Zima 2024, nr 4

Zamów

Chrześcijaństwo na czas zarazy to sztuka przemiany

Ks. Tomáš Halík. Fot. Frydolin / Wikimedia Commons

Wiara znosi strach oraz otwiera przestrzeń na racjonalne, spokojne i odpowiedzialne decyzje, byśmy oddalili od siebie niebezpieczeństwo choroby.

Kazanie z II niedzieli Wielkiego Postu wygłoszone 8 marca 2020 r. w kościele Najświętszego Zbawiciela w Pradze. Tekst skrócony i zredagowany

Zawsze, gdy dojdzie do jakiegoś nieszczęścia lub klęski naturalnej, budzą się agenci złego, mściwego Boga, którzy wieszczą, że karze On zepsuty świat za złe występki. Pewien znany ewangelikalny kaznodzieja ze Stanów Zjednoczonych pochwalił się pewnego razu, jak mocą modlitwy zmienił bieg tornada, dzięki czemu nie uderzyło w jego dom. Uderzyło za to w inny i zabiło jego mieszkańców. Taki wyobrażony bóg to tylko projekcja naszych strachów, wyraz wewnętrznego chaosu czy naszej nieprzyjaźni wobec innych.

Owszem, istnieje w ludziach naturalna, psychologicznie uwarunkowana tęsknota, by traktować religię jako narzędzie do radzenia sobie z losowością i kruchością naszego życia. W czasach tragedii i katastrof najtrudniej nam sobie poradzić właśnie z brakiem racjonalności i niemożnością odczytania sensu. Dlatego w czasie katastrof naturalnych wielu ludzi – zarówno wierzących, jak i niewierzących – częściej zadaje sobie pytania o Boga, gdyż może On stanowić pewny punkt odniesienia w czasach niepewności.

Lepiej jednak uważać ze zbyt łatwymi odpowiedziami. Przeczy im choćby Księga Hioba, która rozprawia się z twierdzeniem, że każde nieszczęście jest karą od Boga. Księga Jonasza  w humorystyczny sposób pokazuje, jak prorok zapowiada wielkie kary spadające na ludzi, którzy się nie nawrócą. Ostatecznie Jonasz odchodzi z miasta wściekły na to, że do kar, które zapowiadał, nie doszło. Tak się na nie cieszył!

Jezus w Ewangelii jeszcze mocniej rozprawia się z podobnymi wyobrażeniami, gdy mówi, że osiemnastu ludzi zabitych przez walącą się wieżę w Siloe wcale nie było większymi grzesznikami od innych. Nieszczęścia nie są skaraniem boskim.

Jak głosić kazania w czasach szalejącego koronawirusa? Zignorować go i mówić o tych samych, pobożnych sprawach, co zawsze? Zdecydowanie nie. Należy się raczej pytać, jaką autentyczną odpowiedź na obecne wydarzenia niesie wiara. Sądzę, że tę odpowiedź należy podzielić na dwa kroki. Pierwszym jest ostrzeganie przed paniką, zamętem i szaleństwem. Wiara znosi strach i otwiera przestrzeń na racjonalne, spokojne i odpowiedzialne decyzje, byśmy oddalili od siebie niebezpieczeństwo choroby. Podobne postulaty powstaną w środowiskach laickich, ale dla wierzących dodatkową siłą w podejmowaniu odpowiedzialnych, mądrych decyzji są wiara i nadzieja, czyli przeciwieństwa strachu i przesądu. A także miłość, czyli przeciwieństwo obojętności i nieodpowiedzialności.

Istnieje w ludziach naturalna, psychologicznie uwarunkowana tęsknota, by traktować religię jako narzędzie do radzenia sobie z losowością i kruchością naszego życia

Dopiero, gdy wykonamy ten pierwszy krok wiary, możemy medytować nad tym, co Bóg chce nam przekazać w bieżących znakach czasu. Mówię o medytacji, to znaczy o rozważaniu w duchu modlitwy, o wypływaniu na głębię i odrzucaniu tanich, łatwych odpowiedzi, choćby brzmiały niezmiernie pobożnie.

Możemy medytować z Pismem. Gdy Jezus mówi o nieszczęśnikach zabitych w Siloe, dodaje też: „jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13, 4). Czyżby też straszył? Nie. Jego słowa oznaczają, że nasze życie jest naprawdę kruche, a świat podatny na zranienie. Upadek wieży, wojny czy epidemia przypominają nam o tym i wzywają do czuwania. Ostrzegają też przed nadmierną, otępiającą pewnością siebie, że oto przed wszystkim nas ochroni wiedza techniczna, a także stawiają pytanie o to, co tak naprawdę jest zadaniem naszego krótkiego i podatnego na zranienie życia.

Odpowiedź Jezusa jest jasna – nawrócenie. Przemiana, metanoia. Ale co to znaczy? Nawrócenie jest głównym przedmiotem wystąpień Jezusa oraz jego postu. Ostrzegam przed banalizowaniem metanoi poprzez typowe, katolickie postanowienia postne, jak rezygnacja z papierosów czy czekolady. Nie ma w tym nic złego, ale to wszystko robią także poganie. Czy bycie chrześcijaninem polega na chodzeniu co niedzielę do kościoła i byciu przyzwoitym człowiekiem? Wielu z nas tak rozumie swoją „chrześcijańskość”. Ale to jeszcze nie to. Zwłaszcza dziś, gdy świat przechodzi tak dramatyczną zmianę, to jeszcze za mało.

Co jest podstawą naszego chrześcijaństwa? Przemiana. To więcej niż tylko poprawa. Chodzi o zmianę postrzegania siebie, świata i Boga, a także wprowadzenie w życie konsekwencji tych zmian. Dlaczego dziś tak popularne są religie wschodu? Bo oferują oświecenie, przemieniający kontakt z sacrum. Podobną ofertę mają nowe Kościoły chrześcijańskie, pentekostalne i ewangelikalne, które rozwijają się niezwykle dynamicznie. Można je krytykować za fundamentalizm czy oparcie na sferze emocjonalnej, ale nie zmienia to faktu, że odpowiadają one na wielkie ludzkie pragnienie odnalezienia w chrześcijaństwie drogi do przemiany.

Na górze Tabor nie przemienił się tylko Jezus. Przemienili się też Jego uczniowie i ich stosunek do Nauczyciela. Zaczęli rozumieć, kto wkroczył do ich życia. Dotychczas widzieli w Nim dobrego mistrza, wiarygodnego nauczyciela moralności i modlitwy. Do dziś wielu ludzi, także chrześcijan, tak na Niego patrzy. Ale Jezus jest kimś znacznie większym. Św. Paweł ujmuje to w słowach: „w Nim mieszka cała pełnia Pełnia: Bóstwo” (Kol 2,9), a św. Jan: „Bogiem było Słowo” (J 1,1). Słowo, które stało się ciałem naszego świata.

Jako chrześcijanie powinniśmy być wrażliwi na różne sposoby działania nadprzyrodzoności i gotowi pomagać innym w otwieraniu się na te przemieniające doświadczenia

W Ewangelii o przemienieniu na górze Tabor czytamy, że „obłok świetlany osłonił ich” (Łk 17,5). Dogmaty, katechizmy i liczne kazania tłumaczą to za pomocą trudnych definicji o drugiej Osobie Boskiej, unii hipostatycznej i innych pojęć, które u osoby niezaznajomionej dogłębnie z patrystyką i scholastyką najpewniej wywołają odpowiedź: „nie wierzę w to”. Za tym prawdopodobnie kryje się komunikat: „nic z tego nie rozumiem, nie jestem w stanie sobie niczego podobnego wyobrazić”.

Co jednak chce nam przekazać ten ewangeliczny obraz Przemienienia? Że wstąpili do obłoku tajemnicy i osłoniło ich światło. Czy doświadczyliśmy kiedykolwiek podobnej bliskości Boga? Może w czasie modlitwy lub liturgii dotknęła nas kiedyś prawdziwa świętość, coś absolutnego,  niemożliwe do opisania piękno? A może doświadczyliśmy tego w czasie podziwiania przyrody, przy słuchaniu muzyki lub w bliskiej relacji z ukochaną osobą? Święte ma wiele twarzy i ukazuje się na wiele sposobów. Jako chrześcijanie powinniśmy być wrażliwi na te różne sposoby działania nadprzyrodzoności i gotowi pomagać innym w otwieraniu się na te przemieniające doświadczenia.

Wesprzyj Więź

Ewangelia o Przemienieniu Pańskim przypomina nam jeszcze o jednej, ważnej rzeczy: abyśmy nie starali się zamieszkać w tych niebiańskich momentach. Nie stawiajmy w nich, jak chciał to zrobić Piotr, namiotów. W tym świecie będą one tylko błyskiem na niebie. Nasze życie jest podatne na zranienia i ambiwalentne. Nasze doświadczenie ze świętością są poddawane interpretacjom, możemy je uznać za przypadek lub przyjąć jako ślad transcendencji w naszym życiu. Przekonująco o tym mówi krótkie opowiadanie „Ślad” Karla Čapka. Świat i życie są niejednoznaczne – znajdziemy w nim piękno i brzydotę, światło i ciemność, muzykę Bacha i koronawirusa. Tych samych uczniów, których wziął Jezus na górę Tabor, zabrał później w ciemności ogrodu Getsemani. Takie są bieguny życia.

Jezus dzieli się z nami światłem i ciemnością swojego życia. Żyjemy w świecie ciągłego mieszania się światła i cienia, dobra i zła, radości i smutku. I mimo że życie w takim świecie jest nieprzejrzyste, musimy za każdym razem, w konkretnych sytuacjach wybierać między wiarą a niewiarą, nadzieją a rezygnacją, miłością a obojętnością.

Tłum. Bartosz Bartosik

Podziel się

1
Wiadomość