Trzeba mieć oczy duszy, by w znakach, gestach, słowach, rytmie liturgii zobaczyć wydarzenia dziejące się w Wieczerniku i na Golgocie.
Jeden z moich ulubionych cytatów literackich pochodzi z „Hamleta” Wiliama Szekspira. Tytułowy bohater rozmawia z Horacym i opowiada, że widuje ducha swojego zmarłego ojca. Na pytanie „Gdzie?” Hamlet odpowiada: „Przed oczyma duszy mojej” (to także – jak wiadomo – motto do „Romantyczności” A. Mickiewicza). W języku angielskim brzmi to trochę mniej poetycko: „In my mind’s eye”. Ten angielski idiom można przetłumaczyć jako „oczami umysłu”, a mniej metaforycznie: w umyśle, w wyobraźni, w pamięci, w myślach.
Ale mnie osobiście bardziej pociągają „oczy duszy” niż „oczy umysłu”, czyli to, co można zobaczyć wiarą, a nie to, co można sobie wyobrazić, przypomnieć, a nawet wymyśleć. I kiedy znalazłem wyrażenie „oczy duszy” u Jana Pawła II, ucieszyłem się. A pisał on w encyklice o Eucharystii, że podczas sprawowania liturgii Mszy Świętej „mamy przed oczyma duszy misterium paschalne: to, co wydarzyło się w wieczór Wielkiego Czwartku, podczas Ostatniej Wieczerzy i po niej” (nr 3). Tak, trzeba mieć oczy duszy, by w znakach, gestach, słowach, rytmie liturgii zobaczyć wydarzenia dziejące się w Wieczerniku i na Golgocie. Kto nie ma wzroku duszy, ten nic nie zobaczy poza niezrozumiałymi gestami i nic nie usłyszy poza niezrozumiałymi słowami o Ciele, które należy spożywać i o Krwi, którą należy pić. Już w starożytności ci, którzy mieli duszę oślepioną, posądzali chrześcijan o kanibalizm. Bez oczu duszy niczego się tutaj nie zobaczy.
Ewangelię o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia Kościół czyta w IV Niedzielę Wielkiego Postu, gdy – tam gdzie są katechumeni przygotowujący się do chrztu – w normalnej sytuacji przewiduje się drugie skrutynium, a nas, którzy już jesteśmy ochrzczeni, Kościół zaprasza, abyśmy w sobie odnowili tę wielkopostną wędrówkę ku wierze. Modlitwy drugiego skrutynium nawiązują bezpośrednio do dzisiejszej Ewangelii. Jedna mówi o niewidomym od urodzenia, który uwierzył w Jezusa i „przez tę wiarę wszedł do Królestwa Twojej światłości”. Inna z kolei wspomina niewidomego, „który niegdyś odzyskał jasność widzenia”. Ale wiara, która jest jasnością widzenia, nie była jego zasługą, lecz odpowiedzią na spotkanie z Jezusem, który przychodzi do niego z gestem jakby się wydawało banalnym, a jednocześnie niekonwencjonalnym – nakłada błoto, ziemię zmieszane z własną śliną na jego oczy. Nie trzeba żyć w czasie epidemii, by uznać ten gest za co najmniej niehigieniczny, a także przekraczający normy społeczne. Wzdrygamy się już na same słowa „splunął na ziemię”.
Żyjemy w czasach, kiedy – jak nigdy dotąd w życiu naszego pokolenia – potrzeba wiary pojmowanej jako jasność widzenia. Trzeba się wyzwolić, jak mówi modlitwa skrutynium, „od zaślepiających złudzeń”. A jednym z tych złudzeń jest pytanie, które stawiają dzisiaj uczniowie Pana: „kto zgrzeszył […] – on czy jego rodzice?”. Myśl o cierpieniu, które jest karą za grzech, a więc – w konsekwencji – o Bogu karzącym cierpieniem za grzech jest złudzeniem oślepiającym jasność naszej wiary. W liście apostolskim „Salvifici doloris” Jan Paweł II pisał, że na gruncie pytania o zło i cierpienie „dochodzi nie tylko do wielorakich załamań i konfliktów w stosunkach człowieka z Bogiem, ale bywa i tak, że dochodzi do samej negacji Boga. Jeśli bowiem istnienie świata otwiera jakby wzrok duszy ludzkiej na istnienie Boga, na Jego mądrość, wszechmoc i wspaniałość, to zło i cierpienie zdają się zaćmiewać ten obraz — czasem w sposób radykalny, zwłaszcza wobec codziennego dramatu tylu niezawinionych cierpień” (nr 9).
Jeśli ktoś ma czelność dziękować za koronawirusa, bo wstrząsnął nami – to po prostu obraża pamięć zmarłych i brak mu szacunku dla cierpiących
Wzrok wiary widzi w dziejących się wydarzeniach dalej i więcej niż tylko po horyzont zakreślony przez zło i cierpienie. Ten wzrok wiary kieruje się – choć jest nam łatwo – ku tej perspektywie, o której mówi Jezus: „aby objawiły się sprawy Boże”. Tak jak w dzisiejszej Ewangelii, gdy – jak mówi św. Ireneusz – Jezus naśladuje gest Boga stwórcy: „Chciał w ten sposób pokazać Rękę Bożą, tę samą, która od początku kształtowała człowieka. […] Właśnie dlatego Pan splunął na ziemię i uczynił glinę i nałożył ją na oczy niewidomemu”.
Czy to łatwe – rozpoznać w tym , co się wokół nas dzieje, objawienie spraw Bożych? Nie. Na pewno nie. Nie jest to łatwe zwłaszcza wtedy, gdy z powodu choroby cierpią setki tysięcy ludzi, zagrożone są miliony, a setki istnień ludzkich umierają. To nie są cyfry. To są ludzie ukształtowani – jak pisał Ireneusz – Ręką Bożą. I jeśli ktoś ma czelność dziękować za koronawirusa, bo wstrząsnął nami – jak to słyszałem w rozpowszechnionym niczym wirus wideo – to po prostu obraża pamięć zmarłych i brak mu szacunku dla cierpiących. Oto i zaślepiające złudzenie. Jakżeż inaczej mówi mająca jasność widzenia wiara Kościoła. Jak pisał św. Ireneusz, „ta sama Ręka Boża, która ukształtowała nas na początku i kształtuje człowieka w łonie matki, w tych czasach ostatecznych szuka nas zagubionych”. A było to już w II wieku. Bo czasy ostateczne są zawsze. I zawsze Pan wychodzi, by szukać zagubionych.
Hamlet widział oczyma umysłu, oczyma wyobraźni, oczyma pamięci. Zdarza się, że te oczy stawiają przed nami duchy zmarłych. Oczy duszy widzą coś zupełnie innego. I w inną stronę kierują wzrok. „[…] w górę w Chrystusie Jezusie” (Flp. 3, 14).
Nie oglądałem tego wideo z dziękczynieniem za koronawirusa. Co do zasady, zgadzam się z komentarzem Autora, ale przy uwzględnieniu jednego zastrzeżenia. Z akt męczenników wiemy, że wyrok śmierci był przez niektórych kwitowany słowami “Bogu niech będą dzięki”. Jeżeli dziekczynienie za koronawirusa składa zarażony, bo pozwoliło mu to na przejrzenie na oczy duszy, to jest to zupełnie inna “jakość”, niż dziekczynienie zdrowego za strach, który, jak być może ma nadzieję, na nowo uzależni ludzi od Kościoła i wrócą stare, dobre czasy.