ćwiczenia przez internet bez wytłumaczenia – przerabia połowę książki, jest co najmniej śmieszna. A moja szkoła to nie jedyny przypadek, gdzie nauczyciele zachowują się w ten sposób. Mamy prawo nie czuć się odpowiednio przygotowani.

Oczywiście mogłabym uczyć się w ten sposób. Ale jestem wychowywana jedynie przez babcię, a mam również brata, któremu muszę pomóc w nauce. Brat jest w piątej klasie szkoły podstawowej, on nie może narobić sobie teraz zaległości w nauce, bo każdy doskonale wie, czym to skutkuje. Jaką byłabym siostrą, gdybym mu nie pomogła?

Co mają zrobić moi znajomi, którzy nie posiadają stałego łącza internetowego albo mieszkają z czwórką rodzeństwa? Mają losować, które z nich danego dnia siądzie przed komputerem? Proszę! Ta historia nie powinna się źle skończyć, jeszcze mamy czas na zmianę…

Julia – maturzystka

Nie mogę wziąć odpowiedzialności za jakość edukacji moich dzieci

Jestem matką dwójki dzieci. Córka – pierwsza klasy szkoły podstawowej, a syn (z zespołem Aspergera) pierwsza klasa liceum. Codziennie pracuję osiem godzin, dzieci więc prawie cały dzień są w domu same. Do domu wracam ok. 17. Po drodze zakupy (tylko dwa razy w tygodniu, żeby ograniczyć rozprzestrzenianie wirusów), potem przygotowanie obiadu na następny dzień, pranie… po prostu życie.

Mamy w domu dwa laptopy z dostępem do internetu. Rarytas. Gdyby tego nie było, to pewnie strzeliłabym sobie w głowę. Obydwoje muszą być dostępni w internecie o tych samych godzinach. Córka codziennie musi się logować na Librusa. Odebranie wiadomości od nauczycieli – równa się udział w lekcji. W wiadomości link do Youtube, link do jednej strony, drugiej strony, plik z omówieniem tematu, plik z zadaniami. Polecenia: pooglądaj, zanalizuj, wyciągnij wnioski. Zrób zadania, wyślij nauczycielowi. Plastykę-technikę ogarnia. Religię też. Reszta – dramat.

Szkoła syna wprowadziła wideokonferencję. Powiecie: super, tak jak w telewizji pokazują. No nie do końca super. Łącza nie wytrzymują przeciążenia systemu. Obraz i dźwięk tną się, jednemu uczniowi przerywa w jednym momencie, drugiemu w innym. Nauczyciel musi wytłumaczyć temat patrząc w monitor nie mając pewności, że jest przez wszystkich odbierany tak samo. Nie zazdroszczę. A skupienie uwagi na omawianym temacie bez kontaktu fizycznego z nauczycielem u aspergerowca – żadne.

Do tego dochodzą wysyłane zadania przez dziennik, classroom, maila. Wydrukować, napisać, odesłać. Pogubić się można. Ściągę sobie zrobiłam, żeby ogarnąć co, kiedy i komu trzeba wysłać.

Do lekcji siadamy o 18. Przecież to nie jest trudne, każdy rodzic się kiedyś tego uczył, ja też. Kiedyś. Przyznaję się, matura to bzdura. Teraz, żeby móc coś wytłumaczyć dziecku, muszę się najpierw sama pouczyć. O godzinie 18-stej mój mózg nie funkcjonuje. Mózgi moich dzieci też nie. Matematyka, polski, geografia, fizyka, chemia, biologia, historia… Matko!!!

Nie pamiętam, o co chodzi w logarytmach. Nie radzę sobie z interpretacją trenów Kochanowskiego. Pylenie kwiatów, różnice między pogodą a klimatem… Poddaję się.

Przecież to nie jest trudne, każdy rodzic się kiedyś tego uczył, ja też. Kiedyś. Matematyka, polski, geografia, fizyka, chemia, biologia, historia… Matko!!!

To, co nauczyciel przekazuje uczniom w naturalnych warunkach lekcji, teraz musi zrobić rodzic. Odpowiedzialność za zrozumienie zagadnienia przez nasze dzieci spada na nas. Nie mamy przygotowania pedagogicznego, nie potrafimy tłumaczyć. A przede wszystkim nie mamy wiedzy tematycznej. Ale przecież kochamy nasze dzieci i niejednokrotnie jesteśmy dobrymi rodzicami. I chcielibyśmy dla nich jak najlepiej.

W komentarzach po tekstem Edyty Sabickiej pojawił się temat odpowiedzialności za naukę naszych dzieci. Nie rozumiem hejtu wobec rodziców, którzy mają odwagę mówić: „Nie czuję się odpowiedzialna za edukację naszych dzieci. Jeśli chciałabym uczyć dzieci w domu, dawno wypisałabym je ze szkoły.” […] Ja osobiście również nie mogę wziąć odpowiedzialności za jakość edukacji moich dzieci. Nie jestem do tego przygotowana. Nagle jeden rodzic ma być alfą i omegą, znać program nauczania wszystkich przedmiotów – nierealne.

Dzień za dniem pojawia się coraz więcej frustracji u mnie i dzieci. W takich warunkach nierealne jest spokojne wytłumaczenie dziecku zadanego materiału. Ale obecnie mamy dużo większe zmartwienia: czy się zarazimy, jak to dalej będzie? Czy damy radę wytrwać pozamykani w czterech ścianach bez możliwości wentylowania emocji? Staram się nie panikować, ale temat siedzi gdzieś z tyłu głowy.

Dobra, zadania domowe mniej więcej ogarnięte. Znalazłam odpowiedzi w internecie, powiedziałam, co gdzie wpisać. Naprawdę tak to ma wyglądać? Ale przecież szkoda, by dziecko dostawało złe oceny, bo matka nie potrafi wytłumaczyć. Teraz zajęcia wieczorne: kolacja, kąpiel. Jutro długi dzień. Trzeba pamiętać, że higiena snu jest bardzo ważna. Odpowiednio długi sen umożliwia dziecku (i rodzicowi) właściwy rozwój, pomaga we właściwej pracy mózgu. Tak słyszałam. A tu północ – znowu.

Wesprzyj Więź

Bardzo się cieszę, że jest weekend – możemy nadrobić to, czego nam się nie udało zrobić z trzech pierwszych dni zdalnej edukacji. Przyszły weekend będzie trudniejszy. Do nadrobienia będą zaległości z pięciu dni. Szit.

Mam wykształcenie wyższe. Co z rodzicami, którzy mają ukończoną szkołę tylko szkołę podstawową albo gimnazjum? Niejednokrotnie też nie posiadają sprzętu umożliwiającego ich dzieciom udział w lekcjach. Nie wszyscy za 500+ kupują laptopy. Ich dzieci nie mają zapewnionego wsparcia rodzicielskiego na co dzień. Uwierzcie, są różne sytuacje w domach. Dlaczego więc dzieci, które na starcie mają rzucane kłody pod nogi, w tak wyjątkowej sytuacji mają jeszcze trudniej? Przepaść się pogłębia. W tej sytuacji nie mają równych możliwości dostępu do edukacji. Rzeczywisty kontakt z nauczycielem jest podstawą nauczania. Nikt ani nic tego nie zmieni.

Ania

Podziel się

Wiadomość

Myślę, że lepiej zawiesić szkołe i zrobic teraz wakacje, a w wakacje rozpaczać staro/nowy rok szkolny ze względow takich iż większość rodziców pracuje czasem po 10h dziennie i nie ma kompetencji nauczycielskich. Więc wiedza czasem nie jest przekazana tak jak powinna. Myślę, że warto się nad tym zastanowić. Przyjaciółka jest za i reszta rodziców też będzie.