Dlaczego młodzi poświęcają swój czas na spotkania ze starszymi ludźmi? Od wszystkich usłyszałam podobną odpowiedź: „wychodzę z tych spotkań silniejsza”.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 10/2005.
Wyczekuje tych wizyt, opowiada o tym, co się ostatnio wydarzyło, łapczywie chwyta dłoń, jakby chciała poczuć jej ciepło. Trzeba omówić wizytę hydraulika i skoki ciśnienia. O pogodzie mówić nie warto, bo przecież nie wychodzi z domu. Trudno nie dostrzec dyskretnych spojrzeń w stronę pustego łóżka w drugim końcu pokoju – łóżka siostry, której śmierć sprawiła, że została naprawdę sama.
Może być też inaczej, bo druga z nich ma przecież obok siebie rodzinę, a mimo to… Gorzej słyszy, więc umyka jej to, o czym mówią przy niedzielnym obiedzie. Wnuki wciąż się spieszą, wciąż ich nie ma, zapominają zadzwonić.
U zmierzchu życia jedną z najbardziej dotkliwych rzeczy jest samotność. To czekanie na telefon, bilanse otrzymanych świątecznych kartek – które z czasem są nie tylko sygnałem pamięci, ale stają się swoistą listą obecności – i świadomość, ilu bliskich brakuje.
Ktoś opowiadał mi o kilku samobójstwach starszych osób w jego dzielnicy. Powiedział, że to z samotności, której nie dało się już wytrzymać.
Spotkanie
Są zazwyczaj opuszczeni, mają dużą potrzebę bycia z kimś – opowiada Asia Kowalska o Domu Opieki Społecznej, w którym jest wolontariuszką. Asia, teraz uczennica liceum, zaczęła tam przychodzić jeszcze w gimnazjum.
– Pojechałam z przyjaciółką – mówi – nie chciałam, żeby jechała sama, to była zima, jakiś taki nieprzyjemny dzień. A potem już nie mogłam przestać tam przychodzić.
Asia opowiada, że początkowo spodziewała się usłyszeć tragiczne historie mieszkanek domu, które borykają się z niepełnosprawnością.
– Myślałam, że trzeba będzie przekonywać, że życie ma sens, tymczasem to Starsze Panie uczą mnie radości życia.
Opowiada, że te spotkania pomogły jej przełamać lęk przed opieką nad osobami starszymi. Starsze Panie same mówiły zalęknionej gimnazjalistce, jak może się przydać i jak może pomóc.
Paulina Pelcer z Poznania właśnie wróciła z wakacji w Lille we Francji. Były one o tyle nietypowe, że pojechała tam jako wolontariuszka ze stowarzyszenia Mali Bracia Ubogich.
„Les petits frères de Pauvres” powstali w 1946 roku w Paryżu z inicjatywy Armanda Marquiset. Stowarzyszenie miało pomagać ludziom starszym nie radzącym sobie w powojennej, trudnej sytuacji. Jego twórcy szybko zorientowali się, że nie wystarczy nakarmić człowieka, aby mu pomóc. Dlatego dewizą organizacji stało się hasło „kwiaty przed chlebem” – czyli najpierw dajemy uśmiech, życzliwości, serdeczność, a potem pomoc materialną. Jego wolontariusze odwiedzają domy starców lub starsze osoby w domach prywatnych i proponują im wspólne spędzanie czasu, organizują zajęcia „Najpierw leczymy ducha – mówią – potem ciało”. Misją Małych Braci Ubogich stało się spotkanie pokoleń, jego członkowie chcą odbudowywać zniszczone więzi społeczne.
Później stowarzyszenie zaczęło organizować wspólne wyjazdy wakacyjne i spotkania wigilijne, zgodnie z przekonaniem, że serdeczna relacja z drugim człowiekiem ma znaczenie fundamentalne.
U zmierzchu życia jedną z najbardziej dotkliwych rzeczy jest samotność
W Lille Paulina opiekowała się osobami mieszkającymi w obrębie jednej dziennicy. W zakres jej obowiązków wchodziły także odwiedziny w szpitalach i domach opieki. W sumie zebrało się dwadzieścia jeden osób, do których przychodziła raz w tygodniu. Czasem można było prowadzić rozmowy, nawiązać głębsze relacje, a czasem pozostawało trzymanie przez chwilę za rękę.
Dla wielu kolegów Pauliny wolontariat w stowarzyszeniu był atrakcyjny ze względu na możliwość szlifowania języka i wyjazdu na miesiąc do Francji. Agnieszka Antczak, pracująca w poznańskim oddziale stowarzyszenia i ucząca w szkole francuskiego, opowiada, że również i dla niej było to wyjątkowe doświadczenie. Praca wolontariusza polega przede wszystkim na kontakcie werbalnym. Większość z tych starszych osób ma byt zapewniony przez państwo – opowiada Agnieszka o sytuacji starych ludzi we Francji – jednak wielu z nich dokucza samotność, są spragnione zwykłych rozmów, spacerów.
Ponieważ do Francji przyjeżdżało wielu wolontariuszy z Polski, francuskie stowarzyszenie uznało, że warto zbudować gałąź w Polsce. Dziś jego oddziały działają w Poznaniu, Lublinie i Warszawie.
W samym tylko Poznaniu stowarzyszenie ma około sześćdziesięciu wolontariuszy i sześćdziesiąt osób, którymi się opiekuje. Antczak mówi o nich „nasze panie”; panów jest tymczasem tylko trzech.
Praca Małych Braci Ubogich nie ogranicza się tylko do wizyt w domach. Organizują również rozmaite zajęcia.
– Mamy francuski, gimnastykę, zwaną geriorytmem, i cieszące się największą popularnością zajęcia muzyczne. Lekcje języka mają na celu również ćwiczenie pamięci, dlatego skupiamy się na znajomości słownictwa, umiejętności mówienia i czytania książek. Gramatyka byłaby zbyt nużąca – opowiada o swoich lekcjach Agnieszka. – Odbywają się także zajęcia podróżnicze, prowadzone przez studentki turystyki i krajoznawstwa. Do tej pory była na nich mowa o różnych ciekawych miejscach na świecie, w tym roku będzie więcej spotkań dotyczących malowniczych zakątków Polski. Raz w miesiącu, w sobotę, organizujemy spotkanie poetyckie, a w ostatnią sobotę miesiąca imieninowe spotkanie dla wszystkich, którzy ostatnio je obchodzili. Stowarzyszenie organizuje również wyjazdy wakacyjne dla osób starszych i wolontariuszy. Warszawski oddział był w tym roku w południowej Francji, poznański tym razem wyjechał w zielonogórskie.
– Panie wróciły naładowane energią, wzmocnione psychicznie – opowiada Agnieszka – od razu wzrosła frekwencja na naszych spotkaniach, bo nabrały chęci, żeby wychodzić z domu. Część z nich była na wakacjach pierwszy raz od wielu lat.
Informacja o istnieniu stowarzyszenia rozchodzi się wśród osób starszych pocztą pantoflową, czasem za sprawą mediów. Żeby uczestniczyć w zajęciach, trzeba być osobą powyżej pięćdziesiątego piątego roku życia, mieszkającą samotnie. Jeżeli żyje współmałżonek, obie osoby powinny wyrazić zainteresowanie uczestnictwem w działaniach stowarzyszenia.
– W Polsce, inaczej niż we Francji, u starszych osób częściej spotykamy się nie tylko z samotnością, ale także z niedostatkiem– mówi Agnieszka Antczak.
Atlantyda
– Dla naszych wolontariuszy jest to zagubiony świat, niczym Atlantyda, i doceniają to, że mogą spotykać się z jego ostatnimi przedstawicielami – mówi Monika Turowska, pracująca w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Żałuję, że jedynie inicjuję wywiady i nie mam już czasu, aby je przeprowadzać. Turowska opowiada, jak niejednokrotnie po spotkaniu z powstańcami i rozmowie czuła się oczyszczona ze szlamu tego, co nas otacza.
– Z nimi – mówi – można porozmawiać o wartościach, spojrzeć na współczesność innymi oczami i przekonać się, że świat się jeszcze nie wali.
Wolontariusze przychodzą do archiwum z różnych powodów. Większość z nich to ludzie z energią ekstrawertyczną – tacy, którzy muszą coś z siebie dawać. Niektórzy przychodzą z powodu rodzinnych związków z powstaniem lub historycznej fascynacji. Najrzadziej motywacją jest pragnienie zapełnienia braku czy samotności. Tempo pracy w archiwum jest zawrotne, każdy wolontariusz przeprowadza w miesiącu minimum cztery rozmowy. Niewiele zostaje wtedy czasu na pielęgnowanie tych przelotnych znajomości. Ale jest też ogromna potrzeba, żeby uchwycić, zdążyć poznać ten odchodzący świat ludzi tak wielkiego formatu.
– Oni są wykuci z jakiegoś cennego i delikatnego kruszcu – mówi Monika Turowska: tacy piękni, ale też już w drodze Tam.
Praca Małych Braci Ubogich nie ogranicza się tylko do wizyt w domach. Organizują również rozmaite zajęcia
Iwona Kędzior jest przewodnikiem w Muzeum. Włączyła się w prace Archiwum, żeby spotkać się z ludźmi, o których opowiada, ponieważ jest to zupełnie inne spotkanie niż ze wspomnieniami wyczytanymi z książki.
– Nie znałam swoich dziadków – mówi Iwona – jest to zatem dla mnie okazja, aby spotkać tych, którzy mają tak cenne doświadczenia. Stali się moim bezpośrednim źródłem wiedzy o tamtym czasie i dzięki nim jeszcze mocniej czuję się związana z historią.
Wolontariusze rozmawiają o powstaniu na pierwszym spotkaniu, na kolejnych rozmowa dotyczy wszystkiego – opowiada Patrycja Bukalska, która wielokrotnie publikowała teksty o powstańcach i powstaniu w „Tygodniku Powszechnym”. Z powstańcami zaczęła się spotykać właśnie z powodu tych tekstów. Zgłosiła się do Archiwum, ponieważ miała dużo materiału, którego nie wykorzystała, poza tym chciała nadal rozmawiać z powstańcami.
Patrycja wspomina swój pierwszy wywiad z małżeństwem powstańców, które poznało się długo po wojnie.
– To był uroczy wieczór – wspomina Patrycja – rozmawialiśmy najpierw o powstaniu, a potem po prostu o życiu. Nie zawsze po pierwszym spotkaniu następują kolejne, zdarzają się jednak osoby, z którymi szczególnie łatwo znaleźć wspólny język.
– Mam kilka takich osób – mówi Patrycja. Dzwonię spytać, jak się czują, lub po prostu: co słuchać. Stali się bardzo ważnymi osobami w moim życiu. Ogromnie jestem wzruszona, kiedy proszą, żebym mówiła im po imieniu. Rozmawiając pięć godzin z panią Wandą, nie zbliżyłam się nawet do tematu powstania. W pewnym momencie pani Wanda spytała o moje życie, a kiedy zastrzegałam się, że moje problemy są nieporównywalne z tym, co ona przeżyła, zaczęła tłumaczyć, że jest taką samą kobieta, jak ja – też kochała, wychowywała dzieci… Zaczęłyśmy rozmawiać o życiu. Spotykałyśmy się wielokrotnie, jednak tekst nigdy nie powstał.
Patrycja wspomina, jak mając chandrę dzwoniła do pani Wandy proponując, że wpadnie na herbatę. „Jestem” – mówiła pani Wanda, podnosząc słuchawkę.
– Tak bardzo chciałabym znowu to usłyszeć – mówi Patrycja.
Pani Wanda już odeszła.
– Bardzo to przeżyłam – mówi Patrycja. – Zapominamy o różnicy wieku, a potem jesteśmy zaskoczeni, gdy odchodzą.
Młodzi zyskują oczywiście na tych spotkaniach ogromnie dużo, są one również ważne dla powstańców. Nie mogli mówić o swoim powstańczym doświadczeniu przez sześćdziesiąt lat, a teraz ktoś chce ich wysłuchać. Dlatego tak istotne jest – tłumaczy Bukalska – żeby wolontariusze słuchali z uwagą. Czasem przecież, zwłaszcza ci żyjący na emigracji, pierwszy raz opowiadają historie, których nie wyjawili nawet swoim rodzinom.
Dlaczego?
Dlaczego młodzi poświęcają swój czas, często bardzo dużo czasu, na spotkania ze starszymi ludźmi? Od wszystkich młodych usłyszałam podobną odpowiedź: „wychodzę z tych spotkań silniejsza”.
Inaczej patrzą na swoje sprawy, codzienność zaczynają widzieć przez pryzmat doświadczeń swoich rozmówców. Nabierają dystansu do własnych problemów.
Niektórzy podkreślają, że podczas rozmów ze starymi ludźmi czują, jak wszystko wraca na swoje miejsce, bo tu mówi się o wartościach, patriotyzmie i o tym, co naprawdę istotnie.
– Człowiek potrzebuje autorytetów i wskazówek, a starsze osoby wiedzą, co jest ważne, ile można wytrzymać i co jest w życiu trwałe – mówi Patrycja Bukalska. – Są przyjaciółmi, dają ciepło, siłę i odwagę, aby trwać w przekonaniu, że zawsze warto robić rzeczy, w które się wierzy.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 10/2005.