Jesień 2024, nr 3

Zamów

Z monstrancją na peryferiach

Monstrancja. Fot. David Eucaristía / Pixabay

Noszeniem Najświętszego Sakramentu zarazy się nie pokona. To tak nie działa. Ale można w ten sposób nieść duchowe wsparcie.

Samotne spacery księży z Najświętszym Sakramentem lub relikwiami wzbudzają skrajne emocje: od zachwytu nad duszpasterską odwagą po drwiący śmiech. Sam pisałem, że bardziej mnie przekonuje papież samotnie pielgrzymujący pieszo w Rzymie od sanktuarium do sanktuarium niż wychodzenie z Najświętszym Sakramentem. Podtrzymuję to zdanie. Ale mam w sobie coraz więcej zrozumienia dla tych duchownych, którzy podejmują takie samotne „procesje”.

Łatwo się uprawia teologię z perspektywy plebanii, domu zakonnego czy klasztoru, w sytuacji, gdy ksiądz nie jest pozbawiony ani udziału w Eucharystii, ani Komunii Świętej. Wierny – zasadniczo – jest tej możliwości pozbawiony. Wiemy dobrze, że ani transmisja, ani Komunia duchowa – choć tak bardzo argumentujemy jej realność – nie są w stanie zastąpić obecności na Mszy i Komunii sakramentalnej. Powiedzmy szczerze – my, księża, nie dzielimy z wiernymi świeckimi tego wielkiego postu eucharystycznego. Dlatego rozumiem tych, którzy chcą dzielić ze swoimi wiernymi eucharystyczną obecność – choćby przez samotny spacer z Najświętszym Sakramentem ulicami parafii.

Od kultu relikwii do kultu Eucharystii

Formy czci oddawanej Najświętszemu Sakramentowi zostały przejęte z pobożności wobec relikwii. Wszystkie cztery formy, które dzisiaj stosujemy wobec Sanctissimum – nawiedzenie, procesja, wystawienie oraz błogosławieństwo – były już wcześniej obecne w kulcie świętych. Związek między dwiema formami kultu widać choćby w tym, że w pierwszych procesjach Hostię noszono w relikwiarzu, gdyż – jeśli można tak powiedzieć – była relikwią par excellence. Ostatecznie doszło do transpozycji kultu relikwii na Eucharystię.

Rosnąca popularność – najpierw procesji z relikwiami, a potem z Najświętszym Sakramentem – wynikała z coraz bardziej dominującej w późnym średniowieczu pobożności wizualnej. Jak pisze ks. Bogusław Nadolski, „nie chodzi tylko o zobaczenie, ujrzenie, lecz o potrzebę oglądania, patrzenia, świadome widzenie, chociaż te zjawiska są nierozdzielne”. Nie chodziło więc o pasywne patrzenie, lecz o uczestnictwo poprzez widzenie. Średniowieczne pragnienie widzenia Hostii ujawniło się najmocniej we wprowadzeniu elevatio podczas Mszy świętej oraz w coraz popularniejszych procesjach teoforycznych (z Najświętszym Sakramentem), które najpierw współtowarzyszyły procesjom z relikwiarzami, a później je faktycznie zastąpiły.

Procesje z Najświętszym Sakramentem upowszechniły się w wieku XIV i XV. Oprócz procesji w uroczystość Bożego Ciała popularne były różnego rodzaju procesje przebłagalne, których celem było uproszenie błogosławieństwa, zachowanie od klęsk żywiołowych, zahamowanie zarazy czy oddalenie klęski głodu. „Obchodząc pola, które chciano oddać pod szczególną opiekę Bożą, zatrzymywano się w czterech określonych miejscach (w nawiązaniu do czterech stron świata), gdzie błogosławiono najpierw przez odczytanie początku czterech Ewangelii (od XV w. w Niemczech), a następnie odbywało się błogosławieństwo Najświętszego Sakramentu” (B. Nadolski).

Najświętszy Sakrament nie jest bronią przeciwko czemukolwiek czy komukolwiek, ale stanowi centrum chrześcijańskiej modlitwy i wiary w Opatrzność Bożą

Rytuał Rzymski z roku 1614 jako jedyną procesję eucharystyczną wskazał jednak wyłącznie procesję w uroczystość Bożego Ciała. Powodem miała być troska o właściwą cześć dla Najświętszego Sakramentu i uchronienie od braku należnego szacunku. Mówiąc prościej, chodziło o to, by jednak nie urządzać procesji teoforycznej z innych powodów niż tylko kult do Najświętszego Sakramentu.

Przepisana w Rytuale Rzymskim procesja tempore mortalitais et pestis („w okresie śmiertelności i zarazy”) nie przewidywała wynoszenia Najświętszego Sakramentu, ale ograniczała się do śpiewu tzw. litaniae maiores (Litania do Wszystkich Świętych z okolicznościowymi wezwaniami), jak to jest przewidziane na dzień św. Marka Ewangelisty (26 kwietnia). Współczesne polskie agendy liturgiczne idą za ustaleniami Rytuału Rzymskiego z 1614 r. i nic nie mówią o procesjach eucharystycznych ani w Dni Krzyżowe (przed Wniebowstąpieniem Pańskim), ani na św. Marka.

Co wynika z tej analizy? Według mnie wzywanie do urządzania procesji eucharystycznych w czasie epidemii – które się pojawiało tu i ówdzie – nie ma uzasadnienia we współczesnej tradycji liturgicznej ani też w normach liturgicznych. Procesje (prze)błagalne nie przewidują niesienia Najświętszego Sakramentu. Owszem, było tak w średniowieczu i był to zwyczaj – jak się okazuje – bardzo popularny. Wydany za pontyfikatu papieża Pawła VI Rytuał Rzymski takie eucharystyczne procesje w czasie zarazy zniósł.

Trudno samotny wieczorny „spacer z monstrancją” uznać za wyznanie wiary Ludu Bożego. Procesja z Najświętszym Sakramentem bez ludu przestaje być procesją

Dlaczego? Komentatorzy wskazują na rozprzestrzeniające się wówczas niebezpieczeństwo nazbyt magicznego rozumienia obecności Najświętszego Sakramentu, obecności, która – sama w sobie – miałaby chronić od czegokolwiek. Chodziło o niebezpieczne przesunięcie akcentu z przebłagalnej modlitwy wspólnotowej na sam sakrament. Nie wystarczy – jak być może mniemano – obejść murów miasta z Najświętszym Sakramentem, by je tym samym ustrzec od zarazy.

Jak zauważa Éric Palazzo, procesje teoforyczne były w średniowieczu także przejawem religii publicznej (la religion civic) i narzędziem sakralizacji przestrzeni. Było to widoczne zwłaszcza w przypadku procesji, które odbywały się z okazji święta patronalnego miasta. Inne procesje – jak w uroczystość Bożego Ciała czy w Dni Krzyżowe – miały także znaczenie wspólnototwórcze, budując jedność społeczną. I chyba niewiele się pod tym względem zmieniło. Wszystkie te funkcje nie mogą jednak zdominować tego, co w procesji z Najświętszym Sakramentem najważniejsze.

Wyznanie wiary

We wstępie do księgi liturgicznej „Komunia Święta i kult tajemnicy eucharystycznej poza Mszą Świętą” czytamy: „W procesjach, w czasie których celebrans niesie Najświętszą Eucharystię poza kościół wśród uroczystych obrzędów i śpiewów, lud chrześcijański składa publiczne świadectwo swej wiary i pobożności wobec Najświętszego Sakramentu” (nr 77). Procesja eucharystyczna jest publicznym wyznaniem wiary w realną obecność Chrystusa pod eucharystycznymi postaciami.

W tej perspektywie trudno samotny wieczorny „spacer z monstrancją” uznać za wyznanie wiary Ludu Bożego, którego nie ma. A jeszcze trudniej za taki akt przyjąć „oblatywanie” parafii z monstrancją na pokładzie samolotu. Procesja z Najświętszym Sakramentem bez ludu przestaje być procesją. I – niestety – dla postronnego widza może kojarzyć się z jakąś próbą na poły magicznego zakreślania świętej, ergo bezpiecznej przestrzeni. Dlatego nie podobają mi się zapowiedzi księży, którzy piszą, że chcą „okrążyć naszą wspólnotę procesjami eucharystycznymi”. To naprawdę nie chodzi o zakreślanie niedostępnego dla zła terytorium.

Może warto tutaj przywołać dwa historyczno-kulturowe przykłady, które mamy przed oczyma. Pierwszy to o. Augustyn Kordecki prowadzący procesję po Wałach Jasnogórskich podczas oblężenia Jasnej Góry przez Szwedów. Drugi obraz to doskonale znana scena z filmu „Misja” (reż. R. Joffé, 1986), gdy o. Gabriel idzie na czele procesji Indian, niosąc przed sobą Najświętszy Sakrament. Ani w jednym, ani w drugim przypadku Najświętszy Sakrament nie jest bronią przeciwko czemukolwiek czy komukolwiek, ale stanowi centrum chrześcijańskiej modlitwy i wiary w Opatrzność Bożą. Noszeniem Najświętszego Sakramentu zarazy się nie pokona. To tak nie działa. Wystarczy pojechać do Lourdes. Chorzy nie wstają ze swoich łóżek natychmiast po błogosławieństwie. I chyba nie po to tam przyjeżdżają.

Proboszcz za oknem

Napisawszy to wszystko, chcę jednak powiedzieć, że rozumiem tych księży, którzy wyruszają na samotne spacery z monstrancją (czy relikwiarzem). Wierzę ks. Mirosławowi Matusznemu z Lublina, który chodził z relikwiarzem, co wyjaśniał na swoim blogu tak: „Muszę za każdym razem podkreślać, że ja nie walczę z wirusem. Walczę o wiarę, niosę nadzieję i staram się żyć miłością, tak, miłością także do moich parafian, których mijam ze świecami i różańcami w oknach i na balkonach”.

Sam bym na takie działania się nie zdobył, ponieważ nigdy nie miałem w sobie wiary potrzebującej zewnętrznej demonstracji. Ale przecież nawet nie o demonstrację osobistej pobożności ks. Matusznego chodziło, lecz o zademonstrowanie bliskości ze swymi parafianami. Może to jest właśnie pasterz na peryferiach, ten, który chce być blisko swoich owiec? Wierzę tym wszystkim duszpasterzom, którzy wychodzą na ulice parafii, by błogosławić Najświętszym Sakramentem wszystkim tym, którzy – posłuszni akcji #ZostańWDomu albo przebywający na kwarantannie – nie przyjdą na Mszę świętą, a przecież potrzebują duchowego wsparcia.

Proboszcz za oknem z monstrancją w ręku może być dla kogoś większą pociechą niż kilka godzin transmisji z najświętszego nawet miejsca

Powiedzmy sobie to szczerze: nam księżom nikt – póki co – nie zabronił sprawować Eucharystii. Mamy do niej codzienny dostęp. Możemy ją sprawować, możemy przystąpić do Komunii. Nawet katowiccy dominikanie – choć poddani kwarantannie – odprawią „sobie” w zakonnej kaplicy za klauzurą liturgię eucharystyczną. Jesteśmy w sytuacji absolutnie uprzywilejowanej. Teologia uprawiana z perspektywy bezpiecznej kaplicy domaga się dzisiaj uzupełnienia o teologiczną wrażliwość z perspektywy Ludu Bożego, który jest spragniony Eucharystii, wspólnoty, kapłana. Proboszcz za oknem z monstrancją w ręku może być dla kogoś większą pociechą niż kilka godzin transmisji z najświętszego nawet miejsca.

Śmieszność u oświeconych

Wesprzyj Więź

Jest jeszcze jedna kwestia. A jest nią niebezpieczeństwo ośmieszenia Kościoła i jego tajemnicy eucharystycznej. To niebezpieczeństwo realne. W naszym „oświeconym”, ale jak się okazuje bardzo mało tolerancyjnym społeczeństwie, bardzo łatwo etykietką „średniowiecze” ośmieszyć wszystko, co religijne.

Nieoczekiwanie przyszedł mi tutaj w sukurs kolega z Uniwersytetu Szczecińskiego, dr Bogdan Balicki, którego – mówiąc eufemistycznie – nie należy podejrzewać o nadzwyczajną pobożność. Umieścił on na swoim profilu na Facebooku taki wpis: „Moja znajoma wysłała mi dziś film, na którym […] ksiądz w asyście wiernych porusza się odkrytą ciężarówką po mieście, trzymając nabożnie odsłoniętą monstrancję. Bawi nas to, tak sądzę, bo ksiądz z monstrancją na pickupie w czasie kwarantanny wygląda osobliwie, zważcie jednak, że ten ksiądz faktycznie wsiada na tę ciężarówkę, przygotowuje religijne utensylia i ryzykując śmieszność, wyrusza na walkę z wirusem. Nim zarzucimy mu brak zdrowego rozsądku, uświadommy sobie, że religijność to jedna z najstarszych form organizacji społecznych, a organizacja dla każdej zbiorowości jest bezcenna. Organizować musimy się bowiem nie tylko w celu zdobywania pożywienia czy też zapewniania dachu nad głową, lecz także, a może przede wszystkim, żeby poradzić sobie ze złożonością samej ludzkiej zbiorowości, której zawsze grozi ryzyko rozpadu i anomii. […] Nowoczesność dała nam takie narzędzia jak Facebook, które stwarzają wspólne ramy odniesienia i pozwalają redukować pierwotny chaos dużych zbiorowości, ale warto pamiętać, że w strukturalnych zasobach społeczeństw wciąż dostępne są starsze formy regulowania komunikacji i obserwacji, jak religia bądź religie. Są z nami także dziś, bo kiedyś sprawdziły się w tej roli, a narzędzi, które działały, nikt rozsądny nie pozbywa się lekkomyślnie – nasz system społeczny, jest, jak się zdaje, rozsądny”.

Śmieszność u różnej maści „oświeconych”, którą wywołujmy takimi inicjatywami, świadczy jedynie o braku rozsądku u tychże. Ja bym ten brak rozsądku nazwał nawet ciemnotą albo przynajmniej lenistwem intelektualnym, wszak – jak zauważa Balicki – „im więcej napotykamy odmienności w tym zakresie, tym większą musimy wykonać pracę na sobie, by się nie pogubić”. To kolejny skutek uboczny epidemii: konieczność uczenia się siebie nawzajem.

Podziel się

Wiadomość

Noszeniem Najświętszego Sakramentu zarazy się nie pokona. To tak nie działa. Ale można w ten sposób nieść duchowe wsparcie….Autor rzeczywiście nie wierzy w obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. A szkoda. Bo jako ksiądz mógłby..