Ze smutkiem patrzę, jak biskupi, którzy mieli być pasterzami, rozpaczliwie zdają się szukać drogi, która pogodzi pobożność z nauką i która nie narazi ich na krytykę radykalnych środowisk.
„Jeśli ktoś potrzebuje porady w sprawie finansów osobistych, oszczędności, inwestycji itp., to walić do mnie «jak w dym »”; „Jestem lekarzem okulistą. Jeśli ktoś z okolicy potrzebuje pilnej pomocy to niech napisze priv. A jeżeli mieszkacie dalej to spróbujemy ogarnąć przez internet”; „Mogę pomóc przy chorych zwierzętach – podawanie leków, robienie zastrzyków i kroplówek (podskórnych) lub zabranie do weterynarza”; „Mam trochę oszczędności. Jeśli ktoś przez wirusa znalazł się w kiepskiej sytuacji finansowej, to może do mnie napisać na priv, postaram się coś przelać”; „Jakby ktoś chciał a może bardziej pragnął nauczyć się szydełkowania, służę pomocą w tych ciężkich czasach”; „Oferuję bezpłatną konsultację psychoterapeutyczną przez Skype dla osób na kwarantannie i w trudnej sytuacji finansowej”; „Jakby komuś książki do czytania się skończyły, to chętnie oddam za darmo całą skrzynkę!”…
Grupa, która spontanicznie powstała na portalu społecznościowym, rozrasta się w szaleńczym tempie. W piątek wieczorem liczyła około dziewięciu tysięcy członków, następnego dnia w południe – ponad dwa razy tyle. Do „Widzialnej Ręki” dołączają ci, którzy chcą pomóc, ci, którzy szukają pomocy, prawdopodobnie też wielu takich, którzy – podobnie jak ja – zachwyceni są dziejącym się tam dobrem.
Ufam, że są tam również ludzie, którzy identyfikują się z Kościołem, ludzie wierzący, szeregowi chrześcijanie, którzy wiedzą, że w trudnych czasach trzeba po prostu robić dobro – a im trudniejsze, tym tego dobra potrzeba bardziej. Ufam, że są szeregowi chrześcijanie wśród tych wszystkich ludzi, którzy uruchamiają swoją wyobraźnię, żeby szukać kolejnych sposobów na kochanie nawet obcych sobie ludzi. Ufam, że są, choć tam nie opowiadają o wierze, nie snują apokaliptycznych wizji, nie straszą Bożym gniewem. Wyprowadzają psa, rozdają pieniądze, ratują innym ciało i duszę. Ufam, że przez nich tam też jest Kościół, przemieniający świat jak sól. Ufam, że jest on w rodzinach, w których rodzice z dziećmi siadają razem, grają w gry, wspólnie gotują – albo nagrywają piosenki, jak rodzina państwa Koprukowiaków z Otwocka, których dzieci śpiewają „Antywirusowy rap” o siedzeniu w domu, o tym, żeby nie kaszleć na babcię. Ufam, że jest wszędzie tam Kościół, że jest żywy, bo skoro jest w nas siła i nadzieja, to jej źródło ostatecznie jest tylko jedno.
Jednocześnie ze smutkiem patrzę na to, jak w sytuacji pandemii odnajduje się Kościół instytucjonalny. Jak biskupi, którzy mieli być pasterzami, rozpaczliwie zdają się szukać drogi, która pogodzi pobożność z nauką i która nie narazi ich na krytykę radykalnych środowisk. Ze smutkiem słucham tysięcy wylewanych na Kościół żali, i wiem, że nie umiem stanąć w jego obronie, bo sama mam w sobie te same żale i ból. Bo – przynajmniej na razie – nie zdaliśmy tego egzaminu. Bo nie ma nas przy ludziach w ich kłopotach. Bo nie odpowiadamy na ich lęki, tylko precyzujemy kolejne punkty regulaminów. Bo tam, gdzie owce się organizują i idą dalej, pasterze zdają się stać bezradni.
Przyglądam się grupie. Przyglądam się aktywności ludzi w internecie (z domu nie wychodzę). Przyglądam się filmom, nagrywanym we Włoszech, gdzie ludzie śpiewają na balkonach, gdzie kolejne rodziny nagrywają kolejne wersje cudzych lub własnych przebojów. I widzę, że niezależnie od wiary, zarówno u wierzących, jak i niewierzących, jest głód Ewangelii, czyli głód miłości, głód nadziei, głód ofiary, braterstwa, solidarności. I widzę, że ludzie – wierzący i niewierzący – tę nadzieję, miłość i solidarność budują, że ją znajdują. Znajdują Ewangelię mimo Kościoła.
Kościół w wymiarze instytucjonalnym wydaje kolejne bezosobowe komunikaty (szczytnym wyjątkiem jest tu jedynie dzisiejsze słowo abp. Grzegorza Rysia), które często zaciemniają tylko sytuację. W Kościele w wymiarze instytucjonalnym czytam w ogłoszeniach parafialnych: „W tej trudnej sytuacji, gdy wielu skorzysta z dyspensy od uczestnictwa we Mszy św. niedzielnej, bardzo proszę o odpowiedzialność materialną za funkcjonowanie naszych kościołów i spraw parafialnych. Ofiary możemy składać przelewem na konto”.
Kościół instytucjonalny nie potrafił zbudować teologii, która łączyłaby głęboką wiarę ze współczesną wiedzą tak, żebyśmy na radzenie sobie z epidemią mieli odpowiedzi nowsze i bardziej adekwatne niż te z epoki przed odkryciem wirusów. Moi koledzy teologowie milczą, kiedy biskupi pozostają bezradni wobec braku argumentów, a wierni szerzą apokaliptyczne wizje lub zwykłe herezje.
Ewangelia nie umrze: będzie głoszona w zupełnie innym miejscu niż to, w którym są dziś biskupi i wielu z nas
Kościół miał nieść otuchę. Kościół miał być świadkiem, pierwszym świadkiem odpowiedzialnej miłości i nadziei, która każe robić rzeczy wielkie. Kościół miał być twórczy w miłości, miał mieć wyobraźnię miłosierdzia i odwagę miłosierdzia. Miał być pierwszym wśród potrzebujących. Jeśli tacy nie jesteśmy, kto i w imię czego uwierzy nam w to, co mamy najważniejszego do powiedzenia: że Jezus zmartwychwstał? Kim jest dla świata ten Jezus, skoro w Jego imię umiemy już tylko wydawać kolejne prawa i narażać życie nie swoje, a najsłabszych? Jak chcemy o nim mówić ludziom, których zawiedliśmy?
Straciliśmy szansę – a kiedy my milczymy, zaczynają wołać kamienie. Kiedy my zamilkniemy, kiedy przestaniemy być takimi, do czego jesteśmy powołani, Ewangelia nie umrze: będzie głoszona w zupełnie innym miejscu niż to, w którym są dziś biskupi i wielu z nas. Dzieje się to właśnie na naszych oczach. Nadzieja i miłość przenika właśnie świat, a my stoimy w drzwiach kościoła, odliczając do pięćdziesięciu. Albo od pięćdziesięciu do jednego – tego ostatniego, który zgasi światło.
Jezus żyje i Ewangelia nie zginie. A miłość do Kościoła mnie boli, choć przestać kochać nie umiem. Może dlatego właśnie tak boli, że wciąż kocham.
Muszę przyznać, że nie mam specjalnych złudzeń co do kondycji mentalnej i intelektualnej gatunku ludzkiego, również kondycji środowiska więzi, ale opublikowanie na tym portalu tak kuriozalnego tekstu przekracza wg mnie pewne granice rozsądku – w zasadzie wprawiło mnie to w rozbawienie. W zasadzie trudno z tym polemizować, gdyż większość akapitów to całkowicie wyprane z rozumu emocje (fragment „Kościół miał nieść otuchę … zgasi światło” to już naprawdę intelektualny odlot).
Ale mogę autorkę trochę pocieszyć (być może czuje osobiście, że zawiodła na wielu polach – napisanie tego artykułu w pierwszej osobie nadałoby mu trochę ładu) – są w Polsce parafie i środowiska, gdzie życie ewangelią jest naturalne i „żywe”, gdzie ludzie, w tym księża (również obecnie w czasach zarazy) aktywnie pomagają sobie i innym na co dzień i pomoc ta ma właśnie źródła ewangeliczne. Zwykle też nie ma to wiele wspólnego ze wspólnymi śpiewami balkonowymi, lub dorywczymi akcjami na portalach – robi się tak, bo tak trzeba. To też jest Kościół, być może daleki (to przekąs) od środowiska autorki. I Kościół ten nie zginie przez fakt kolejnej epidemii , wojny i innych lokalnych czasowo dramatów, które np. w jakiś sposób ograniczają dostęp do liturgii. Przytyki do innych, np. biskupów, to raczej łatwizna ( nie wszyscy biskupi napisali list z głębszą refleksją na obecne dni, ale zawsze tak było statystycznie i pewnie jeszcze długo będzie) – ich średnia kondycja jest podobna do średniej kondycji całej polskiej inteligencji – nic odkrywczego w tym nie ma – wystarczy pobyć trochę w takich środowiskach. Niemniej pozostaję z życzliwością dla autorki:) (dość regularnie czytam PK).
Bardzo trafny komentarz. Podpisuję się pod każdym zdaniem. Cieszę się, że są jeszcze ludzie myślący wśród nas i trzeźwo oceniający rzeczywistość. Pozdrawiam
Jestem kapłanem, franciszkaninem. Nie chwaliłem się dzisiaj na fb godzina po godzinie, co zrobiłem i co robię, bo prostu nie miałem na to czasu. Nie mam nawet zamiaru, bo nie robię tego po to, żeby się chwalić. Wspólnie ze współbraćmi jesteśmy zgodni, iż czujemy misję do spełnienia. Podobnego zdania są moi koledzy – księża diecezjalni, zakonni. Dzisiaj wiele się działo w sferze duchowej, w czasie spotkań z wiernymi, w czasie odwiedzin starszych ludzi… nie chcę rozwijać. UWAŻAM, ŻE TEKST SZANOWNEJ PANI MONIKI BAŁKOWSKIEJ, ŻE NIE ZDAJEMY EGZAMINU, WYDAJE MI SIĘ NA CHWILĘ OBECNĄ NIETAKTEM.
A dominikanie i ich ucieczka do Internetu ? Brak mszy , brak spowiedzi, brak sakramentów.. wstyd
Wstyd zwany odpowiedzialnoscią.. 😉
Niestety to prawda. Ze smutkiem trzeba przyznać…..A Kościół żyje dzięki datkom…Można mieć usta pełne „odpowiedzialności” i tego nie rozumieć. Szczerze mówiąc wcale się nie dziwię: podobne w duchu artykuły w Tygodniku Powszechnym . Wciąż te samo, najmądrzejsze środowiska i nie boję się określenia „katolickie”i „teologicznie wykształcone”.
Kościół to Chrystus, ten sam wczoraj dziś i jutro, jeśli ktoś skupia się na instytucji, nie poznał Chrystusa, który żyje w Kościele.
Dziękuję za komentarze Wojciecha Kowalewskiego i Oskara. Ten strasznie dołujący tekst porusza wazny problem pewnej wybranej warstwy rzeczywistości, ale pomija ogrom rozsadku i dobra, ktore sie dzieje, którego jest znacznie wiecej, ktore wzrusza, choć jest normalne. I ciche. Nie podawane na stronach episkopatu czy w parafialnych ogloszeniach. Trzeba pamietac, ze bledy, „niemądrości” i slabosci biskupow zawsze sa jaskrawe, znajda swoj warsztat, na ktorym zostana publicznie rozlozone na czynniki pierwsze, skrytykowane i rozstrzelane, do tego nawet nie potrzebujemy katolickich mediow 😉
Ze tak sobie pozwole sparafrazowac, Wiez powinna niesc otuche, motywowac, a nie przygniatac jeszcze bardziej w tym smutnym czasie.
Wobec takiej sytuacji kazdy z nas przechodzi swoj sprawdzian z chrześcijaństwa.. Juz Wiekszego Postu dzis nie bedziemy mieli. Oby.
Ale gdzie są konkretne zarzuty wobec Kościoła? Nie wiem, o co chodzi autorce, o to, ze jakis oriboszcz poprosił o wplaty? Zrobil to bardzo subtelnie. Sama zastanawiałam się, czy nie podpowiedzieć tego swojemu proboszczowi. Jestem członkiem wspólnoty kościoła i czuje się też za niego odpowiedzialna, taką wpłata bylaby tego wyrazem.
No cóż te same bajki od lat a mamy XXI wiek. Czy ludzie nie widza , że wierzą w opowieść napisana pomiędzy V a XV wiekiem? i tylko dlatego mamy się tym przejmować ?
Trochę się zdziwiłam negatywną wymową artykułu, bo w W-wie kościoły otwarte, ale tylko do 50 osób może wyjść. Komunia na rękę ( tam gdzie się dowiadywałam, nie wiem, czy wszędzie). Wszystkie nabożeństwa odwołane. Apele na stronach internetowych parafii o nieprzychodzenie, o świętowanie niedzieli w domu. A w internecie – mnóstwo mszy św. Przodują dominikanie. Msze z różnych miejsc – co pół godziny przez cały dzień, języki do wyboru. Oczywiście, zawsze się zdarzy jakaś czarna owca, nawet wśród biskupów, ale na pewno nie jest to dominująca podstawa
Pisałam ostatnio do Więzi maila w sprawie pewnej publikacji, bo mnie zaniepokoiło obniżenie intelektualnych lotów, ale po przeczytaniu tego tekstu uległam temporalnemu załamaniu. Z całą życzliwością wobec autorki (poczytuję PK) – czytam ten tekst i zastanawiam się, o co chodzi i co on w ogóle robi na wiez.com.pl?
Czy naprawdę trzeba cały czas krytykować Kościół instytucjonalny w czambuł, żeby tekst uzurpował sobie prawo do bycia „odważnym”, „dobrym”, „kreującym świadomość”? I żeby jeszcze była to krytyka merytoryczna… A tu pełna gama subiektywnych odczuć, życzeń, osądów.
„Straciliśmy szansę”? Kiedy? Jak? Sytuacja jest mega rozwojowa. Wszyscy próbujemy się w niej odnaleźć. Nasze pokolenie czegoś takiego nie znało. Robimy co możemy. Odgórnie i oddolnie. Lepiej i gorzej, ale działamy ze wszystkich sił. Odczuwamy lęk i mobilizujemy się do pełnej odpowiedzialności (są wyjątki). W takich okolicznościach, czemu tak naprawdę służy ta publikacja – zamykająca oczy na dobro, które Kościół czyni, a drążąca jedynie w niedociągnięciach (z subiektywnej perspektywy autorki)? Dlaczego niedomagania teandrycznej natury Kościoła tak dziwią wykształconą teolożkę? Czy pogłębiona kultura wiary, świadomość eklezjalna nie wiąże się z odpowiedzialnością będącą drugim imieniem miłości? Bynajmniej nie oznacza ona milczenia. Ale domaga się mądrej uważności, roztropności i jeśli już, to bardziej sprawiedliwych i twórczych sądów. Klasycznie już, prośba o twórczą krytykę, a nie krytykanctwo. Nie rozumiem, skąd to afektowne przekonanie o braku miłości, straconej szansie, milczeniu Kościoła itp.?
Milczymy? Nie ma nas przy ludziach w ich kłopotach? Jak to? Co do Kościoła instytucjonalnego w Polsce: diecezje wystosowały u nas komunikaty – co złego jest w tej formie? Ja szukałam właśnie takiej. Niektóre odezwy dosyć późno, ale były. Biskupi też próbują się w tym wszystkim odnaleźć i raczej przemyśleć decyzje (owszem, rezultat zdarza się szokujący). Były wpisy na stronach internetowych podpowiadających co zrobić, gdzie się udać. Wystarczająco. Co jeszcze ma się pojawić? Co konkretnego według Autorki Kościół instytucjonalny powinien zrobić? To ważne, by o tym mówić, ale może bardziej tak, by przyczyniło się to do dobra i przemiany? Ciężko wzywać w publikacjach jedną ze stron do miłości, kiedy nie dostrzega się w niej istniejącego dobra i oskarża jedynie o jego brak. Kapłani modlą się każdego dnia – to forma miłości. Czy muszą ostentacyjnie trąbić o czynionym dobru? Większość kropielnic szybko opróżniono w ostatnich dniach – dla naszego dobra. Ludzi policzono też dla naszego dobra. Fajnie, że jest ktoś kto włączy i zgasi światło i w ogóle dba o to wszystko. Np. o zostawienie kartek w kościołach na ławkach, by ludzie siedli z zachowaniem należytej odległości unikając zarażenia. Miłość bliźniego wiele ma imion. Warto ją przyjmować z wdzięcznością i wyrozumiałością. Nie na wszystkie doświadczenia jest też łatwa odpowiedzieć. Trzeba widzieć i oceniać, ale nie zapominajmy w tym wszystkim o miłości. Także do Kościoła instytucjonalnego, za którym stoją ludzie, nasi bliźni. Im też mamy nieść dobro, także na poziomie słowa. Co do Kościoła powszechnego (do tych raniących stwierdzeń: „Kościół miał nieść otuchę. Kościół miał być świadkiem. Kościół miał być twórczy w miłości” itp.) – staramy się docierać w zakamarki i nie zależy nam na rozgłosie. Czasami lewa ręka nie wie, co czyni prawa.
Wydaje się, Pani Doroto, że Pani tekst zamieszczony powyżej wart jest o wiele więcej, niż całe te wypociny Moniki Białkowskiej, autorki tych paskudnych oskarżeń działalności naszego Kościoła. Dziękuję!
Pani Moniko super artykuł. Nie ma komu stać u steru i trzymać kurs. Jest Pani odważna. Lubię takich ludzi.