W Wielkim Poście ufajmy, że mimo wszystkich okropności, jakie muszą się jeszcze wydarzyć – na końcu dobro zwycięży.
Dla Kasi Bartosik
U progu Wielkiego Postu różni moi znajomi podjęli różne postanowienia – dla umartwienia, dla wyciszenia – aby godnie przygotować się na przeżycia Wielkiejnocy. Szymon postanowił na przykład nie jeść przez 40 dni żadnych słodyczy. Wiem też z opowieści mojej żony, że jej babcia – namiętna palaczka – powstrzymywała się heroicznie przez czas Wielkiego Postu od palenia papierosów. A więc i ja podjąłem pobożne postanowienie – oto wstrzymam się w tym czasie od jakichkolwiek osobistych komentarzy w mediach społecznościowych na temat polskiej polityki oraz stanu polskiego Kościoła. Wiadomo, że jest źle, a może być jeszcze gorzej. Cóż ja mogę? Szkoda czasu i nerwów.
Nie znaczy to oczywiście, że wycofuję się z zaangażowania i działania tam, gdzie cokolwiek ode mnie naprawdę zależy. Ale jako chrześcijanin, znający Biblię, wiem, że smok, chociaż ma strąconą głowę, macha jeszcze ogonem, siejąc spustoszenie i często wydaje nam się, że – jak mówi Psalmista – „zło wszędzie triumfuje”. A kim jest człowiek? – pytał naiwnie ksiądz-poeta Jan Twardowski, i odpowiadał w swoim imieniu: „Jestem duszą w ręku Boga”. Ufajmy więc w Bożą obietnicę zbawienia i w słowa Apokalipsy św. Jana, że mimo wszystkich nieuniknionych okropności, jakie muszą się jeszcze wydarzyć – wojen, katastrof i pandemii, głupot, prześladowań i niesprawiedliwości – na końcu dobro zwycięży.
Podjąłem pobożne postanowienie – w Wielkim Poście wstrzymam się od komentarzy w mediach społecznościowych na temat polskiej polityki oraz stanu polskiego Kościoła
Z całym realizmem patrząc na historię, zawsze możemy ulżyć doli naszych braci i sióstr. Wiele możemy uczynić dla poprawienia stanu planety, państwa i Kościoła. Tylko w ferworze walki wystrzegajmy się małodusznej nadziei, że piekło rychło pochłonie naszych przeciwników i nastanie na ziemi powszechna szczęśliwość. Raczej, posypawszy głowy popiołem, zastanówmy się nad ludzką marnością.
Takową refleksję niech pobudzi w nas wiersz mego przyjaciela Andrzeja Szmidta (1933-2006), którego autograf znalazłem ostatnio w swoich papierach.
Piekło
ciszej krwi moja
przeczuwaj swą gnilność
śmiej się
czerepie rubaszny
z czaszki nagiej
piszczeli klekotliwych
wszystko to podniesie
dumna uczta robactwa
duszyczkę tylko pozostawi
niech leci leci
w objęcia Lucyferka
złaknionego
zgłodniałego nad wyraz
rechocz
ze swego trupa
liryku transcendentny
to sztuka nie byle jaka
Dantego godna
i niebios.
5 lutego 1993
Dla kontrastu pragnę na koniec przywołać żywą w chrześcijaństwie, zwłaszcza wschodnim, tradycję apokatastazy, czyli nadziei powszechnego zbawienia. W naszych czasach jej wyrazicielami są, jak wiadomo, wielki teolog szwajcarski Hans Urs von Balthasar i wielki teolog polski – Wacław Hryniewicz.
Jakiś czas temu mój przyjaciel Michał Płoski, malarz ikon z Gór Świętokrzyskich, przysłał mojej żonie, która jest miłośniczką psów i kotów, namalowaną przez siebie ikonę przedstawiającą Julianę z Norwich, średniowieczną mistyczkę, kanonizowaną w Kościele anglikańskim, z wypisanym na odwrocie znamiennym cytatem z jej pism:
Wszystko będzie dobrze
i wszystko będzie dobrze,
i w każdym sensie wszystko będzie dobrze.