Jesień 2024, nr 3

Zamów

Słuchać biskupa czy rozumu?

Abp Andrzej Dzięga przed Mszą św. podczas zebrania Konferencji Episkopatu Polski 13 czerwca 2019 roku w Świdnicy. Fot. episkopat.pl

Nikomu by nawet nie przyszło do głowy, że Chrystus zaraża, gdyby nie sugestia biskupa… Takie są, niestety, uboczne skutki przerostu kaznodziejskiej retoryki.

Z prawdziwą konsternacją przeczytałem słowo pasterskie abp. Andrzeja Dzięgi, odczytane w kościołach archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej w niedzielę 15 marca br. W związku z szerzeniem się epidemii koronawirusa we wszystkich diecezjach w Polsce została udzielona dyspensa dla wiernych od obowiązku uczestniczenia w Mszy św. na określony czas. Podobnie – zgodnie z decyzjami rządu – została wprowadzona zasada sprawowania liturgii maksymalnie dla 50 osób. Czemu mają więc jeszcze służyć dodatkowe pouczenia i przestrogi szczecińskiego biskupa?

Niestety, sieją one zamęt – niezależnie do tego, jak zbożne są intencje hierarchy. W przypadku zastosowania się do rad swego biskupa, wierni tamtejszej diecezji mogą ulec zakażeniu chorobą. Wielu z nich stawia racjonalny opór wobec tak ryzykownej postawy. Dodatkowo przeżywają niepotrzebny konflikt sumienia, pytają kogo słuchać – biskupa czy rozumu?

Diabeł i woda święcona

Rozważmy argumenty listu pasterskiego. Abp Dzięga z apodyktyczną pewnością twierdzi, że nie można zarazić się koronawirusem, korzystając z wody święconej czy przyjmując Komunię świętą do ust.

Metropolita szczecińsko-kamieński uważa, że już samo dopuszczenie myśli, iż zakażenie mogłoby się dokonać w sytuacji sakralnej, jest uleganiem pokusie szatana. „Kusiciel doskonale wie, jak cierpliwie osłabiać tę naszą bliskość i jedność z Panem. Zaczyna nieraz od drobnych spraw. Trzeba mu powtarzać: idź precz, szatanie. Szatan jest bezradny wobec takiego wyrazistego i jednoznacznego człowieczego świadectwa wiary”. Przekonanie swe arcypasterz wspiera ponadto argumentem raczej folklorystycznym, a nie teologicznym: „ktoś się czegoś boi, jak diabeł święconej wody”. Oj, raczej trzeba się bać duszpasterskiego pustosłowia!

Dylemat „słuchać biskupa czy rozumu” jest i niepotrzebnym konfliktem sumienia, i fałszywą alternatywą

Zachęcając do przyjmowania „mimo wszystko” Komunii do ust arcybiskup deklaruje: „Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów”. Zaskakuje ten teologiczny błąd w liście biskupa. Zwrócił na to uwagę Piotr Sikora w swym komentarzu w „Tygodniku Powszechnym”. Według Sikory, w rozumowaniu abp. Dzięgi ujawnia się teologia de facto monofizycka głosząca, że ludzka natura Chrystusa została wchłonięta przez naturę boską. Tymczasem, zgodnie z Soborem Chalcedońskim, natura ludzka zjednoczona w osobie Wcielonego Boga z naturą boską zachowała wszystkie swe właściwości, łącznie z podatnością na choroby. Dlatego Sikora trafnie dodaje: „gdyby koronawirus szalał na Bliskim Wschodzie w czasach Jezusa, On także mógłby się zarazić i zarażać innych”.  

W podobnym duchu pisał wcześniej na naszych łamach ks. Andrzej Draguła: „nie chodzi o możliwość przenoszenia wirusa przez Najświętszy Sakrament, ale o kontakt między obecnymi na mszy, który jest ryzykowny tak samo jak w każdej innej analogicznej sytuacji. Nie ma żadnej teologicznej przesłanki, która uprawniałaby nas do wnioskowania, że nadprzyrodzoność Eucharystii zawiesza prawa natury. Niejeden z nas wrócił z kościoła przeziębiony czy zarażony grypą. Tezy przeciwne urągają rozumowi i dowodzą przynajmniej na poły magicznego rozumienia Eucharystii. Ciało Pańskie rozwieszone na krzyżu chorowało. Takie są okrutne konsekwencje Wcielenia”.

Nikomu zresztą by nawet nie przyszło do głowy, że Chrystus zaraża, gdyby nie sugestia biskupa… Takie są, niestety, uboczne skutki przerostu kaznodziejskiej – perswazyjnej – retoryki. Trudno zresztą zrozumieć, o co tu chodzi.

Wrażliwość czy dewocja?

Zamiast bronić mocnej – ale w gruncie rzeczy heretyckiej, monofizyckiej – wiary, trzeba z teologicznym realizmem i wrażliwością na losy ludzkie spojrzeć na pokorę Boga, który stał się jednym z nas. To właśnie miłość wcielonego Boga do człowieka powinna budzić w jego wyznawcach drżenie o życie i zdrowie bliźnich. Warto w tych dniach trwogi i niepewności sięgać po Norwida: „Dewocja tylko tego nie postrzegła, / Że za kościołem człowiek o ratunek woła, / Że kona – że aby krew go nie ubiegła, / To ornat drze się w pasy i związuje rany”.

Pandemia dotyka ludzi niezależnie od ich kondycji moralnej

Ochrona ludzkiego życia i troska o jego świętość w obecnej sytuacji domaga się ograniczenia nabożeństw, a nawet ich całkowitego publicznego zawieszenia na czas epidemii, jak uczynił to bp Jan Kopiec w diecezji gliwickiej. Czy nie daje on świadectwa wiary? Jest to wiara rozumna, etycznie spójna, wolna od fanatyzmu. Czystość wiary i duchowa głębia nie zależą od wody święconej, Komunii ustnej, a nawet od obecności fizycznej na Mszy w skupiskach ludzi, którzy mogą zarażać groźnym wirusem. W sytuacji tak poważnego zagrożenia atak na rzekomych przeciwników wody święconej i Komunii ustnej oraz wzywanie do świadectwa wiary tam, gdzie wcale nie chodzi o wiarę, lecz o pewne formy pobożności – wygląda jak jakaś potyczka Don Kichota z urojonymi wiatrakami.

Doprawdy dziwny jest ten apel metropolity szczecińsko-kamieńskiego: „Proszę jednak Was – jeśli nie zachodzą okoliczności rzeczywiście nadzwyczajne – nie proście o Komunię Świętą na rękę, chociaż formalnie macie w Kościele takie prawo”. Czyli co? Istnieją lepsza i gorsza forma przyjmowania Komunii? Lepszy i gorszy gatunek katolików? Jeśli wierni mają prawo do wyboru formy komunikowania, to nikt – nie wyłączając biskupa – nie może im jej narzucić. Za Komunią na rękę przemawiają nie tylko względy higieniczne, choć one w okresie epidemii zdają się wysuwać na czoło, ale są także głębokie racje teologiczne. Starochrześcijańską tradycję tronu dla Jezusa eucharystycznego w dłoniach chrześcijanina przypomniał w tych dniach abp Grzegorz Ryś.

Fides et ratio

Wprawdzie abp Dzięga dystansuje się od poszukiwania metafizycznych przyczyn pandemii („nie należy dzisiaj pytać, kto zgrzeszył, że pandemia szerzy się”), jego list nie jest jednak wolny od tonu moralizatorskiego. Pandemia dotyka ludzi niezależnie od ich kondycji moralnej. Potrzebna jest nam obecnie wyobraźnia miłosierdzia, wrażliwość na kruchość i śmiertelność ludzką, gotowość do wzajemnej, jeśli trzeba to w pełni heroicznej pomocy. Zamknięcie kościołów, czy tylko ograniczenie dostępu do nich, paradoksalnie może być ozdrowieńcze dla naszej religijności, może pomóc nam odróżniać rzeczy istotne od wtórnych, odkrywać na nowo religijną tęsknotę i międzyludzką solidarność.

A tytułowy dylemat – słuchać biskupa czy rozumu – jest i niepotrzebnym konfliktem sumienia, i fałszywą alternatywą. Wystarczy bowiem, aby biskup właściwie używał rozumu i przewidywał konsekwencje swoich decyzji.

Próby przeciwstawiania sobie wiary i rozumu – dwóch wymiarów ludzkiego ducha – mogą przynieść fatalne konsekwencje dla wiary

Wesprzyj Więź

Raz jeszcze przywołam bp. Jana Kopca. Wczoraj, odprawiając Mszę świętą bez udziału wiernych w katedrze gliwickiej, mówił: „Nie jest łatwo stanąć dziś przed Panem i próbować Go zapewniać, że dobrze sobie radzimy w naszym życiu. […] Każdego dnia zbieramy wieści, które nas przerażają, nie oszczędzając nas przed chaosem, a nierzadko przed zwątpieniem w nasze ludzkie możliwości”.

Wyjaśniał też motywy swojej radykalnej decyzji o zawieszeniu w diecezji gliwickiej odprawiania Mszy świętych w obecności ludzi: „troską najwyższą musi być zagwarantowanie wszystkim bezpieczeństwa w kontaktach wzajemnych, by jak najdalej wyeliminować groźbę zarażenia. Proszę nie traktować mojego zamysłu jako zamykania się na korzystanie ze źródeł łaski nadprzyrodzonej. Wręcz przeciwnie! Może tylko w taki sposób uda nam się uczciwiej spojrzeć na wartość każdego życia, które w obecnej sytuacji jest realnie zagrożone; może docenimy rolę postawy pokornej, szczerze wykazującej naszą odpowiedzialność za naszych bliźnich, zwłaszcza starszych, chorych, narażonych w pierwszym rzędzie na uderzenie choroby. Może też pomoże nam właściwie o sobie samych myśleć w wymiarze wielkiej wspólnoty”.

Wiara i rozum, fides et ratio, potrzebują siebie nawzajem – także w życiu Kościoła, na wszystkich jego szczeblach. Próby przeciwstawiania sobie tych dwóch wymiarów ludzkiego ducha mogą przynieść fatalne konsekwencje dla wiary.

Podziel się

Wiadomość

Kolejny komentarz Uczonego… Mnie natomiast list bpa Dzięgi prowokuje do zastanowienia. Czy to strach nie zawładnął nami, że tak łatwo podpowiadamy zastąpienie Komunii do ust, Komunią na rękę lub nawet Komunią duchową i unikanie wody święconej? Teoretyczna możliwość zarażenia wydaje się nam pewnością, więc lepiej nie ryzykować. Czy matka nie dotknie dziecka, bo jest zarażone? Jezus zapewnił tych którzy wierzą, że choćby, co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić (por. Mk 16, 17n), więc może warto podjąć trochę ryzyka….

Waldku, spróbuj, czy warto. Możesz nawet napić się wody święconej z pojemnika w drzwiach kościoła. Natomiast nie wymagaj tego od innych. Ofiary wymaga się od samego siebie, a nie od bliźnich. A poza tym: „Idźcie i nauczcie się, co to znaczy: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (Mt 9,13)

Ale czy nie rozumie Pan, że to nie chodzi o PANA strach przed zarażeniem, tylko o to, że Pan może się zarazić drogą kropelkową i – nie mając żadnych objawów – ZARAZIĆ POTEM np. swoich rodziców, dziadków, inne osoby z grupy ryzyka? To chodzi o odpowiedzialność za siebie nawzajem i o prawdziwą, konkretną realizację troski o bliźniego!

Nie jestem religijny jak zapewne wszyscy na tym forum ale czy to nie aktualne bardziej niż kiedykolwiek. ..? „…Kto chce zachować swe życie straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu zachowa życie wieczne…” Pan Jezus jest w Świątyni, nie w domu, inaczej nie musielibyśmy chodzić do kościoła…

Pan Jezus jest w świątyni, ale także w nas. Warto znać Dobrą Nowinę Jezusa. Przyjmujesz także te Jego słowa, czy uważasz, że to ty masz rację, a nie On? „Zbliża się zaś godzina – nawet już nadeszła – kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i w prawdzie. I tylko takich pragnie mieć Ojciec. Bóg jest Duchem, i dlatego potrzeba , aby Jego czciciele oddawali Mu cześć w Duchu i w prawdzie” (J 4.23-24).

„Wystarczy bowiem, aby biskup właściwie używał rozumu i przewidywał konsekwencje swoich decyzji”. Wielkie nieba, przecież gdyby tak było nie mielibyśmy kryzysu Kościoła w Polsce. Jak jest z tym używaniem rozumu przez większość polskich biskupów, aż nadto widać na co dzień. Jest chyba naszą specjalnością, że głupota wychodząca z ust biskupa jest całkowicie bezkarna. Gdy dotyczy to innych ponoszą zwykle jakieś mniej czy bardziej, dotkliwe konsekwencje. Wielebnego głupstwa, by odwołać się do mistrza Krasickiego, wyraźnie to nie dotyczy, a skoro jest bezkarne to pleni się jak… zaraza.

…(Do Waldka) Podjąć trochę ryzyka, to znaczy ile? Gdzie są granice i kto je ustala. Myślę, że X. Profesor właśnie odpowiedział na ten potencjalny dylemat sumienia. A gdy mimo wszystko zachoruję, to co? wypada wiarę utracić. „Bo ja myślałem Panie Jezu, że …a tu nic”. Rozum pochodzi od Boga, więc nie uciekajmy się do metafizycznych oczekiwań i rozwiązań, tylko używajmy tego narzędzia, które przynależy do istoty naszego człowieczeństwa. Waldek, a któż ma teraz taką wiarę, że góry przenosi. Gdybyśmy mieli, to i medycyna byłaby niepotrzebna, a tak przecież dając nam rozum, ciekawość, empatię, czyniąc nas istotami społecznymi daje nam Stwórca, tak naprawdę, cząstkę Siebie, pozwalając nam zdrowie innym przywracać. Poza tym zauważyłem, że w wielu Kościołach narodowych, innych niż nasz polski, komunia przyjmowana jest na rękę i nikt z tego nie robi sensacji, ale poczytuje to za normę. Ostatnio (w piątek) zapytałem, czy można przyjąć komunie na rękę. Kapłan odpowiedział, że jest to tak, na dobrą sprawę najbrudniejsza część naszego ciała (a ja byłem świeżo po mocnej dezynfekcji), ale dlaczego tylko mojego ciała, czyżby ręce kapłana były szczególnie czyste…Dziękuję, za mądre i bardzo potrzebne rozważania Księdza Profesora.

Komunia Święta na rękę nie jest dopuszczoną przez Kościół formą lecz jedynie jej rozluźnieniem. To zwykły indult! Warto, by współcześni „mędrcy” mieli wiedzę. Odsyłam do dokumentu z czasów Pawła VI – Memoriale Domini. Wiara to wiara. Dziś, mam wrażenie, że znaleźli by się teolodzy i inni eksperci, którzy do św. Piotra powiedzieliby, żeby nie wychodził z łodzi i nie słuchał tego z brodą, bo nie można chodzić po wodzie! Bujdy o Komunii Świętej na rękę w starożytności, odwoływanie się do tronu i skrzyżowanych dłoniach to zwykła manipulacja -jakiś sentymentalizm. Jedynym tekstem starożytnym jest fragment katechezy Cyryla Jerozolimskiego, a i ona pozwala na różne interpretacje – no bo niby czemu prawa ręka układana jest na lewą (to instrukcja dla leworęcznych?) Może na dłoni było płótno zwane dominicale? Przypomnę, że w starożytności nie istniały hostie w kształcie, które dziś znamy, były to cząstki łamanego chleba. Może zatem nie chwytano cząstki palcami, lecz prosto z dłoni spożywano. Z jakiś powodów (rozwój wiary, rozumienie prawdy o realnej obecności, wprowadzenie podniesienia i przyklęknięć) Kościół zabronił brania Hostii w dłonie. Dopiero po soborze Watykańskim II rozpoczął się proces promowania nadużycia – bez zgody Pawła VI, którego stawiano przed faktem dokonanym. A poza tym tak sobie dziś rozważam słowa – trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi; niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie; jeśli sól utraci swój smak…; bądź gorący albo zimny; choćby i co zatrutego zjedli szkodzić im nie będzie! Tak, tak – to pewnie brednie! Czy dziś Pan Jezus, który objawiał się Faustynie, nie zostałby zrugany za to, że zarządał od ludzi by Mu ufali? A może cofnijmy kanonizację Matki Teresy z Kalkuty, która nie kryła swego zgorszenia faktem Komunii Świętej na rękę? Albo Jan Paweł II po co klękał, choć sił mu brakowało, przed Sanctisimum? Po co Benedykt VI komunikował przy klęczniku?

Zarzucając antykatolickość Tygodnikowi Powszechnemu, zarzucasz ją wszystkim publikującym w nim duchownym, z arcybiskupem Rysiem na czele. Postawa bardzo ewangeliczna: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik” (Łk18,11)

Konsekwencją grzechu pierworodnego jest nie tylko podatność na choroby, ale także cierpienie i śmierć (jakoś dziwnie je pominąłeś). Idąc więc za tokiem twojego rozumowania, Chrystus nie był obciążony także tymi skutkami grzechu pierworodnego. W takim razie nie mógł cierpieć ani umrzeć na krzyżu. I kto tu fantazjuje?

Osobliwa jest wiedza, a raczej świadomość teologiczna autora, jak i cytowanego przezeń Piotra Sikory. Na dokładkę obaj piszący „uzupełniają” orzeczenia soboru chalcedońskiego o treści na nim nieuchwalone.
Ks. Wierzbicki przytacza (i uznaje też za własne) słowa Piotra Sikory, publicysty „Tygodnika Powszechnego”: „Tymczasem, zgodnie z Soborem Chalcedońskim, natura ludzka zjednoczona w osobie Wcielonego Boga z naturą boską zachowała wszystkie swe właściwości [to rzeczywiście orzekł sobór], łącznie z podatnością na choroby [tego sobór nie orzekł, ani nawet nie rozpatrywał].
A ks. Wierzbicki dalej fantazjuje: „Dlatego Sikora trafnie dodaje: >gdyby koronawirus szalał na Bliskim Wschodzie w czasach Jezusa, On także mógłby się zarazić i zarażać innych<”.
Podatność na choroby jest konsekwencją grzechu pierworodnego Adama i Ewy. Jezus Chrystus nie jest synem Adama, ale Synem Bożym, a jego Matka, Maryja jest Niepokalanie Poczęta, czyli wolna od grzechu pierworodnego. Zatem Jezus, nawet w swej ludzkiej naturze, nie był obciążony skutkami grzechu pierwszych rodziców. A skoro tak – Jezus nie mógłby się zarazić,ani zarażać innych.

Widzisz Andrzeju, trzeba czytać dokładnie Nowy Testament. Pan Jezus podkreśla, że nikt mu życia nie odbiera, ale sam je oddaje. Zobacz: Jan, 10, 11-18. A w innym miejscu (Mt 26, 53) mówi: „Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów?” Gdyby Pan Jezus nie chciał ofiarować swego życia za nas – nikt nie byłby w stanie nic złego Mu uczynić.

Czytać należy Nowy Testament dokładnie, ale cytowane przez ciebie fragmenty nijak się mają do problemu chorób, cierpienia i śmierci jako konsekwencji grzechu pierworodnego. Chrystus mówi tylko, że dobrowolnie poddaje się cierpieniu i śmierci. Czy dalej uważasz, że nie cierpiał, a jeśli dobrowolnie oddał swe życie, to nie była śmierć pełna cierpienia, niepodobna do śmierci ludzkiej? Chrystus zapłakał, kiedy usłyszał o śmierci Łazarza. Czyli jako człowiek odczuwał taki normalny, ludzki ból, nie tylko fizyczny. Bo przecież nie płakał, nie cierpiał i nie umarł jako Bóg.

Zgoda, Janie: „Gdyby Pan Jezus nie przyjął zadania złożenia Ofiary z samego siebie – nie zaznałby śmierci. Ale skoro przyjął – poddał się dobrowolnie sytuacji dotyczącej każdego z potomków Adama. A zatem również zaznawaniu cierpienia i bólu. Bo tylko całkowicie jednocząc się z obciążonym grzechem pierworodnym i jego konsekwencjami człowiekiem, mógł dokonać, w jego imieniu, całkowitej afirmacji Boga”. Amen

Zachowajmy dyscyplinę myślenia i nie róbmy z Pana Jezusa kogoś o rozdwojonej jaźni. Jako bezgrzeszny i nieobarczony dziedzictwem grzechu pierworodnego nie podlegał tym uwarunkowaniom, które są tego grzechu konsekwencją. Ludzkie odczucia (smutek, radość, łzy, uśmiech, miłość itd.) nie są konsekwencją grzechu, lecz elementem naszej natury, zatem, po Wcieleniu, były cechą i Pana Jezusa. Bo przyjął naszą naturę w pełni.
Niemniej pozostając nieskażony grzechem pierworodnym przyjął tę naturę taką, jaką miał człowiek w zamyśle Bożym, w chwili stworzenia. Konsekwencje grzechu pierworodnego są wyraźnie opisane w Księdze Rodzaju (Rdz 3, zwłaszcza: 3, 14-24). Jedną z nich jest śmierć (Rdz 3,19 i 3,22-23). Wynika stąd jasno, że śmierć jest konsekwencją grzechu, nie była od początku przewidziana dla człowieka w raju.
Jeżeli więc Pan Jezus (jak i Jego Matka) byli wolni od zmazy grzechu pierworodnego – „śmierć nie miała nad nimi władzy”. Gdyby Pan Jezus nie przyjął zadania złożenia Ofiary z samego siebie – nie zaznałby śmierci. Ale skoro przyjął – poddał się dobrowolnie sytuacji dotyczącej każdego z potomków Adama. A zatem również zaznawaniu cierpienia i bólu. Bo tylko całkowicie jednocząc się z obciążonym grzechem pierworodnym i jego konsekwencjami człowiekiem, mógł dokonać, w jego imieniu, całkowitej afirmacji Boga. Ale na krzyżu umiera ten sam Pan Jezus, który czynił cuda, uzdrawiał, wskrzeszał umarłych, wyrzucał złe duchy, czy odsłonił prawdziwą naturę w momencie Przemienienia. Przecież gdyby chciał – zszedłby i w tym momencie z Krzyża, jak domagali się ci, co Go ukrzyżowali.
Jego uczniowie,choć tyle znaków widzieli, w momencie ukrzyżowania Tajemnicy Pana Jezusa, nie potrafili jeszcze pojąć. Nawet św. Jan, choć obecny pod Krzyżem, jak sam wyznał uwierzył dopiero w Grocie Zmartwychwstania, kiedy ujrzał chustę złożoną obok.
Jedyną osobą, która zna prawdę o Panu Jezusie jest Jego Matka. Inaczej nie poleciłaby sługom w Kanie Galilejskiej: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Apostołowie w pełni pojmą prawdę dopiero po Zesłaniu Ducha Świętego.
Zsumujmy. Wszystko „złe”, co spotyka Pana Jezusa jest konsekwencją Jego woli. To On decyduje, że będzie straszliwie cierpiał i zazna ludzkiej śmierci, by nią uwielbić Boga. Jesteśmy zbawieni przez dobrowolną Ofiarę Jezusa Chrystusa. Dobrowolną – to klucz do rozumienia sprawy.

No to się zgadzamy. Ale oznacza to również, że wizja „zarażonego i rozsiewającego zarazki Pana Jezusa”, lansowana przez P.T. Piotra Sikorę i ks. Wierzbickiego jest błędna teologicznie, o czym zresztą byłem przekonany już w momencie kiedy ich enuncjacje przeczytałem.

A ja dalej mam wątpliwości. No bo Chrystus albo całkowicie zjednoczył się z obciążonym grzechem pierworodnym i jego konsekwencjami człowiekiem, albo tylko częściowo, poddając się niektórym konsekwencjom, a inne odrzucając. Wciąż jesteś niekonsekwentny w sprawie konsekwencji grzechu pierworodnego i brniesz w tę niekonsekwencję coraz dalej, aby tylko udowodnić, że ks. Wierzbicki fantazjuje.

Ksiądz Wierzbicki poręczył za Michała Sz. ps. Margot, agresywnego typa który bije ludzi na ulicy oraz zamieszcza w internecie swoje zdjęcia na tle akronimu JP2GMD. Osobnika który reprezentuje obłędną, chorą, neomarksistowską doktrynę LGBT.

Odnoszę się do tezy autora ; ” gdyby w czasie życia na ziemi Jezusa panowała zaraza to też by się mógł zarazić i chorować” Otóż wydaje mi się, że to nie to samo; Jezus jako człowiek przed zmartwychwstaniem, a Jezus uwielbiony w swoim majestacie i przede wszystkim chwale Boskiej , i po zmartwychwstaniu!!! Tak naprawdę nie wiemy czy Jezus zaraził by się, czy chorował na ówczesne choroby, nic nie wspominają ewangeliści. To więc bezcelowe dywagacje.Zgoda jest co do przedstawianego tu filozoficznego wyjaśnienia co do substancji i przypadłości, ale na jakiej podstawie teologicznej wirusy i bakterie nawet obecne na „przypadłościach” chleba i wina widzialnie istniejące, mogłyby posiadać silę sprawczą w zakażaniu osób przyjmujących komunię do ust w nadprzyrodzonej obecności Boskiej osoby Jezusa, chwalebnego i uwielbionego? Czy Jezus wyrażając pragnienie jednoczenia się z duszami ludzkimi w komunii św. (DZ.św.F), jednocześnie zgadzał by się na takie przykre doświadczenie wiernych że wraz z przyjęciem Go w komunii św.będą musieli się liczyć z groźnymi tego konsekwencjami zdrowotnymi? Nie sądzę, aby Jezus aprobował i tak wcale nie skuteczną pod względem bezpieczeństwa zdrowotnego, komunię na rękę, ponieważ tą praktykę wprowadzali, w/g wielu opinii świętych osób, Masoni, celem zniszczenia pobożności i czci dla eucharystii. Wprowadzono to „tylnymi drzwiami” i jak to stwierdził Św.JP II. „….zostało to wprowadzone przez Obcych…” Dlaczego zostało to zaaprobowane przez kongregację d/s Kultu Bożego…jest wiec zastanawiające!