Teraz pozostaje albo wycofanie się rządzących, albo walka. Obie możliwości wymagają odwagi. Innej drogi nie ma.
W ubiegłym tygodniu Sejm głosami większości ostatecznie (odrzucając sprzeciw Senatu) uchwalił ustawę „reformującą” sądy, zwaną słusznie kagańcową lub represyjną, której rozwiązania w istocie niweczą trójpodział władzy w Polsce.
Niezależnie od wprowadzonych podczas procesu legislacyjnego poprawek, rozwiązania tej ustawy umożliwiają wszczynanie i prowadzenie postępowań dyscyplinarnych przeciwko sędziom w istocie z powodu politycznych nacisków. Nadto są próbą usankcjonowania niepraworządnego – bo politycznego – zdominowania Krajowej Rady Sądownictwa oraz chaosu, który z tego wynika. Tym samym jest to prawo niekonstytucyjne, którego zgodności z ustawą zasadniczą, wobec obecnej sytuacji w Trybunale Konstytucyjnym, nikt rzetelnie nie zweryfikuje.
Teraz ustawa czeka już tylko na podpis prezydenta, który wyraźnie – jeszcze przed jej ostatecznym przyjęciem przez posłów – opowiedział się po stronie większości rządzącej, z góry rezygnując z roli jakiegokolwiek arbitra. Andrzej Duda stawia kolejny krok w kierunku destrukcji polskiego systemu prawnego, bo większość parlamentarna proponuje rozwiązania pogłębiające niepraworządność wcześniejszych, nie zaś uzdrawiające sytuację polskiego wymiaru sprawiedliwości. I czyni to nie tylko bez próby poszukiwania kompromisu w kraju, lecz także z lekceważeniem opinii najważniejszego organu doradczego Rady Europy w zakresie sądownictwa (to jest Komisji Weneckiej), pomimo formalnego wniosku Komisji Europejskiej o wydanie przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zabezpieczenia tymczasowego wobec Polski w związku z zarzutem naruszenia podstawowych zasad praworządności.
Czy naprawdę rząd i większość parlamentarna zamierzają dalej forsować rozwiązania nie do obrony, nie licząc się ani z osłabieniem międzynarodowej pozycji Polski, ani z interesami i podstawowymi prawami obywateli, którzy mogą być pozbawieni prawa do sprawiedliwego, bezstronnego sądu, do dobrego i sprawnego systemu prawnego, wreszcie do prawa, które w razie konfrontacji z państwem będzie solidną tarczą przed nadużyciami władzy?
Prawo przeciwko prawu
Pewną nadzieję na unormowanie obecnej sytuacji stwarza uchwała trzech Izb Sądu Najwyższego (Cywilnej, Karnej oraz Pracy i Ubezpieczeń Społecznych), w związku z pytaniem prawnym pierwszej prezes SN prof. Małgorzaty Gersdorf.
Sąd Najwyższy poszukiwał odpowiedzi na pytanie, czy sąd obsadzony przez sędziów powołanych przez upolitycznioną KRS spełnia standardy bezstronności i niezależności. Nieco upraszczając, w wydanym orzeczeniu uznano, że sędziowie ci nie są uprawnieni do orzekania. Jakkolwiek uchwała ta ma moc wiążącą tylko w odniesieniu do składów sędziowskich Sądu Najwyższego, to jednak w oczywisty sposób jej argumentacja będzie możliwą podstawą do kwestionowania uprawnień do orzekania sędziów sądów powszechnych powołanych z pomocą upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa w całym kraju, a tym samym do uznawania wielu potencjalnych orzeczeń sądów za nieistniejące, bo wydane przez nienależycie obsadzony sąd.
Warto dostrzec, że uchwała SN jest niezwykle rzetelna i racjonalna. Umożliwia naprawienie chaosu wprowadzonego przez polityczne decyzje ustawodawcy za pomocą konstytucyjnych i ustawowych mechanizmów, z poszanowaniem kompetencji i odrębności władzy wykonawczej, sądowniczej i ustawodawczej. W praktyce sędziowie powołani przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa powinni powstrzymać się od orzekania, ale nie ma tutaj automatyzmu, a każdy przypadek powinien być rozpatrzony w oparciu o indywidualną ocenę, czy istnieją podstawy do kwestionowania ich bezstronności i niezależności.
Dobrze by było, gdyby parlamentarzyści wzięli przykład z Sądu Najwyższego i wreszcie spróbowali uchwalić prawo zgodne z konstytucyjnymi zasadami ustrojowymi
Niezwykle trafny jest zatem komentarz prof. Ewy Łętowskiej dla portalu Onetu, w którym stwierdza, że orzeczenie Sądu Najwyższego „nie podważa nominacji sędziowskich prezydenta ani nic nie nakazuje Sejmowi. A z drugiej strony wskazuje samym sędziom, co mogą zrobić, by nie pogłębiać chaosu w sądownictwie, który zgotowali politycy”. Dobrze by było, gdyby parlamentarzyści wzięli przykład z Sądu Najwyższego i wreszcie spróbowali uchwalić prawo zgodne z konstytucyjnymi zasadami ustrojowymi, w oparciu o zrozumienie ich funkcjonowania.
Niezależnie od tego, jak szczegółową analizę byśmy przeprowadzali, pewnym wydaje się, że mamy do czynienia z sytuacją chaosu, niejednoznaczności, niepewności i zagrożenia dla podstawowych fundamentów naszego ustroju. Kolejne ustawy, które powinny porządkować i poprawiać rzeczywistość, w istocie doprowadzają do zniszczenia spójności systemu prawnego, zablokowania jego sprawnego funkcjonowania, a nade wszystko niweczą jego istotę: demokratyczne państwo prawa, oparte o zasadę trójpodziału władz na ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą.
Sądy powszechne i Sąd Najwyższy już teraz poddawane są niespotykanej dotąd politycznej presji, a uchwalona przez Sejm ustawa, zamiast sytuację uzdrawiać – jeśli wejdzie w życie – tylko pogorszy chaos i może zniweczyć ozdrowieńcze oddziaływanie wspomnianej wyżej uchwały Sądu Najwyższego. Ewentualne wejście w życie obecnie uchwalonej ustawy dotyczącej sądów powszechnych przyjmuje bowiem rozwiązania jaskrawo sprzeczne z Konstytucją, stawiając sędziów przed koniecznością rozwiązania konfliktu niekonstytucyjnej ustawy (choć formalnie obowiązującej) z konstytucyjnym prawem, którego normy tak naprawdę sędzia będzie musiał wyinterpretować bezpośrednio z Konstytucji lub innych ustaw z nią zgodnych, narażając się na odpowiedzialność dyscyplinarną.
Czy w Polsce mamy jeszcze do czynienia z jednym systemem prawnym? Czy prawo, rozumiane szeroko jako instrument służący podporządkowaniu ludzkich zachowań pewnym zasadom, w ogóle ma jeszcze zdolność do funkcjonowania, skoro samo jest pogrążone w chaosie?
Spróbujmy sobie wyobrazić proste pytania i problemy wynikające z obecnej sytuacji. Jeśli ustawa kagańcowa wejdzie w życie, dojdzie do formalnego konfliktu prawa z prawem w polskim porządku prawnym, i to nie konfliktu partykularnego, ograniczonego do wybranych przypadków, który jest czymś normalnym i zdarzającym się niekiedy w nawet najlepszym systemie, lecz do zderzenia radykalnie przenikającego cały porządek prawny. Prawo Unii, będące integralną częścią polskiego prawa (czego wciąż wiele osób nie może bądź nie chce zrozumieć) będzie przeciwstawione prawu krajowemu, Konstytucja niekonstytucyjnym ustawom, sędziowie innym sędziom, a opinie uczonych i orzecznictwa opiniom absurdalnym traktowanym równorzędnie, bez jakichkolwiek zastrzeżeń co do ich merytoryczności.
Dojdzie do paradoksalnych sytuacji, w których sędziowie, jakiegokolwiek rozwiązania by nie wybrali, będą mogli być ścigani dyscyplinarnie. Tak się nie da pracować, a co dopiero orzekać i funkcjonować w dłuższym okresie. Przede wszystkim jednak w takim systemie nie da się żyć i nie da się być podporządkowanym takiemu prawu, bo nie wiadomo będzie, które prawo w istocie obowiązuje. Prawo musi reprezentować cechy umożliwiające posłuch i budujące jego autorytet. Prawo wewnętrznie sprzeczne w oczywisty sposób takiego warunku nie spełnia. Oczywiście dalsze naruszanie praworządności może prowadzić także do dalszego politycznego i formalnego osłabienia pozycji naszego kraju w Unii, niezależnie od ostatecznego rozstrzygnięcia Trybunału Sprawiedliwości UE.
Odwaga ludzkiego sumienia
W tej sytuacji ze wszech miar słuszne wydaje się pytanie: co dalej? Wobec permanentnego chaosu i rozdwojenia prawo nie będzie mogło dłużej pełnić jakiejkolwiek rozsądnej funkcji. Na myśl przychodzi tu wręcz ewangeliczne „nie można dwom panom służyć”, chociaż w zupełnie innym kontekście i sensie, to zachowujące aktualność co do istoty.
Nie można jednocześnie zgodzić się z ustawami w sposób jaskrawy sprzecznymi z konstytucyjnymi zasadami demokratycznego państwa prawnego, trójpodziału władzy, niezależności i niezawisłości sędziowskiej oraz twierdzić, że broni się tego porządku. Żaden sędzia w Polsce nie będzie mógł zlekceważyć prymatu Konstytucji i prawa Unii Europejskiej, ale też autorytetu wykładniczego treści przywołanej wyżej uchwały SN, a jednocześnie, w razie wejścia w życie ustawy kagańcowej, będzie narażony na formalne złamanie przepisów ustawy obowiązującej. Dlatego niezbędne jest wycofanie się większości parlamentarnej i weto prezydenta wobec uchwalonych rozwiązań ustawowych – w poczuciu odpowiedzialności za państwo, a przede wszystkim w poczuciu konstytucyjnego obowiązku.
Nie ma większego sensu, by prezydent kierował uchwaloną przez Sejm ustawę kagańcową do Trybunału Konstytucyjnego, bo trudno uznać, że obecna sytuacja umożliwiała zgodne z Konstytucją wykonywanie jego funkcji. Niestety też, w świetle wypowiedzi głowy państwa, nie ma co liczyć na zawetowanie ustawy. Wiele będzie zatem zależeć od postawy samych sędziów, niekiedy polegającej na odmowie podporządkowania się ustawie jaskrawo niepraworządnej, niekonstytucyjnej. Równie ważne będą najbliższe dni, które pokażą postawy sędziów powołanych przez upolitycznioną Krajową Radę Sądownictwa. Jeszcze nie jest za późno, by władza ustawodawcza wycofała się i rozpoczęła dialog nad prawdziwą reformą wymiaru sprawiedliwości.
Niektórzy twierdzą, że potrzebne byłoby rozwiązanie umożliwiające „wyjście z twarzą” większości parlamentarnej i rządu z tej sytuacji. Tylko jakie miałoby to być rozwiązanie?
Jedyne, jakie dostrzegam, to odwaga ludzkiego sumienia, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. Potrzebna jest prawdziwa polityka i prawdziwi politycy, zdolni do przyznania się do błędu, w trosce o dobro ojczyzny, nawet za cenę własnej pozycji. Potrzeba zrozumienia, że posiadanie większości głosów w Sejmie nie jest równoznaczne z uprawnieniem do zmiany Konstytucji (do czego przewidziana jest odrębna konstytucyjnie regulowania procedura).
Kolejne dni pokazują, że władza wykonawcza i popierająca ją większość sejmowa obierają coraz bardziej konfrontacyjny kurs, wobec którego po prostu nie można przejść obojętnie, a który może doprowadzić do upadku całego systemu praworządności w Polsce. W tym momencie pozostaje albo wycofanie się rządzących albo walka. Innej możliwości nie ma. Potrzebna jest szczególnie przygotowana opozycja, która będzie umiała zaoferować zrozumienie dla woli większości, przy jednoczesnej merytorycznej krytyce zgłaszanych propozycji i umiejętnym przedstawieniu własnych rozwiązań, mogących przecież oddziaływać chociażby na zasadzie kontrastu.
Jak dotąd widać, że jedynie sędziowie potrafią dostrzec powagę sytuacji i służyć prawu, troszcząc się o konstytucyjny ład. Może to jest jedyne, co nam zostało? Czy znajdą się sprawiedliwi i odważni politycy, którzy się opamiętają? Przecież nie tak dawno ślubowali, wielu z nich powołując się na samego Boga. Jeśli nie, czekają nas lata chaosu, kryzysu i ustrojowej transformacji bez zmiany Konstytucji.
Wygląda na to, że rządzący wyznają dwie zasady. Jedna to “po nas choćby potop” – to wersja dla rządzących pesymistyczna, bo zakładająca, że kiedyś jednak władzę stracą, że zasada moralnie i państwowo obrzydliwa, to nie ma dla nich żadnego znaczenia. Bluźniercze wzywanie Boga, by im pomógł w czynieniu zła, jest czymś niepojętym. Druga zasada – będziemy rządzili zawsze, świadczy o ograniczeniu umysłowym w stopniu znacznym, lub gigantycznej pysze, a właściwie o jednym i drugim. Moje pytanie czy Kościół w Polsce wreszcie zechce zauważyć, że wracamy do systemu, któremu radykalnie sprzeciwiał się kardynał Wyszyński i św. Jan Paweł II jest, przyznaję z pokorą w świetle tego co widzimy i słyszymy, zwyczajnie głupie. Uściślając, zamiast:”Niech żywi nie tracą nadziei” mamy raczej:” Nadzieja matką głupich”. Nikomu tego ostatniego oczywiście nie sugeruję, to raczej mój pesymizm.
Powoływanie się na wolę Narodu, czy to przez prezydenta czy rząd jest kłamstwem. Ponad 51% obywateli jest przeciw tej Ustawie. Podobnie większość absolutnie chce Polski w Unii EU.
Szkoda, że tak trudnym czasie, Kościół (który w innych sprawach ma tak wiele do powiedzenia) tak głośno milczy.