Dzisiejsze kawiarnie warszawskie należą do europejskiej rodziny kafejek, noszą jednak znamię miasta, do którego przynależą.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 8-9/2004.
W Warszawie wzrosła ostatnio rekordowo liczba kawiarni. Roi się od nich zwłaszcza na Nowym Świecie, zadomawiają się nawet na Marszałkowskiej, która stanowiła dotąd rodzaj zatłoczonej pieszej autostrady, niechętnej kawiarnianym przystankom.
Kawiarnia, miejsca spotkań towarzyskich i ludzi interesu to – jak wiadomo – instytucja ciesząca się niesłabnącą popularnością w całej Europie. Ktokolwiek jednak poruszał się trochę zagranicą, musiał zauważyć, że w każdym kraju mają one charakter nieco odmienny. W Austrii prym wiodą „kawiarnie wiedeńskie”, szacowne i jakby trochę staroświeckie, ale tak stylowe, że wzorowano się na nich i w innych krajach europejskich. Pija się w Wiedniu do dzisiaj tamtejszą sławną kawę ze śmietanką, podawaną przeważnie w dużych filiżankach, przez ugrzecznionych, a nawet nieco ceremonialnych kelnerów. Dostępne są również dla bywalców codzienne gazety, umieszczone na drewnianej rączce. Z dzieciństwa pamiętam, że w Lublinie, w kamienicy, w której mieszkaliśmy, mieściła się kawiarnia Semadeniego, stanowiąca dokładną kopię kawiarni wiedeńskiej.
Kawiarnie paryskie ani nastrojem, ani rodzajem klienteli nie przypominają wiedeńskiej. Może najbardziej zbliżone do tych ostatnich są tak zwane „Salons de thé” – eleganckie herbaciarnie, rozsiane z rzadka po Paryżu i dosyć ekskluzywne. Rolę kawiarni spełnia słynne paryskie bistro, zapełnione przez całe dnie, aż do późnej nocy, klientelą w różnym wieku, różnej zamożności i o różnych kolorach skóry. Bistro jest miejscem powszechnie uczęszczanym, w bistro wyznaczają sobie spotkania znajomi, przyjaciele i zakochani, można tam schronić się przed deszczem, samotnością i nudą. Obok studenta wkuwającego skrypt uniwersytecki spotkamy sprzedawcę ze sklepu obok, który wpadł tylko na chwilę, brodacza spędzającego przy stoliku długie godziny z książką lub cudzoziemca wypisującego kartki pocztowe z widoczkiem Paryża. Napojem najczęściej podawanym jest obok kawy wino, rośnie też ostatnio zapotrzebowanie na piwo, choć piwiarnie, brasseries, stanowią osobną kategorię lokali. Oczywiście nie brak też w bistro śniadaniowych rogalików francuskich, croissantów, można też zawsze zamówić sandwicza z szynką lub z serem i poprosić o jajka na twardo, których pełny talerz stoi na każdej ladzie bistra, zwanej popularnie zinc.
Bywanie w kawiarni przestało już co prawda być rodzajem obrzędu, zastępuje jednak nierzadko spotkania w domu, w biurze i wymaga czasem dłuższej pogawędki
Włoscy amatorzy kawy, których my, cudzoziemcy, mamy okazję obserwować głównie latem, w porze urlopowej, upodobali sobie przede wszystkim stoliki ustawione na ulicy – czego i w Paryżu, a także i u nas ostatnio nie brakuje – ale największą popularnością cieszy się szybkie włoskie espresso (nomen omen), wypite przy barze. Takich espresso, malutkich i bardzo mocnych, wypija rzymianin kilka w ciągu dnia.
Dzisiejsze kawiarnie warszawskie należą do tej samej europejskiej rodziny kafejek, noszą jednak znamię miasta, do którego przynależą, a także upodobań jego mieszkańców. Ich klienci stosunkowo rzadko korzystają z obsługi przy barze, najchętniej zasiadają przy stolikach; bywanie w kawiarni przestało już co prawda być rodzajem obrzędu, zastępuje jednak nierzadko spotkania w domu, w biurze lub w instytucji handlowej i wymaga czasem dłuższej pogawędki. Kiedy w centrum Warszawy wchodzimy z Alej Jerozolimskich w Nowy Świat, od razu natrafiamy na ciąg kawiarń. Jedna z pierwszych to „Amatorska”, typ kawiarni, jakie najczęściej się u nas spotykało: nieduża, trochę bezstylowa, ale zaciszna i chętnie odwiedzana przez anonimową i na ogół przypadkową klientelę. Kawiarenki takie bywały również przed drugą wojną światową, niektóre przetrwały przez czas okupacji niemieckiej i przez pierwsze dziesiątki lat powojennych, kiedy punktem zbornym był słynny „Kopciuszek” w Alejach Jerozolimskich, tuż pod domem, gdzie mieszkał mój brat Edward, fotografik.
Minąwszy „Amatorską”, zbliżamy się do kawiarni „Mercer’s”, gdzie można się rozsiąść na wygodnych kanapach i sięgnąć po „Gazetę Wyborczą” lub „Rzeczpospolitą”, których kilka egzemplarzy, umieszczonych „na patyku”, wisi zawsze przy drzwiach wejściowych. W Warszawie jest jeszcze kilka innych kawiarni pod nazwą „Mercer’s” stanowiących najwidoczniej własność jakieś spółki, zapewne zagranicznej, i trzeba powiedzieć, że jest w jej urządzeniu jakiś rodzaj europejskiej nowoczesności, widoczny również w innych kawiarniach na Nowym Świecie, w „Daily Café” czy „Coffee Heaven”. Obsługa w tej kawiarni jest młoda, zapewne rekrutująca się spośród studentów, i studenci też w dużej mierze stanowią jej publiczność. Lubię tam od czasu do czasu wpaść na kawę, roznosi się bowiem wokół miły gwar młodych głosów i nigdy, jak dotąd, nie zdarzyło mi się, by zazgrzytało obok mnie jakieś brutalne słowo.
Zgoła inny charakter ma położona również na Nowym Świecie słynna kawiarnia Bliklego, uchodząca za jedną z elegantszych w Warszawie. Zbliżona w typie do tak zwanej kawiarni wiedeńskiej, uważana jest jednak za jedną z kawiarń najbardziej „warszawskich”, dzięki swojej sławie i wieloletniej tradycji. Któż bowiem w stolicy nie wie, co to „Blikle”…
Tradycja warszawskich kawiarni sięga głęboko i pięknie zapisała się w historii polskiej. Były kawiarnie, gdzie ta historia notowana była na gorąco, wystarczy wspomnieć słynną „Honoratkę” na ulicy Miodowej, gdzie w okresie powstania listopadowego zbierała się młodzież patriotyczna i członkowie Towarzystwa Patriotycznego i gdzie pojawiał się regularnie Maurycy Mochnacki. Sławna była też w tym samym okresie pijalnia kawy „Pod Kopciuszkiem”, mieszcząca się również na Miodowej, a następnie przeniesiona do Teatru Wielkiego, gdzie spotykali się ówcześni literaci i muzycy, wśród nich takie sławy jak Elsner i Kurpiński.
W drugiej połowie dziewiętnastego wieku wykształcił się w Warszawie nowy typ kawiarń, stanowiących rodzaj teatrzyków ogródkowych, gdzie wystawiano krótkie komedyjki, urządzano pokazy cyrkowe i baletowe, a nawet wystawiano znane sztuki bulwarowe, zwłaszcza francuskie, autorstwa Augiera czy Sardou. Kawiarnie te cieszyły się ogromną popularnością, uczęszczano do nich masowo, były ulubionym miejscem spotkań mieszkańców stolicy. Popularyzowały one sztukę lżejszego gatunku, natrafiając na znakomity odbiór wśród publiczności, pochodzącej z różnych grup społecznych, rzemieślników, urzędników, studentów i sklepikarzy, nierzadko też ludzi z tzw. elity. Przedstawienia w teatrzykach ogródkowych były tym bardziej zachęcające, że pozwalano sobie niejednokrotnie na aluzje o charakterze patriotycznym, witane zawsze porozumiewawczym śmiechem i oklaskami widowni. Tę odrobinę swobody można sobie tłumaczyć jedynie tym, że cenzura rosyjska, zmylona lekkim repertuarem kawiarnianych scenek, nie kontrolowała zbyt dokładnie przebiegu spektakli.
Tradycja warszawskich kawiarni sięga głęboko i pięknie zapisała się w historii polskiej
Po odzyskaniu niepodległości, w roku 1918, powstał w Warszawie, na Nowym Świecie, słynny kabaret w kawiarni „Pod Pikadorem”, gdzie czytali swoje wiersze młodzi poeci, wśród których znalazły się takie przyszłe sławy jak Słonimski, Tuwim, Lechoń, Iwaszkiewicz i Wierzyński. Jak wiadomo, grupa ta przeszła do historii literatury pod nazwą grupy ,,Skamandra”. Ci sami poeci, w towarzystwie znanych aktorów i pisarzy spotykali się w kawiarni „Ziemiańskiej”, usytuowanej na ulicy Mazowieckiej, w pobliżu księgarni Mortkowicza. Dobrą sławą cieszyła się też kawiarnia Lourse’a.
W okresie wojennym, pod okupacją niemiecką, kawiarnie nie znikły i nie brakło w nich klientów, choć zawsze mogło się zdarzyć, że Niemcy wygarną z nich publiczność urządzając łapankę. Kawiarnia „Nowy Świat” zasłynęła wówczas z koncertów fortepianowych, jakie dawali tam Panufnik i Lutosławski. Do kawiarni „U aktorek” zachodziło się w tym samym czasie głównie po to, by spotkać się i porozmawiać z aktorkami pracującymi w charakterze kelnerek. Nie trzeba dodawać, że w kawiarniach tych kwitła również działalność konspiracyjna.
Nawiązano do tradycji naszego kabaretu również po drugiej wojnie światowej, kiedy uwolnieni od koszmaru okupacji hitlerowskiej dostaliśmy się pod bezwzględną hegemonię sowiecką. Działał w tak zwanym Peerelu warszawski kabaret „Pod Egidą”, prowadzony przez Pietrzaka, Koftę i Kreczmara, a także, w kawiarni „Nowy Świat”, prowadzony przez Edwarda Dziewońskiego kabaret „Dudek”, do którego pisali teksty Młynarski, Przybora, Wasowski i Osiecka.
Kabaret to była jednak rzecz odświętna. Na co dzień były kawiarnie, niemal zawsze pełne warszawiaków spragnionych plotek i nowin politycznych. Do najbardziej znanych kawiarni, gdzie zbierali się artyści, pisarze i satyrycy, należał „Marzec” na placu Trzech Krzyży, kawiarnia przy wydawnictwie PIW, a następnie, po jej zlikwidowaniu, przy wydawnictwie „Czytelnik”, gdzie przez lata zbierali się przyjaciele Tadeusza Konwickiego i Gustawa Holoubka. Potem przyszła kolej na „Ujazdowską”, gdzie prym wodził Antoni Słonimski, w otoczeniu państwa Lorentzów i Romana Jasińskiego, i gdzie od czasu do czasu pojawiała się Monika Żeromska. Muszę wyznać, że choć nie jestem kawiarnianą bywalczynią, do „Ujazdowskiej” zaglądałam jednak od czasu do czasu, razem z Arturem Międzyrzeckim. Warto przy okazji wspomnieć, że władze ówczesne niechętnie odnosiły się do samej instytucji kawiarni, zwłaszcza tych, do których uczęszczali ludzie uznani za autorytety opiniotwórcze. Próbowano je więc zohydzić i ośmieszyć ich bywalców, słusznie bowiem podejrzewano, że nie mówi się tam rzeczy dla władzy przyjemnych. Podsłuch był więc procederem często stosowanym.
Spoglądając na ten błyskawiczny przegląd warszawskiej tradycji kawiarnianej, można śmiało powiedzieć, że ma ona już zacne zaplecze historyczne. Kawiarnia to przecież jeden z elementów życia społecznego, które staje się dziś u nas coraz bardziej rozproszone, i być może jest też ostatnim bastionem, gdzie uprawia się jeszcze – raz w lepszym, raz w gorszym stylu – sztukę konwersacji. Życzę więc miłej wakacyjnej kawy!
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 8-9/2004.