Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bilewicz: Następstwem pandemii będzie zwrot tradycjonalistyczny

Michał Bilewicz. Fot. Forum Dialogu

Ocena działań rządu w czasie pandemii koronawirusa nie jest związana z poglądami politycznymi, ale ze strachem. Osoby odczuwające zagrożenie oceniają decyzje rządzących pozytywnie, a nieodczuwające zagrożenia negatywnie – mówi prof. Michał Bilewicz, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego.

Bartosz Bartosik: Jakie skutki z perspektywy psychologii społecznej przyniesie trwająca pandemia COVID-19?

Michał Bilewicz: Możemy się spodziewać, że ludzie zwrócą się w kierunku własnej tradycji i kultury, w których będą poszukiwali wzmocnienia wobec doświadczenia kruchości życia. Taki dość spójny obraz na temat tego, jak zmieniają się przekonania i społeczne funkcjonowanie człowieka pod wpływem zagrożenia ze strony różnych patogenów – bakterii, wirusów czy grzybów – dają badania psychologiczne przeprowadzone w różnych warunkach kulturowych.

Na czym ten zwrot tradycjonalistyczny może polegać?

– Będzie on miał, a właściwie już ma, dwa oblicza. Z jednej strony zostaną wzmocnione więzi wewnątrz społeczności, które mierzą się z zagrożeniem, a z drugiej nastąpi wzrost niechęci wobec obcych. Ludzie zwrócą się w tym czasie ku bardziej konserwatywnym światopoglądom i tradycyjnemu postrzeganiu ról płciowych. Możemy się spodziewać wzrostu negatywnych postaw przeciwko mniejszościom – seksualnym, narodowościowym i innym. Ogólnie może się podnieść poziom uprzedzeń, choć w tym wypadku wyniki badań nie są całkowicie jednoznaczne.

Coś jednak jest na rzeczy. W zachodnich mediach zaczynają się pojawiać stereotypowe wzmianki na temat Polski – Kaja Puto pisze w „Krytyce Politycznej” o zachodnich intelektualistach, którzy ukazują Polskę w czasach pandemii jako zamknięty, autorytarny kraj alkoholików. Z kolei u nas słychać o wzroście uprzedzeń wobec Ukraińców, zwłaszcza na rynku pracy.

– Już dziś obserwujemy nasilenie postaw i zachowań ksenofobicznych. Zaczęło się od aktów wrogości wobec Chińczyków, które zostały szybko zgeneralizowane na całą populację azjatycką. Wiralowo rozchodzi się w sieci filmik z Łukowa, na którym dzieci atakują Wietnamkę, obrzucając ją przy tym wyzwiskami i oskarżając o szerzenie koronawirusa. Jej prośby o zaprzestanie rzucania kamieniami czy gałęziami drzew tylko wzmagały agresję dzieci. W Połtawie na Ukrainie zaatakowano autobus z osobami, które zwieziono z Chin, by ochronić je przed zakażeniem. W Australii wyrzucono z akademika Koreankę, która od kilku lat nie była w Azji.

Pojawiają się też inne przewidywania wieszczące, że w czasie pandemii nauczymy się nowych form solidarności społecznej i wyjdziemy z tego silniejsi.

– Może się tak stać, choć to zależy od miary, jaką przyjmiemy. Lekcja płynąca ze współczesnych socjologii i psychologii jest taka, że im silniejsze więzy wewnątrzgrupowe, tym większa niechęć do ludzi spoza grupy. Istnieje napięcie między kapitałem społecznym i zaufaniem do innych członków własnego narodu czy wspólnoty a niechęcią do obcych i zamknięciem na innych. Możemy ten stan porównać do modelu zamkniętego, konserwatywnego amerykańskiego miasteczka, w którym każdy jest dla siebie miły i pomocny, a jednocześnie zamknięty na obcych. Z jednej strony przyjemnie mieszkać w takiej miejscowości, a z drugiej –odrzucenie innych niesie ze sobą negatywne konsekwencje na wielu poziomach, włącznie z brakiem innowacji i zastygnięcie w dawnych formach życia społecznego. Sytuacja pandemii i zagrożenia biologicznego prowadzi do rozwoju takich modeli funkcjonowania społeczności ludzkich.

A czy dostrzegasz w obecnej sytuacji analogię do katastrofy smoleńskiej? Myślę o podobieństwie niespodziewanych wydarzeń, które zupełnie zmieniają sposób funkcjonowania państwa przez zachwianie jego strukturą.

– Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to częstotliwość występowania myśli o śmierci i egzystencjalnego napięcia, które pojawia się w sytuacji tragicznych zgonów w jednym momencie liderów państwa, którzy na dodatek reprezentowali jego różne instytucje, a także posiadali różne poglądy polityczne. Myśli o śmierci również gromadzą ludzi wokół tradycyjnie pojmowanej wspólnoty. Z tym że po Smoleńsku, o ile w pierwszych tygodniach widać było próby przełamywania polaryzacji politycznej, o tyle ostatecznie doszło do zabetonowania sceny politycznej podzielonej na dwa obozy, których rywalizacja do dziś wyznacza polityczny rytm życia kraju.

Z jednej strony zostaną wzmocnione więzi wewnątrz społeczności, które mierzą się z zagrożeniem, a z drugiej nastąpi wzrost niechęci wobec obcych

Natomiast dziś sytuacja jest jednak inna, bo ludzie odczuwają lęk nie z powodu politycznego, ale doświadczają zagrożenia na poziomie czysto indywidualnym, które może dotknąć ich i najbliższe im osoby.

Czy jednak obecnie również nie grozi nam rozbicie na dwa wrogo nastawione do siebie obozy? Tym razem nie wzdłuż politycznej linii demarkacyjnej, ale pokoleniowej. Dziś życie starszych – najbardziej narażonych na śmierć z powodu koronawirusa – w dużej mierze zależy od młodszych, którzy raczej przechodzą chorobę łagodniej, ale są jej głównymi roznosicielami.

– Rzeczywiście widzę takie zagrożenie. Jego skala zależy między innymi od polityki instytucji publicznych i politycznych decyzji w sprawie izolacji społecznej, ale także od motywacji obywateli do trzymania się zaleceń władz. Czy będziemy motywowani indywidualistycznie przez lęk przed zarażeniem, czy raczej wspólnotowo przez solidarność z osobami i grupami najbardziej narażonymi? Obawiam się spełnienia tego pierwszego scenariusza.

Czy wyniki badań mówiące o wzmocnieniu światopoglądów tradycjonalistycznych w okresie epidemii przełożą się bezpośrednio na wybory polityczne?

– Wiele na to wskazuje. Niedawno w czasopiśmie „Proceedings of the Royal Society B” wraz z ponad trzydziestoma naukowczyniami i naukowcami z całego świata publikowaliśmy badania, które pokazywały rozwój specyficznego światopoglądu etycznego nazywanego witalizmem moralnym w różnych krajach w obliczu zagrożenia patogenami. Witalizm moralny to postrzeganie świata w kategoriach walki dobra ze złem, przekonanie, że diabeł lub szatan obiektywnie funkcjonują w naturze i są odpowiedzialni za różne zagrożenia. Takie wierzenia są bliskie politycznemu konserwatyzmowi. To wszystko wiąże się również z emocją obrzydzenia, blisko związaną z dyskursem homofobicznym, która jest częściej odczuwana w obliczu zagrożenia bakteryjnego i wirusowego.

Możemy zatem powiedzieć, że badania interdyscyplinarne dają nam silne podstawy do przewidywania, że Krzysztof Bosak i Konfederacja, a jeszcze bardziej Andrzej Duda oraz Prawo i Sprawiedliwość zyskają politycznie na obecnej sytuacji. W tym drugim przypadku czynnikiem wzmacniającym jest dodatkowo tendencja do przywiązywania się do przywódców i autorytetów grupowych w sytuacji zagrożenia biologicznego.

To chyba jednak będzie zależeć od tego, jak rząd i wywodzący się z tego samego obozu politycznego prezydent poradzą sobie z obecnym zagrożeniem epidemicznym.

– Tak, to będzie oczywiście istotny czynnik. Natomiast pierwsze badania Centrum Badań nad Uprzedzeniami pokazują, że ocena działań rządu w czasie pandemii i emocje odczuwane wobec tych decyzji nie są związane z poglądami politycznymi, ale z osobiście odczuwanym zagrożeniem spowodowanym przez koronawirusa. Osoby odczuwające zagrożenie oceniają decyzje rządu pozytywnie, a nieodczuwające zagrożenia negatywnie.

Jak możemy mówić o równości szans kandydatów w wyborach, gdy kampanii wyborczej właściwie nie ma, a jedynym, który ją de facto prowadzi, jest prezydent Andrzej Duda?

Oczywiście, bardzo trudno przewidzieć w tym momencie, co zdarzy się za kilka tygodni. Jeśli na przykład wyjdzie na jaw niewydolność systemu opieki zdrowotnej, zabraknie respiratorów lub towarów w sklepach, to może się okazać, że obywatele odwrócą się od Prawa i Sprawiedliwości.

Liderzy tej partii od dłuższego czasu wypowiadają się przeciwko przesuwaniu terminu wyborów prezydenckich. W końcu w sobotę 21 marca na antenie radia RMF Jarosław Kaczyński jednoznacznie wykluczył takie rozwiązanie, we wtorek premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że nie widzi powodów, by wybory nie odbyły się w terminie. Jak na wyniki wyborów prezydenckich może wpłynąć decyzja o ich rozegraniu właśnie w trakcie pandemii?

Wesprzyj Więź

– Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że taka decyzja wydaje się sprzeczna z podstawowymi zasadami wolnych, demokratycznych wyborów. Jak możemy mówić o ich równości, gdy kampanii wyborczej właściwie nie ma, a jedynym, który ją de facto prowadzi, jest prezydent Andrzej Duda? Przed kilkoma dniami widziałam na placu przed stacją metra Centrum w Warszawie – zazwyczaj jednym z najbardziej pełnych ludzi miejsc kraju – dwóch wolontariuszy zbierających podpisy pod kandydaturą Krzysztofa Bosaka. Zrobiło mi się ich autentycznie szkoda, bo naprawdę nie było od kogo wziąć tego podpisu, potrzebnego do rejestracji kandydata.

Pamiętajmy też o innym czynniku. Koronawirus jest najgroźniejszy dla najstarszych, będących główną część elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli więc wybory odbędą się w maju, a zatem w czasie, gdy prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z wciąż bardzo dużym ryzykiem zachorowania, to istnieją racjonalne powody, by sądzić że najstarsi obywatele będą chcieli ograniczać kontakty społeczne, a nie ryzykować zdrowiem przy urnach. Paradoksalnie wygrać na tym mogą potencjalnie kandydaci popierani przez młodszy elektorat, jak Robert Biedroń, Szymon Hołownia czy Krzysztof Bosak.

Michał Bilewicz – ur. 1980, psycholog społeczny, publicysta, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW oraz wykładowca na Wydziale Psychologii UW.

Podziel się

Wiadomość

Do biogramu wypadałoby dodać, żę M.Billewiczowi zdarzały się wypowiedzi obrażające katolików (a nawet „brudnych, nieogolonych, odmiennych cywilizacyjnie chasydów”). Rozumiem, że Więź chce budować mosty, ale zgodnie z ewangeliczną przypowieścią, by przed rozpoczęciem budowy ocenić zasoby, by budowa wieży nie skończyła się na fundamentach, należy zapytać, czy ten most od głównego nurtu katolików aż po osoby tak ekstremalne w swoich ocenach jak M.Bilewicz nie będzie zbyt długi, by przy obecnych możliwościach dało się go zbudować. Krótkie mosty są potrzebne w pierwszej kolejności. Na razie takiego mostu nie ma między katolikami otwartymi a tradycjonalistami (owszem, także przy ich dużym udziale).