Współczesne dzieci i nastolatki nie zostały wyposażone w wiedzę, że trudności i niepowodzenia są naturalną częścią życia. Nie nauczono ich, jak sobie z nimi radzić, nie pokazano, że bardzo często wpisane są one w drogę do sukcesu – mówi Lucyna Kicińska, koordynatorka Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, w rozmowie z „Więzią”.
Katarzyna Jabłońska: Psychiatrzy i psycholodzy w Polsce i na świecie alarmują, że stan naszego zdrowia psychicznego coraz bardziej się pogarsza. Dotyczy to, niestety, również dzieci i młodzieży. Państwa fundacja – Dajemy Dzieciom Siłę – od ponad dziesięciu lat prowadzi Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży. Przez ten czas odebrali Państwo niemal milion dwieście tysięcy połączeń. Jak często są to telefony związane z problemami zdrowia psychicznego?
Lucyna Kicińska: Z każdym kolejnym rokiem naszego działania odbieramy coraz więcej telefonów i maili (przez te dziesięć lat istnienia otrzymaliśmy ponad 55 tysięcy wiadomości mailowych) dotyczących właśnie zdrowia psychicznego. Obecnie to najczęstszy temat poruszany przez dzieci i nastolatków.
Wystarczy porównać nasze statystyki za rok 2017 i 2018, żeby zobaczyć, że problemów związanych ze zdrowiem psychicznym wśród dzieci i młodzieży jest coraz więcej.
BEZRADNI I SAMI
Wymienione przez Panią liczby świadczą chyba nie tylko o tym, że dziś dzieci i młodzież częściej niż np. przed dziesięciu laty doświadczają trudnych stanów psychicznych i emocjonalnych, w których efekcie może rozwinąć się np. depresja lub mogą pojawić się myśli i próby samobójcze. Te dane pokazują również, że współczesne dzieci i nastolatki są bardzo kruche psychicznie.
– Rzeczywiście, dużej części współczesnych dzieci i nastolatków brakuje odporności psychicznej. Nie mają one umiejętności konstruktywnego radzenia sobie z problemami oraz z trudnymi emocjami – jak właśnie napięcie, smutek, lęk, złość czy stres – ponieważ nikt ich tego nie nauczył.
Dodatkowo, dominujący dziś przekaz medialny buduje w nich nieprawdziwy obraz świata, który zapełniają piękni, szczęśliwi, niemal nieustannie uśmiechnięci ludzie sukcesu. Dzieci i młodzież nie tylko chcieliby tacy być, ale mają poczucie, że tacy być powinni, że otoczenie – rodzice, w ogóle dorośli, ale też i rówieśnicy – tego właśnie od nich oczekuje.
Zazwyczaj rodzice, kiedy w końcu dociera do nich, jak poważne problemy ma ich dziecko, są przerażeni. Tyle że proces zauważania problemów jest bardzo długi, najczęściej rodzice widzą go w fazie eskalacji
Współczesne dzieci i nastolatki nie zostały wyposażone w wiedzę, że trudności i niepowodzenia są naturalną częścią życia. Nie nauczono ich, jak sobie z nimi radzić, nie pokazano, że bardzo często wpisane są one w drogę do sukcesu – to czyni tych młodych bezbronnymi. Kiedy więc pojawią się trudności – a one przecież muszą się pojawić – dziecko czy nastolatek są wobec nich bezradni. Takie dziecko często myśli w kluczu: „Mam problemy dlatego, że jestem niewystarczająco dobry, gorszy od innych, jestem do niczego”. Taka samoświadomość bardzo zawstydza, osłabia, obniża poczucie własnej wartości, co może powodować apatię, dalsze obniżenie nastroju, ale też agresję i autoagresję. Jeśli dziecko czy nastolatek nie dostaną tu wsparcia, pojawić się mogą depresja (u 20 proc. polskich dzieci i nastolatków diagnozowane jest depresja a u 30 proc. stany depresyjne), zaburzenia jedzenia, samookaleczanie, agresja, myśli i próby samobójcze.
Specjaliści od dawna dowodzą, że to przede wszystkim wsparcie rodziców zwiększa odporność psychiczną dzieci i nastolatków oraz zmniejsza ryzyko rozwoju zaburzeń psychicznych. Wydaje się, że w przeważającej większości rodzice troszczą się o swoje dzieci. Dlaczego więc tak wiele z nich ma się aż tak źle?
– Dziesięć lat działania naszego telefonu zaufania pokazuje bardzo smutną prawdę – dzieci i młodzież są bardzo często pozostawione ze swoimi problemami same sobie. Nie znaczy to, że rodziców nie obchodzą własne dzieci. W przeważającej części bardzo im na nich zależy. Zazwyczaj rodzice, kiedy w końcu dociera do nich, jak poważne problemy ma ich dziecko, są przerażeni. Tyle że proces zauważania problemów jest bardzo długi, najczęściej rodzice widzą go w fazie eskalacji. Nie spostrzegli sygnałów, zbagatelizowali albo źle oczytali symptomy, które wskazywały na to, że z ich dzieckiem dzieje się coś niepokojącego.
Tę sytuację można wyjaśnić tym, że zatrważająca liczba dorosłych – dotyczy to także rodziców – nie stwarza dzieciom przestrzeni do rozmowy. Dziś w rodzinie bardzo często nie ma zwyczaju i umiejętności rozmawiania. Coraz częściej – i ta tendencja niestety się pogłębia – dorośli nie potrafią rozmawiać ze sobą, nie potrafią także rozmawiać ze swoim dzieckiem. Nie nauczono ich tego, nie żyjemy już dziś w rodzinach wielopokoleniowych, w których rozmowa była czymś naturalnym i oczywistym. Obecnie nawet podczas spotkań rodzinnych czy wspólnych wakacji rozmowy jest mało. Albo patrzymy w telewizor lub w ekran komórki, albo mamy słuchawki na uszach, albo skupiamy się na odpoczynku. Jeśli więc rodzice nie rozmawiają z swoimi dziećmi, a jeszcze dodatkowo spędzają z nimi zbyt mało czasu – bo często dużo pracują, a dzieci wciąż są na jakiś zajęciach dodatkowych – to automatycznie mają mały wgląd w to, czego doświadcza, co przeżywa i czuje ich dziecko.
A w życiu dzieci i nastolatków dzieje się dużo. I niestety często nie są to dobre rzeczy. Z przeprowadzonego w 2018 r. przez Państwa fundację badania wynika, że 72 proc. dzieci i nastolatków (w wieku 11–17 lat) doświadczyło jakiejś formy krzywdzenia.
– To 72 proc. oznacza, że na każde dziesięcioro dzieci aż siedmioro zostało skrzywdzonych. Te dane pokazują, jak bardzo – często nieświadomie – zawodzimy jako dorośli, których zadaniem jest przecież chronienie dzieci przed przemocą, dawanie im poczucie bezpieczeństwa, uczenie, jak radzić sobie z trudnościami, i wspieranie w pokonywaniu ich.
TO MNIE NIE DOTYCZY
Dlaczego tak bardzo zawodzimy, skoro obecnie coraz więcej mówi się o zagrożeniach zdrowia psychicznego, różnorakich problemach psychologicznych, których doświadczają dzieci i nastolatki? Państwa fundacja oraz inne organizacje publikują dane na temat grożących dzieciom niebezpieczeństw, przygotowują kampanie społeczne uwrażliwiające na krzywdę dzieci. Co jakiś czas w mediach odbijają się głośnym echem dramatyczne przypadki wykorzystywania seksualnego małoletnich czy samobójstw dokonywanych przez dzieci i nastolatków. Wydawałoby się, że to wszystko powinno uwrażliwiać rodziców i opiekunów, budzić ich czujność.
– Pewnym utrudnieniem dla rodziców (a także innych dorosłych – nauczycieli czy opiekunów) może być to, że symptomy wskazujące na problemy natury psychologicznej, związane ze zdrowiem psychicznym nie zawsze są od razu wyraźne. Nie są jak ból zęba, który pojawia się nagle i rozsadza czaszkę, albo jak atak wyrostka – w każdym z tych przypadków czym prędzej umawiamy się z lekarzem, jedziemy do szpitala albo wzywamy pogotowie.
Tymczasem obniżony nastrój czy apatia nie muszą od razu oznaczać depresji czy powodować myśli samobójczych. Jeśli jednak rodzic nie dowie się, dlaczego dziecko jest smutne, apatyczne lub dla odmiany agresywne, pełne złości, i nie poszukają wspólnie rozwiązania problemów, które te zachowania dziecka wywołały, trudności będą się nawarstwiały, a stan psychiczny dziecka będzie się pogarszał. I w końcu te problemy wybuchną – okaże się, że dziecko choruje na depresję samookalecza się lub podjęło próbę samobójczą.
Niemałe znaczenie ma tu również przekonanie rodziców i opiekunów, że tak dramatyczne zachowania, jak właśnie samookaleczanie się czy próby samobójcze, owszem, zdarzają się, ale na pewno nie dotyczy to mojego dziecka.
To bardzo niebezpieczne przeświadczenie, bo usypia czujność.
– Jeśli w rodzicu włącza się takie myślenie, powinien to być dla niego mocny sygnał ostrzegawczy. Niestety, moje doświadczenie wyniesione z pracy w Telefonie Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111 pokazuje, że postawa: „Ten problem na pewno nie dotyczy mojego dziecka” może utrzymywać się nawet, gdy dziecko wysyła rodzicowi wyraźne sygnały, np. odsłania nadgarstek z bliznami po nacięciach. A rodzic, widząc to, nie reaguje. Nie reaguje, ponieważ nierzadko uspokaja się myślami: „To nic poważnego, to tylko taka głupia moda. Wyrośnie z tego”.
Chciałabym, żeby to mocno tu wybrzmiało: samookaleczanie się to nie moda, to wyraz rozpaczy i wielkiego cierpienia. Samookaleczający się zadają sobie bardzo silny ból fizyczny, ponieważ nie są w stanie rozładować wewnętrznego napięcia, nie mogą znieść dręczącego ich dojmującego bólu emocjonalnego. Dodajmy tu jeszcze, że samookaleczajacy się nie mają upośledzonych receptorów bólu. Ich stan psychiczny powoduje, że wprawdzie na początku bólu nie czują – to sprawia, że mogą się okaleczać – on jednak dość szybko się pojawia.
Jak dużo dzieci i nastolatków sięga po ten drastyczny sposób rozładowywania trudnych emocji?
– W ogólnopolskiej diagnozie skali i uwarunkowań krzywdzenia dzieci przyznało się okaleczania 17 proc. osób w wielu 11–17 lat. To badanie na próbie reprezentatywnej, łatwo więc policzyć, że mówimy o ponad 600 tysiącach młodych ludzi w Polsce. Pośród nich są ci, którzy sięgają po żyletkę i tną sobie nadgarstki, stopy, przedramiona; ci, którzy uderzają się o ścianę, przypalają się, wyrywają sobie włosy i rzęsy, drapią się do krwi, wbijają sobie ekierkę lub cyrkiel pod paznokcie…
Samookaleczanie się to nie moda, to wyraz rozpaczy i wielkiego cierpienia
Tego rodzaju zachowania autoagresywne podejmują również dzieci i nastolatki, które mają za sobą tak traumatyczne doświadczenia, jak np. przemoc fizyczna, czy wykorzystywanie seksualne (w 2018 r. odebraliśmy 690 telefonów i wiadomości dotyczących wykorzystywania seksualnego – w tej grupie było 414 dziewczynek i 276 chłopców). Samookaleczanie się w ich wypadku jest sposobem na odzyskiwanie kontroli nad własnym ciałem, które krzywdzący niejako sobie przywłaszczył. Wykorzystany seksualnie czy ten, kto doświadczył ostrej przemocy fizycznej, zazwyczaj nie ma fizycznej lub psychicznej możliwości obrony, bo swoje ciało postrzega jako obszar jedynie ataków, w związku z tym zaczyna atakować sam siebie i w ten sposób odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem.
Nie tylko jednak tak traumatyczne doświadczenia powodują, że dziecko lub młody człowiek się samookalecza. Powodem może być tu: odrzucenie przez rówieśników, niepowodzenie, nieakceptacja swojego wyglądu, niska samoocena, poczucie winy i wiele innych.
Skoro czuję się winny, muszę wymierzyć sobie karę?
– Właśnie tak – a tą karą może być np. wbijanie sobie ekierki pod paznokcie. Tych, którzy się samookaleczają, nie nauczono, jak sobie radzić z trudnymi emocjami, jak w bezpieczny sposób je rozładowywać. Nie mają też wokół siebie dorosłych, którzy byliby w stanie przyjść im z pomocą, dlatego uciekają się do tak drastycznych zachowań. Oczywiście duże znaczenie ma tu również i to, że samookaleczanie się przynosi natychmiastową ulgę – wprawdzie nie na długo, ale jednak. Tyle że to, podobnie jak alkohol czy narkotyki, uzależnia. Zdarza się i tak, że w samookaleczającym się napięcie zaczyna pojawiać się dlatego, że powstrzymuje się od autoagresji. Okalecza się więc coraz mocniej i częściej, aż w pewnym momencie traci kontrolę nad tym, co dotąd mu pomagało. I nie ma się już czego uchwycić.
Jeśli dorośli tu nie zareagują i nie postarają się mu pomóc, może dojść do tragedii – kalectwa a nawet śmierci.
ROZERWIJ SIĘ
Trzeba pamiętać, że zachowania autoagresywne – podobnie zresztą jak wiele innych znacznie mniej drastycznych, a czasem, wydawałoby się, że wręcz niewinnych – wymagają specjalistycznej pomocy psychologa, czasem psychiatry. Mówię o tym, bo zdarzało się nam odbierać telefony od nastolatków, które bardzo chciały pomocy, ale kategorycznie odrzucały możliwość rozmowy z dorosłymi w swoim otoczeniu. W tych rozmowach okazywało się, że one już z tym problemem zwróciły się do dorosłego i niestety nie uzyskały adekwatnej pomocy.
Na przykład szkolna pani pedagog czy wychowawczyni zamiast wykazać empatię i wzmocnić w dziecku przekonanie, że przychodząc do niej, robi bardzo dobrze, bo odtąd wspólnie z nim i jego rodzicami będą starali się rozwiązywać jego problemy, straszy je: „To niebezpieczne, musisz koniecznie z tym skończyć, inaczej będę musiała wezwać twoich rodziców”. Podobnie postępują czasem rodzice. Niektórzy z nich mocno przejęci odkryciem, że ich dziecko się samookalecza, potrafią mu powiedzieć: „Nie rób tego więcej, bo będziemy musieli pójść do psychologa, a może nawet do psychiatry”. Straszymy rodzicami, psychologiem i psychiatrą, zamiast budować w dzieciach zaufanie do nich oraz przeświadczenie, że poproszenie ich o pomoc nie jest ani ujmą, ani karą, wręcz przeciwne, służy rozwiązywaniu problemów i uczeniu radzenia sobie z nimi.
Przywołane przez Panią zachowanie szkolnej pedagog czy wychowawczyni to zdumiewający i karygodny przykład niekompetencji. A reakcja rodzica, chociaż bardzo dziwi swą naiwnością, wynika chyba z niewiedzy, że tego rodzaju radami nie da się dziecku pomóc.
– W naszym społeczeństwie wciąż silna jest ta szczególna gotowość do dawania złotych rad właśnie tym, którzy mają problemy natury psychicznej, czyli skarżą się np. na apatię, obniżony nastrój czy smutek. W praktyce często wygląda to tak: nastolatka zwierza się mamie, że zerwał z nią chłopak, i opowiadając o tym, płacze, a mama na to: „Tego kwiatu jest pól światu. Nie martw się, nie on pierwszy i nie ostatni”. Albo inna sytuacja: Nastolatek opowiada, że wciąż mu smutno, ciągle czuje się zmęczony, ma trudności z koncentracją, a rodzic na to: „Rozerwij się, idź do kina albo pograjcie z chłopakami w piłkę”.
Niestety, bardzo często, kiedy dziecko decyduje się opowiedzieć o swoich problemach, najbliższe otoczenie bagatelizuje je albo „motywuje” radami w stylu: „Weź się w garść, postaraj się bardziej”. Dorośli udzielający takich rad dzieciom robią to w dobrej wierze – naprawdę mają poczucie, że je w ten sposób motywują. Jednak dziecko tego rodzaju wskazówki odbiera zazwyczaj odwrotnie – jako zarzut, że jest do niczego, że nie jest ważne, skoro nie może liczyć na zrozumienie.
W naszym społeczeństwie wciąż silna jest ta szczególna gotowość do dawania złotych rad właśnie tym, którzy mają problemy natury psychicznej
Często więc dzieciaki zamykają się w sobie – zakładają maski i udają, że wszystko jest ok. Udają przed dorosłymi i rówieśnikami, bo wydaje się im, że jedni i drudzy nie zaakceptują jakiejś ich słabości. A prawda jest taka, że duża cześć – jeśli nie większość – ich rówieśników również odczuwa lęk przed okazaniem słabości i przyznaniem się do problemów, więc także zakłada maski. I tak dzień za dniem trwa ten teatr.
I jeszcze jedna gorzka refleksja. Dorośli, również rodzice, uczestniczą w tym teatrze także dlatego – i zazwyczaj robią to nie w pełni świadomie – że nie są w stanie dopuścić do siebie myśli, jak bardzo cierpią ich własne dzieci lub te, które powierzono ich opiece. Ale przecież cierpienie nie znika dlatego, że go nie dostrzegamy. Ono się wtedy potęguje.
Bo trudno unieść prawdę, że nie zaradzając cierpieniu dziecka, w pewnym sensie zdradziło się je. Ucieczka przed nią może jednak skończyć się tragicznie. Z przygotowanego przez Państwa fundację raportu o zagrożeniach bezpieczeństwa i rozwoju dzieci „Dzieci się liczą 2017” dowiadujemy się, że w 2015 r. samobójstwa były drugą pod względem liczebności przyczyną zgonów dzieci i nastolatków w Polsce. To przerażające dane.
– Od 2015 r. nic się tu nie zmieniło – nadal targniecie się na swoje życie to druga liczebnie przyczyna zgonów dzieci i nastolatków w Polsce. Ta wiedza rzeczywiście jest trudna do uniesienia. Ale tu trzeba zmierzyć się jeszcze z inną trudną prawdą, że zdecydowanej większości z nich można było skutecznie przeciwdziałać. Rzadko jest bowiem tak, że dziecko decyduje się odebrać sobie życie z dnia na dzień. Nie przychodzi przecież do rodzica i nie oświadcza: ,,Mamo, ja chcę się zabić, więc zabierz mnie natychmiast do psychiatry”.
Ono zazwyczaj przyszło do tego rodzica dużo wcześniej – rok, dwa lata wcześniej. To może być ta dziewczyna, która płacząc, skarżyła się mamie, że rzucił ja chłopak. Albo ten nastolatek, który miał problemy z koncentracją, mówił o smutku i zmęczeniu. W tym drugim przypadku najprawdopodobniej efektem kłopotów chłopaka z obniżonym nastrojem i trudności z koncentracją były problemy w nauce. W takich sytuacjach rodzice najczęściej posyłają dziecko na korepetycje. Te niewiele dają, bo problemy w nauce nie wynikają z tego, że sprawność intelektualna dziecka zmniejszyła się ot tak, bez powodu. Przyczyna jest gdzie indziej. Rozmawiamy o zdrowiu psychicznym, więc załóżmy, że on ma stan depresyjny i stąd biorą się u niego problemy w nauce. Korepetycje nic tu nie pomogą.
Próbę samobójczą młody człowiek podejmuje zazwyczaj wtedy, kiedy jego problemy skumulowały się tak bardzo, że nie potrafi już tego unieść, że stracił wszelkie poczucie sprawczości, znikąd nie uzyskał pomocy i nie ma nadziei, by ją dostać. Cierpienie stało się nie do zniesienia. Wydaje się więc, że jedynym rozwiązaniem jest zniknięcie z tego świata. Wiem, że dla wielu osób jest to trudne do zrozumienia, trzeba jednak zmierzyć się z faktami – a te są takie, że każdego roku 7 proc. dzieci w Polsce podejmuje próby samobójcze.
PO PIERWSZE – ROZMAWIAJ
W ciągu dziesięciu lat działania Telefonu Zaufania dla Dzieci Młodzieży podjęli Państwo wspólnie ponad 1200 interwencji w sytuacji zagrożenia życia. Dzięki nim udało się ocalić życie wielu młodych ludzi. To pokazuje sens i trudną do przecenienia wartość pracy, jaką Państwo wykonują. Pokazuje również, że gdyby znalazł się ktoś, kto rozpoznałby powagę sytuacji i przyszedł z pomocą chcącemu targnąć się na swoje życie młodemu człowiekowi, tragedii można byłoby uniknąć.
– Dzwonią do nas dzieci tuż przed dokonaniem próby samobójczej albo w jej trakcie – połknęły tabletki, podcięły sobie żyły. Wtedy liczy się każda sekunda. Jeśli młoda osoba nie chce lub nie jest w stanie powiedzieć, gdzie jest, nasze interwencje są możliwe dzięki temu, że mamy – zresztą jako jedyny telefon pomocowy w Polsce – podpisane porozumienie z policją. Chcę tu wyrazić wdzięczność policjantom, którzy – zawiadomieni przez nas o podejrzeniu zagrożenia życia osoby, która się z nami kontaktuje, niezwłocznie podejmują interwencję i to nie tylko na terenie całej Polski, ale również za granicą.
Wspominałam już wcześniej, że z każdym rokiem dzwoni i pisze do nas coraz więcej młodych osób deklarujących myśli samobójcze. Chciałabym bardzo, aby to „więcej” mocno tu wybrzmiało. Pięć lat temu średnio dziennie mieliśmy trzy takie kontakty. W 2017 r. ta liczba wzrosła do ośmiu dziennie, a w roku ubiegłym – do czternastu. Wiele wskazuje na to, że ta tendencja wzrostowa będzie się utrzymywać.
Rzadko jest tak, że dziecko decyduje się odebrać sobie życie z dnia na dzień. Nie przychodzi przecież do rodzica i nie oświadcza: ,,Mamo, ja chcę się zabić, więc zabierz mnie natychmiast do psychiatry”
Zakończone powodzeniem interwencje to oczywiście dla nas wielka radość, niestety mocno przygaszona tym, że można by zrobić więcej. Bo oprócz tych ok. 300 odbieranych przez nas telefonów dziennie jest czasem 3000 takich, których nie mogliśmy odebrać. Wiele dzieci i nastolatków nie może się do nas dodzwonić, ponieważ wszystkie nasze linie – jest to obecnie maksymalnie pięć linii czynnych w godz. 12.00–2.00 siedem dni w tygodniu – są zajęte.
Jakiś czas temu przestałam zaglądać do statystyk nieodebranych telefonów, bo to bardzo przygnębia, kiedy ma się świadomość, że tak wielu dzieciom i nastolatkom można by pomóc – jako Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę naprawdę potrafimy to robić – ale przeszkodą jest brak pieniędzy. Nasz telefon może działać dzięki hojności darczyńców. Nie mamy wsparcia ze strony państwa. Do 2015 r. byliśmy beneficjentem konkursów na prowadzenie pomocy telefonicznej, ogłaszanych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej. Obecnie MSWiA i MEN już tego typu konkursów nie ogłaszają.
To niestety nie jedyna zła informacja. Cała nasza rozmowa dowodzi, że potrzeby w zakresie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży są ogromnie i wszystko wskazuje na to – świadczą o tym przytaczane przez Panią liczby – że będzie jeszcze gorzej. Tu trzeba kompleksowych rozwiązań, w tym szerokiego dostępu do specjalistów. A tych dramatycznie brak.
– Znowu odwołam się do liczb, bo one mówią same za siebie. Na 6 mln dzieci przypada w Polsce 416 psychiatrów dzieci i młodzieży, oddziały psychiatryczne mają po kilkanaście łóżek na województwo. Aktualnie w Warszawie dzieci w kryzysie presuicydalnym (stan tuż przed próbą samobójczą) lub po próbach samobójczych są przewożone do Łodzi, Torunia, czasem na Śląsk lub Pomorze, bo w całym województwie mazowieckim oddziały są przepełnione. Zajęte są łóżka i wszystkie dostawki. To jest dramat nie tylko dla dziecka, ale i dla jego rodziców. O profilaktykę, wczesne wsparcie też jest bardzo ciężko – w 44 proc. polskich szkół nie ma na etacie ani psychologa, ani pedagoga.
Co w tej sytuacji można zrobić?
– Z tego, co opowiadają nam dzieci i nastolatki, wynika, że one bardzo chciałyby się ze swoimi rodzicami przyjaźnić i czuć się dla nich ważne. Bo chociaż część rodziców zapewnia o tym swoje dzieci, to wciąż jest bardzo dużo takich, którzy tego nie robią, ponieważ uważają to za oczywiste. Dzieci, podobnie jak my, dorośli, nie mają umiejętności czytania w czyichś myślach. Czują się pozostawione same sobie i nocami dzwonią do telefonu zaufania i z płaczem zwierzają się, że chciałyby móc bez obawy opowiedzieć rodzicom o swoich kłopotach, kompleksach i dylematach, zyskać ich zrozumienie i pomoc.
Pamiętajmy, że to właśnie rozmowa daje rodzicowi wgląd w świat dziecka, pozwala uczestniczyć w jego sprawach – czyli dzielić jego radości, ale też wspierać w chwilach trudnych.
Dlatego chciałabym zaapelować do rodziców, aby po pierwsze ze swoimi dziećmi rozmawiali. Żeby wysłuchali dziecka i spróbowali spojrzeć na jego problemy – które dorosłym wydają się czasem błahe – z dziecka, a nie ze swojej perspektywy, czyli potraktowali je poważnie i z szacunkiem.
Na 6 mln dzieci przypada w Polsce 416 psychiatrów dzieci i młodzieży, oddziały psychiatryczne mają po kilkanaście łóżek na województwo
Mówię te tak trywialne, wydawałoby się, rzeczy, ale doświadczania wyniesione z naszego telefonu zaufania utwierdzają mnie mocno w przekonaniu, jak wielką wartość ma rozmowa. My przecież nie terapeutyzujemy dzwoniących do nas, my stwarzamy im bezpieczną przestrzeń do opowiedzenia o swoich kłopotach i emocjach. Słuchamy uważnie i dajemy emocjonalne wsparcie, wspólnie z dzieckiem czy nastolatkiem szukamy rozwiązań i ustalamy, kogo z dorosłych ze swojego otoczenia dzwoniący do nas powinien poprosić o pomoc (najczęściej ustalamy, że tym kimś jest właśnie rodzic). Bez rad i stawiania się w roli eksperta. I to naprawdę działa!
Co jakiś czas odbieramy telefony i maile od tych, którzy skorzystali naszej pomocy. Dziś to już często młodzi rodzice. Trudno się nie wzruszyć i nie uśmiechnąć do siebie, kiedy ktoś poświęca czas i energię w tym szalonym świecie, żeby po latach zadzwonić i podziękować nie tylko za udzielone mu przez nas kiedyś wsparcie, ale też za to, że dzięki tamtej rozmowie, która mogła trwać niecałe pół godziny, on teraz wie, że z własnym dzieckiem trzeba przede wszystkim rozmawiać.
Lucyna Kicińska – absolwentka Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, Studium Terapii Narracyjnej. W Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę pełni funkcję koordynatorki Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111 oraz Telefonu dla Rodziców i Nauczycieli w sprawie Bezpieczeństwa Dzieci 800 100 100. Członkini Polskiego Towarzystwa Suiscydologicznego. Autorka narzędzi edukacyjnych dotyczących bezpieczeństwa dzieci i młodzieży. Prowadzi szkolenia dla profesjonalistów z zakresu świadczenia pomocy przez telefon i online.
Wywiad ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2019