Zima 2024, nr 4

Zamów

Bioetyka Kaczkowska

Ks. Jan Kaczkowski. Fot. Więź

Co poradziłby nam ks. Jan Kaczkowski w czasach pandemii? Zaleciłby zapewne przede wszystkim używanie rozumu, słuchanie głosu sumienia oraz… praktykowanie czułości wobec siebie nawzajem.

28 marca to dla wielu z nas smutna data – tego dnia cztery lata temu zmarł ks. Jan Kaczkowski. Miał zaledwie 39 lat. W internetowej encyklopedii czytamy, że był katolickim duchownym, doktorem nauk teologicznych oraz dyrektorem hospicjum w Pucku. Szczęśliwie w opisie tym pojawia się także jeszcze jedno ważne słowo – „bioetyk”. Tak, ks. Kaczkowski był również bioetykiem.

Od czasu opublikowania przez Przemysława Wilczyńskiego w „Tygodniku Powszechnym” rozmowy z ks. Janem „Sklepany przez Kościół, kocham Kościół”, nie mam wątpliwości, że bioetyczna myśl ks. Jana Kaczkowskiego zasługuje nie tylko na uznanie, ale także na jej regularne poznawanie i upowszechnianie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. W odróżnieniu bowiem od wielu filozofów, lekarzy, księży i prawników zajmujących się etycznymi dylematami biomedycyny, ks. Jan bioetykę nie tylko znał, uprawiał i praktykował – on jej doświadczył.

Rzetelna wiedza, praktyka i doświadczenie

Na początku wypada zapytać: Czym jest bioetyka? Słownikowo rzecz ujmując, to „dział etyki zajmujący się analizą dylematów moralnych, pojawiających się w praktyce nauk medycznych i biologicznych” (za Słownikiem Języka Polskiego). Mamy w Polsce wielu ekspertów, którzy wypowiadają się na ten temat. Badają oni kolejne trudne zagadnienia i przypadki, które wymagają rozstrzygnięć nie tylko medycznych, ale właśnie etycznych, a także coraz częściej również prawnych. Ksiądz Jan Kaczkowski wszedł w tę złożoną rzeczywistość w sposób bardzo oryginalny.

Był świetnie wykształconym badaczem. Doktorat, zatytułowany „Godność człowieka umierającego a pomoc osobom w stanie terminalnym”, obronił w roku 2007 u znanego moralisty – ks. prof. Mariana Machinka. Bioetyka jest jednak dziedziną szczegółową, ks. Kaczkowski uzupełnił swoją wiedzę w tym zakresie na studiach podyplomowych. Jego myśl bioetyczna wiele zawdzięcza również praktyce – ks. Jan był kapelanem w Domu Pomocy Społecznej oraz w szpitalu. Jako członek komisji etycznych wspierał lekarzy, wraz z kilkoma osobami powołał do istnienia w Pucku hospicjum domowe, a następnie stacjonarne, był szefem obu tych placówek.

W odróżnieniu bowiem od wielu filozofów, lekarzy, księży i prawników zajmujących się etycznymi dylematami biomedycyny, ks. Jan bioetykę nie tylko znał, uprawiał i praktykował – on jej doświadczył

W kształtowaniu się oryginalnej myśli bioetycznej ks. Kaczkowskiego istotny udział miała także jego niepełnosprawność. W rozmowie z Joanną Podsadecką opowiadał, że miał problemy z samodzielnym redagowaniem swojego doktoratu – był osobą niedowidzącą, miał również niedowład lewej części ciała. Ale ta niepełnosprawność to nie wszystko, w 2012 r. zdiagnozowano u ks. Jana śmiertelną chorobę – glejaka mózgu czwartego stopnia. Kiedy więc mówił o dylematach etyki lekarskiej, odnosił się do trzech elementów: wiedzy, praktyki i własnego doświadczenia.

W rozmowie z Przemysławem Wilczyński powiedział: „Weźmy nowotwór płuc: Ktoś pyta, jak to będzie przebiegać. Lekarz ma prawo przekazać najłagodniejszą wersję. Jeśli pacjent zapyta, czy będzie gorzej, lekarz może wybrać kolejną, mniej łagodną. Ale jeżeli pacjent chce, by powiedzieć wszystko, lekarz musi powiedzieć wszystko”. Przykład ten jest bardzo prostym, a zarazem precyzyjnym opisem tzw. przywileju terapeutycznego, którego zasady stosowania określa zarówno ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty, jak i Kodeks Etyki Lekarskiej.

Ksiądz Kaczkowski nie był lekarzem, jednak jako kapelan szpitalny, a następnie prezes hospicjum, a przede wszystkim oddany chorym duszpasterz wielokrotnie przeprowadzał takie rozmowy. Zawsze mocno podkreślał, że pacjent ma prawo znać prawdę o swoim stanie zdrowia (co, zwłaszcza dla rodziny chorego, wcale nie zawsze bywa oczywiste.) Jako praktyk właśnie, wiedział jednak, że chory człowiek nie zawsze jest w stanie tę prawdę unieść, co więcej – ona niekiedy może mu wręcz zaszkodzić. W książce „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby” wyjaśnia i przestrzega: „Prawda jest lekarstwem, które trzeba dawkować według indywidualnych potrzeb i wrażliwości chorego”. A jak na tę trudną prawdę przygotować chorego, szczegółowo i obrazowo pokazuje właśnie w przywołanej wyżej książce.

Godność w chorobie i umieraniu

Choć na co dzień zazwyczaj niechętnie o tym myślimy, to jednak – ks. Jan często to podkreślał – przychodzi w życiu każdego z nas taki moment, w którym dokonać musimy wyboru istotnego, niekiedy wręcz decydującego dla naszego zdrowia, a nawet życia; nierzadko również dla zdrowia czy życia kogoś z naszych najbliższych. W opublikowanych w ostatnich latach książkach ks. Kaczkowski opowiadał pytającym go o takich właśnie wyzwaniach i dylematach. Nieustannie przypominał, że powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby człowiek zbliżający się do śmierci mógł umierać z godnością.

Godna śmierć jak również godne chorowanie oznaczało dla ks. Jana otoczenie chorego i umierającego człowieka pełną szacunku, profesjonalną opieką zarówno medyczną, jak też psychologiczną i duchową. Dlatego bardzo dbał o tak wysokie standardy w swoim hospicjum. W praktyce oznaczało to nie tylko profesjonalizm i empatię opiekujących się chorym czy umierającym, ale też umożliwienie rodzinie nielimitowanego dostępu do chorego oraz zapewnienie im intymności.

Ksiądz Jan w swoim doktoracie zwracał również uwagę, że w momencie choroby i śmierci należy w pełni uszanować wartość człowieka. Jego zdaniem personel medyczny może niejednokrotnie „godzić w godność” pacjenta poprzez naruszenie jego prywatności, intymności, czy podejmowanie daremnych działań medycznych – zwanych terapią uporczywą – które potęgują cierpienie chorego.

Oceny, uwagi, a czasem także krótsze analizy Ks. Jana są bardzo konkretną propozycją treningu rozwoju moralnego

Niezmordowanie przekonywał i tłumaczył, że stosowanie wobec chorego takich terapii, które nie dają szans na wyleczenie go, a przysparzają mu cierpienia i bólu jest nieetyczne i nie powinno się ich stosować. A kiedy zostały z jakiegoś powodu rozpoczęte – należy ich zaprzestać. Tego rodzaju działań medycznych, czyli w istocie terapii uporczywej,nierzadko domagają się zrozpaczeni bliscy chorego, widząc w nich ostatnią deskę ratunku. Prawda jest jednak taka, że terapia uporczywa może wprawdzie niekiedy nieco przedłużyć życie chorego, ale – jak mocno podkreślał ks. Jan – oznaczać to będzie życie pełne cierpienia i bólu. W przywoływanej już tu książce „Żyć aż do końca…” padają dobitne słowa: „Dla mnie w takich sytuacjach rozstrzygająca jest odpowiedź na pytanie: czemu służą podejmowane przez nas działania medyczne? Kiedy niemal wszystko wskazuje na to, że istnieje mała szansa, aby podanie choremu kolejnej agresywnej chemii zadziałało, a on sam jest umęczony długim leczeniem i samą chorobą, zaś jego organizm jest nimi mocno wyniszczony – to zastosowanie tego inwazyjnego leczenia nosi już znamiona uporczywości terapeutycznej. A ta oznacza, że podejmowane procedury medyczne wiązać się będą z dużym cierpieniem chorego”.

Kiedy mowa o cierpieniu chorego na horyzoncie pojawia się kwestia eutanazji oraz sedacji paliatywnej. Eutanazja – ks. Jan był jej absolutnym przeciwnikiem – oznacza podanie choremu środków, które mają spowodować jego śmierć. Sedacja paliatywna to natomiast podanie choremu takich środków, które pozwolą opanować np. ból czy duszność, równocześnie powodujących jednak, że chory na skutek tych środków ma mniejszą świadomość, bądź też wprowadzony jest w stan snu.

Ksiądz Kaczkowski zdawał sobie sprawę, że kwestia sedacji paliatywnej wywoływać może mnóstwo pytań i wątpliwości u osób, które dalekie są na co dzień od rzeczywistości medycznej. Dlatego też uspokajał i zaznaczał, że jest to działanie, na które – być może – on sam się zdecyduje w ostatnim etapie swojej choroby. Podkreślmy więc jeszcze raz: sedacja paliatywna jest działaniem, którego intencją nie może być uśmiercenie pacjenta, a jedynie wsparcie go np. w bólu – bólu, którego wyniszczony chorobą człowiek nie jest już w stanie znieść.

Trening sumienia

Bardzo ważnym tematem w myśli etycznej i moralnej ks. Kaczkowskiego było sumienie. Ksiądz Jan nie wałkował jednak np. tematu klauzuli sumienia. Pasjonowało go raczej ćwiczenie sumienia. A tu daleki był od konfesyjnych nauk związanych z formowaniem wewnętrznego głosu rozumu, w którym objawia się Bóg. Kierował się raczej w stronę Kolbergowskiego rozwoju moralnego. Oceny, uwagi, a czasem także krótsze analizy Ks. Jana są bardzo konkretną propozycją treningu rozwoju moralnego, który porównać można do praktyk znanych osobom pracującym z użyciem Treningu Zastępowania Agresji Arnolda Goldsteina.

U ks. Kaczkowskiego mamy zatem np. taki dylemat, czy kobieta wierząca i praktykująca może stosować antykoncepcję hormonalną w sytuacji, gdy jej stan zdrowia wskazuje na to, że kolejnej ciąży najprawdopodobniej nie przeżyje? Czy w tym konkretnym przypadku antykoncepcję hormonalną nadal należy traktować jako wyłącznie powstrzymującą poczęcie się dziecka, czy też staje się ona środkiem leczniczym, ratującym organizm kobiety przed stanem, który może mu zagrażać, wręcz prowadzić do śmierci? W podobnych kazusachks. Jan proponował gimnastykę sumienia. Wskazywał równocześnie na jego unikalność – sumienia wprawdzie nie widzimy fizycznie, ale każdy z nas zaświadczy przecież że ono jest. Nawet w przepisach prawa znalazło ono swoje miejsce. A ks. Jan wskazywał, że tylko my „słyszymy trzask naszego łamanego sumienia”.

Niezmordowanie przekonywał i tłumaczył, że stosowanie wobec chorego takich terapii, które nie dają szans na wyleczenie go, a przysparzają mu cierpienia i bólu jest nieetyczne i nie powinno się ich stosować

W swoich refleksjach dotyczących sumienia ks. Kaczkowski przypomina chwilami abp. Fultona Sheena. Obydwaj trafnie wskazali, że sumienie sprawia, iż sami dla siebie jesteśmy prokuratorami oraz sędziami, którzy wydając samemu sobie wyrok, jednocześnie nie dając możliwości na apelację.

Monika i Marcin Gajdowie opisywali w książce „Rozwój” przypadek człowieka, który miał zaburzone sumienie. Spowiadając się w trakcie Mszy Świętej, nigdy następnie nie przystępował do Komunii Świętej. Twierdził bowiem, że między rozgrzeszeniem a procesją wiernych do ołtarza zgrzeszył, co odłączyło go od Boga. Ksiądz Kaczkowski wskazywał na inną sytuację. Jego zdaniem są osoby, które mają tak „szerokie sumienie”, że nigdy nie doświadczyły poczucia winy. Perspektywa ta miała jednak dla niego bardzo praktyczny i bioetyczny wymiar. Przekonywał: „Im więcej wysiłku włożymy w staranność w naszych relacjach z pacjentem, tym bardziej będziemy mogli być spokojni w sumieniu, i tym bardziej będziemy skuteczni”. A w innym miejscu dodawał: „Sumienie zawsze wyprowadza prawdę z kryjówki”.

Praktyka bioetyka

W wypowiedziach ks. Kaczkowskiego dokładnie widać, jak wielką wartość stanowiły dla niego konkretne przykłady, często czerpane z własnego doświadczenia. Co ważne, ks. Jan zatrzymywał się zarówno na tematach bliskich ogólnie pojętej bioetyce, jak i wąsko rozumianej etyce lekarskiej. Zmarły w zeszłym roku prekursor medycy paliatywnej w Polsce, prof. Jacek Łuczak, w przedmowie do książki „Żyć aż do końca…” pisał z uznaniem, że uwagi i refleksje puckiego kapłana oparte są na solidnej wiedzy medycznej.

Sedno bioetyki Kaczkowskiej polega na tym, że wpierw bazuje ona na indywidualnym sumieniu, wskazującym drogę postępowania. Następnie wsparta jest konkretną wiedzą naukową – biologiczną, medyczną, psychologiczną i teologiczną – a także doświadczeniem indywidualnego spotkania z człowiekiem chorymi i umierającym oraz towarzyszeniem mu w umieraniu. Istotnym elementem bioetyki Kaczkowskiej jest wreszcie bardzo osobiste doświadczenie jej twórcy, czyli własna śmiertelna choroba.

Bardzo ważne w bioetycznej myśli ks. Jana jest również i to, że kiedy wypowiadał się na temat antykoncepcji, in vitro, aborcji i eutanazji. nigdy „nie zdejmował koloratki”. Zawsze odnosił się do nauczania Kościoła katolickiego, w którym widział nie tyle krytyka nauki, ile raczej jej wiernego towarzysza. W bioetyce księdza Jana zawsze obecny jest dwutakt, w którym wiedza i rozum łączą się z empatią i troską o drugiego. Gdy ks. Jan pisze o in vitro widzimy wyraźną krytykę tej naruszającą ludzką godność metody. Jednocześnie bardzo szybko łapiemy się na tym, że w debatach na ten temat musimy trenować – mówiąc ks. Kaczkowiskim – nie tylko mięsień sumienia, ale także mięsień wrażliwości, czyli pamiętać, że życia człowieka nie da się oddać wyłącznie kolorami czarnym i białym.

Ks. Jan stanowczo krytykował aborcję. Przypominał równocześnie, że są sytuacje związane z pytaniem o dopuszczalność aborcji, które wymagają ciszy

Gdy ks. Jan wypowiadał się na temat antykoncepcji, nie zaczynał od krytyki, ale od pytania: Po co jest stosowana? Czy wynika to z niewiedzy, lęku, a może z konkretnej sytuacji. Ksiądz Kaczkowski bardzo wyraźnie zaznaczał, że ocena etyczna stosowania antykoncepcji musi uwzględniać kontekst. Inna jest sytuacja młodych lubujących się w przygodnym seksem po dyskotece. A inna matki, której – jak w wyżej wymienionym przykładzie – lekarka powiedziała, że kolejna ciąża ją zabije.

Ks. Jan stanowczo krytykował aborcję i, podobnie jak prof. Jerome Lejeune, jednoznacznie dowodził, że dążenie w wielu państwach do wyeliminowania narodzin osób z zespołem Downa, to nowa odsłona eugeniki. Przypominał równocześnie, że są sytuacje związane z pytaniem o dopuszczalność aborcji, które wymagają ciszy. Co ma bowiem np. zrobić będąca w kolejnej ciąży matka kilkorga dzieci, która ma raka? Rozpocząć chemię, czy z niej zrezygnować? Zdecydować się zakończyć ciążę i skupić się na walce z nowotworem, który może ją odebrać pozostałym dzieciom, czy też zaryzykować? Ks. Kaczkowski współdziałał Fundacja Rak’n’Roll i wiedział, że współczesna onkologia coraz częściej daje możliwość terapeutycznego wsparcia kobiet w ciąży, u których wykryto nowotwór. Wiedział jednak także, że są sytuacje graniczne, w których musi zostać dokonany wybór – albo terapia, albo dziecko. Wielu z nas zapewne chętnie wskazałoby „najlepszą” w swoim mniemaniu odpowiedź. Ksiądz Jan przeciwnie – pokazywał, że takie momenty wymagają najpierw ciszy. Tu z pewnością przychodziła mu z pomocą praktyka spowiednika. Przypominał bowiem, że pewne sytuacje mogą być sądzone jedynie przed trybunałem sumienia, który objawiać się może w konfesjonale.

Podobnie rzecz się ma z eutanazją. Dla ks. Kaczkowskiego naturalnym było, że działań takich nie powinien się dopuszczać żaden lekarz. Niejeden zapyta jednak: Co złego jest w udzieleniu pomocy człowiekowi, który tak umęczony jest chorobą czy niepełnosprawnością, że nie chce dalej żyć? Ksiądz Jan stał na stanowisku, że eutanazja pozostaje w sprzeczności z podstawami misji lekarza. Uważał, że wiedza ma służyć lekarzowi do diagnozowania i leczenia pacjenta, a nie do pozbawiania go życia.

Wielu to może szokować, ale to właśnie praktykę eutanazji ks. Jan określał mianem „realizacji pokusy” natychmiastowego ulżenia cierpieniu. Jego zdaniem to nie eutanazja jest remedium na cierpienie i ból chorego, ale praktykowanie, rozwijanie i doskonalenie paliatywnych zdolności medycyny. Ksiądz Jan dążył do tego, aby hospicja mogły dawały choremu człowiekowi pełną empatii, wszechstronną opiekę – taką opiekę, która zapewni mu jak najwyższej jakości życia w chorobie i godną śmierć.

Cisza i działanie

Bardzo nam dziś brakuje ks. Jana Kaczkowskiego i jego bioetycznego spojrzenia. Czasy pandemii postawiły medyków wobec nowych, bardzo konkretnych i dramatycznych dylematów. Którego z pacjentów podłączyć pod respirator w sytuacji, gdy więcej jest potrzebujących wdrożenia tej procedury medycznej, niż maszyn wspomagających oddychanie? – z takimi pytaniami i wyborami mierzyć się dziś muszą włoscy lekarze. Jak leczyć chorego, kiedy lekarzowi, pielęgniarce, ratownikowi medycznemu i wielu innym mających bezpośrednią styczność z zarażonymi nie zapewniono odpowiedniej ochrony przed wirusem?– pytają z płaczem medycy w Hiszpanii. Czy można personelowi medycznemu nakazać opiekę nad chorymi na koronawirusa? I co jeśli personel medyczny to wyłącznie osoby starsze?

Nie wiem, co ks. Kaczkowski odpowiedziałby na tego rodzaju pytania i wątpliwości. W swoich wypowiedziach dotyczących problemów natury bioetycznej zawsze wskazywał kierunek, który wytycza sumienie. A ono, jak pisał w doktoracie, „pozwala na ciągłe odkrywanie prawdy”. Sumienie w medycynie zawsze powinno – przypomina ks. Jan, cytując Viktora Frankla – kierować się zasadą: „Tam, gdzie można – pomagać, tam, gdzie konieczne – łagodzić cierpienia”.

Stanowczo przeciwstawiał się myśleniu, jakoby chorobę zsyłał na człowieka Bóg. Niezmordowanie dowodził, że wynika ona z konkretnego problemu natury biologicznej

Ksiądz Jan Kaczkowski uczył i nadal uczy bioetyki opartej na wiedzy. Stanowczo przeciwstawiał się myśleniu, jakoby chorobę zsyłał na człowieka Bóg. Niezmordowanie dowodził, że wynika ona z konkretnego problemu natury biologicznej. Dziś te jego nauki zyskują na aktualności – bo koronawirus, jak wieszczą niektórzy, na pewno nie jest ani karą Boga mającą dyscyplinować człowieka, ani w ogóle Jego pomysłem.

Co więc poradziłby nam ks. Jan Kaczkowski w czasach pandemii? Zaleciłby zapewne przede wszystkim używanie rozumu, słuchanie głosu sumienia oraz… praktykowanie czułości wobec siebie nawzajem.

Wesprzyj Więź

Swoją bioetykę opierał ks. Jan na szacunku do człowieka, którego Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo. Wiara w Boga miała w życiu ks. Kaczkowskiego znaczenie fundamentalne. Miał on jednak świadomość unikalności każdego człowieka i szanował go bez względu na stopień jego „narzucania się – jak mawiał – Panu Bogu”. W bioetyce Kaczkowskiej zawarta jest więc również zachęca do zamilknięcia i przyznania się do niewiedzy – do poszukiwania odpowiedzi w bezcennej ludzkiej bezradności.

Nie jest tajemnicą, że ks. Kaczkowski myślał o habilitacji właśnie z bioetyki. Miał nawet temat: „Obiektywna jakość życia – subiektywne poczucie godności”. Nie jest także tajemnicą, że dla wielu z nas stał się niezwykle wiarygodnym profesorem w szkole życia, który przypominał : „[…] nawet człowiek najbardziej ogołocony ma innym coś do dania. Godność osoby ludzkiej jest w dawaniu. Dawanie ma sens, bez względu na jakość”.

Zobacz wydane przez nas książki ks. Jana Kaczkowskiego i Katarzyny Jabłońskiej

Książka „Żyć aż do końca”. Instrukcja obsługi choroby”

Podziel się

1
Wiadomość