Wymyśliłem, że ta zupa, skoro już tak mi w pamięć zapadła, miała do mnie przemówić. No tak, ale jak świat światem nikt z zupą nie gadał, nikt zupy nie słuchał, chyba że pomylony. Nikt, bo nie mieściło się w głowie dopatrywać się w polewce jakichś znaków osobowości.
W obskurnej kuchni arcybiskupstwa w Rabacie było nas trzech. Lekkie zaniedbanie w wyglądzie, pedantyczne ruchy i zbyt duży garnek na zupę zdradzały kościelnych celibatariuszy. Biskup Michon w stalowym, sfatygowanym garniturku, pod czarnym krawatem, kroił chleb; trapista Christian de Chergé w wytartym na łokciach swetrze warzył zupę; a ja w wysłużonym na Bałtyku niebieskim sztormiaku plątałem się im pod nogami, uczestnicząc.
A więc to tak wygląda sławny potage, który w podręczniku francuskiego dla klas pierwszych liceum spożywali każdego wieczoru grzeczni państwo Pommier – myślałem, śledząc ze zgrozą ruchy Christiana, który wrzucał do garnka obiadowe resztki z czwartku i piątku, liście bobkowe i marchewkę, słodkie pataty i kostki niedojedzonego pasztetu. Kiedy nieokreślonego koloru masa zaczęła wydawać przyjemny odgłos: bul-bul-bul, Christian sięgnął po mikser i bez większych ceregieli zrobił z niej aksamitny krem. Pozostało jeszcze tylko potage doprawić.
Doprawianie, przyprawianie jest ważne, bo może kosztować życie. Śmiejecie się, a Michał Głowiński w Papudze i ratlerku przywołuje historię Żydówki, która pracowała jako służąca po aryjskiej stronie. Pani domu kazała jej ugotować marchewkę. Ukrywająca się przyprawiła ją cukrem. Trzeba wiedzieć, że marchewka na słodko stanowiła reprezentatywną potrawę kuchni żydowskiej, nie była jednak znana kuchni polskiej. W ten sposób dziewczyna się zdemaskowała.
Christian nie słodził – zdecydowanym ruchem podciągnął rękaw sweterka i ciach rękę do garnka! Aż podskoczyłem, głuptas. Niepotrzebnie, bo przecież on zanurzył w zupie tylko koniuszek małego palca, który później z ukontentowaniem oblizał. Lekko pokiwał głową, co oznaczało, że poziom papryki, soli, pieprzu w zupie jest w normie i można zasiadać.
To była nasza ostatnia wieczerza. Nie zobaczyłem go już więcej. Powinienem zapamiętać jakieś słowo, nobliwy gest, np. łamanie chleba, wzrok mistyczny, przenikający ciemną zasłonę niewesołej a bliskiej przyszłości – wierzcie mi, nic a nic. Tylko to oblizywanie małego palca. I kiedy pytali mnie później różni ludzie o tego świętego męczennika, to ja o tym palcu opowiadałem – i przyznam, że patrzyli na mnie z niesmakiem jak na złodzieja idiotę, który z Wieczernika mógł wynieść świętego Graala, a połakomił się na kulawy świecznik z łojówką. A ja nic nie pamiętam, tylko tę zupę.
Tak sobie teraz po 25 latach od tamtego spotkania rozmyślam w klasztornej celi. Nie są to wysokie myśli. Wykoncypowałem, że ta zupa, skoro już tak mi w pamięć zapadła, miała do mnie przemówić. No tak, ale jak świat światem nikt z zupą nie gadał, nikt zupy nie słuchał, chyba że pomylony. Nikt, bo nie mieściło się w głowie dopatrywać się w polewce jakichś znaków osobowości. I uśmiałby się setnie Marek Bieńczyk, świetny znawca win, gdybym próbował zupę zmusić do mówienia. Przecież mówienie do nas przynależy tylko winu. Bieńczyk wytropił, że Baudelaire chwali wino, antropomorfizując je, nazywając górnolotnie „człowiekiem czynu”, Bieńczyk również odnalazł zdanie z Francisa Ponge’a, że wino przemawia do nas i ujawnia sekret, a woda – milczy.
Zupie jednak bliżej do wody. Gadanie z zupą więc odpada, ale egzegeza gestu Christiana zapodającego zupę jest dozwolona i nie wystawia człowieka na śmiech. Pocieszył mnie Zbigniew Raszewski, który w liście do Jerzego Gota – autora niezwykłego dzieła Barszcz w kulturze starożytnej Grecji – przywołuje, bądź co bądź, potężny autorytet: „Wyczytałem u Plutarcha, że Katon młodszy dla ośmieszenia rzymskiej spektaklomanii obdarzał aktorów (a pewno i zawodników) rozmaitymi przysmakami (inni obsypywali ich złotem). Rzymianom dawał wieprzowinę, ogórki itp., Grekom – jarzyny. Otóż, wśród jarzyn Plutarch na pierwszym miejscu wymienia BURAKI (wśród jarzyn, które miały Grekom sprawić przyjemność). Proszę, napisz mi całą prawdę, niczego nie ukrywaj: czy ja się słusznie domyślam, że starożytni Grecy mogli jadać barszcz?”.
Gdyby Christian na dobranoc wręczył przybyszowi z Polski buraka, wiedziałbym doskonale, co o tym sądzić. Ale co sądzić o gorącej, dymiącej w fajansowej miseczce pożegnalnej zupie? Grzebię w moim pamięciowym archiwum: hasło „zupa”. Niewiele tego. O zupie wspominał autor Drugiej Księgi Królewskiej, przypisując prorokowi Elizeuszowi wynalezienie zasmażki.
O zupie układano wiersze, na przykład ks. Stanisław Chołoniewski popełnił, jak sam przyznaje, „potworną metamorfozę słynnego sonetu Adama Mickiewicza Niemnie, domowa rzeko moja, którą gorące głowy uznały za narodowe świętokradztwo”:
Barszczu, domowa zupo moja, gdzież są rury
Z których szpik wyciskałem w usta niemowlęce,
Którymi potem dzielnie uzbroiwszy ręce
Tęschnemu żołądkowi zabijałem kury?
W tobie pulchna słoninka chlubna z swej urody
Lubiła się przeglądać w mięsnych uszek gronie;
Tu obraz jej malowany w srebrnej misy łonie
Łyżką nieraz mąciłem, zapaleniec młody.
O zupie śpiewano piosenki. Któż nie zachwycał się Żurkiem Wojciecha Młynarskiego w wykonaniu Wiesława Gołasa:
Marcheweczkę ciach ciach ciach,
pietruszeczkę ciach ciach ciach
porek i selerek trach – siekam.
I nastawiam gaz na full,
rosołeczek bul bul bul,
a ja siadam jak ten król – czekam.
Śmietaneczka – tak tak tak,
zasmażeczka – co za smak,
kiełbaseczka sucha jak wiórek.
Tak gotuję sobie przez
dłuższy czas, aż gotów jest
najwspanialszy lek na stres – żurek!
Zupka spełniała w tym utworze rolę terapeutyczną: jej przygotowanie kanalizowało i w końcu rozpuszczało furie i gniewy wygenerowane przez polskie piekło.
Christian na pewno chciał przed czymś ustrzec polskiego nowicjusza. Ale przed czym? Jeśli zupę potraktować jako pars pro toto naszej historii i tradycji, kształtujących nasz charakter i wpływających na reakcje zaczepno-obronne, także w nowicjacie, to parująca zupka w Rabacie mogła być delikatną aluzją do naszych tendencji gotowania zupy z gwoździa, a ten rodzaj zupy to nie tylko pomysłowość, kombinowanie, robienie czegoś z niczego, ale i bezczelność, naciągactwo i żerowanie na naiwnym lub grzecznym, który odmówić nie potrafi.
Czyżby Christian wiedział także o „zupie nic na zimno”, spożywanej obowiązkowo z dodatkiem ćmiącej nienawiści, z widokiem na przydomowy ogródek stratowany przez przeciągające wojska – jak pisał pan Czesław w Osobnym zeszycie? I która to zupa jest obrazem naszego ukrytego fatalizmu i paranoi.
A może chodziło mu o staroświecką czarną polewkę, zupę polskiej sławetnej grzeczności, drzemiącej pospołu z ciągłym zacofaniem i ciasnotą myślenia, brakiem zdolności przewidywania, dalekosiężnej wizji, samochwalstwem i mądrością po szkodzie? Zagalopowałem się. I po cóż ten szlachetny narodowy rachunek sumienia? Przecież Christian nie miał bladego pojęcia o naszych zupach, gotowanych na historycznych złamaniach, zrostach i wciąż jeszcze otwartych ranach. Zupa to zupa, marchew to marchew – jakby powiedział Gogol. Nie komplikujmy.
W egzegezie Christianowego gestu odwołajmy się raczej do naszych obecnych mniszych doświadczeń. Ależ tak! Co dobre na koniec pracowitego dnia? Zupa! Gorąca, wyściełająca żołądek aksamitnym ciepłem, wprowadzająca nas w stan zwany błogością, ze szczyptą frywolności, bo mnich pełen odzyskanego animuszu zaczyna nucić sobie pod nosem na przykład Śpiwkę Aliny, piosenkę napisaną przez Jeremiego Przyborę do Balladyny ’68, która doskonale ujmuje tajemnicę mniszego życia:
Chodzę sobie, zbieram rutkę,
śpiewam piosnki wesolutkie.
A czasami śpiewam rzewne –
co i rusz to sobie śpiewnę –
la la la –
sobie śpiewnę.
W rękach mi się pali praca –
doję krówkę, kurkę macam,
pielę, międlę, przędę, plotę
i się modlę przed i potem –
la la la –
przed i potem.
Mnich, zmywając cynowe menażki, nuci sobie tylko te dwie zwrotki, bo następna jest już trochę kosmata. Dostałem już raz od Christiana taką zupę w spadku. On chciał mi powiedzieć: żyj, żyj pokornie. Bądź jak ta zupa dla swoich braci. Bo zupa to w końcu życie, bez niej nie byłoby postów, czuwań, pracy, modlitwy i duchowych konferencji, mnich mdlałby w chórze i chorował, zjadłyby go wreszcie rozpacz i smutek.
Zupa to przypomnienie, że nie jesteśmy aniołami, musimy jeść, godzić się na słabość naszej natury, znosić też słabości innych – bez krytyki i niezadowolenia, że nie posiadają anielskich skrzydeł. Przecież nie jesteśmy sami bez winy. Czyż Christian nie pisał w swoim Testamencie: „Moje życie nie jest ani więcej, ani mniej warte niż jakiekolwiek inne. W każdym razie daleki jestem od dziecięcej niewinności. Żyłem wystarczająco długo, by dostrzec, że i ja współdziałałem ze złem, które wydaje się, że – niestety – w świecie zwycięża”.
Tylko w taki sposób wzniesiemy się na Boże wysokości, tylko w taki sposób unikniemy diabelskiego buntu, tego wiecznego niezadowolenia z tego, co jest. Po zupie człowiek odżywa, gotowy stanąć do walki z całymi zastępami absurdalnych wierzeń o sobie, o życiu, zakonie, Kościele i świecie, które kłębią się mu pod czaszką. Postanawia iść, kontynuować drogę swojego powołania, nie zrażać się, z coraz pełniejszym, bezwzględnym zaufaniem Bogu.
I jeszcze wdzięczność – miska zupy podana o odpowiedniej porze budzi wdzięczność. I wtedy mnisi na chwilę robią się jakby piękniejsi. Pamiętam ojca Piotra Rostworowskiego, kamedułę, mistrza nad mistrzów. On kiedyś poczynił takie proste spostrzeżenie: „Jak piękny jest człowiek, który wciąż ze zdumieniem spostrzega, jak bardzo jest w każdej chwili przez Boga obdarowany i z którego serca wciąż wytryska podziw i dziękczynienie. Niestety, nawet to, co się zdaje najbardziej elementarne i najbardziej naturalne, jest rzadkie. Przyzwyczailiśmy się do darów Bożych i je sobie przywłaszczamy i nawet na myśl nam nie przychodzi za nie dziękować”.
My dziękujemy. Również za zupę Christiana.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2020
Czy można zakupić ten numer Więzi jako eBook ?
Oczywiście tak – jak każdy numer „Więzi”:
https://www.wiez.pl/czasopismo/;s,czasopismo_szczegoly,id,603
Można też zostać naszym patronem:
https://patronite.pl/Wiez,
a wówczas (tylko w tym tygodniu, do 29 marca) otrzyma Pan e-book tego numeru „Więzi” i e-book książki Józefa Majewskiego „Wiara w trudnych czasach”
https://www.facebook.com/wiez.info/photos/a.170677898338/10157130174958339/?type=3&theater
https://www.wiez.pl/Wiara-w-trudnych-czasach;s,karta,id,377